SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja 2016: Pop

21 grudnia 2016

Czym tak właściwie jest muzyka pop? Prostymi piosenkami, przeładowanymi chwytliwymi hookami, wyśpiewywanymi przez divy wylansowane w mediach? W końcu "pop" to chyba skrót od "popularna". Pokusiliście się kiedyś o przeczytanie definicji na Wikipedii? "W węższym zakresie popem nazywa się bardziej »miękki« i nastawiony na masowego odbiorcę odłam muzyki rockowej […] Za popowych uważa się więc, niezależnie od stylu muzyki, tych artystów, którzy tworzą swoją muzykę kierując się wyłącznie gustami publiczności i całkowicie rezygnują z prób przekazywania jakichś głębszych wartości […] Dodatkowo wielu artystów, którzy u zarania swojej działalności byli dla pewnych kręgów odbiorców »kultowi« i »alternatywni«, po osiągnięciu sukcesu przestają być za takich uważani, mimo że bardzo często ich muzyka się nie zmienia, lecz tylko staje się popularna i modna, by nie rzec – spowszedniała". Dobra, 2016 to chyba nie jest dobry moment na zastanawienie się, skąd to się wzięło i po co to komu.

2016 obfitował w wydawnictwa starych wyjadaczy (Britney Spears, Lady Gaga, Rihanna, Pet Shop Boys), ale pojawiły się też świeżynki, które nie przeszły bez echa (D.R.A.M.), czy też gracze, którym wreszcie się udało (Anderson .Paak). Jednak muzyka pop i popkultura to dwa nierozłączne zbiory, tak więc jeśli chodzi o obecność w ogólnomedialnej świadomości, to oczywiście koronę zgarnął Kanye, wyskakując z coraz to bardziej absurdalnymi pomysłami z każdej domowej lodówki, ale jakby nie patrzeć koleś robi hip-hop, co nie do końca jest przedmiotem tego artykułu.

Trudno jednoznacznie stwierdzić do kogo 2016 należał, ale pojawiło się kilku wyrazistych kandydatów roszczących sobie do niego prawa. Po czterech latach oczekiwania Frank Ocean uraczył fanów nowym materiałem, w dodatku podwójnie, ale ile z tym było cyrku. Premiera następcy Channel Orange parę razy była przekładana, co było o tyle kpiną, że już w kwietniu ‘14 Frank twierdził, że album jest prawie skończony. Potem jeszcze okazało się, że tytuł Boys Don’t Cry to też tylko ściema, a sama nazwa za to określa prywatny label Franka, a także zin. Dzień wcześniej ni z gruchy, ni z pietruchy wyskoczyło wizualne Endless, które stanowiło powiedzenie grupie Universal Music "spadajcie". Pójście na swoje umożliwiło Frankowi eksperymentowanie z materiałem, nie zabrakło też jednak gości z najwyższej, mainstreamowej półki – jak chociażby Beyoncé.

Skoro już o starszej z sióstr Knowles mowa, to Lemonade też nie jest albumem, który mógłby przejść bez echa. Zaczęło się od tego, że podczas specjalnych występów przy okazji Super Bowl 50, gdy wykonywała singlowe "Formation", wbrew założeniom Narodowej Ligi Futbolowej zahaczyła o tematy stricte polityczne, występując z tancerkami jednoznacznie przywodzącymi na myśl Partię Czarnych Panter. Potem gdy płyta już rzeczywiście się ukazała, pojawiła się cała ta heca z creditsami liczącymi jakieś 3105 słów. Na drugim biegunie mamy skromną Solange. A Seat At The Table wylądowało na pierwszym miejscu toplisty Billboardu, zresztą Lemonade tak samo, co uczyniło siostry Knowles jednym z nielicznych rodzeństw, któremu udało się osiągnąć szczyt w tym samym roku – wcześniej przydarzyło się to tylko Michaelowi i Janet Jackson oraz Masterowi P i jego bratu Silkk the Shocker.

Idąc dalej po łańcuszku featuringów, to jedną z osób, która pojawiła się na A Seat At The Table i miała w tym roku swoje całkiem pokaźne pięć minut w muzyce pop, był Sampha. Pojawił się na "Don't Touch My Hair", ale też na wspomnianym już wcześniej Endless, a także przysłużył królowi zamieszania – Kanye, przy "Saint Pablo". Nie wolno też zapominać o solowych singlach Samphy, których huków potęga zmusza do wyjęcia portfela na stół i kupna zapowiedzianego na luty, debiutanckiego longplaya w preorderze. Tyle że Sampha to kolejny artysta z nurtu r&b. Czy inne okołopopowe obszary spały w tym roku? Nie do końca, choć niektórzy sprawiali wrażenie, jakby obudzili się nieco za późno. Tak było w przypadku PC Music. Formuła zaproponowana przez A. G. Cooka jakieś trzy lata temu zdążyła już się wyczerpać. Gwiazda Hannah Diamond nie błyszczy już z tą samą intensywnością: "Fade Away" to tylko refluks przełyku po zbyt słodkiej gumie do żucia. Owoc pracy Henrika The Artist z Liz (w końcu podopieczną PC) – "Wild Target", wydany pod szyldem Good Enuff jeszcze to potwierdził. Niby coraz nas więcej w Internecie, ale jednak muzycznie ciągniemy raczej do soulu – muzyki duszy, jakby nie patrzeć.

