PLAYLIST
PRO8L3M
"2040"
Obcowanie z nowym Pro8l3mem powoli przybiera rozmiarów niemałej interpretacyjnej zagwozdki, bo mamiony przez miesiące frazesami o "nowej sile", "super świeżości", "ponadprzeciętnych skillsach" oraz "najlepszym duecie w krajowym rapie od czasów Pezeta i Bugajaka", sam już nie potrafię do końca stwierdzić, czy w ogóle wypada mi się najnowszymi dokonaniami warszawskiego duetu nie jarać. Pewne prawdy objawione zostały już ukonstytuowane: liryczno-werbalny casus Oskara wydaje się być ewenementem na skalę ostatniego dziesięciolecia w polskiej rapgrze, a Steez nieźle odnajduje się zarówno w syntetycznych niuskulowych brzmieniach, jak i rachitycznych podkładach obfitych w znoszone sample. Chłopcy pokazali na poprzednich wydawnictwach pazur, mieli określoną koncepcję, pomysł na estradowy i pozasceniczny look, a wersyfikator składu jawiący się zderzeniem dwóch skrajnych osobowości pozostał, chcąc nie chęcąc, jedną z najważniejszych facjat (pomimo kominiarki przywdziewanej na czas pierwszych, zdecydowanie nieegalitarnych ze względu na biletową selekcję, koncertów) kolejnej fali "naszego rodzimego hip-hopu". Mając w pamięci wiele recenzenckich zachwytów i przedkładając tutaj wszystkie te powszechnie wyznawane opinie, pozwolę sobie jednak nieznacznie skarcić czwartkowe post-apokaliptyczne "2040". Skrytykować na dwóch płaszczyznach – lirycznej oraz wizerunkowej.
Worldbuilding na poziomie przedszkolaka. Katastrofizm niewyrafinowany i płytki. W kuluarach Porcys głośno mówiło się o tym, jakoby Pro8l3m nasłuchali się za dużo Company Flow, przed południem katowali Cannibal Ox, a wieczorami urządzali konkursy recytatorskie Cancer 4 Cure, a także Fantastic Damage, ale to chyba nie ten trop, bo taki bank futurystycznych wynaturzeń i plastycznych opisów nie tak wesołej jak u Deltronów przyszłości powinien zaowocować czymś nieszablonowym, a nie tak kurewsko pospolitym, wręcz jednowymiarowym. Inspiracji szukałbym raczej w kinematografii niedzielnego "polsatowicza" – w końcu już raz uszyli Al Pacino i De Niro garnitur z podwójnych. Storytelling "2040" utrzymany jest bowiem w konwencji klasycznego dystopijnego blockbustera i aż chwytam się za głowę ze zdziwienia podczas przeglądania RapGeniusa, że komuś faktycznie potrzebne są rozwiewające wszelkie "wątpliwości" adnotacje do fragmentów, takich jak: "Znalazłem dziś przypadkiem zakurzony smartfon / to chyba dziewiąty iPhone" albo "Zabawki drukuj w 3D, kiedyś made in China / mnie ojciec brał nad Wisłę, ja słyszę: »«Tato, podróż orbitalna!»«". No ale może wymagania słuchaczy są dość niskie i wystarczy byle abstrakcyjny landscape nawinięty w zajebisty, uliczny sposób abyśmy raz jeszcze dali się omamić etosowi inteligenta w Shoxach.
Teraz już nieco pozamuzycznie, ale naprawdę rozczarowałem się performancem Pro8l3mu w środowej audycji Agnieszki Szydłowskiej (Program 3 Polskiego Radia). Chłopacy unikali dotychczas audio-wystepów (nawet nie wspominając o video-wywiadach), stąd wieść o kilkunastominutowej rozmowie z autorami klasycznego dla nas mixtape'u lekko elektryzowała. Niestety występ Oskara, jego chaotyczne i nie do końca przekonujące odpowiedzi na pytania dotyczące treści albumu, przebiegu kształtowania się konceptu teledysku oraz krystalizowania efektu końcowego, brzmiały zupełnie tak, jakby raper był jedynie marionetką w rękach Steeza. Absolutnym hitem był moment, w którym zapytany o niuanse tekstu do utworu "2040" nie umiał skonstruować rzeczowej odpowiedzi i został wyręczony przez Steeza, który zdawał się wiedzieć więcej o procesie twórczym emce. I choć od początku funkcjonowania zespołu podejrzewało się, że pierwsze skrzypce gra hajpmen i to on steruje poczynaniami dwuosobowej załogi, to konwersacja w Programie alternatywnym pozbawiła Oskara odrobiny charakteru, co przy kreacji "na ulicznika" nie jest może niewybaczalne, ale na pewno niemile widziane.
Nie zrozumcie mnie Broń Boże opacznie – ja wciąż kibicuję Pro8l3mowi i zaliczam się do szerokiego grona oddanych szalikowców. W warstwie muzycznej "2040" prezentuje się nadzwyczaj dobrze, korzysta z arcyciekawego sampla i troszkę trąci tributem dla "Wkurwionego Dzieciaka" reprezentanta Sportowej Warszawy, a rap Oskara – offbeatowa nawijka i kontrolowana niechlujność – wciąż zalicza się do wąskiego grona ikonicznych polskich hip-hopowców. Z góry nie przekreślam nadchodzącego krążka, bo nauczony doświadczeniem nigdy nie oceniam płyty po singlu i wierzę, że obrana ścieżka narracyjnie rozjebie, i doświadczymy krajowych Madvillainów, ale zaznaczam, że na dotychczas "nieskazitelnej" dyskografii duetu pojawiła się pierwsza mała rysa.