INNE - FORUM
Off Festival 2011
28 stycznia 2011http://twitter.com/DJAmeryka/status/31043756392194049
-
Momenty były. Po pierwsze - i tu zgoda z kilkoma poprzednikami - Oneida. Coś tak zajebistego, że...słów brak. Koncert festiwalu bez dwóch zdań, dla mnie też jeden z koncertów życia. Tuż za liderami Ariel Pink. Na spore plusy: Destroyer, Primal Scream, Barn Owl, Emeralds. Z polskich na plus: Mikrokolektyw, Mołr Drammaz, Paristetris i mimo wszystko Kury. No kocham Polovirusa, niepochlebne recenzje to wynik pewnie zbyt wysokich oczekiwań. Ale jak zagrać w trio płytę, która ma co najmniej 5 bohaterów... Bohaterowie: 1. Macio Moretti. Boss totalny 2. Omar. Koleś wychodzi na scenę, kiwa lekko tylko ręką (dosłownie) i cały (!) namiot jest jego. Stałem na podeście, widać to było kapitalnie... 3. basistka Warpaint :)) Miejscówka festivalu: 1. stoisko Lado ABC. Mistrzostwo. Moment pozamuzyczny (autentyk!): 1. na trawie nieopodal namiotu trójki: koleś ściąga spodnie, ściąga gacie, kuca i tyłek wyciera sobie błotem. Obok czeka dziewczyna. Nie do zapomnienia...
Masło (9 sierpnia 2011) -
Razem z Tobą już trzy osoby wyszły z szafy ;>
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
a nikt nie byl na c93?!
sivi (9 sierpnia 2011) -
–turbokacper, 9/8/2011 21:43 Przyłączam się do pochwał dla Emeralds, z przyjemnością leżałbym sobie przy tym przez wiele godzin (w rzeczywistości wyszedłem przed końcem rzucić okiem na parę kawałków Sebadoh). A Dana Deacona słuchałem ze znacznego oddalenia i było to bardzo, bardzo zajebiste - nogi odmawiały jednak posłuszeństwa.
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
–quote, 9/8/2011 21:39 Nie zgadzam się właściwie z niczym, co napisałeś, z wyjątkiem opinii o Blues Explosion. Ja w tym roku na nagłośnienie narzekałem stosunkowo mało, choć przyznaję, że główna była przeważnie nagłośniona najgorzej i tam najbardziej odczuwało się wpływ miejsca, w którym się stoi na wrażenia akustyczne. Najlepiej nagłośnionym koncertem nie był Ariel Pink (Destroyer - niebo! chociaż na scenie osiem czy dziewięć osób). W ogóle leśna była nagłośniona zajebiście a na głównej i w namiotach (DVA, Abradab) zdarzały się wpadki. W zeszłym roku i w latach poprzednich miałem jednak więcej powodów do narzekania. Na organizację naprawdę nie warto psioczyć. Zawsze wracam i narzekam, więc teraz czuję się zobowiązany, żeby pochwalić: - normalna, nienachalna a nawet uśmiechnięta ochrona i ograniczenie trzepania plecaków do rozsądnego minimum - jasny komunikat: można przynosić jedzenie i napoje do 0,5 l - jadalna gastronomia bez wzrostu cen - wyjście z pola od strony ul. Francuskiej - podesty dla osób niepełnosprawnych (w zeszłym roku ich nie było iirc) I pewnie jeszcze parę innych rzeczy, które zwiększyły komfort i wpłynęły na poprawę atmosfery. Pole namiotowe rzeczywiście nie było przygotowane na przyjęcie tylu osób, ale mam tu na myśli poruszoną już przez em c Kwestię Wrzątku (nie, nie miałeś pecha) i ilość gniazd do ładowania komórek (ludzie ładujący iPody swoją drogą... jajebie). Jak już musisz myć się codziennie, żeby zamanifestować swoją wyższość kulturową, to cierp albo następnym razem ulokuj się w hotelu. To jest kemping i dla mnie jest oczywiste, że na festiwalu codzienne nawyki higieniczne wymagają modyfikacji. Pryszniców i toitoiów było zresztą tyle samo co w zeszłym roku i ludzi podobna ilość. Pogujących kretynów też nie uświadczyłem w nadmiarze, natomiast naprawdę wkurwiający byli ludzie z parasolami. Ludzie, proszę, używajcie peleryn. Z Twoimi opiniami o koncertach nie będę specjalnie polemizował, bo każdy ma własny gust, ja byłem zadowolony. Dorzucę tylko, że lepsze nagłośnienie nie uratowałoby koncertu Gang of Four, zdziadzieli niestety, obroniły się ze 2-3 numery. No i jeszcze: jeżeli Tibeta uważasz za błazna, to nie rozumiem po co kupiłeś bilet na ten koncert. Ja możliwość obcowania z osobowością sceniczną Tibeta uważam jedną z najciekawszych rzeczy na tym festiwalu. Udział Baby Dee to taki bonus (wyjeżdżając na festiwal nawet nie wiedziałem kto zacz, ale po tym co zobaczyłem musiałem nadrobić). Zagrali koncert długi, bardzo profesjonalny i w sumie mocno rockowy, co mi bynajmniej nie przeszkadzało. Nagłośnienie było piękne. Jedyne zastrzeżenie: trochę za dużo nowego materiału i kolejnych kawałków opartych na tych samych motywach (Tibet ma niestety skłonność do pisania kilku różnych tekstów do de facto tej samej piosenki).