Muzyka pop, Kanye West, popkultura, Drake, memy – to się wszystko przenika. Na albumy pora przyjdzie za sekundę, najpierw jedno szczególne wyróżnienie.

Mem roku

The Life of Pablo Meme

Do tej pory "okładkowe afery" wielu nie pozwalają spać.

Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu, lecimy z płytami. –A.Kania


ABRA: PRINCESS

ABRA
PRINCESS (EP)
[True Panther Sounds]

Pewnie nie raz śmialiście się z dziewczątek wrzucających do sieci potwornej jakości covery klasyków grane na akustyku, wpatrzonych maślanym wzrokiem w obiektyw laptopowej kamerki. ABRA też tak robiła – był i Gucci Mane, i Radiohead. Co prawda filmików w tym guście już nie publikuje, część z nich też poblokowała, ale jednak dalej nie opuściła swojej sypialni. PRINCESS to EP–ka wyprodukowana w domowych pieleszach, lecz wydana nakładem labelu, pod którego szyldem wydają m.in. King Krule i Shlohmo. Szybki rzut oka na okładkę: te utwory też takie są – rozerotyzowany wokal na tle ejtisowych synthów i r&b. Pozycja raczej do pubudzania zmysłów, niżeli do rewolucji muzycznych, nieco ponad dwadzieścia minut uwodzicielskiego popu. –A.Kania

posłuchaj


Anderson .Paak: Malibu

Anderson .Paak
Malibu
[Steel Wool / OBE / Art Club / EMPIRE]

Wygląda na to, że w rekapitulacji popu kilka razy odnoszę się do jednego rapera, pora zrobić to po raz pierwszy. Chyba bardzo nie zgrzeszę, jeśli stwierdzę, że Malibu to takie tegoroczne, usoulowane To Pimp A Butterfly. Anderson .Paak do czasu wydania ostatniego, iście kalifornijskiego longplaya zdawał się być raczej nołnejmem zlewającym się ze ścianą. Malibu jednak wyrzuciła go na szerokie wody mainstreamu (nominacja do Grammy) tak, jak dobra piña colada wystrzela drewniane kukły na parkiet. Cudne alt r&b z vintage'owymi wstawkami. –A.Kania

posłuchaj


Anna Wise: The Feminine: Act I

Anna Wise
The Feminine: Act I (EP)
[self–released]

Kendrick w zeszłorocznej edycji rozdania nagród Grammy zgarnął aż trzy złote gramofony, ale nie zapominajmy, że jeden z nich nie był tylko i wyłącznie jego zasługą. Nagrodę w kategorii Best Rap/Sung Collaboration za "These Walls" współdzieli z Bilal, Thundercatem i Anną Wise. Anna chyba miała dosyć bycia "tą laską od K Dota" i pokusiła się o pierwsze solowe wydawnictwo, tym bardziej że teksty mają feministyczne zabarwienie. The Feminine: Act I to kawalkada mrocznych synthów, hipnotyzującego r&b z soulującym wokalem na przedzie. –A.Kania

posłuchaj


Ariana Grande: Dangerous Woman

Ariana Grande
Dangerous Woman
[Republic]

Bilety na koncert Ariany w Łodzi wyprzedały się tak szybko, że organizatorzy postanowili pójść fanom na rękę i ogarniając jeszcze jeden termin – umożliwić Polakom podziwianie ładnej buzi Ari. No właśnie chyba aparycja ma tu największe znaczenie, bo Dangerous Woman mimo tego, że miał pretendować do pozycji bardzo eklektycznej, okazał się być miszmaszem utworów z miliona różnych parafii, w dodatku bez żadnego wybijającego się akcentu. "Into You" to słuszny wybór na singiel, ale chyba trochę się przeliczyliśmy z nadziejami pokładanymi w longplayu. Jednak groźna Ariana niespecjalnie przestraszyła tegoroczny pop. –A.Kania

posłuchaj


Beyonce: Lemonade

Beyoncé
Lemonade
[Columbia / Parkwood]

