SPECJALNE - Ranking

20 najlepszych singli 2007

11 stycznia 2008





10Thief
Hold On, Hold On
[Sonar Kollektiv]

Soundtrack do obrazka z żarzącym się papierosem i parującą kawą w okolicach ósmej rano. Otwieranie żaluzji w trybie asekuracyjnym, właściwym dla najbardziej kiepskich graczy. Nie wiem, nie chcę i nie jestem w grze. O rozumieniu i opowiadaniu się nie wspominając, bo staliśmy się wszyscy już zbyt dorośli na dysonanse. Dla mnie to jest o tym. Masz tu painkiller, kilka najprawdziwszych prawd w skali mikro/makro i kondensację mnóstwa lotów z mnóstwa biegunów. Że na przykład świat jest tylko trochę monochromatyczny i że można w trzy minuty zrobić paradoksalnie leniwy rollercoaster z emocjami, będąc jednocześnie na najwyższym stopniu podium klasy i elegancji. Powinni to drukować na kredowych ulotkach i zapychać Wam wszystkim mentalne czarne skrzynki. Poza tym zawsze wzruszały mnie płaczące kreskówkowe postaci. Nieczęsty przykład dźwiękowej wartości uniwersalnej. –Marek Fall

zobacz klip »


 

09Róisín Murphy
Overpowered
[EMI]

W przeciwieństwie do upojnego i uwodzącego parkietowego szlagieru "Let Me Know", tytułowy (i pierwszy) singiel z Overpowered sięga po dość chłodny klimat. Melodia w zwrotkach jest wręcz mało przystępna, wyśpiewana przez Murphy w sposób tak beznamiętny i zdystansowany jakby chciała się zapisać do Pet Shop Boys. Bit i syntezatorowy motyw przewodni mają, powiedzmy to, więcej wspólnego z zimnym electro/synth niż ze znanym z Ruby Blue gładkim, seksownym, house'ującym popem. Nikogo i niczego nie obrażając, uważam, że ta piosenka w ogóle nie jest seksowna, ani nawet kobieca nie jest. Jest jakaś taka dojrzała (także tekstowo), bardziej jak z jakiejś czwartej płyty, i to w dodatku nawet nie płyty Róisín tylko raczej Junior Boys. –Michał Zagroba

zobacz klip »


08Cut Copy
Hearts On Fire
[Modular]

Jeśli jesteś z Pitchforka, szykuj się na spotkanie w nocnym autobusie z szalikowcem Cut Copy, który zanim ukradnie ci twój szalik LCD Soundsystem, zapyta – "Co jest singlem roku?". Lepiej od razu napraw swój błąd, bo kto nie dostrzega, jak się panom z Australii poszczęściło, że odkryli w swoich głowach takie hity, ten maluje się w Paintcie, klaszcze u Rubika i wykonuje wszystkie inne czynności, jakie niegdyś były omawiane w 2007 roku, a teraz już nawet nie cieszą. Ok, przyznam, że jeśli powiesz "Hearts On Fire", szalikowiec najprawdopodobniej zacytuje Raczkowskiego ("to do was") i wyda cię w ręce szalikowców "Jimmy" M.I.A.

Właśnie, poszczęściło im się. Do tej pory, jak już tu kiedyś pisałam przy okazji playlistu, Cut Copy był to zespół, któremu należało się trochę uwagi i trochę więcej sympatii. Na czas tworzenia "Hearts On Fire" zaczęli latać, ale już drugi singiel "So Haunted" z zapowiadanej na przyszły rok płyty jak dla mnie co najwyżej podskakuje sobie. Ale skoro raz się udało, czemu nie miałoby się udać jeszcze raz, więc mimo wszystko nie nieczekam.

