SPECJALNE - Artykuł

Tomasz Stańko: Top 20

13 sierpnia 2018

Tomasz Stańko wydawał się być nieśmiertelny. Gdy parę lat temu miałem okazję obserwować go gdzieś z tylnych rzędów na warszawskim koncercie, czułem magię historii polskiego jazzu. Całej historii, bo przecież Stańko uczestniczył w jej najważniejszych momentach. Jeszcze zanim zaczął być rozpoznawalnym na całym świecie liderem, współtworzył dwa z najwybitniejszych albumów polskiego jazzu – Astigmatic i Czwórkę kwintetu Trzaskowskiego. Już jako lider, wytyczał nowe szlaki, cały czas poszukując nowych form dla swojego plastycznego, lirycznego stylu, i cały czas otaczając kolejnymi generacjami najwspanialszych instrumentalistów – dość powiedzieć że to właśnie w jego zespołach objawił się talent Zbigniewa Seiferta i Marcina Wasilewskiego – muzyków, których dzieliło niemalże 30 lat! Stańko był polskim jazzem, nadawał mu rozmach i wielkość. Ale przecież nie tylko, bo współpracował także z artystami popowymi i rockowymi, jak chociażby Dżamble, Novi Singers czy Maanam. Wśród jego dzieł są takie, które weszły do ścisłego kanonu światowego jazzu, takie które zwyczajnie wypada znać i takie, które są nieco niedocenione przez szerszą publiczność. Nie ma takich, których nie warto poznać. Oto dwudziestka naszych ulubionych albumów nagranych przez zespoły, którym liderował Tomasz Stańko. –Krzysztof Michalak

(część tekstów w poniższym zestawieniu pochodzi z serwisowego archiwum)


Tomasz Stańko:
Lady Go...

20Tomasz Stańko
Lady Go...
[PN Muza, 1986]

Albumy nagrane przez Stańkę w połowie lat osiemdziesiątych mogą zaskoczyć niejednego fana wychowanego na jego wcześniejszych dziełach albo dojrzałym ECM-owskim stylu. Podobnie jak wcześniejszy C.O.C.X., jak i późniejszy, eksperymentujący z parateatralną formą Witkacy Peyotl, Lady Go jest dziełem ewidentnie wykraczającym poza jazzowe ramy, zapuszczającym się na tereny jazz-rockowego fusion, poszerzającym tradycyjne instrumentarium o gitarę, a jazzową narrację wzbogacającym dorobkiem bluesa. Spośród tych trzech albumów jest to jednak dzieło najpełniejsze pod względem wyrazu i najbardziej fascynujące z dzisiejszej perspektywy – oto bowiem udało się stworzyć Stańce coś odrębnego, co przez wiele dekad nie utraciło swej energii ani trochę. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Tomasz Stańko: From The Green Hill

19Tomasz Stańko
From The Green Hill
[ECM, 1999]

Kiedyś nie lubiłem tego albumu i wciąż niesamowicie się z nim trę. I choć From The Green Hill to nie Stańko, któremu hołduję najbardziej, bo bliżej jest mi zdecydowanie do bulgoczącego, freejazzowego szaleństwa w duchu Brötzmanna na Music for K, a także do dyskretnej melancholii Lontano, to polubiłem siłowanie się z tym krążkiem. Być może jest to moja zawężona optyka, ale nuży mnie powielanie, chwilami nieco na siłę, uprzednio nagranych kompozycji, a takie rzeczy zdarzają się na From The Green Hill. Na szczęście to koniec moich obiekcji, gdyż ta płyta prezentuje mi jednak nieco inną odsłonę Stańki. Stańki poszukującego, Stańki kodyfikującego i jednocześnie przerabiającego na pozór ograne motywy, Stańki dłubiącego w filmowej i teatralnej estetyce, w końcu Stańki zaprzyjaźniającego się z akordeonową tradycją w duchu uwielbianego przeze mnie Astora Piazzolli. Jak głosi jeden z naczelnych krzewicieli futbolowej myśli w narodzie, czyli Roman Kołtoń, "każdy ma swoją prawdę" i być może wy też ją odkryjecie. Żadne Tour De Force, ale warto wsłuchać się w tę narrację, zwłaszcza w kontekście zbliżającej się jesieni. –Jacek Marczuk

posłuchaj


Tomasz Stańko & Andrzej Kurylewicz:
Korozje

18Tomasz Stańko & Andrzej Kurylewicz
Korozje
[Poljazz, 1986]