"This is people who don't care about music as much as they care about the story". Eh, mało kto, tak bardzo namieszał medialnie w 2016 jak Bey. Zresztą był to w dużej mierze rok sióstr Knowles (obie królowały na chartsach jak niegdyś rodzeństwo Jacksonów). Szkoda już nawet "strzępić ryja" wspominając o mocno politycznym kontekście jak i o rozbuchanej do granic możliwości historii z visual-albumem, którym zachwyca się każdy "kulturalny człowiek z otwartą głową" od Brzozowicza po Nosowską. Fakt, trzeba przyznać, że Knowles wydała naprawdę solidną płytę (co przy tak bogatych creditsach nie zawsze jest regułą) z jednym mocno wybijającym się kawałkiem ("Formation", robota niezawodnego Mike WiLL Made-It), ale jeśli o D.R.A.M. napiszę, że tworzy trochę "pop środka", to Beyoncé robi to samo, tyle, że w znaczeniu negatywnym. Te jej próby bycia WIESZCZKĄ i królową (zwłaszcza jeśli chodzi o próby innowacji) popu wypadają czasem patetycznie, a najczęściej po prostu mało wyraziście i momentami tęsknię za bezpretensjonalnością "Crazy In Love". –J.Bugdol

posłuchaj


Britney Spears: Glory

Britney Spears
Glory
[RCA Records]

Kolejny w tegorocznym mainstreamie przykład przecenionego albumu. Oczywiście nie tak jak ANTI czy Lemonade, ale jednak pisanie o udanym nawiązaniu do klasycznej Britney jest lekką przesadą. Glory to faktycznie płyta zapatrzona w najlepsze czasy Spears, ale właściwie niewiele z tego wynika. Singiel (najlepsze co można na Glory znaleźć) "Do You Wanna Come Over" jest krzyżówką motywów znanych z Femme Fatale i In The Zone. W końcu na pierwszy plan doklejono gitarę jakby wyciętą z legendarnego "Toxic" (ciążenia harmoniczne...). Jednak cała reszta nie prezentuje się tak dobrze. Synteza, którą oferuje Glory nie jest do końca udana, ale póki co nie widać oznak auto-parodii (chociaż "Private Show" z nowoczesnymi wstawkami wokalnymi jest niebezpiecznie blisko). To po prostu zestaw niezbyt wyróżniających się, często konserwatywnych, popowych piosenek i paradoksalnie Britney wypada najgorzej we fragmentach, gdzie desperacko próbuje być na czasie. –J.Bugdol

posłuchaj


Carly Rae Jepsen: E•MO•TION: Side B

Carly Rae Jepsen
E•MO•TION: Side B
[Interscope]

"I jak można nie lubić popowego myślenia o muzyce? Czysta słodycz, prostota, aż się chce nie tylko słuchać popowej muzyki, ale ubierać na popowo, jeść na popowo, jechać metrem na popowo, żyć popowo" – tak redaktor Jędrzej Michalak pisał 10 lat temu o albumie, którego stylistycznie nie ma co porównywać z tegoroczną Carly Rae Jepsen, bo nawet nie mówimy tu o różnych parafiach, tylko wręcz o dalekich diecezjach. Mimo to jestem pewien, że to hasło na pewno podświadomie przyświeca działalności dziewczyny z uciążliwym przydomkiem "one-hit wonder". To całkiem udane wydawnictwo, życzę każdemu takich b-sidów, ale niestety mimo zdatnych producentów, nie ma tam Nile'a Rodgersa, utwór "Fever" to nie Kylie z 2001 roku, a Carly nie ma w dowodzie nazwiska Ciccone. Zaczynam brzmieć jak stary dziad, muzyczny kombatant, ale naprawdę chciałbym powiedzieć więcej dobrego o tej płycie, podzielić się z nią opłatkiem. Niestety byłbym wtedy jak dziewczyna, która mówi facetowi, że jest "sympatyczny".–A.Kasprzycki

posłuchaj


D.R.A.M.: Big Baby D.R.A.M.

D.R.A.M.
Big Baby D.R.A.M.
[Atlantic]

D.R.A.M. to taki sympatyczny gość, któremu prawie wszystko można przebaczyć, bo uśmiech nie schodzi mu z twarzy, na okładce prezentuje się ze słodkim psiakiem, a w teledyskach pomyka rowerem w różowym dresie, strzelając do przechodniów banknotami. Okazało się, że ten niepozorny koleś wyrasta (wyrósł?) nam powoli na całkiem dużą gwiazdę. Nie dziwi mnie to, bo Big Baby D.R.A.M. to bardzo precyzyjne odzwierciedlenie i kreacja alt-r&b na miarę 2016. D.R.A.M. ogniskuje w sobie większość trendów obecnych w r&b/popie/hip-hopie i dodaje swoją soulową nawijkę, która równie dobrze mogłaby się pojawić na jakimś What's Going On, a wszystko to, ma w sobie dziwnie poczciwy wdzięk. Choć z drugiej strony, można by mówić o bezpiecznej "muzyce środka", ale to nie do końca prawda, bo Massenburg-Smith nie raz, nie dwa pokazuje ("WiFi"), że nie zależy mu tylko na mainstreamowym pójściu na łatwiznę, stąd nieunikniony przedrostek "alt", heh. D.R.A.M. umiejętnie wyważył elementy trapu w r&b, nie rezygnując przy tym z funku ("Outta Sight"/Dark Lavender – Interlude"), ale jednak zdarza mu się uciec w bardziej jednoznaczne, trapowe r&b ("In A Minute/In House"). No i fajna ta lista gości: Thugger, Badu, Lil Yachty... –J.Bugdol

posłuchaj


dvsn: SEPT 5th

dvsn
SEPT 5th
[OVO Sound]

