PLAYLIST

Noah
"Melting Blue"
Wiecie, że lubię muzykę z Azji. Choć ciągle staram się wyszukać coś naprawdę, napraaaawdę wartościowego i znakomitego, to często bywa tak, że muszę zadowolić się "tylko" zajebistym k-popem albo jakimś innym wariactwem. Ale raz na jakiś czas rzeczywiście uda się natrafić na coś, w czym zakochuję się bez pamięci jak Jim Carrey, co męczy mnie dniem i czasem nawet nie pozwala zasnąć nocą. Tym razem jest to właśnie ta lśniąca perełka od Noah. Krótka przebieżka po dyskografii Japonki ukazuje jej zamiłowanie to intymnego, przyczajonego, pogrążonego w letargu ambient-popu z eksperymentalnym zacięciem i orientalnym żywiołem. Po pobieżnym przesłuchaniu przyznaję, że całkiem podobają mi się zawieszone gdzieś między jawą i snem, prześwitujące majaki ze Split i dzwoneczkowo-glitchowe kołysanki z Sivutie, przypominające mi o pierwszych płytach Múm, a także kooperacyjny album Kwaidan z bardziej przejrzystą produkcją i popowym akcentem oraz dwie miłe EP-ki (Mood i Two), ale to właśnie "Melting Blue" (メルティン・ブル) otwiera zupełnie nowy rozdział w katalogu Noah.
Rzadko się zdarza, aby w jednym utworze ktoś zmieścił tak wiele muzycznych wątków, które uwielbiam albo do których mam niezwykłą słabość. A tutaj proszę: eteryczność wokalu czaruje niezależnie od backgroundu. A sam podkład to splot wymuskanego synth-popu ze Stealth Of Days (spójrzcie jeszcze na okładkę singla i płyty Jensenów dla pewności), wydelikaconej rytmiki Kingdoma z pierwszych EP-ek, stylowego art-popu Japan, a wszystko to ma miejsce w oparach japońskiego ambient popu z lat 80. zmiksowanego z vaporwave'owymi IMPONDERABILIAMI. I jeszcze do tego ten bas, który ciągle stawia mi znak zapytania i wskazuje na Stinę Nordenstam (swoją drogą gadałem z Wojtkiem o tej odrealnionej balladzie z Neptuna i okazało się, że mamy właściwie identyczne skojarzenia). A najważniejsze jest to, że wszystko się ze sobą zgrało i już od startu można zatracić się w błogiej impresji, nie można się nią nasycić nawet po kilkunastu ripitach, wciąż ma się wrażenie, że nie udało się wychwycić całego piękna, które zostało zaklęte w dźwiękach. Nic więcej nie powiem – nie jestem odporny na magię Noah. Wy prawdopodobnie też nie jesteście, więc zalecam ostrożność przy słuchaniu.
Album Thirty wychodzi już 18 października. Can't wait.