Czy ten zmurszały, skorodowany, pozbawiony sekcji jazz-band jeszcze coś zagra? Oto dwóch bezdyskusyjnych gigantów krajowej sceny jazzowej zamyka się w studiu by przy kawie i papierosach, z wizją elektrochemicznego rozpadu przed oczyma dyskutować o KULTURZE I SZTUCE. Korozje – jak sama nazwa wskazuje – najbardziej trzymają w napięciu w momentach, gdy trąbka Stańki i klawisze Kurylewicza wkraczają na kurs kolizyjny, gdy niczym na styku dwóch różnych materiałów dochodzi między nimi do nieplanowanej, neurotycznej interakcji. Wbrew oczekiwaniom towarzyszącym założeniom tej płyty nie jest to ani Disintegration Loops, ani Struktura Kryształu polskiego jazzu, ale na pewno zajmujący w swojej zadumie, choć wymagający wiele cierpliwości, nieco przykurzony zbiorek – i niech ta przykra okoliczność będzie chociaż okazją do jego przypomnienia. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Tomasz Stańko:
Dark Eyes

17Tomasz Stańko
Dark Eyes
[ECM, 2009]

Gros melodii Dark Eyes nieodparcie kojarzy mi się z melancholijnymi tematami rodem z dramatów w wersji wyrafinowano-davisowsko-skandynawskiej, więc trudno się przy tym nastroju nie rozpłynąć. Soundtrackowy charakter krążka przejawia się tu we wszystkim – przeciągłych zawodzeniach trąbki, niespiesznym snuciu opowieści, nocnych ilustracjach i unoszącym się w niektórych utworach, lekko nerwowym nastroju grozy wprowadzanym przez rozedrgane gitary i "napięte" partie perkusji. Nie wspominając o rozległej kinematograficznej przestrzeni, charakterystycznej dla większości produkcji Stańki. I muśnięciach jazzowej kameralistyki, kiedy fortepian melduje się w roli głównej. Spośród wszystkich płyt Stańki z minionej dekady, ta jest chyba najbardziej przystępna, momentami wręcz hitowa, i najbardziej ewidentnie, bezpretensjonalnie ładna. –Michał Zagroba

posłuchaj


Tomasz Stańko Quintet: Jazzmessage From Poland

16Tomasz Stańko Quintet
Jazzmessage From Poland
[JG, 1972]

Kwintet Stańki to jeden z najbardziej imponujących składów w historii Polski, dlatego ten album wzbudza we mnie mieszane uczucia – improwizatorski "Aeoioe / Heban" do 18 minuty łykam bez wybrzydzania, chyba głównie za sprawą basowych popisów Suchanka, wokół którego wszyscy budują, a może także interesujących, opowiadających historię, fletowych motywów Muniaka. Naturalnie każdy ma tu co najmniej swój moment (Seiferta lubię w trzynastej minucie, jak by kto pytał). Ale tylko jeden fragment tego albumu uważam za naprawdę natchniony, i to właśnie ten najmniej avant, czyli długi (trwający pół utworu), mozolnie konstruowany psychodeliczno-melancholijny wstęp do "Piece For Diana". –Michał Zagroba

posłuchaj


Tomasz Stańko:
Music 81

15Tomasz Stańko
Music 81
[PN Muza, 1984]