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
dzień pierwszy: blindead - poza tym, że procesor uległ destrukcji w połowie koncertu, to było całkiem spoko samochód w ogniu - słabo, nie dziwie się sztywnej publiczności, muzycznie chyba największa tragedia na offie glasser - dobry, przyjemny koncert, ładny głos, niezła energia, szkoda tylko, że grała tak wcześnie warpaint - ani trochę mnie te dziewczyny nie zaciekawiły, nudy junior boys - chyba najlepszy koncert dnia, szkoda tylko że byli troszkę mało przejęci, słaby kontakt z publicznością, matt był kompletnie apatyczny, za to jeremy brzmiał genialnie. uciekli bardzo szybko meshuggah - nie zbliżałem się pod scenę, bo nie wyglądało to zbyt bezpiecznie. brzmieli groźnie, naprawdę dobrze, podobało mi się matthew dear - poza tym, że praktycznie nie było słychać głosu matthew'a, to sam koncert bardzo udany. black city w mocniejszym, rockowym wydaniu, zupełne przeciwieństwo wersji albumowej gangpol & mit - przyszedłem w połowie. moje największe zaskoczenie na offie. wcześniej o nich nie słyszałem. kapitalne wizualki w połączeniu ze świetną elektroniką. super! mogwai - z początku bardzo monotonnie, mało ciekawie. potem nieco się rozkręcili. ogółem nie było tragedii, ale to chyba nie moja działka. za mało energii omar souleyman - byłem pod koniec i z tego co widziałem to wixa się rozkręciła całkiem spora. w namiocie, jak i na zewnątrz. pozytywnie, ale nie przesadzajmy, utwory były zbyt podobne do siebie actress - fajne wejście, potem raczej średnio. szkoda, że zagrał mało samego splazsha. dobre na zakończenie dnia dzień drugi: kamp! - nie porwali mnie. nie rozumiem fenomenu, słabe d4d - bez rewelacji, zmyłem się po dwóch utworach dry the river - pozytywny, udany koncert pomimo złej pogody neon indian - wow, mimo fałszu tu i tam alan pokazał klasę. było niesamowicie, każdy kawałek bujał publiką, którą sam palomo określił najlepszą z jaką się spotkał do tej pory w europie! destroyer - muzycznie najlepszy koncert na offie. doznawałem za każdym razem przy solówkach trąbki/saksofonu. genialny głos dejara. oprócz kaputta zagrali też starsze hity, w tym magiczne painter in your pocket. serio, kto przegapił ma czego żałować primal scream - nie zawiodłem się. przy screamadelice wciąż tańczy się świetnie. im movin on up now! dan deacon - koleś petarda. jeżeli chodzi o kontakt z publicznością to ten pan zdecydowanie wygrał. świetny, energiczny koncert dzień trzeci: kapela ze wsi warszawa - nie spodziewałem się niczego niezwykłego. nieco się zaskoczyłem, było naprawdę nieźle junip - zaraz po ogromnej ulewie posłuchanie gonzaleza było świetnym pomysłem. ciepły, miły, pozytywny koncert anna calvi - byłem na kilku utworach. dość agresywnie, przyjemnie zagrane. na plus ariel pink's haunted graffiti - cholernie mocno padało. koczowałem w pierwszym rzędzie. doznałem srogo na round & round. potem było tylko lepiej. całość zwieńczona świetnym for kate i wait na końcu! masakra, najlepszy performens na offie. arielowi (który o dziwo był niezwykle energiczny!) bardzo spodobała się publika. takiego entuzjazmu nie widziałem na żadnym z nagrań jego koncertów na u2b. złapałem nawet setlistę, którą ktoś już tam wyżej zapostował emeralds - nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia tego festiwalu. does it look like im here wprowadziło mnie w stan melancholii. żałowałem, że to już koniec
turbokacper (9 sierpnia 2011) -
naprawde wam sie podobalo primal scream?
