Open'er, czyli festiwal dla ludzi o niematerialnych aspiracjach.

W pojedynku na najgorszą relację z Open'era pojawił się nagle czarny koń.
11 lipca 2012

Kto by pomyślał, że najczęściej "lubiany" i "dzielony" artykuł muzyczny tygodnia wyjdzie spod pióra do tej pory raczej anonimowego analityka popkultury i życia i społeczeństwa na potrzeby magazynów (jak nazwać taką profesję?) tygodnika Wprost, Grzegorza Lewickiego. Przyzwyczailiśmy się do takich śmiesznych rozkmin w wykonaniu nieodżałowanego Roberta Leszczyńskiego (Zooooil, gdzie jesteś?) czy zupełnie niszowych autorów w rodzaju dziennikarza Gazety Wyborczej Trójmiasto, Przemka Guldy (on też daje radę w temacie Open'era), ale redaktor Lewicki wzniósł się na zupełnie nowy poziom bełkotu.

Próbka: "Na Open’erze bawiło się nawet 200 tysięcy osób, w tym kilkadziesiąt tysięcy cudzoziemców. To fani muzyki alternatywnej, którą od popu odróżnia nie tylko styl, ale też tematyka (9 na 10 przebojów pop silnie eksponuje seks, w przypadku muzyki alternatywnej proporcja jest mniejsza, a przekrój tematów i sposobów ekspresji szerszy). Jak pokazuje Open’er, "alternatywnych" jest na tyle dużo, że można im zadedykować całe wiązki konsumpcyjnych marek. Biznes kocha fanów dobrej muzyki. Bo gdy muzyka wypełnia po brzegi, dopełniać może piwko (wiadomo), moda (w jednym z namiotów Open’era urządzono wybieg), a nawet sztuka (w innym prezentowano instalacje) czy dobra lektura (w jeszcze innym rozdawano książki)".

Najmądrzejsi ludzie zastanawiają się czy to głęboka satyra, czy gość tak serio całkiem.

Open'er – koszulki z Maryją, seks z celebrytą. Oto nowa Polska.

Michał Zagroba    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)