W nową epokę wkroczył Tomasz Stańko odświeżony, z nowym składem, z nową czapką, okładkowo wystylizowany na Czesława Niemena. Na omawianym albumie (podobnie jak na A i J) gra (muzycznie) najsympatyczniejszy skład ze wszystkich Stańkowych lineupów. Należę do wielkich admiratorów zarówno Kulpowicza, z całym jego zapatrzeniem w gigantów z lat 60-tych, jak i Szczurka, stojącego za znakomitym projektem/albumem Basspace, towarzyszącego Kulpowiczowi między innymi na In/formation, a o Bartkowskim się nie rozmawia. Music 81 asymiluje luźniejsze formaty eksplorowane przez Stańkę z Vasalą z preferowanym przez Kulpowicza stylem kwartetu Coltrane'a, a co więcej napotykamy tu na takie aberracyjne dla bezkompromisowo niemotywicznego Stańki sytuacje jak zalążek chwytliwego tematu (konkretnie w "Aluście"). –Michał Zagroba

posłuchaj


Tomasz Stańko:
Roberto Zucco

14Tomasz Stańko
Roberto Zucco
[Polonia, 1995]

Zaugbiona perełka wśród rozlicznych teatralnych i filmowych soundtracków artysty. Aż dziw bierze, że sztuka Bernarda-Marie Koltésa opowiada historię włoskiego seryjnego mordercy. Ponoć jednak reżyser Krzysztof Warlikowski zażyczył sobie firmowej dla lirycznego Stańki mrocznej melancholii – i taki właśnie jest powtarzany tu wielokrotnie w przeróżnych układach tonalno-aranżacyjnych, przewodni temat tytułowy. Niezwykle "ewokatywny" zresztą, który jakoś mi też KONWENIUJE z klimatem polskiego filmu komercyjnego pierwszej połowy 90s – ci faceci po przejściach w samotnych kawalerkach (Maurer, Halski et al.). Natomiast warto jeszcze wspomnieć, że cichym bohaterem materiału jest "nie kto inny" (Szpakowski) jak obsługujący elektryczne piano ("tym który obsługuje elektryczne piano jest nie kto inny...") Janusz Skowron. Jego tłom zawdzięczamy tu rasowy ambient jazz, ale w znaczeniu nie spogłosowanych solówek a capella, lecz pewnego sugestywnego nastroju, w którym można się zatopić ("niczym smutki w wódce"). Ostatnio miałem zaszczyt zobaczyć jak ta żywa legenda polish jazzu wciąż hipnotyzuje w odsłonie koncertowej. I chyba dzięki tym przestrzeniom na Roberto Zucco Stańko odnajduje w sobie właśnie wewnętrznego Kwintę. Aha, podobno po Vabanku Stańko zagadał do Jana Machulskiego: "fajnie grasz na trąbce". Creepy stuff. –Borys Dejnarowicz


Tomasz Stańko, Tomasz Szukalski, Edward Vesala, Peter Warren:
TWET

13Tomasz Stańko, Tomasz Szukalski, Edward Vesala, Peter Warren
TWET
[PN Muza, 1974]

Bardzo lubię strzepkowość i nerwowość, a zarazem liryzm tych kawałków. Miejscami brzmi to trochę jakby poszatkowany Miles circa In A Silent Way, miejscami to taka "punktowa" improwizacja, a miejscami wręcz quasi-tradycyjny materiał. Zdarza się, że te wszystkie odsłony stylistyczne i sposoby prowadzenia narracji spotykają się w jednym kawałku ("Man From North") i robi się ciekawie, tym bardziej, że kolesie kumaci, Szukalski zgrywus, a Stańko gra po swojemu, ładnie. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Tomasz Stańko Quartet:
Almost Green

12Tomasz Stańko Quartet
Almost Green
[Leo, 1979]

Album rozpoczyna się grą napięć między free-jazzową sekcją a podniosłymi, trochę Colemanowskimi motywami trąbki i saksofonu, kulminującymi na filmową nutę (mowa tu o filmach z gatunku polski dreszczowiec obyczajowy), a później wchodzi na kolejne piętra impresji i improwizacji, do których w żaden sposób nie pasuje twarz Piotra Machalicy. Nie ma co ukrywać, że jest to pozycja trudna, dla najwytrwalszych Stańkomaniaków, a zapewne nawet oni mogli poczuć, że ten skład odbył już swój ostatni lot i "trzeba z żywymi naprzód iść". –Michał Zagroba

posłuchaj


Tomasz Stańko: Leosia

11Tomasz Stańko
Leosia
[ECM, 1997]