kotek (9 sierpnia 2011) -
Głos krytyki... chwila nie głos... coś mocniejsznego Ten OFF to porażka, zawód tak głęboki, że aż boli. Po niesamowitym Offie rok temu fakt, że ten w ogóle może zawieść wydawał mi się nie do pomyślenia, a to że kompletnie ssał to po prostu... nie wiem... nie mam słów Staram się wymazać Gang of Four z pamięci. Dla mnie z kumplem to zespół ważny dla serca. Ten koncert był tak tragicznie nagłośniony, że aż żal. Fakt, że na Ether jak śpiewaliśmy słyszeliśmy własne głosy w pełni a wokalisty w ogóle zakrwawa o kpinę. Jednak najbardziej zawiódł dźwięk gitary. Gill słynął z tego że grał na gitarze alfabetem morsa, a nie akordami, tymczasem to co usłyszeliśmy to było seplenienie. Jakby grał na chińskim Stratocasterze podłączonym do Marshalla MG. Do tego oczywiście kompletnie za cicha. W efekcie wykonanie Anthrax było kompetnie żałosne, z tym rzucaniem gitary. Nie słyszelismy przaktycznie nic. Z kumplem nie wytrzymaliśmy i wyszliśmy przy Natural's Not In It. Poza tym to są dziadki i nie ciężko było im to ukryć mimo wygibasów Kinga. Dla kompletnego kontrastu powiem o nielicznym świetnym momencie OFFa: koncert Ariela Pinka Nie wiem czy to z powodu iż Pil był następny czy naprawdę mu było szkoda ludzi w deszczu ale po raz pierwszy od dawna Ariel nie odstawił fuszerki (jak na Pitchfork Festival). Półgodzinny soundcheck zaprocentował i był to najlepiej nagłośniony koncert OFFa. Ariel tryskał energią, a setlista wyglądała tak jak wyglądałaby moja wymażona setlista Ariela (dużo House Arrest). Najlepszy koncert OFFa mimo iż marzłem na deszczu. Poza tym w tym roku zawiedli także: Polvo, Current 93 (Tibet to błazen i nic więcej), Junior Boys, Low (setlista!!! po co komu piosenki z The Great Destroyer?), Male Bonding, Neon Indian, Primal Scream (przerobili taneczną płytę na płytę rockową, czyli porażka), Matthew Dear (to samo co Primal Scream) i Twin Shadow (co za lizus) Zawiedli także: organizatorzy - ilość pryszniców na polu przy takiej pogodzie jaka była to jakaś porażka. to były tortury stać w tych kilometrowych kolejkach. do tego trzeba dodać za małą liczbę toi toii na festiwalu. publiczność - ilość kretynów pogujących i crowdsurfujących do piosenek do których się nie poguje i nie crowdsurfuje przekroczyła dopuszczalną granicę przy The Other Side Of Mt. Heart Attack pogoda - straszna sauna przez 2 i pół dnia zamieniła się w rzęsisty deszcz ostatniego dnia który zamienił cały teren OFFa w dosłowne bagno. Organizatorzy Offa zostali na polu obrony przed pogodą kompletnie pokonani przez organizatorów Openera. Wyłożone podłoże main stage'u plus oczywiście tent stage sprawiły, że deszcz dodawał tylko dramatyzmu. A na OFFie był nie przyjemny bo błoto właziło wszędzie. Słówko optymizmu na koniec - Dan Deacon, Sebadoh, PIL i Liars zaliczam do świetnych konertów. A Jon Spencer przy ogólnej chandrze był po prostu jak nie z tego festiwalu. Moje trzy ulubione momenty tego festiwalu to: perkusita TJSBE zaczyna dymić pod koniec festiwalu, perkusista TJSBE rzuca pałeczkami w technicznego karzącemu mu kończyć i na pierwszym miejscu perkusista TJSBE po koncercie wraca i kradnie talerz by jeszcze trochę pograć. Poza tym trzymamy za słowo panie Barlow, że wrócisz. Najlepiej do jakiegoś klubu w Wawie na dobry 3h koncert.
