INNE - FORUM
Off Festival 2011
28 stycznia 2011http://twitter.com/DJAmeryka/status/31043756392194049
-
ok, to i ja coś skrobnę, jedziemy: dzień 1 Katowice - najbardziej popieprzone miasto pod względem infrastruktury drogowej, jakie spotkałem. bez GPSa nie polecam wybierać się tam samochodem. ochrona - super, że organizatorzy wyciągnęli wnioski i zamiast łysych chamów postawili na wejściu znacznie luźniejszych gości TCIOF - przez to, że rozbijałem się w gąszczu jednokierunkowych ulic przez całą godzinę, zdążyłem tylko na ostatnie 15 minut koncertu. ale to i tak wystarczyło im, żeby mnie rozjebać. Lech Janerka - grał zaskakująco dużo z Klausa. bardzo dobry występ. smutno to trochę wyglądało, kiedy ludzie zaczęli wychodzić z jego wystepu na Glasser... Glasser - ... którzy straaasznie nudzili. wyszedłem po dwóch kawałkach. laska może i umie śpiewać, ale co mi po tym, skoro nie ma piosenek? teraz już wiem, czemu do tej pory słyszałem z nich jedynie remiks Lindstroema (nawiasem, poziom listy roku) po Glasser poszedłem na KFC i opuściłem Warpaint i nawet żałuję, bo w sumie chciałem je zobaczyć Junior Boys - porządny koncert, ale wiele więcej nie mogę o nim powiedziec, bo nie znałem większości materiału (tak, tak, wiem). dobrze byli nagłośnieni. potem niestety zmęczenie ciężkim dniem wzięło nade mną górę i musiałem wrócić odpocząć do hotelu ("hotel" - nie to że jestem jakimś burżujem, właściwie to był akademik AWF). bolały mnie nogi, ale dużo bardzej bolało mnei serce, bo przegapiłęm przez to zarówno Matthew Deara, jak i - zwłaszcza! - Johna Spencera, którego bardzo chciałem zobaczyć. szkoda wielka. od tej pory na festiwal już tylko podjeżdżałem samochodem. zajebista opcja. Twilite - przyjechałem zaledwie na kilka ostatnich kawałków, ale i tak było super! bardzo Modest Mouse'owe niekiedy te ich kawałki, chyba ze względu na sekcję rytmiczną. zespół wyraźnie wzruszył się licznym tłumem na koncercie (poszczęściło im się z tym późnym slotem). damn, muszę w końcu nabyć ich nowy album. co grali Factory Floor - industrial/noise/house? nie wiem, w kurwę tyy, ale było to zajebiste! śmiesznie było patrzeć, jak ludzie spierdalali z namiotu "jak Burger King" przed prysznicami agresywnie głośnego białego szumu, którym zespół zaatakował zupełnie znienacka po tym, jak najpierw kilka minut grali zapętlony bicik. ale co ja będę się naśmiewał, sam wyszedłem po jakichś 20 minutach. bynajmniej nie ze względu na hałas, tylko małe zróżnicowanie melodyczne. co jak co, ale jednak lubię mieć czasem jakikolwiek ruch harmoniczny w swoich baunsach. Actress - zanudził mnie doszczętnie. wyszedłem po kilku minutach. 0PN - trochę mnie zawiódł, ale to chyba wyłącznie moja własna wina, bo spodziewałem się czegoś innego po nim. myślałem, że będą to jakieś takie "chillwave'owe" ambienty - w rzeczywistości było ich trochę, ale przeważały hałaśliwie miażdżone sample i ogólnie noise'owa atmosfera. przynajmniej nie nudził za bardzo, bo w miarę często zmieniał motywy. cdn.
V79 (9 sierpnia 2011) -
@em c Wreszcie jakaś porządna relacja do poczytania. Moja byłaby zbieżna w bardzo wielu punktach, ale jeszcze nie mam siły ni ochoty na dłuższe produkowanie się. A wypadałoby pochwalić organizatorów, bo zaszło dużo zmian w dobrym kierunku. Ilość koncertowych dobrych wrażeń, które ze sobą wywiozłem bardzo satysfakcjonująca (Dużo Dobrych rzeczy na D i nie tylko, kilka miłych niespodzianek i tylko ze trzy poważne rozczarowania). Trzeba napisać to zdanie: Off Festival jest coraz lepszy. Tylko na chuj tam tyle ludzi?
