PLAYLIST

Ballet School
"Heartbeat Overdrive"

9.0

Po pierwsze rozmawiałem sobie dwa tygodnie temu z nowo poznanym ziomem, notabene mega mózgiem od komponowania posranego, acz urodziwego popu. Ów jegomość jasno się wyraził, że dla niego najwspanialszym trickiem w songwritingu jest ekspozycja tej samej linii wokalnej (albo jakiegoś wiodącego motywu instrumentalnego, whatever) na tle wielu różnych podstaw akordowych. I oczywiście jego deklaracja momentalnie trafiła na podatny grunt. Nie ma, nie ma, nie ma lepszej rzeczy, bardziej elektryzującej me przekaźniki słuchowo-mózgowe, niż odegranie tej samej melodyjki co najmniej dwukrotnie, za każdym razem w obecności innej funkcji harmonicznej (btw Lyle Mays kiedyś udowodnił, że przy odpowiednio dobranych dźwiękach ilość takich funkcji może być "pozornie nieskończona", ale to już była jebaniutka sztuczka magika, o której jeszcze przyjdzie się kiedyś poprodukować).

Po drugie zgadywaliśmy na Heńku ze znajomymi swoje spontanicznie ulepione w pamięci top 10 ulubionych wykonawców. Ten moment gdy mówisz, że "yyy, Prince nie, bo jakieś #15", "uuu, Smiths nie, bo jakieś #37", "ooo, Blur nie, bo jakieś #53"… psychodelia trochę. No ale skoro dycha, to dycha. Ja na #9 miałem Cocteau Twins. Nie będę się tłumaczył, nie będę się rozwodził, zresztą póki co... (…insert suchar here). Po prostu jest to jedna z niewielu kapel, których przypadkowa b-strona potrafi wywołać u mnie wrażenie obcowania z capsowanym PIĘKNEM. "I niech tak pozostanie".

Po trzecie słucham chyba po raz dziesiąty w przeciągu ostatnich 30 minut tego wałkonia Ballet School i generalnie zdaję sobie sprawę, że trąbię o tym na lewo i prawo od paru tygodni, ale niestety muszę się powtórzyć: O ŻESZ KURWA CO SIĘ DZIEJE W NOWEJ MUZYCE W 2013 ROKU. Właśnie usłyszałem jeden z najśliczniejszych refrenów dekady, który brzmi jakby duet Classixx zamiast cytować "Seven Wonders", zabrał się za remiksowanie Liz Fraser z Heaven…, polegające na przyśpieszeniu wokalnego sampla i poszatkowanie go Typowym Bitem rodem z imprez pt. "AM Radio grają jak kiedyś" (w sumie na papierze wychodzi z tego nieformalny hymn eventu "Chcemy Przywrócenia Jadłodajni Filozoficznej", c'nie Marcin?).

Po czwarte, przy całej nudności tego osobistego wyznania, to kiedy panna zaczyna po raz drugi swoje delikatnie orgazmiczne jęki ("heey.. haaa..") na 1:45, pod ZUPEŁNIE inne akordy, niż w pierwszej i późniejszej trzeciej wersji refrenu, to wtedy, to właśnie wtedy moi kochani, to właśnie właśnie wtedy rozgrywa się sens muzyki pop. Podobnie jak w ubiegłorocznym "Ghost Tonight" Chairlift (tam mimikra Kate Bush, dla odmiany), ten akrobatyczny chorus FRUWA i spogląda z góry na resztę piosenki, owładnięty błogością. Upojnie szkliste arpeggia gitary zabezpieczają ten lot od dołu, a giętkie muśnięcia basu droczą się z nimi po skali jak świrnięte. Czuć pełen komfort, wzajemne zrozumienie, chemiczny interplay. Także ten. Idealne piękno jest fajne. Nie pozwólcie, by wmówili Wam, że nie jest.

A po piąte, zakończę rymowanym dwuwierszem, wspaniale wychwyconym ostatnio przez kolegę:

ZAWSZE WARZONE
W BROWARZE ŁOMŻA

Borys Dejnarowicz    
11 lipca 2013
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)