quote (9 sierpnia 2011) -
the Car is on Fire
oj tam da się (9 sierpnia 2011) -
Prawdopodobnie piszesz o zespole Samochód Się Pali, musisz zrezygnować z podawania ich pełnej nazwy... ;> (to niewiarygodne, ale mówię poważnie)
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
powie mi ktoś dlaczego cały czas odrzuca mi posta?
bożyszcz (9 sierpnia 2011) -
Żałuję mocno dwóch rzeczy: 1. Że na Primal Scream byłem blisko sceny tylko na "Movin' On Up" (nie mogłem odpuścić - wiem, że to tylko Stonesi + gospel, ale ta piosenka kopie wysoko w górę), a potem oddaliłem się dać odpocząć nogom. Z tego, co słyszałem z oddali impreza była przednia, a muzyka bardzo zyskiwała na żywo. 2. Że nie było mnie na Oneidzie (Deerhoof)...
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
chyba wypocę z siebie jakąś dłuższą relację potem póki co powiem tylko jedno:Oneida!!!!!! rozwalił mnie ten koncert w drobny mak,dwie perki siały rozpizd totalny,po paru minutach nie mogłem nie podejsć pod scenę i nie uśmiechać się pod nosem,rzucając do siebie pod nosem "o kurwa!o kurwa!".dla mnie nr 1 na festiwalu,bezapelacyjnie i taki rarytasik,na razie moja ulubiona festiwalowa fota http://www.mmsilesia.pl/photo/1112370/OFF+Festival+2011+NA+ŻYWO+%5BZdjęcia%5D
kacperski (9 sierpnia 2011) -
znaczy, nie to że ich deprecjonuje, czy coś, ale po prostu jakoś tak się złożyło, że nie miałem z nimi styczności.
ryba (9 sierpnia 2011) -
z pewnością podejście części osób było takie, że "o popatrz, małpa na scenie", ale z drugiej strony nie można chyba sobie wyobrazić lepszego sposobu oswojenie Europejczyków z kulturą arabską. ja tam poszedłem ze zwyczajnej ciekawości i podobało mi się. a blues explosion nie znam nawet jednego utworu, sorry.
ryba (9 sierpnia 2011) -
Nie wiem w czyjej drużynie są ludzie, którzy poszli na Omara Souleymana zamiast na Blues Explosion, ale na pewno nie w mojej. Żartowaliśmy sobie, że hajpowanie tego kolesia to kolejny akt przemocy symbolicznej dokonywany na kulturze arabskiej ;)
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
nie wiedzieć czemu zapomniałem o omarze souleymanie. omar i jego kolega od klawiszy i guziczków potrzebowali minuty, żeby namiot prawie odleciał.
ryba (9 sierpnia 2011) -
ech, pewnie poszedłbym na Gangpol, gdybym nie zdychał po 6h podróży samochodem i kilku koncertach, szkoda w takim razie :(
V79 (9 sierpnia 2011) -
@ Kury >No i czy ktoś tam stwierdził choćby promil jazzu? Doprecyzuję, bo gdzieś mi umknęło jedno zdanie: powciskane tu i ówdzie "improwizacje" to było każdorazowo łubudu plus kilka sprzężeń, a kawałki były grane przeważnie tak marszowo i bez żadnych prób wybijania słuchacza z rytmu, że prawie tam na stojąco zasnąłem.