Kolejni, obok Majid Jordan, reprezentanci OVO Sound, wytwórni, której współzałożycielem jest Drake. Minimalistyczne, powolne jamy Daley'a i Jefferiesa łączą najntisowe r&b z nienachalnym modernizmem, przypominającym jednak momentami industrialne soundtracki lat 80. (synthy "Try / Effortless" i "Another One") czy intymne wyznania Junior Boys ("Hallucinations"). Nie brakuje też klasycznego podejścia do r&b/soulu ("Angela"). Wokale często zahaczają o falsetto, czasem pojawia się gospel ("Too Deep"). Siła SEPT 5th tkwi w szczegółach i dopiero niespieszne śledzenie tych dopracowanych podkładów potrafi dać satysfakcję. Polecam, Robert Kelly. –J.Bugdol

posłuchaj


Frank Ocean: Blonde

Frank Ocean
Blonde
[self–released]

Dzień, w którym ukazało się Endless pamiętam jak dziś: podróżowałam akurat polską koleją do Katowic na Nową Muzykę i wtem na facebookowym wallu znajomy zapostował link do nowego Franka. Pomimo utrudnień technicznych (co chwile znikający zasięg i malutki ekran smartfona) postanowiłam z materiałem choć pobieżnie się zapoznać. Urzekła mnie dramaturgia, zarówno muzyczna jak i wzrokowa – wszak to album wizualny, ale jakże duże było moje rozczarowanie. Ale luz, media przecież donosiły, że to tylko takie intro, że właściwy album jeszcze nadejdzie. Kiedy doszłam do siebie po pierwszym szoku, stwierdziłam, że może nie jest to żadne arcydzieło, ale jednak materiał całkiem poprawny, po prostu Channel Orange wysoko postawiło poprzeczkę. No i potem przyszła pora na Blonde. Podczas jednego z posiedzeń w Biurowcu Porcys Wojtek zadał pytanie "a to Blond to dobre jest?". No bo co zrobić z albumem, w którego creditsy autor wrzuca takich artystów jak David Bowie i Jamie xx do jednego worka? Kupić, jak kota. –A. Kania

posłuchaj


Ice Choir: Designs In Rhythm

Ice Choir
Designs In Rhythm
[Fastcut]

Kurt Feldman musiał kiedyś otrzymać receptę z listą kilku pozycji, które powinny być refundowane wszystkim ludziom na ziemi. Cupid & Psyche 85, Two Wheels Good, kilka opakowań Tears For Fears, plus spora dawka Pet Shop Boys. Normalnie trzeba uważać z taką kuracją, bo świeżak może łatwo przehookować, ale widać że doświadczone Ice Choir wzięło z tych płyt wszystko co najlepsze i podjęło się próby stworzenia tego co w muzyce popularnej mianujemy "wyrafinowanym". Końcowy efekt jest porywający. Desings In Rhythm to chyba najlepsza tegoroczna, muzycznie nietegoroczna płyta AD 2016. –A.Kasprzycki

posłuchaj


Jamila Woods: HEAVN

Jamila Woods
HEAVN
[Closed Sessions]

Współpracownica Chance The Rappera była w tym roku zdecydowanie wyróżniającą się artystką z żeńskiej działki soul/r&b. Hebanowy głos Woods na bujanych, soulowych podkładach sprawdza się znakomicie. Jamila prezentuje się jako kreatywna spadkobierczyni tradycji neo-soulu spod znaku Badu. Nie brak też nawiązań do najntisowego r&b ("LSD" z gościnnym występem Chance'a). Woods stawia na minimalistyczne, niespiesznie płynące aranże, często oparte na samplach ("The Flower Called Nowhere" Stereolab w "Breadcrumbs"). Oprócz tego mamy harmoniczny cukierek w postaci "Emerald St.", czy gitarowe "Stellar" lub "Lately" (chyba najgorszy utwór na płycie). Na tym tle Jamila pokazuje pełnię wokalnych możliwości i urzeka umiejętnością układania całkiem niezłych hooków. –J.Bugdol

posłuchaj


Jessy Lanza: Oh No

Jessy Lanza
Oh No
[Hyperdub]

Kiedy miałem 6 lat, byłem na festynie, gdzie pewien facet robił tatuaże o trwałości do dwóch tygodni. Mój starszy kuzyn jako wyluzowany gimnazjalista machnął sobie na ręce liść klonu, najprawdopodobniej myląc go z konopią. Dziś jestem dorosły i świadomy tego jak wspaniałe rzeczy dzieją się aktualnie w Kanadzie, że sam chciałbym taką dziarę na piersi. Jessy Lanza w tym roku potwierdza swój zakręt w stronę zdecydowanie bardziej parkietowej muzyki. Eksperymentuje z interpretacją klubowego r&b, namaszczając je chicagowskim footworkiem, a i producenckie muśnięcia Jeremy'ego Greenspana też są niebagatelne. "VV Violence" to jeden z moich singlowych faworytów mijającego roku. Przy każdym odsłuchu zaskakuje mnie jak tak pozornie oszczędny w środkach numer, mieści w sobie wszystko, co potrzebne do rozbujania, niezależnie od tego czy jesteśmy na prywatce ze znajomymi, czy po prostu jedziemy tramwajem z punktu A do punktu B. Zawsze miałem bekę z ludzi, którzy w komunikacji miejskiej kiwają się ze słuchawkami na uszach, ale ostatnio uświadomiłem sobie, że mimowolnie również zdarza mi się to robić. Dzięki Jessy. –A.Kasprzycki