Trudno mi coś jeszcze dodać do tego wszystkiego, co już raz o tym kawałku pisałam i co napisali już o nim inni. Że jak odnaleziony klasyk, że popowy przebój, że uniwersalny, bla bla. Lepiej zadajmy sobie pytanie, czy dostatecznie omówiliśmy ten zajebisty teledysk. Moment, w którym dziewczyna przekłada kasetę na drugą stronę? To chyba trwało wieki. Jak dobrze, że w 2008 nie trzeba niczego przekładać (i przewijać taśm za pomocą ołówków), można po prostu jeszcze raz kliknąć w "Hearts On Fire", do czego chyba nikogo już nie musimy zachęcać? –Zosia Dąbrowska

zobacz klip »


07Dominique Leone
Clairevoyage
[Feedelity]

Wyrzekanie słów "bałgaj – krodom – zagieł" nabiera nowego sensu po kolaboracji Norwega o pseudonimie prosto ze Szwecji, ze szczycącym się przebogatą kolekcją naznaczonych wieloma rysami winyli których nikomu nie chce się słuchać, epickim krytykiem zza Wodu. Bo to nie LCD Soundystem ma "All My Friends" roku, tylko uczuć ałt Land Of Talk, nie Burial nosi maskę dekady, a Redshape, wreszcie zwomłodnik pęka nie Arcade Fire, tylko wymienionemu powyżej Dominique Leone. Wzięliście to całe źle. W sikul długi "Clairevoyage – A Medley Performed By The 16th Rebels of Mung" to, jeśli korzystacie z MySpace, "Claire original" po domagającej się łzagi i poddaństwa łakomej oprawce Lindstrøma, ni mniej ni narwijsko-kanaryjskie baarvocle. Dominka tańczy, piszczy, wyje, raz nawet się skaszlała sromotnie. I co? "Sometimes it pays to let a girl go".

Jeśli ktoś podpiera się takimi pokurwieństwami jak Beach Boys, Boredoms, XTC, Beatles, Ruins, This Heat, ABBA, Miles Davis, Magma, Area, Bob Drake, Can, Faust, Tom Ze, Cardiacs, Art Bears, Randy Newman, Stereolab, Led Zeppelin, Free Design, The Band, Fleetwood Mac, Judee Sill, Queen, Koenjihyakkei, Varttina, Alejandra & Aeron, Mileece, Joyce, Funkadelic, John Zorn, George Gershwin, Claude Debussy, Maurice Ravel, Olivier Messiaen, Robert Schumann, Glenn Gould, JS Bach, Danny Elfman, Steve Reich, Harry Nilsson, Bjork, Stanley Kubrick, Woody Allen, Larry David, Frank Stella, Julie Mehretu, Sol Lewitt, nie może domagać bez własnej pielęgniarki. Ktoś musi za nas lampić ślisior. W każdym razie, to nie żadne codzienne potpourri, a legendarnie przydługi loch wysadzany pęczkowymi chlomrakami, zagrządami, kulturowym peryskopem i przypadkowo dobranymi minutami, ale czego spodziewaliście się od typa nagrywającego takie absoluty jak "Nellie McKay". I ten drugi od space-disco też. –Mateusz Jędras

posłuchaj »


06Nicole Scherzinger
Super Villain
[A&M]

Gdzieś w równoległej rzeczywistości Nicole jednak wydała swój album w 2007, a redaktorzy Porcys zachwyceni niebotycznie wysokim poziomem krążka jednogłośnie wybrali go płytą roku. Artystka wzruszona wyróżnieniem postanowiła w ramach wdzięczności zagrać dla nas specjalny, prywatny koncert. Na widowni kilkadziesiąt osób, na scenie olśniewająca Scherzinger, która na żywo wyglądała jeszcze seksowniej niż na klipach czy zdjęciach (jeśli to możliwe w ogóle). Highlightem występu był bez wątpienia numer "Super Villain", który Nicole z uroczym, zniewalającym uśmiechem zadedykowała niżej podpisanemu dziękując mu za umieszczenie tej piosenki na zaszczytnym czwartym miejscu jego prywatnej listy singli. Dodatkowym smaczkiem wykonania było zakończenie koncertowej wersji "Złoczyńcy" cytatem z "That's Really Super, Supergirl" XTC – Nicole wysłała tym samym czytelny znak, że wręcz Patridge'owska melodia "Super Villain" nie jest przypadkiem, a ona sama jest artystką w pełni świadomą swoich inspiracji.

