PLAYLIST
Jamiroquai
"Runaway"
Przechadzając się po sklepie płytowym dostrzegłem ciepłą jeszcze składankę
High Times: Singles 1992-2006, podsumowującą triumfalny pochód
przebojów jednej z bezapelacyjnie zwycięskich singlowych grup ostatnich 15
lat. Spontanicznie postanowiłem sprezentować tę kolekcję mojej lubej i
pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Ale nic w tym zaskakującego, skoro
sama tracklista przyprawia o entuzjazm (zerknijcie
sami). To jeszcze jednak mało. Jeden z dwóch (poza "Radio") premierowych kawałków w zestawie,
"Runaway" sprawił że opadły mi ręce. Owszem, "krytyczna" część mnie wysunęła
podejrzenie, iż Jay zbytnio zasłuchał się w zwrotki "The Party's Crushing
Us" Of Montreal, bo z tego numer wydaje się przyśpieszoną zrzynką. Lecz
"ludzka" część mnie rozdziawiła szeroko japę i wydusiła resztką sił
sakramentalne "o kurwa".
Ja już nie wiem jak opisywać dokonania Jay Kaya. Ktokolwiek uznał Jamiroquai
za zamknięty rozdział, musiał skapitulować przy zeszłorocznym "Seven Days In
Sunny June". Ale wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że
Jay Kay jest jakiś pokurwiony i nie ma dosyć. Ooo co ci choodzi goościu.
Dlaczego znów muszę pojechać taką wyświechtaną kliszą. Selektywna sprężynka
basu a la Braxe, precyzyjny funk sucho-żrących strun wiosła, przestrzenne
klawisze, diamentowe smyki niczym ze środkowego E.L.O. (ach te nagłe
podjazdy i zjazdy) oraz półtonowe, jazzujące zmiany akordów w refrenie plus
w chuj szczególików produkcyjnych tu i ówdzie – wszystko to uderza z potęgą
Rapture. Grubość soundu, puls, songwriting! Czy muszę wspominać że każdy
dźwięk zna swoje miejsce w paśmie? Niepojęte.
Jamiroquai to pojeby. Gdy słucha się "Runaway", utworu który lewą ręką
zespół dodał do swojego "best of", łatwo ulec złudzeniu, że to najlepsza
rzecz jaką kiedykolwiek zrobili. Na te prawie cztery minuty można zapomnieć
o istnieniu "Too Young To Die" czy "Cosmic Girl". Ich instytucjonalność na
rynku chartsów drugi raz z rzędu zapewnia nam poważnego kandydata do
czołówki roku. Niby depcze im po piętach taki kolo, który supportował u nas
Simply Red, i o nim też warto niebawem słówko napisać. Niby recenzenci
zarzucają tym nowym trackom wtórność, tandetę i zagrywki pod publiczkę. Cóż,
trochę mi tych ludzi żal. Jay Kay odnalazł formułę idealną, odwołując się do
swoich idoli z lat 70-tych z równym im wyczuciem i talentem. Celem faceta są
hity, bo na przykład ostatni jego album programowo zawierał 2-3 szlagiery + resztę
zapchajdziur. I jak na razie skuteczność ma bezbłędną. Amen?
Zobacz także:
http://glinki.com/?l=gneow6