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
blonde redhead: deszcz skończył się idealnie, koncert podobał mi się ogromnie, ale wciąż nie kumam dlaczego tak wcześnie –em c, 9/8/2011 13:55 to akurat Rojek tłumaczył w wywiadzie, że jak powstała możliwość ich zaproszenia to wszystkie sloty były zapchane i byłą opcja "albo w tym roku, ale wcześnie, albo za rok". więc wolał mieć ich na pewno w tym roku.
ziom (9 sierpnia 2011) -
o kurwa, ale się naprodukowałem! http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80276,10084649,Piekni_dwudziestoletni_na_OFF_ie.html –to chyba bardziej do ludzkich dramatów, 9/8/2011 12:58 cooooooo?
em c (9 sierpnia 2011) -
dla mnie ogólnie to było mega, natomiast mógłbym nigdy nie być zmęczony oraz mogłoby mnie być dwóch. spostrzeżenia ogólne: chyba zachodnia cyberprzestrzeń dowiedziała się o offie, bo ludzi z zagranicy było mnóstwo, w okół mojego namiotu (rozbitego w 8min, za to tym razem totalnie zaspałem na pociąg i w katowicach byłem tuż przed północą) był chyba jeden "polski". - więcej kabin prysznicowych na polu, proszę. zanotowałem też totalny regres w kwestii wrzątku, sagan z nim był duży, ale jeden, więc szansa na załapanie się była ciut mniejsza niż większa (może miałem pecha?) - pierwszy kontakt towarzyski: 5 minut po rozbiciu namiotu siadam w ogródku i z miejsca przychodzi 17 (oraz mini joe i koleżanka chyba poza forumowa), kupuje piwo i po wypowiedzeniu 2 zdań zasypia z głową na stole. od razu wiedziałem, że to będzie dobry festiwal. - ochrona: jeeee. ktoś miał jakieś problemy? totalny luz w porównaniu z rokiem ubiegłym, torby niby sprawdzali ale pobieżnie. muzycznie: warpaint: całkiem spoko smęty. zakochałem się w gitarzystce z zamaszystymi włosami, perkusistka natomiast miała totalne problemy z tempem. na chwilę poszedłem na aids wolf, mieli się chyba dobrze, ale ja nie miałem nastroju. junior boys: kompletnie nie fanuje, ale dobrze wypadli. miałem zostać na parę piosenek ale żal mi było odchodzić więc zobaczyłem prawie cały koncert. co nie było tak bardzo sprytne, bo przez to musiałem pić piwo na parkingu zamiast iść na meshuggah ("maszluga?" "nie palę"), czego trochę żałuję, tym bardziej, że parking przeciągnał się na matthew dear live band. komentarz koleżanki która widziała robił mi dzień "spodziewałam się trochę innej publiczności, bo off, ale nie. te same warhammery co zwykle"). w ogóle w środku offa powinien być dodatkowy dzień gdzie koncerty zaczynają się o 21wszej, żeby nie trzeba było mieć wyrzutów sumienia z powodu socjalizowania się. jon spencer blues explosion: fak je. panowie rozłożyli się bardzo blisko siebie i zrobili totalne jbs (niespodzianka, nie?), czyli było głośno, intensywnie, głupio i jak najbardziej do tańczenia. koncert poniedziałku, bo generalnie to najlepiej się bawiłem tam, gdzie można było kręcić nóżką. natomiast niespodzianką było to, że jon spencer nie gra większości partii gitarowych, przynajmniej na żywo. mogwai: i tu się zdziwiłem, bo totalnie nastawiałem się na ewakuację do ogródka/stacji, ale było znacznie ciekawiej i energiczniej niż w 2008. low: znowu pedała nie spotkałem. low: hej, alan sparkhawk na żywo brzmi jak neil young! poza tym brzmieli jak low i bardzo podobało mi się, ale jakoś bardzo magicznie chyba nie było. parę piosenek przeleżałem z boku sceny i to jest dobra droga słuchania low. na acctress nawet poszedłem, ale wyszedłem po 3 minutach bo musiałem spać. co oczywiście mi nie wyszło. dzień drugi: szybko odkryłem jedną z gwiazd festiwalu: realowska strefa gastronomiczna. 