("Back to life, back to reality"...) –Tomasz Waśko

posłuchaj »


05Thieves Like Us
Drugs In My Body
[Kitsuné Music]

Rzeczywiście Thieves Like Us są bardziej spryciarzami niż muzykami. Przy pomocy liczydła i pióra osiągnęli kilkanaście sekund dobrej muzyki, po czym uruchomili freeware'owy program, który po kliknięciu "OK" pododawał trochę pierdół i jednocześnie rozpostarł numer do singlowych trzech minut z hakiem. Ciekawe, czy czują się rzemieślnikami? Powinni, bo słuchając "Drugs In My Body" sam mimowolnie zamieniam się w operatora maszyny w wiodącej w kraju odlewni żeliwa. Raz-raz zielony przycisk, dwa-dwa prawa duża dźwignia, raz-raz okołoskrętny lewarek, dwa-dwa lewa mała dźwignia, raz-raz czerwony przycisk. I może właśnie w tym tkwi tajemnica? Wiele już było podobnie umiejętnie spożytkowanych sampli, pomysł na wokal prosto z zapomnianego klasyka amerykańskiego niezalu z lipca 94 również ociera się o znudzone niedzielą ziewnięcie. Tymczasem złowieszczy automatyzm tego numeru wydaje się być nieskończony; obawiam się, że mógłby on mieć swój logiczny ciąg dalszy bez dodawania żadnych nowych elementów przez kolejne trzy minuty albo i trzydzieści albo i trzysta. Mówię wam, imprezowa otoczka to ściema: tak naprawdę "Drugs In My Body" celnie komentuje autostrady, Japonię i trzynastą pensję. I właśnie dlatego miecie. –Jędrzej Michalak

zobacz klip »


04Ayuse Kozue
Sundae Love
[Toy's Factory]

3800 n.p.m.
Gdyby nie odkrycie "Sundae Love", to nadal tkwiłbym w szarości ateizmu. Prawdopodobnie dzięki wstawiennictwu młodziutkiej gwiazdki J-popu ponownie uwierzyłem w potęgę boskiej predestynacji. W sumie to nie wiem, czy odnalazłem Boga dzięki urokowi Ayuse czy bardziej ze strachu przed utratą zmysłów. Do tej pory pamiętam (na dobrą sprawę było to dwa tygodnie temu) moje przerażenie towarzyszące pierwszemu odsłuchowi. Nie mogłem tego słuchać, nie bylem na to przygotowany, choć jestem więcej niż pewien, że celem tej melodii jest niesienie dobrej nowiny, a nie wywoływanie trwogi. W każdym bądź razie ja do tej pory nie mogę się otrząsnąć. To niemożliwe, że w kraju kwitnącej wiśni ktoś robi TAKI pop. To niemożliwe, że TAKI pop nie robi zawrotnej kariery ani tu (w internecie ledwie kilka słów po angielsku), ani nawet tam (JP#115). W tej sytuacji moje tajemnicze odkrycie może znaleźć wytłumaczenie jedynie w czymś ponadludzkim. Wszystko wskazuje na to, że ktoś wybrał mnie do roli odkrywcy Nowego Świata; widocznie to było moim przeznaczeniem.