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
Z tymi Kurami to była straszna lipa. Oczywiście, że część muzyki leciała z playbacku, w ogóle to dość śmieszny pomysł, żeby grać tak eklektyczną płytę w trio. Z łatwością wyobrażam sobie dużo lepsze wykonania tych utworów (ba, widziałem dużo lepsze wykonania co najmniej trzech na jakichś minionych koncertach Tranzystorów, co ciekawe nawet w sobotę publiczność najbardziej jarała się właśnie nimi, choć Tymon grał je już pewnie kwadrylion razy i nieraz robił to lepiej). Mi brakowało polotu, werwy, humoru w tych wykonaniach, niektóre kawałki zupełnie się nie kleiły, Adam Humer gdzieś zaginął... Mój podstawowy zarzut brzmi: nic mnie - dodam: osoby, która Polovirusa od lat zna na pamięć - nic mnie na tym koncercie nie rozśmieszyło. Teksty znam, a od strony muzycznej było po prostu drętwo. No i czy ktoś tam stwierdził choćby promil jazzu? Dla mnie to obok Gang of Four największe rozczarowanie i porażka większa niż średnio udany koncert Miłości parę lat temu. Sorry, Tymon. Btw. bez jaj, nikt z zebranych nie był na Gangpol & Mit? Dla mnie największa niespodzianka, największy mózgojeb i jedna z lepszych imprez tanecznych na festiwalu. Wizualizacji - a właściwie ilustrowanych muzyką filmów - nie da się opowiedzieć, w każdym razie były kolorowe, pełne chorych szczegółów, dość drastyczne (i obsceniczne, w tym hard porno z udziałem zwierząt) i bardzo wesołe. A do tego a to romantyczne, a to mechaniczne roztańczone electro wpadające w techno z mnogością dźwięków 8-bitowych. Narkotyki plus ten koncert równałoby się byciem zmiażdżonym. Z Ariela wycofałem się w połowie i udałem się na Konono No 1 (nie żałuję). Widzę po setliście, że ominęły mnie wszystkie lepsze rzeczy z "Before Today", no i "For Kate I Wait". Bywa.
anlgmt (9 sierpnia 2011) -
–glootech, 9/8/2011 17:49 niestety był to kolejny koncert, że tak powiem, w trakcie. a szkoda.
V79 (9 sierpnia 2011) -
ufff, ale wyszła ściana tekstu.
V79 (9 sierpnia 2011) -
(@PK: jej, dzieki) jeszcze jedna zabawna sytuacja mi się przypomniała: w pewnym momencie koncertu Lopatin zaczął się nerwowo za czymś rozglądać po stoliku i po scenie. po chwili znalazł i wyraźnie się uspokoił - szukał swojej kaszkietówki :) dzień 2 potwornie zmęczony po dniu pierwszym, nie zdołałem zdrapać się z łóżka na mecz (i dobrze, z tego co słyszałem to tylko najadłbym się wstydu za was!). nie wstałem nawet na Kamp czego z kolei raczej mi szkoda. Male Bonding - fajnie napierdalali te swoje pop-punkowe kawałki (ale nie że pod Green Day, tylko raczej pod Husker Du hc). mają chłopaki zapał, ale powinni jeszcze popracować nad hookami. po 10 minutach czekania przy scenie leśnej okazało sie, że Polvo się spóźnią i zostali przeniesieni na slot po Bohren - eksperymentalna o 2:30. ucieszyłem się bardzo - gitarowe napierdalanie duzo bardziej pasuje mi do namiotu. no i mogłem teraz pójść do KFC! Kury - niestety, straciłem część ich koncertu, czego żałowałem, bo cholernie mi się podobało (choć gdybym był prawdziwym fanem polskiej alternatywy, to znałbym Polovirusa tym przed koncertem i doznałbym pewnie 10x mocniej). Tymański, ostrzyżony na krótko i odziany w ogrodniczki (!) wyglądał zajebiście. ale czy to tylko moje błędne wrażenie, czy spora część dźwięków (w tym niektóre partie basu? nie rozumiem zupełnie) leciała w playbacku? Neon Indian - pierdolić Weingartena i innych hejterów "chillwave'u", pitchforkowo-bloggerskie zajawki w dużej mierze spisały się na medal. zwłaszcza NI! z wielkim entuzjazmem zagrali większość debiutu ("6669"! "Mind Drips"!) + "Polish Girl" (który nawiasem