posłuchaj


Kero Kero Bonito: Bonito Generation

Kero Kero Bonito
Bonito Generation
[Double Denim]

Żaden koncert na tegorocznym Off Festivalu nie wywołał u mnie tyle uśmiechu i nie wypchał taką ilością pluszu, co występ Kero Kero Bonito. Wszystko było miękkie, urocze, a poziom cukru we krwi wzrósł jak u dziecka tuż po wigilii klasowej. Mimo że słychać u Brytyjczyków spore odniesienie do PC Music, które w większości było przez nas krytykowane w tym roku, sam fluorescencyjny album łączy ze sobą różne wpływy. Najlepiej wypadają te nieco mniej infantylne piosenki (ale takie też lubię) jak "Break", "Fish Bowl", singlowe "Lipslap" i kartka ze starego japońskiego kalendarza, czyli "Big City", która wydaje się być ukłonem w stronę artystów pokroju Tatsuro Yamashity. Mój ulubiony numer to jednak oczywiście "Trampoline", które może okazać się lekarstwem na kijowy humor. Utwór uczy, że nawet kiedy spadasz, jest ok, bo czeka na ciebie trampolina. Odkąd usłyszałem ten wers, moje życie wygląda inaczej i nie pozostaje mi nic innego jak polecić ten album. Polecam. –A.Kasprzycki

posłuchaj


KING: We Are KING

KING
We Are KING
[KING CREATIVE LLC]

Historia KING nie jest wcale tak krótka, jak mogłoby się wydawać. W końcu już na Section.80 kalifornijskie trio samplował sam Kendrick Lamar. Panie pojawiły się również na albumie Roberta Glaspera, tak że nie mamy do czynienia z pierwszymi lepszymi debiutantkami. Jeśli szukaliście w tym roku progresywnego r&b z chorymi harmoniami, to prędzej czy później musieliście trafić na KING. Eteryczne wokale stapiają się z dziwnymi aranżacjami, czasem wychodzą nieco "do przodu", ale nigdy nie UZURPUJĄ sobie prawa do bycia czymś więcej niż tylko jednym z elementów koronkowej układanki. Wspominałem już o porytych aranżach? Oczywiście nie brak też zaraźliwych melodii. Cóż, podoba mi się taka filozofia i sophisti-r&b KING kupuję w ciemno. –J.Bugdol

posłuchaj


KNOWER: Life

Knower
Life
[KNOWER]

Być może Life to nie jest poziom Let Go, ale c'mon... mówimy tutaj o różnicach między jedną z płyt roku a płytą dekady. Wydaje się, że Cole ma zbyt duże skillsy żeby w jakiś spektakularny sposób spudłować. Dowodów na zajebistość nie trzeba daleko szukać. Nie ma wielu zawodników w branży, którzy potrafiliby zarzucić równie zaraźliwym hookiem jak refren "Hanging On" (ej, a to krótkie, dwuczęściowe outro?), połączyć barokowy pop z modernizmem ("Real Thing"), albo wywołać mindfuck w postaci "The Government Knows". W tym zestawie najbliższe jest mi chyba "Die Right Now" – słodka, j-popowa apologia dążenia do radosnej śmierci. Ciężko więc doszukiwać się spadku formy u KNOWER. To po prostu kolejne stadium niepozornej (eh, rozpieścili nas), a właściwie MEGAintrygującej ewolucji. Tak właśnie działa historia. –J.Bugdol

posłuchaj


Lady Gaga: Joanne

Lady Gaga
Joanne
[Interscope]

Gdy słucham Joanne jedyne co mam przed oczami to rodeo. Nie tylko ten różowy, kowbojski kapelusz mnie do tego zmusza. Posłuchajcie sobie "A–YO": nie widzicie tutaj dziewczyny usiłującej ujarzmić byka? A do tytułowego kawałka można by nakręcić teledysk analogiczny do tego, jaki miała Fergie dla "Big Girls Don’t Cry". Nowa płyta Lady Gagi jest jednym z tych longplayów, które trzeba odhaczyć z czystej przyzwoitości. Gdyby patrzeć na tegoroczną muzykę pop wyłącznie przez pryzmat tego wydawnictwa, trzeba by dojść do wniosku, że w tym gatunku nie dzieje się absolutnie nic nowego. Tu nie ma nawet jednego wybijającego się ponad resztę hitu, który można by zapętlać nawet jako guilty pleasure. W jednym z początkowych odcinków serialu Złotopolscy, w którym to pojawił się Piasek, określono go jako wykonawcę muzyki pop-rock. Rozumiem to jako jakiś taki soft-hard rock w popowym oleju. A jak olej to wiadomo – łatwo o niestrawność. –A.Kania

posłuchaj


Majid Jordan: Majid Jordan

Majid Jordan
Majid Jordan
[OVO Sound]