Syn Józefa, prawnika, i Eleonory z domu Jakubiec, nauczycielki. Leosia to album poświęcony pamięci matki i synowską czułością przepełniony, a zarazem w niezwykle naturalny sposób wyciszony i dostojny w swojej zadumie. Nokturalny liryzm zaprezentowany przez kwartet Stańki zapowiada emocjonalność Lontano, a podobnie jak na tej o niemal dekadę późniejszej płycie, o jego niepowtarzalnym uroku decyduje doskonała współpraca lidera z zespołem. Stojącemu niby krok za Stańką Stensonowi zdarza się zresztą ukraść show, jak w cudownie delikatnym solo z "A Farawell to Maria" albo emocjonalnym dialogu z utworu "Euforila". Z całą pewnością pozycja obowiązkowa w katalogu Stańki i jeden z tych albumów, które poszerzają definicję jego unikalnego stylu. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Tomasz Stańko Freelectronic:
The Montreux Performance

10Tomasz Stańko Freelectronic
The Montreux Performance
[PN Muza / ITM Germany, 1988]

Moim skromnym zdaniem The Montreux Performance (w Polsce wydany pod tytułem Switzerland) to jeden z najbardziej frapujących albumów w bogatym katalogu Tomasza Stańki. Zagrany podczas The Montreux Jazzfestivalu w 1987 roku materiał brzmi po latach niezwykle świeżo: to osadzone w Milesowskiej konwencji fusion przesycone lekko kosmicznym ambientem ("Asmodeus" kryje w sobie ślady proto-elektroniki, choć i na funk znalazło się miejsce) i kompletnie zaskakującymi kuksańcami syntezatorów oraz klawiszy (tu brawa należą się duetowi Skowron-Sudnik). Wystarczy odrobina wyobraźni, aby odczytać nową wersję "Lady Go" czy "Ha, Ha, Ha" przez pryzmat konceptualności Jamesa Ferraro albo przypomnieć sobie stare reklamy lub muzykę, która umilała czas telewidzom choćby w Polsce w latach 90. Podczas słuchania dostojne romantycznego sci-fi jazzu "Too Pee" przypominam sobie o Spring Heel Jack (pod pewnymi względami klimat tutaj jest unikalny). Do tego sprężyste basy wciąż niedocenionego Witolda Szczurka, stanowiące coś w rodzaju giętkiego kręgosłupa całości. Sam "skradający się" motyw z openera jest tak CHARAKTERNY, że czystą przyjemnością jest obserwowanie, jak dialoguje z poszczególnymi postaciami tego jazzującego brydża. No i jest oczywiście dyrygujący całością Stańko na trąbce, który jakby czeka na odpowiedni moment, aby zadać cios. Posłuchajcie jak doskonale wyczuwa nastój w ilustracyjnych fragmentach. A jaki obraz wyłania się, gdy spojrzymy na całość? Trochę wariacki electric-ambient-vaporwave-jazz znakomicie pasujący do naszych czasów. Posłuchajcie w wolnej chwili, bo to może was naprawdę nieźle zaskoczyć. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Tomasz Stańko: Soul Of Things

09Tomasz Stańko
Soul Of Things
[ECM, 2002]

