RECENZJE
DJ Koze
Knock Knock
2018, Pampa
Pierwsze dni maja zdominowały u mnie dwie rzeczy: mistrzostwa świata w snookerze (które z kolei zdominował Mark "Borsuk" Williams – nie tylko je wygrał, ale też wbijał potrójne wózki czy bile z zamkniętymi oczami, wyjadał kibicom Minstrelsy, a na koniec przyszedł na konferencję w roli nowego mistrza świata, zgodnie z obietnicą, nago – co za boss) oraz specyficzny genre zwany "arabic belly dance" (polecam, można się nieźle wkręcić). Na płytowe nowości "zaglądałem" sporadycznie, ale zdarzały się wyjątki, do których należy nowiutki, długaśny i niesamowicie przyjemny w odbiorze album Stefana Kozalli, który niejako z miejsca zameldował się w na mojej liście najbardziej grywalnych płyt tego roku.
Nie ma większego sensu twierdzenie, że Knock Knock to materiał "udany" – taka opinia wydaje mi się ledwie powierzchownym pochlebstwem marginalizującym osiągnięcie niemieckiego DJ-a i producenta. Bo nawet jeśli nie udało mu się zajść gdzieś dalej, przesunąć się choćby o centymetr w temacie bezbłędnie wyprodukowanego, zmontowanego z aptekarską dokładnością z małych dźwiękowych części chill-house'u, to jednak Kozalla wygrywa dzięki temu, że cały czas potrafi zaskakiwać nie tylko słuchaczy, ale pewnie i samego siebie. Nowy album jest właśnie świadectwem jego stylistycznej ewolucji. Zdobądźmy się na małą generalizację: jeśli Koze osadził Kosi Comes Around w schemacie struktur techno, to spektakularny powrót w postaci Amygdali (bo za taki należy uznać sofomor) trzeba traktować jak rozluźnienie popowym pierwiastkiem wyjściowej formuły, natomiast Knock Knock to już właściwie zupełne porzucenie nie-aż-tak-twardego techno-rdzenia i przebranie się w wyjściowy, napędzany powtórzeniami i melodycznym smakiem skafander. I choć w każdej fazie da się wyraźnie wyczuć tę leniwą, dążącą do relaksu, niebiańsko-pastelową wrażliwość Stefana, to właśnie dopiero na trzecim albumie mamy sposobność obserwowania jej w pełnym rozkwicie.
I tak osiadła pod cieniem rajskich drzew smyczkowa introdukcja na modłę SILY zaprasza do wykreowanego przez niemieckiego dżina świata tanecznych złudzeń. Bo niby z każdej strony spotyka się zachętę do stawienia się na parkiecie, to jednak często większą przyjemność daje rozkoszowanie się analizą tych wymuskanych tracków pod mikroskopem. Weźmy pocięte i obszyte samplami "Moving In A Liquid", które działa jak chwilowe zatrzymanie czasu. Nagromadzenie detali w house-r&b makacie "Colors Of Autumn" również zachęca do sięgnięcia po lupę. Prominentnym przykładem jest tu noszący w sobie fourtetowego wirusa "Scratch That", w którym udziela się nasza ulubiona Irlandka. Zresztą Róisín błyszczy też w kapitalnym singlowym "Illumination", gdzie powtarzana na zabój fraza z basowym wsparciem kradnie świadomość na bardzo, bardzo długo. Ale DJ Koze idzie jeszcze dalej w cudnej french touchowej reminiscencji "Pick Up", która mogłaby trwać nawet ze dwadzieścia minut i w ogóle bym się nie obraził. No i jeszcze "Seeing Aliens" – nie wolno zapominać o tym najprawdziwszym SZTOSIWIE. Kontrast do tych HARCÓW? Zaśpiewana po niemiecku, lekko björkowa pieśń "Drone Me Up, Flashy".
No i cóż można powiedzieć? Nawet jeśli trafiają się tu fragmenty z prostotą w roli głównej (bezczelnie oldschoolowy instrumental-hiphop "Lord Knows" czy jakiś psych-rockowy jam "Music On My Teeth" z José Gonzálezem), to i tak Kozalla odnosi zwycięstwo. Nawet gdy czasem zagląda do swojego szkicownika sprzed niemal piętnastu lat ("Planet Hase" czy "Jesus"), wciąż potrafi wszystko utrzymać w eklektycznych ryzach. Dlatego, i nie tylko dlatego, to właśnie Knock Knock jest w tej chwili moim ulubionym długograjem DJ-a Koze i myślę, że koleś absolutnie zasłużył na propsy i wysokie noty dla tego wydawnictwa. A ja mogę się tylko cieszyć, że przyszedł maj i zrobiło się gorąco, bo dokładnie wiem, jak to wykorzystać.