też wypadł bardzo dobrze), którego Palomo oczywiście nie omieszkał skwitować komentarzem (niestety nie pamiętam go już). sam Alan fajnie wił się na scenie i ogólnie doznawał, szkoda tylko, że miejscami TRAGICZNIE fałszował. ale to niewielka rysa na świetnym gigu. no, może jeszcze tylko żal, że nie wyszedł ostatecznie do nas, czekających na autograf. na GO4 nie poszedłem, ale sądząc po jutubach chyba nie tak wiele straciłem. Gable - za to wiele stracili ci, którzy nie poszli na ten koncert. trójka popieprzonych Francuzów rozkręciłą naprawdę świetny show. z jednej strony ładne piosenki, z drugiej - poprzetykane masą non-sequiturów i poparte dziwnymi instrumentami (a to jakaś piszczałka, a to trąbka na sprężone powietrze). ogólnie dobrze się bawiłem, polecam mocno ich koncerty. niestety, brat musiał gdzieś usiąść więc wyszliśmy w trakcie i poszliśmy kampić pod barierką na Destroyera. Destroyer - po prostu piękny, solidny, bardzo dobrze zagrany (i nagłośniony!) koncert. jeśli ktoś uwielbia (tak jak ja) piosenki z Kaputt, to zdecydowanie musiał doznać. mnie się bardzo podobało. dla tych, którzy oglądali stream z P4K Fest - koncert bardzo podobny (tylko basista chyba miał inną gitarę <nerd>). Po tytułowym wyszedłem na HTDW. HTDW - przeuroczy występ. może i mógł zagrać więcej z Love Remains. może i nowe kawałki nieco zamulały (bo ich nie znałem?). ale momentów było na pęczki! a bisy? zaśpiewał a capella "Decisions" (ludziom zupełnie pojebało się klaskanie. przecież to utwór na 3/4!) i moje UKOCHANE "Lover's Start", na którym doznałem do wzruszenia (10.0! błagam, niech okaże się, że ktoś to nagrał!). po koncercie Tom nawet wyszedł do nas, rozdał autografy, pogadał chwilę, a na koniec nawet oddał mi mój marker ("but it was some womans'!"). wieści są takie - nowy album w lutym, produkcją zajmuje się koleś z The XX. Tom jest bardzo tym podekscytowany, ja nieco mnie, bo niwy materiał nie poruszył mnie mocno, ale kciuki trzymam. Primal Scream ominąłem i nie żałuję, brat poszedł i mówi, że było kiepsko. Kode9 i Polvo ze zmęczenia widziałem tylko po fragmencie. Set Kode9 był znacznie lepszy od tego, co pokazał poprzedniego dnia Actress, w sumie żałuję, że nie zostałem nieco dłużej.
V79 (9 sierpnia 2011) -
Fajne relacje piszecie chłopaki i dziewczyny, ale i tak najlepszy koncert na OFFie zagrała Oneida.
glootech (9 sierpnia 2011) -
najlepsza była chimera w gastrostrefie
indie gej (9 sierpnia 2011) -
@V79 dobry opis Oneohtrix Point Never, sam za bardzo nie wiedziałem, jak to opisać. potwornie byłem zmęczony już na jego secie i miałem fajny, hypnagogiczny (LOL) stan umysłu. no i świetne te gify w tle były.
PK (9 sierpnia 2011) -
a mi mówili, ze flying circles nie było. czas zmienić przyjaciół/wyskoczyć przez okno, bo flying circles, kurwa.
szczur (9 sierpnia 2011) -
hej, łapcie setlistę http://img269.imageshack.us/img269/2060/setlist.png
kenny gilmore (9 sierpnia 2011) -
jeszcze co do pierwszego dnia, śmiesznie dużo metali widziałem dookoła, normalnie poczułem się jak na mojej alma mater. cóż, długie spięte włosy zawsze to mała odmiana po obrzydliwie dużej ilości zerówek, tanktopów i bród. fajną mają na Śląsku sieć chińczyków - http://www.adong.com.pl/ i mała prośba - czy ktoś z Katowic mógłby powiedzieć mi coś na temat tego wielkiego, szarego, wyglądającego na opuszczony budynku nieopodal Spodka? kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, a było to przejazdem w nocy, autentycznie się go wystraszyłem.
V79 (9 sierpnia 2011) -
http://paweuu.wordpress.com/2011/08/09/off-festival-2011/
trochę z mojego punktu widzenia (9 sierpnia 2011)