Prawdopodobnie sam będę zdziwiony przyglądał się redakcyjnemu głosowi w sprawie "Tomasz Stańko a 00s", dlatego jeśli mam możliwość wyrazić swoją opinię na temat MISTRZA to przyznam, że ta klasyczna niemal suita jest mi najbliższa, a słuchałem jej nie tak zaraz długo po 3:44 (snobizm na jazz i jego ostatnie podrygi w początkach poprzedniej dekady, a z przywołania nie ma się co śmiać, wszak Dab i Stańko skończą 10 lat później promując jeden browar!). Otóż, jako się rzekło, jestem strasznym fanem Simple Acoustic Trio, zwłaszcza z ostatniego okresu, już pod nową nazwą. Odwrotnie wręcz przedstawia się moja ocena ich dokonań w zespole Stańki: dla mnie to "Soul of Things", mimo horrendalnej długości, jest najmniej rozlazłym i monotonnym efektem ich współpracy, tej mieszanki młodości z rutyną, a późniejsze prace trafiają do mnie tylko fragmentami. Brzmi to trochę absurdalnie, zważywszy na charakter nagrania (13 wariacji), ale to tu odnalazł się centymetr przestrzeni między nieco szorstkim tonem Stańki a niezwykle wymuskanym brzmieniem tria. I choć najbardziej wyraziste highlighty tej współpracy trafią się jeszcze później (np. II wariacja na Suspended Night, z zajebistą linią kontrabasu), to uwierzcie mi, że oprócz potrzeby napisania tekstu o jazzie w którym padnie słowo "zajebisty" odczuwam przymilną potrzebę przekazania wam, że Łachecki ma rację, a Soul Of Things to najlepszy Stańko od lat, i najlepszy na lata. –Łukasz Łachecki

posłuchaj


Tomasz Stańko Septet:
Litania

08Tomasz Stańko Septet
Litania
[ECM, 1997]

Odkryłem tę płytę jeszcze jako gimnazjalista w szafie grającej w jednym sochaczewskim barze; co robiłem jako gimnazjalista w barze? Grałem w bilard. Podobno to właśnie dzięki eksperymentom mającym stworzyć idealną kulę bilardową powstał plastik. Co robił Stańko w szafie grającej? Być może stanął sobie i mamił liryzmem Komedy, choć ponad dwudziestominutowe (więcej kredytów) requiem dla Coltrane'a mocno nadszarpnęło zebranej klienteli nerwy, które mogła ukoić tylko słynna – skądinąd z bycia niepokojącą – kołysanka z Dziecka Rosemary. Eicherowski pomysł na skonfrontowanie wysokiego romantyzmu Komedy z własną producencką przestrzenią to zarazem spełnienie marzeń małoletniego snoba, uniwersalna i przystępna lekcja z Komedy i liderski popis Stańki, który stworzył ze swojego septetu maszynę zaskakująco grzeczną, układną i sprawną. Można tu dla siebie wyłuskać np. solowe popisy Rypdala czy Rosengrena, ale ostatecznie rządzi kolektywna medytacja nad twórczością wielkiego Polaka. W ogóle szafy grające – dziwny pomysł, ale będę tęsknił. –Łukasz Łachecki

posłuchaj


Tomasz Stańko:
Suspended Night

07Tomasz Stańko Quintet
Suspended Night
[ECM, 2004]

Suspended Night to album, który może podobać się zarówno niedzielnym słuchaczom Trójki, stałym czytelnikom Jazz Forum, jak i wszystkim poszukującym w muzyce emocji, świeżości i piękna, czyli m. in. nam tutaj. Ośmieleni chyba sukcesem poprzedniego wydawnictwa, muzycy kwartetu zdecydowali się uwolnić nieco strukturę swoich kompozycji, wciąż eksplorując obszary nastrojowego liryzmu. Późnowieczorność tej muzyki słychać już w otwierającej album balladzie "Song For Sarah", dość nieoczekiwanie "oddanej" pianiście Marcinowi Wasilewskiemu, który buduje ją na jarretowskiej melodii, jakby czekając na włączenie się Stańki. Mistrz oczywiście dorzuca trzy grosze swojej trąbki o davisowsko-marsalisowskim (a moze po prostu stańkowskim?) feelingu, ale już do końca albumu nawet nie próbuje przytłumić młodszych kolegów wirtuozerską wyobraźnią weterana. Dziesięcioczęściowa suita "Suspended Variation" to fascynująca gra zespołowa, w której czuć doskonałe porozumienie i świetnie opracowaną taktykę. Nieco wyciszone, spokojne pizzicato kontrabasisty Sławomira Kurkiewicza świetnie współbrzmi z perkusją Michała Miśkiewicza, który równie często koncentruje się na uzyskaniu odpowiedniej barwy i tekstury, co rytmu. Daje to pole do popisu Wasilewskiemu i Stańce, uzupełniającym się w kreowaniu zwiewnej melancholii, chwilami przeradzającej się w fantazyjną zadziorność. Napięcie nie wynika tu jednak z rywalizacji ani chęci zaimponowania. Mamy raczej do czynienia z całonocnym spotkaniem najbliższych przyjaciół przy karafce wina. Spotkaniem niezwykle udanym. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Tomasz Stańko:
Balladyna