200 n.p.m.
Ayuse zaskoczyła nas wszystkich i szturmem zdobyła miejsce w Top 20. Nikt nie spodziewał się, że taki brylancik może przejść niezauważony przez zasieki ekspansywnych blogerów. Moje (nasze) niezdrowe podniecenie tym trackiem nie wynika jednak z zamiłowań hipsterskich, bądź fascynacji dalekowschodnim feelingiem; ja nawet nie lubię Japonii. Tu nie ma żartów, żadnego puszczania oka, bowiem "Sundae Love" to jeden z najlepszych kawałków zeszłego roku i to nie tylko na popowym odcinku. Nie umniejszając w niczym zasług miłej dla oka Kozue ani MC Bose'a (japonski Afro?), to trzeba przyznać, że bez wpływu magika Towa Tei'a ten joint nigdy nie wzbiłby się w stratosferę. Cudowna, wielobarwna i pedantyczna produkcja (pobrzmiewa tu Body Language), okraszona niezliczoną wprost ilością edycyjnych smaczków zamyka temat "jak się robi popowy szlagier?". Głos i ekspresja Ayuse idealnie współgrają z syntetycznym podkładem, wyciskając z niego wszystkie soki. Gdy słyszę ten wymiatający bas, ukradkiem uśmiechające się klawisze i perfekcyjnie wyrezany riff to chęć zmagania się z interpretacją tekstu zaczyna nabierać odcieni perwersji, bo naprawdę nieważne o czym oni tam trują (krążą plotki, że o lodach). Czasem myślałem nawet, że oni tam po angielsku, lecz to tylko złudzenie (ta przeklęta produkcja ciągle się mną zabawia). Niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego ten roztańczony, świeżuteńki bit tak przykleja się do ucha? No nic, pora uciąć wszelkie dyskusje i napisać: J-pop zaczyna swój marsz po berło. A ty nie masz wyboru, musisz mu towarzyszyć, najlepiej z "Sundae Love" w klapie. –Wojciech Sawicki

zobacz klip »


03Róisín Murphy
Let Me Know
[EMI]

Po przeintelektualizowanej płycie z Herbertem Róisín nagrała płytę, która może konkurować z najlepszymi dokonaniami jej macierzystego zespołu. Na pierwszy ogień poszło genialne i niedocenione "Overpowered". Po nim przyszła kolej na "Let Me Know" – które również zawrotnej kariery na listach nie zrobiło, ale nie czas i miejsce pisać o tym, że ludzkość się stacza, jest coraz gorzej i niedługo wszyscy umrzemy. A utwór skrojony jest bardzo przebiegle i już na dzień dobry brzmi jak szlagier z przed lat – naturalnie nawiązując do epoki disco – i stawia Róisín w jednym szeregu z takimi tuzami gatunku co Caroll Williams, Cheryl Lynn, czy Donna Summer. Od strony produkcyjnej jest to naturalna konsekwencja pomysłów Jamiroquai i wczesnej Sophie Ellis-Bextor. Róisín jest jeszcze bardziej sexowna (teledysk!!!) i dekadencka niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo skocznego i ewidentnie tanecznego charakteru piosenki, wyczuwalny jest w tym wszystkim jakiś niewypowiedziany smutek, jakaś dziwna tęsknota. Czekam na jej styczniowy koncert jak na żaden inny od bardzo dawna. –Michał Szturomski

zobacz klip »


02Snoop Dogg
Sensual Seduction
[Geffen]

Brak Snoopa na większość list podsumowujących single 2007 to afera międzynarodowa i oczywisty spisek głuchych recenzentów z całego świata. Gdzieś tam ktoś wyróżnił klip (genialny!), ale wyłapanie "Sensual Seduction" nawet na listach indywidualnych "cenionych" serwisów muzycznych graniczy z cudem. Wiecie, ja tego słuchałem jeszcze gdy ten utwór zwał się "Sexual Eruption" (swoją drogą lepszy tytuł i bardziej pasujący do Snoopa), a wy myśleliście, że jakaś Róisín, Nicole Scherzinger czy te całe Muchy są autorami najlepszych singli roku. Prawda jest taka, że the truth is out there, strefa 11 i to Doggy Dogg powinien zgarniać wszystko. Ziomal zalicza największą przemianę w swojej karierze wypinając się na hip-hop i odlatując swoim statkiem kosmicznym w kierunku planety "pop najwyższej klasy". Na forach kręcą nosem, że Snoop to raper i nie przystoi mu śpiewać, ale co oni wiedzą. Ja wam mówię – najwięksi artyści tego świata są tacy duzi, bo umieli zmieniać swój wizerunek i muzyczne oblicza. A tu mamy zwycięstwa w przynajmniej trzech kategoriach – przemiana roku, podkład roku oraz najlepszy teledysk. Powiadam wam, wstyd nie docenić. –Łukasz Halicki

zobacz klip »