Majid Jordan, to podobnie jak KING, nie jakieś "pierwsze lepsze kasztany". W końcu, ten właśnie duet pojawił się obok Drake'a w "Hold On We're Going Home" (zresztą kolesie napisali i współprodukowali ten utwór). Debiutancki self-titled prezentuje próby połączenia energicznego popu (gdzieś tam, na piątym dnie, tli się nu-disco) z r&b. Wszystko wygląda jednak tak, jakby Majid Jordan nie mogli się zdecydować czy chcą grać ballady, czy może porywać ludzi na parkiet. Ostatecznie, brak temu wszystkiemu wyrazistości, która nadawałaby jakikolwiek indywidualny rys. –J.Bugdol

posłuchaj


Maxwell: blackSUMMERS'night

Maxwell
blackSUMMERS'night
[Columbia]

Maxwell powrócił w blasku chwały, jawiąc się jako doświadczony, wytrawny gracz, weteran neo-soulu. Oczywiście blackSUMMERS'Night to nie jest jego Black Messiah, ale co z tego? Ten album mógłby się pojawić równie dobrze w 2008 roku, bo też głównym napędem Maxwella nie jest innowacja, a raczej perfekcyjne szlifowanie dobrze znanych form. Organiczno-syntetyczne, splątane aranżacje, niespieszny, luzacki feeling i nieodłączna poza naczelnego wrażliwca neo-soulu łączą się w album idealny zarówno do letnich przejażdżek rowerem jak i wieczornego czillu. No i ten hook "1990x" – wymiękam. –J.Bugdol

posłuchaj


Noname: Telefone

Noname
Telefone
[Self-released]

W Chicago powstały w tym roku dwie znakomite płyty z czarnym r&b, które mimo dużego zaangażowania społecznego i podejmowania trudnego tematu nierówności rasowej, nie są pozbawione lekkości i powabu. Mówię tu o HEAVN Jamili Woods, które również znalazło się w naszym zestawieniu, oraz o tej nieco bardziej hip hopowej płycie, czyli Telefone Noname. Fatimah Warner snuje smutne opowieści, wykorzystując swoje bardzo charakterystyczne flow, pełne sceptycyzmu i lekkiego żalu. Stoi ze swoim spojrzeniem trochę z boku, ale to nie znaczy, że nie przygląda się bacznie temu, co się dzieje wokół. Kiedy Erykah Badu milczy, dziewczyny z Wietrznego Miasta prezentują nam bardzo dobre substytuty. –A.Kasprzycki

posłuchaj


Pet Shop Boys: Super

Pet Shop Boys
Super
[x2 Recordings Limited]

Całe przedsięwzięcie pod nazwą Super mogło się skończyć katastrofą, ale po opublikowaniu całkiem trzeźwego singla "The Pop Kids" wiedziałem już, że duet Tennant/Lowe ani myśli składać broni i nie ma mowy o rozcieńczaniu dawnych umiejętności w geriatrycznych próbach bycia na czasie. Super udowadnia, że Pet Shop Boys jest fabryką działającą sprawnie przez 30 lat i to bez większych potknięć. Oczywiście nic tutaj nie zaskakuje, Tennant i Lowe ciekawsko zerkają w stronę nowych trendów, ale ostatecznie nie rezygnują z dobrze znanych rozwiązań. Super jest mocno bitowa, nie bawi się w półśrodki – po prostu próbuje wyrwać na parkiet tłum o jak największym przedziale wiekowym. Tą prostotą Pet Shop Boys po raz kolejny wygrywają, bo nie wiadomo jak groteskowo skończyłaby się próba stworzenia drugiego Behaviour albo co gorsza – zabawa dwóch starszych panów w dubstep. –J.Bugdol

posłuchaj


Rihanna: ANTI

Rihanna
ANTI
[Roc Nation / Westbury Road]