06Tomasz Stańko
Balladyna
[ECM, 1976]

Rozwala mnie intensywność tego albumu. To pierwsze ECM-owskie dzieło Stańki, które z jednej strony ewidentnie nawiązuje do "niepokornego" nurtu w jazzie europejskim, zahaczając o ekspresję Brotzmanna czy Schlippenbacha, a z drugiej kreuje to liryczne, zmysłowe i melancholijne brzmienie, które w późniejszych latach stanie się znakiem rozpoznawczym zarówno ECM, jak i samego Stańki. Ale jeśli ballady, to rzeczywiście takie "romantyczne", że wiecie, cały czas jest napięcie tam. Zupełnie inny album niż poprzedzający go TWET, choć nagrany w podobnym składzie. ŁADNE MELODIE. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Tomasz Stańko Quintet:
Purple Sun

05Tomasz Stańko Quintet
Purple Sun
[Calig, 1973]

Purple Sun to spokojniejsze, milesowskie trochę fusion (szczególnie w pracy sekcji). Seifert oprócz altowego saksofonu gra także na skrzypcach i to są partie w jego stylu ciekawe, Stańko nadal leci eksperymentami tonalnymi, łapiąc melodie, ale chociaż rzecz jest zdecydowanie łatwiej przyswajalna niż debiut, to o dziwo mniej chwytliwa. Album został zarejestrowany na żywo, z koncertu, i należy zatrzymać się nad jego brzmieniem – sprężystym, organicznym, trochę takim "liquid" – fajne to jest. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Tomasz Stańko:
A i J

04Tomasz Stańko
A i J
[Poljazz, 1985]

Ktoś zorientowany na awangardę zapewne będzie psioczyć na to, co ze Stańką zrobił Kulpowicz. Będzie sarkać, że czasy McCoya Tynera "minęły bardzo dawno". Będzie burczeć, że ta odsłona pana Tomasza jest za mało poszukująca, bluźniercza, uduchowiona lub offowa. Mój wyimaginowany adwersarz nie będzie miał racji – to jeden z najlepszych i najbardziej zbalansowanych albumów Stańki, sięgający po nowoczesny jazz oparty na tradycyjnych swingujących motywach, szlachetny bop, ale echujący też awangardowe popisy z lat 70. Niczego więcej nam nie trzeba, jak śpiewali bracia Cugowscy. –Michał Zagroba

posłuchaj


Tomasz Stańko:
Stańko (W Pałacu Prymasowskim)

03Tomasz Stańko
W Pałacu Prymasowskim
[Poljazz, 1983]

Z tym wydawnictwem jest kilka nieporozumień i zdaje się, że mało kto chce je rozwikłać. W powodzi słownego ambientu kleconych naprędce nekrologów jakoś ta dość szczególna pozycja w discogs Pana Tomasza się nie przewija. Ani też "tyleż celne, co truistyczne" ("Meller w punkt") "przykłady podniecania się" graniem "free" ("ale graliście free, prawda? ale graliście free?" – i nikt nigdy nie wyjaśnia czym się jedno free różni od drugiego, bo samo to słówko nie oznacza za wiele) nie wychodzą poza raczej sztampowe stwierdzenia o "telepatycznym porozumieniu" między improwizatorami.

Otóż na stronie A mamy natchnioną "rendycję" znanego już z wcześniejszej wersji live na niemieckim albumie Jazzmessage from Poland tematu "Flair – Piece for Diana" (ponoć dedykowanego murzyńskiej tancerce z amerykańskiej formacji baletowej), w której nie tyle zwraca uwagę jakaś intuitywność całego kwintetu naraz, co rozparcelowanie dialogów na mniejsze podgrupy. Tak więc Seifert dyskutuje z Muniakiem, Muniak ze Stańką, Stańko z sekcją, sekcja Suchanek-Stefański też sama ze sobą gada – i tak dalej. A że rozmawiają nad wyraz ciekawie, to zawsze mnie to wciąga, jak mało które "free".