01Sophie Ellis-Bextor
Me And My Imagination
[Polydor]

Niedawno zdałem sobie przypadkiem sprawę jak ogromne znaczenie miała postać Sophie dla rozwoju mojego gustu i związanej z nim percepcji dźwięku. Każdy etap zagłębiania się w muzykę popularną zwiastowany był w moim przypadku kolejnym singlem Brytyjki; mogę zaryzykować stwierdzenie, że prowadziła mnie ona za rękę przez ostatnie kilka lat, pomagając odkryć co naprawdę kryje się pod pojęciem "dobrej melodii" i *o co w tym wszystkim właściwie chodzi*. Bo tak: "Groovejet" z jej niezapomnianym gościnnym udziałem zniszczył moje nastoletnie wyobrażenie, że tylko muzyka gitarowa posiada prawdziwą wartość i może prowadzić do ekstazy w odbiorze. Debiutanckie single "Murder On The Dancefloor" i "Get Over You" definiowały z kolei martwą już obecnie kategorię guilty pleasure, gdy w czasach pierwszego pretensjonalnego zetknięcia z "muzyką alternatywną" skrycie katowałem je na równi z "ambitnymi" nagraniami Interpola czy Sigur Rós. Ostatecznie, poznany z opóźnieniem "Music Gets The Best Of Me" dokumentuje niezwykle przełomowy moment, w którym zdałem sobie wreszcie sprawę jak absolutnie nieistotne są w muzyce puste kategorie i absurdalne podziały gatunkowe, rozpoczynając chlubną drogę fascynacji popową esencją, której epicentrum osiągam dziś dzięki "Me And My Imagination".

Ale ostatni singiel Ellis-Bextor to nie tylko kolejny element tej osobistej układanki, ani tym bardziej następny wyśmienity singiel w dyskografii artystki – to raczej jej osiągnięcie życia, apogeum kariery i jedno z największych muzycznych dzieł bieżącej dekady; utwór o jakościowym poziomie ocierającym się o błyskotliwość "Hey Ya!" i "1 Thing", którego każdy aspekt i każda warstwa niesie za sobą mnogość interpretacji oraz nieuchronne doznawanie. Na pierwszym planie jest tu oczywiście struktura kompozycyjna – z jednej strony mamy genialną aranżację nachodzących na siebie brzmieniowych motywów, z drugiej stale usprawnianą pętlę wybitnej linii melodycznej. Deformujące się z biegiem kawałka partie klawiszowe, niemal-post-punkowy bas i klubowy snare formułują w zasadzie jeden dziesiątkowy motyw, który przetworzony w swoich sukcesywnych wydaniach determinuje "Me And My Imagination" idealnym przykładem "popu progresywnego". Do tego dochodzi jeszcze (standardowo) wymiatający teledysk, a świadome przyswojenie sobie tekstu ukazuje drugie, kulturalne dno, przewrotnie portretując steretypowo kobiecą konwencję "gry" for its own sake. I nie ma już innego kandydata na miejsce pierwsze naszej listy; "We're under your spell, don't release us". –Patryk Mrozek

zobacz klip »


Głosowali (i ich single roku):
Zosia Dąbrowska (Cut Copy "Hearts On Fire"), Borys Dejnarowicz (Sophie Ellis-Bextor "Me And My Imagination"), Łukasz Halicki (Snoop Dogg "Sensual Seduction"), Mateusz Jędras (Land Of Talk "Speak To Me Bones"), Filip Kekusz (Ost & Kjex feat. Mungolian Jet Set "Milano Model"), Łukasz Konatowicz (Róisín Murphy "You Know Me Better"), Jędrzej Michalak (Junior Senior "Stranded On An Island Alone"), Patryk Mrozek (Sophie Ellis-Bextor "Me And My Imagination"), Paweł Nowotarski (Muchy "Miasto Doznań"), Wojciech Sawicki (Sophie Ellis-Bextor, "Me And My Imagination"), Michał Szturomski (Thief "Atlantic"), Tomasz Waśko (Róisín Murphy "Let Me Know").


#20-11   #10-1

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)