7 zet za całego kurczaka, 4 zet za 400g łazanek (albo kopytek czy pieczonych ziemniaków), 3 zet za serio dużą kanapkę. idźcie tam za rok. mimowolną gwiazdą była też ta głupia pizda, morrissey, która pojawiała się w rozmowach ilekroć spożywane było mięso, myślałem też o nim chodząc do maka. na mikrokolektyw nie poszełem bo w momencie kiedy się zebrałem zaczęło padać, więc stwierdziłem, że odpocznę bo deszcz na pewno skończy się przed blonde redhead: deszcz skończył się idealnie, koncert podobał mi się ogromnie, ale wciąż nie kumam dlaczego tak wcześnie. idealnyu zespół na pierwszą w nocy na leśnej, czy coś. pani wokalistka na scenie wygląda i ruszą się jak panie z kręgów i innych klątw. normalni ludzie inaczej używają stawów kolanowych. kury i neon indian: czy pijąc piwo na lawecie (tzn. samej podłodze, bez naczepy) tira można utrzymywać, że jest się wewnątrz samochodu? pytanie akademickie, ale było fajnie. neon indian podobno dali radę. gang of four: hej, tu się zdziwiłem. panowie na żywo zdecydowanie wciąż "to" mają, więc nie poszedłem nabijać się z ludzi słuchających xiu xiu (ja nie lubiłem ich pierwszy) i skakałem do końca, a że na końcu było "damaged goods" to skakałem wysoko. świetny koncert. destroyer - lubię destroyera znacznie bardziej niż wcześniej po tym koncercie. bardzo ładnie to wypadło, totalnie nie inwazyjna postać wokalisty, chyba z 8 osób na scenie, świetne brzmienie. a właśnie, większość koncertów brzmiała w przedziale od dobrze do bardzo dobrze, ze szczególnym uwzględnieniem gitar (gitar-gitar, nie zespołów gitarowych). bębny na scenach na zewnątrz natomiast parę razy były za głośne i ogólnie brzmiały bardzo lata 80te. ale ogólnie było bardzo spoko. primal scream - zajebiście przyjęci (w oóle wszyscy byli zajebiście przyjęci), zajebiście zagrali, znowu się natańczyłem. paru moim znajomym się nie podobało za bardzo czego nie kumam bo ja nawet nie jestem wielkim fanem screamadeliki. dan deacon - no nie mogłem, zasypiałem na pufie zbierając energię na polvo. ale brzmiało, jakby było dobrze. natomiast tak bardzo nie lubię pić piwa z plastiku, że kupiłem sobie piwo redds, które niechcący kopnąłem po wypiciu jednego łyka kiedy usadowiałem się na puffie. dzień później powtórzyłem manewr z kupnem i po uporaniu się z jedną trzecią puszki komuś oddałem. redds smakuje w miarę znośnie przez jakieś 3 minuty, po czym okazuje się, że jest to najgorsza rzecz do picia jaka kiedykolwiek została stworzona w historii ludzkości. the polvos - fajnie, trochę jednak rozczarowanie, nie było tak fajnie jak rok temu w warszawie, natomiast ja byłem zmęczony i oni też. strasznie rozwlekłe to było miejscami. słyszałem, że jakieś spięcie było na próbie dźwięku, prawda to? brzmienie ok, wokale jak zwykle ciche. dzień trzeci: była burza, więc kiedy przed koncertem liars wyszedł powiedzieć, że jest opóźnienie i zmiany w programie byłem w stanie uwierzyć w triumf sprawiedliwości i istnienie boga, bo przecież na pewno oznaczają, że deerhoof i oneida nie będą grać jednocześnie, prawda? gruby chuj. zmiany oznaczały tyle, że nadal trzeba wybierać, a dodatkowo trzeba się zmyć z koncertu