Nie ma co się rozpływać nad artystyczną jakością ANTI, czy przejściem Rihanny w fazę "artystki dojrzałej", bo jest to po prostu myślenie życzeniowe, co widać w wielu recenzjach, które bardziej chyba dbają o całą historię wokół, niż o to co faktycznie znajduje się na płycie. Jeśliby spojrzeć optymistycznie, ANTI to raczej album przejściowy, który w niedoskonały sposób próbuje połączyć dominujące trendy w produkt sygnowany marką Rihanny, która zgodnie z logiką rynku, potrzebuje nowych impulsów i nieustannego odświeżania wizerunku. W efekcie otrzymujemy bardzo nierówną płytę, czyli to, do czego dotychczas przyzwyczaiła nas Barbadoska. Mimo wszystko na ANTI jest minimalnie więcej treści niż na poprzednich albumach – wystarczy przypomnieć sobie najbardziej chyba wyraziste utwory: singiel "Work", który jako jeden chyba z nielicznych w karierze Rihanny ociera się o listę roku, czy zaskakująco odważne harmonicznie "James Joint". Może to tylko dwa wybijające się kawałki, ale jeśli Rihanna będzie dalej podążać w tym kierunku i w swoich próbach inkorporowania trapu, autotune'a oraz specyficznej "anty-przebojowości" nie popadnie w parodię, to przyszłość wygląda całkiem obiecująco. Ja jednak, patrząc realistycznie, bardziej liczę na udane single niż całe albumy w granicach 6.0-7.0. –J.Bugdol

posłuchaj


Seth Bogart: Seth Bogart

Seth Bogart
Seth Bogart
[Burger]

Porządnie pozamiataj posadzkę, schowaj śrubokręty, odstaw kompresor i myjkę ciśnieniową, rower zanieś na strych, a na koniec zawieś kulę dyskotekową kupioną na ebayu. Potem nareszcie zacznij tworzyć disco w swoim garażu. Tak wyglądał plan Setha Bogarta na pierwszy album sygnowany jego ksywką, tylko że wyszła z tego impreza, na której siedzisz, bo nie chcesz zrobić przykrości koledze, który cię zaprosił, a myślami jesteś już przy kompie w domu. Zaczyna się nawet fajnie od "Hollywood Squares" aspirującego do bycia jego "Beverly Kills" z przesterowanym wokalem w refrenie jak u Strokesów, ale szkoda, że po przesłuchaniu całego albumu nie widzimy w autorze żadnego Alana Palomo, żadnego Ariela, czy też Casablancasa. Taneczne utwory po każdym kolejnym przesłuchaniu zaczynają nużyć, wolniejsze kawałki też nie przekonują. "Club With Me" mogło być zdecydowanie przyjemniejsze, ponieważ ma bardzo ładny refren i na koniec czuję wpływy Morodera, ale wszystko psują chipunkowe zwrotki. Pójdę na tańce z Bogartem, ale wyjdę przed północą. –A.Kasprzycki

posłuchaj


Shura: Nothing’s Real

Shura
Nothing’s Real
[Interscope Records]

Nie jestem pierwszą osobą, która dostrzega, że coraz częściej bezmyślnie przypisuje się dzisiejszym artystom tworzenie płyt "w stylu lat 80". Bo co to właściwie znaczy, kiedy porównujemy coś do tak płodnego i zróżnicowanego dziesięciolecia w muzyce popularnej, gdzie każdy rok przynosił coś nowego? Na co stawiamy szczególny nacisk? Sprawa komplikuje się kiedy myślę o Nothing’s Real Shury, ponieważ sam dochodzę wtedy do takich prozaicznych spostrzeżeń. To jest jednak album, który na siłę ma być ejtisowy, w stereotypowym tego słowa znaczeniu – jakieś synthy, trochę kiczu, ładne melodie. Album nikogo nie zaskoczy podejściem do pisania piosenek, ale za ścianą oczywistości i przewidywalności, ukrywa się kilka dobrze wypolerowanych numerów new romantic z aptekarsko wymierzoną dawką r&b. Jeżeli co jakiś czas przejada wam się słuchanie Madonny i Kate Bush, albo nie chcecie być wszędzie z Tango In The Night, posłuchajcie sobie Aleksandry Denton, a być może wasz głód zostanie zaspokojony. –A.Kasprzycki

posłuchaj


Solange: A Seat At The Table

Solange
A Seat At The Table
[Columbia]

Klipy to kwintesencja młodszej z sióstr Knowles, a także nowy longplay w pigułce. Mamy tu trochę czarnoskórych kobiet i mężczyzn, ale to Solange jest na świeczniku: na ogół delikatna, ułożona, subtelna, ale jeśli akurat pojawi się odpowiednia sytuacja – zmysłowa i uwodzicielska. Poza tym, gdy raz zobaczy się Solange w teledysku do "Cranes In The Sky" ubraną w różowy płaszcz przypominający krem tortowy albo pianki marshmallows, czy też tańczącą razem z Samphą odzianym w białą kołdrę w video do "Don't Touch My Hair", to nie da się o tym prędko zapomnieć. Gdyby swego czasu Beyoncé zapragnęła zdobywać serca raczej niezalowców niż jako diva wbijać na czerwone dywany, to pewnie jej młodsza siostra nie robiłaby teraz takiej furory, chociaż kto wie. Tak czy inaczej A Seat At The Table to pozycja obowiązkowa, to chmura utkana z okiełznanych emocji zawieszonych w soulującej przestrzeni, podszytej wibrującym basem i kłującym klawiszem. –A.Kania

posłuchaj


The 1975: I Like It When You Sleep, For You Are So Beautiful Yet So Unaware Of It