"Tyle tylko" (Szpakowski), że strona A w ogóle nie została zarejestrowana w "niecce stadionu" tytułowego pałacu, co młodsi adepci polskiego jazzu mogą przeoczyć. Choćby z tego względu, iż na przykład legalne wydanie na CD (które akurat posiadam) zupełnie PRZEACZA ten fakt. A to przecież zapis występu z Jazz Jamboree w październiku 1973 roku. Zaś naprawdę w pałacu nagrano stronę B (kwiecień 1982). Należałoby cofnąć się do indyjskiej przygody z Music From Taj Mahal – tam echo rezonowało w świątyniach, o specyficznych właściwościach akustycznych. Tu eksperyment Stańko powtórzył z piękniejszym rezultatem, co uwypukla siedem "medytatywnych" SÓL sklejonych w jeden długi track.

Więc jakby efemeryda – trochę takie "na żywo, ale w studio", trochę yin i yang, trochę kompilacja, a trochę lost classic i żal, że tak rzadko wspominany. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj


Tomasz Stańko Quintet:
Music For K

02Tomasz Stańko Quintet
Music For K
[Polskie Nagrania Muza, 1970]

Słuchacze, którzy znają Stańkę z jego XXI-wiecznych dokonań, będą z pewnością zaskoczeni. Music For K to jest Stańko, któremu bliżej do Aylera, Dolphy'ego circa Iron Man, a nawet Schlippenbacha i Brötzmanna, niż dajmy na to do Bakera. Z zespołu Komedy (któremu dzieło jest dedykowane) wyniósł wyczucie frazy i upodobanie do powabnych motywów, które tutaj są konstruowane niezwykle śmiało ("Cry" utwór) i ze skłonnością do ekstatyczności. Dramaturgii dopełniają harmoniczne szaleństwa Seiferta i Muniaka na saksach oraz wszechstronna sekcja, poruszająca się od agresywnej repetycji do skrupulatnego operowania barwą, a często łącząca oba podejścia na raz, co przy pełnym opanowaniu struktury kompozycji daje zapierający dech w piersiach europejski free na najwyższym poziomie. Ale to nie tylko jazz, ten album to w istocie żałobna suita, w której rozprawia się o życiu i śmierci, o przyjaźni i smutku, o wdzięczności i pamięci, o rozpaczy i szczęściu. To w końcu hołd oddany mistrzowi przez ucznia na jego pierwszym w karierze albumie sygnowanym własnym nazwiskiem i naznaczonym własną wrażliwością. Poruszające. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Tomasz Stańko:
Lontano

01Tomasz Stańko
Lontano
[ECM, 2006]

Już chwilę po ukazaniu, Lontano podzieliło krytyków. Niektórzy widzieli w nim symptom zagubienia kwartetu Stańki, zdecydowana większość zaś – kolejny szczebel ewolucji jego soundu. Wszyscy byli jednak zgodni co do jednego – to album inny od swoich poprzedników. Kompozycje uległy jeszcze większemu rozluźnieniu, niż na Suspended Night, przybierając formę mgławicowych quasi-improwizacji, niespiesznie dryfujących w nieznanym kierunku. Wasilewski nie koił już subtelną melodią, a raczej wprowadzał podskórny niepokój licznymi zwrotami i rozedrganymi ozdobnikami. Stańko nadal czarował zmysłową frazą, ale zdarzało mu się też wybuchnąć poszarpaną, free-jazzową solówką. U Kurkiewicza czuć było tłumione napięcie, a u Miśkiewicza wręcz nieskrywaną, często wysuwającą się na pierwszy plan neurozę. Lontano nadal emanowało wieczorną nastrojowością, ale o zupełnie innym kolorycie: zabłąkaną gdzieś w zawiłej przestrzeni, pośród niepojących faktur i harmonii. Czy przez te zabiegi muzyka kwartetu coś straciła? Tak, poniekąd. Czy coś zyskała? Tak, z pewnością. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)