liars jakoś w połowie, żeby zdążyć. w koncert liars nie mogłem się wkręcić na początku, potem mi się udało, ale po chwili poszedłem do namiotu. oneida - oj, rozkurw. proszę z nimi jak najszybciej do powiększenia. zajebiste brzmienie, zajebiście zagrane, zajebiste dwie perkusje przez jakas 1/4 koncertu - na drugiej koleś z liturgy ("wracasz z liturgy?" "chyba ssiesz chuja"). natomiast wciąż nie wierzę, że byłem na festiwalu na którym grał deerhoof i nie byłem na deerhoof. deus: z dwie piosenki widziałem, nie podobało mi się, padało, ogródek. konono no.1: koncert festiwalu o 3 długości. po 10 minutach tańczyli wszyscy-wszyscy, po jakimś czasie dołączył greg saunier (potem stopniowo reszta deerhoof, więc tak jakbym ich widział nie? więc nie to, że wierzę w boga, ale w jakiegoś późno-letniego małego bożka to może tak, zastanowię się.) kompletne szaleństwo, przede mną była grupa najebanych włochów która szalała najbardziej, piątki dla wszystkich. nie pamiętam ile lat minęło odkąd ostatnio raz byłem tak zmęczony po koncercie. pil: zaczęli kiedy wychodziłem z namiotu, ale musiałem, po prostu musiałem uzupełnić płyny w organizmie. wróciłem na jakieś trzy kawałki, i wyglądało to tak, jak wyobrażałem sobie gang of four, kompletnie bez jaj. może gdybym stał dłużej to bym odkrył jakąś atmosferę czy coś, ale nie stałem. brzmiało nędznie, też. liars też nie brzmieli najlepiej, szczególnie na początku, ta burza chyba najbardziej odbiła się na poziomie nagłośnienia na scenie głównej. sebadoh - nigdy nie chwyciłem o co chodzi z tym zespołem. koncert-koncert wyglądał jakby był solidny wielce, ale olałem sprawę po kwadransie. ludzi było zaskakująco mało. moment festiwalu: kolega chce podpalić peta swojej dziewczynie, zapałka się płonąc łamie i podpala jej kilka włosów. ugaszone od razu więc zupełnie bez dramatów, ale za to jakże zabawne. si ja za rok.
em c (9 sierpnia 2011) -
Pierwszy akapit miażdży.
GM (9 sierpnia 2011) -
I pomyśleć, ze ten koleś przegrał w zeszłym roku Nike jednym głosem ! (choć wiadomo co to za nagroda). Styl trochę lepszy niż u Jędrasa, tekst pisany pomiędzy browarem a papieroskiem, ocena ogólna: 0.7 (nie litra)
PKS (9 sierpnia 2011) -
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80276,10084649,Piekni_dwudziestoletni_na_OFF_ie.html
to chyba bardziej do ludzkich dramatów (9 sierpnia 2011) -
Dzień dobry, jestem tutaj nowy. O co chodzi w tym wątku?
Tadeusz Tutenchamon (9 sierpnia 2011) -
polvo zamiotłoby całego offa, gdyby grali na leśnej. po raz drugi ich widzę, po raz drugi chujowo nagłośnieni
fan polvo (9 sierpnia 2011) -
>moment festiwalu: snujesz się w deszczu przez strefę gastro i w namiocie my shit in your coffee natrafiasz na siedzącego w leżaku półnagiego morettiego, stojącego obok maseckiego, którzy wraz z jakimś jeszcze jednym gościem grają jakieś transowe, chyba improwizowane, gówno. wszystkiemu przysłuchuje się potupujący cieślak. stoisz, patrzysz i myślisz sobie, że takie rzeczy tylko na offie< 60 Minut Projekt. "Jakiś jeszcze jeden gość" to Piotras Zabrodzki
Pan Rafał (9 sierpnia 2011) -
dla mnie też Ariel najlepszy na festiwalu, przed Deerhoof i Destroyerem. Pomógł chyba ten deszcz - widział, że dużo ludzi chce go zobaczyć mimo ulewy i się przyłożył. Spoza BT było tez np. Hardcore Pops Are Fun i Helen...Among Dreams niestety tylko na soundchecku.