1975
I Like It When You Sleep, For You Are So Beautiful Yet So Unaware Of It
[Dirty Hit]

1975 to ekipa która stara się zawojować chartsy (zerknijcie tylko na fotki, chłopaki prezentują się w końcu jak stereotypowi idole nastolatek), a z drugiej strony dekonstruuje pop-rocka nawiązując przy tym do takich legend jak Jackson ery Thrillera czy Scritti Politti. Oczywiście grubą przesadą byłoby zrównanie poziomów songwriterskich/produkcyjnych, ale kiedy słucham "She's American", to podobieństwo jest oczywiste. Specyficzne podejście do gitarowych zagrywek, struktury utworu, to nic innego jak próba naśladowania Gartside'a. Te dwie twarze: "populistyczna" i eksperymentalna istnieją obok siebie w harmonii i to jest największym atutem 1975, choć mam wrażenie, że nie słyszeliśmy jeszcze pełni możliwości. –J.Bugdol

posłuchaj


Weeknd: Starboy

Weeknd
Starboy
[Republic]

"I'm tryna put you in the worst mood, ah" – pierwsze zdanie jakie w ogóle pojawia się na albumie i już wszystko jasne, hehe. A tak poważnie, Starboy jest serio całkiem słuchalną płytą, z powodzeniem możecie puścić ją znajomym, którym z muzyką jest nie po drodze, bo pewnie trochę ich Tesfaye rozbuja na imprezie, a może nawet sami sobie podadzą w roli przystawki do kolacji przy świecach. Ale jeśli w miarę śledzicie to, co nowego w r&b i zauważyliście, ile w tym roku wyszło porządnych albumów z tego nurtu, to gwiazda Starboya zaczyna blaknąć. Niemal w połowie tracklisty Abel Tesfaye usiłuje naprawić swój gwiazdozbiór innymi ciałami niebieskimi – Laną Del Rey w płaczliwym "Stargirl Interlude" i Kendrickiem w "Sidewalks". Wydawałoby się, że K Dot zamienia w złoto wszystko, czego się dotknie, ale niestety tym razem poniósł porażkę. Nie wiem, czy Weeknd miał być reinkarnacją Bowiego czy Jacksona, ale w obydwu przypadkach coś nie pykło. –A. Kania

posłuchaj


Tinashe: Nightride

Tinashe
Nightride
[RCA]

Przejście na ciemną stronę mocy to chyba jedna z najlepszych decyzji Kachingwe. Wprawdzie latem 2016 zerknęła jeszcze jednym okiem w stronę słońca, wydając całkiem zaraźliwy singiel "Superlove", ale chyba wszyscy zdążyli już nieco wyprzeć go ze świadomości, po tak wspaniałych pościelówach jak "C'est La Vie" czy "Company". Jeśli chodzi o mnie, to kupuję oba oblicza, ale gdybym z pistoletem przy głowie miał się opowiedzieć za jedną opcją, to właśnie trapowe alt-r&b Nightride trafia do mnie najbardziej. A Quiet Storm AD 2016. –J.Bugdol

posłuchaj


Xenia Rubinos: Black Terry Cat

Xenia Rubinos
Black Terry Cat
[Anti]

Jeśli macie skłonności sadomasochistyczne, to koniecznie posłuchajcie "Mexican Chef" – wers "bachata in the back" będzie wam prześwidrowywał trzewia przynajmniej do końca dnia. Co zaś się tyczy samego albumu, to o ile różne popowe wydawnictwa w tym roku mogą po was spłynąć, to jednak dziecko Xeni Rubinos nie będzie wam obojętne – może się wam podobać, może was wkurzać, ale jest to na tyle barwna płyta, że trudno ją olać. Punkowo funkujące r&b to najlepszy podkład dla magnetycznego wokalu artystki. –A.Kania

posłuchaj


Yumi Zouma: Yoncalla

Yumi Zouma
Yoncalla
[Rallye Label]

Po zapoznaniu się z dwoma udanymi EP-kami entuzjaści muzycznego leżakowania z niecierpliwością czekali na pełnoprawny longplay Nowozelandczyków, z którym na dobre będą mogli rozbujać się w obłokach. Yoncalla spełnia oczekiwania i jak najbardziej dobrze wpisuje się w rekapitulację popową, ponieważ już od pewnego czasu dostrzegamy zwrot tercetu w kierunku bardziej nośnych numerów w duchu odchodzącej w cień Sally Shapiro."Keep It Close To Me" to dobry singiel, ale na albumie niestety brakuje prawdziwego zapadającego w pamięć kawałka, który mógłby korespondować z "I Love You Always Forever" Donny Lewis (nie potrafię opędzić się od tego porównania). Niemniej jednak, Yoncalla sprawia przyjemność jak pierwszy wiosenny spacer i stanowi dowód na to, że czasem kilogram delikatnego pierza to dla mnie więcej niż równowaga czegokolwiek innego. –A.Kasprzycki

posłuchaj


Playlista z najlepszymi utworami

Artur Kasprzycki     Agata Kania     Jakub Bugdol    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)