Śmierć Elliotta Smitha
5 listopada 2003Elliott Smith nie żyje. Wiadomość o prawdopodobnym samobójstwie artysty podały rano 23 października wszystkie ważniejsze światowe serwisy muzyczne. Dzień wcześniej nowina została ogłoszona na oficjalnej stronie muzyka Sweet Adeline. Jak wiadomo Smith od lat zmagał się z nałogiem narkotykowym i alkoholowym, czemu poświęcał znaczną część swoich tekstów. Utwory z nieukończonej płyty w dużej mierze poświęcone były także tematowi samobójstwa, podobnie optymistycznie nie nastrajały relacje ludzi, którzy mieli ostatnio okazję widzieć artystę na żywo.
Elliott Smith należał do najlepszych singer-songwriterów lat 90tych. Pomimo że nigdy nie udało mu się nagrać jednego olśniewającego dzieła, praktycznie każde kolejne wydawnictwo od solowego debiutu włącznie nie schodziło poniżej bardzo wysokiego poziomu (za jedyne odstępstwo od tej reguły uważana jest Figure 8, ostatnia długogrająca płyta Elliotta). Bardziej chyba z przymusu uhonorowania wspaniałego artysty kilka albumów uznawanych jest mimo wszystko za równiejszych od równych. Status mini-klasykow uzyskały nagrane na przestrzeni dwóch lat Either/Or oraz XO. Pierwszy z nich to zwieńczenie mrocznego etapu w solowej karierze Smitha, drugi jest już pokłosiem sukcesu komercyjnego - dziełem najbardziej przystępnym, najsilniejszym jeśli chodzi o popowe walory, nie pozbawionym jednak atmosfery smutnej refleksji. Zestaw obowiązkowy uzupełniany jest najczęściej o trzeci i ostatni krążek Heatmisera, zespołu, w którym oprócz lidera zaczynali Neil Gust, basista Quasi Sam Coomes i producent Tony Lash. Mic City Sons do tej pory pozostaje najbardziej urozmaiconym i zaskakująco energetycznym krążkiem ze wszystkich, w których Smith maczał kiedykolwiek palce.
Ja sam wahałbym się ze wskazaniem ulubionego albumu Elliotta Smitha. Chociaż dwa pierwsze solowe dokonania ustępują pod względem kompozycyjnym trzem wymienionym wyżej wydawnictwom, a zwłaszcza fantastycznemu XO, w obecnych okolicznościach to chyba jego najbardziej ponury w dorobku, okropnie surowo wyprodukowany self-titled z 1995 roku porusza w największym stopniu. Również w pewnym napięciu, po mniej udanym Figure 8, czekaliśmy na nowy album, który miał ukazać się najpóźniej w 2004 roku i według wiarygodnych sprawozdań formułowanych na podstawie wstępnych przecieków z sesji zapowiadał się na powrót do wielkiej formy. Losy From A Basement On The Hill zdeterminuje rodzina muzyka.