Jedrzejnzlg (9 sierpnia 2011) -
rewelacyjny gig sebadoh - esencja u.s indie lat 90'
poczłem sie jak w garażu Barlowa w Masaczjusets na ich rihersalu, no (9 sierpnia 2011) -
plus: matthew dear, ariel, junior boys, deerhoof, gang of four, destroyer minus: twin shadow
pies_pawłowa (8 sierpnia 2011) -
performens ariela był zajebisty. najlepszy gig tegorocznego offa. serio.
jan paweł drugi (8 sierpnia 2011) -
koncert pinka wydał mi się zgrabnie rozplanowany. na drugi numer rzucił Round, kupując publikę, potem przez pół godziny nie zagrał nic z BT, sprawiając, że mniej zajawieni uciekli (tym bardziej, że deszcz), a gdy już uciekli, zagrał z pół BT. najlepsze koncerty: primal scream, matthew dear, kury najlepszy koncerty słyszane z pola namiotowego: ringo deathstarr, olivia anna livki moment festiwalu: snujesz się w deszczu przez strefę gastro i w namiocie my shit in your coffee natrafiasz na siedzącego w leżaku półnagiego morettiego, stojącego obok maseckiego, którzy wraz z jakimś jeszcze jednym gościem grają jakieś transowe, chyba improwizowane, gówno. wszystkiemu przysłuchuje się potupujący cieślak. stoisz, patrzysz i myślisz sobie, że takie rzeczy tylko na offie. pozytywne zaskoczenia: ochrona, pogoda, junip, neon indian, ilość osób spoza kraju, goście rozdający kawę na polu ludzkie dramaty: krążący wczesnym rankiem nad polem helikopter, zimny prysznic o 4:30 (zaskakująco dużo chętnych)
ryba (8 sierpnia 2011) -
ale nie bylo to powalajace wykonanie
ja (8 sierpnia 2011) -
for kate I wait!!!!!
alice (8 sierpnia 2011) -
co grał ariel spoza bt?
szczur (8 sierpnia 2011) -
i kto wygrał?
g (8 sierpnia 2011) -
jezu, jakie żywe trupy. na scenie i poza nią. :D
lele (6 sierpnia 2011) -
http://www.youtube.com/watch?v=zkpBh61Ansg http://www.youtube.com/watch?v=ks3SXfdluV8 słabiutko to wygląda, uroki festiwali
. (6 sierpnia 2011) -
obawiam się, że nie wstanę na mecz...
v/a (6 sierpnia 2011) -
–em c, 4/8/2011 17:41 nie wszyscy będą na polu...
camel (4 sierpnia 2011) -
no raczej, że będziemy się alkoholizować. jakby ktoś nie doczytał: na polu jest dostęþny wrzątek, więc weźcie kubki, herbaty etc.
em c (4 sierpnia 2011) -
może jakiś 'grill'? ;)
camel (4 sierpnia 2011) -
eh no slicznie mi wyszlo poranne wstanie na pociag a na sensowny pasujacy tez sie nie wyrobie. ktos dzis jedzie z wwy pociagiem (celuje w ten 18:47) albo samochodem i ma miejsce? jakubwierzbicki@gmail.com
em c (4 sierpnia 2011) -
Na 100% niezobowiązujące? Bo chciałem ten formularz właśnie wypełnić ale jak zobaczyłem pełna bazę danych jaką chcą ode mnie uzyskać (po co?) to osrałem temat.
peemef (4 sierpnia 2011) -
chill, niezobowiązujące przecież 06:00
17 (4 sierpnia 2011) -
pojebało psa i łańcuch - chcą ode mnie datę i godzinę przyjazdu i odjazdu. big lol a nawet rotfl
jeja (3 sierpnia 2011)