RECENZJE

Atlas Sound
Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel

2008, Kranky 7.1

"its complicated to translate a record you made kind of on the fly while in an mentally agitated state into a feasible structured live performance." (Bradford Cox o pierwszym koncercie Atlas Sound)

Jak widać powyżej, Cox to postać bardzo specyficzna, nie tylko za sprawą zespołu Marfana na który cierpi. Przede wszystkim jest to osobnik niesamowicie kreatywny i pomysłowy (ogarnięcie całej muzy którą udostępnia za pomocą swego bloga już dawno mnie przerosło), a dopiero potem należy powiedzieć, że jego doświadczenia życiowe, nie tylko te związane z jego chorobą, zapełniają znaczną część jego twórczości, czyniąc ją równocześnie niepowtarzalną i jak już zaznaczyłem na wstępie, bardzo specyficzną. Na koniec wypadałoby podkreślić, że mózg Bradforda, często wspierany różnej maści wspomagaczami, funkcjonuje nieszablonowo i niekoniecznie mam tu na myśli tworzenie muzyki. W każdym razie jest to jedna z tych osobowości, których odkrywanie przynosi wiele niespodzianek, co zapewne w dużej mierze czyni debiut Atlas Sound tak atrakcyjnym.

Przedpremierowe odsłuchy na MySpace i czytanie bloga Bradforda nie przyniosły mi dużo dobrego. Natłok informacji i dźwięku sprawił, że debiut Atlas Sound był najbardziej wypatrywaną przeze mnie pozycją tego roku, a zarazem albumem o którym nie miałem zielonego pojęcia co do jego ostatecznego kształtu i gatunkowej przynależności. Z dostępnych próbek można było się spodziewać dosłownie wszystkiego – ambient, indie srindie, dziwaczny pop z okolic Animali, shoegaze, lo-fi czy też grania spod znaku Deerhuntera. Tego ostatniego właśnie oczekiwałem najbardziej. Jednak do Łowcy Jeleni najbliżej jest fenomenalnemu "River Card" i choć Atlas Sound to na pewno ta sama półka w sklepie, to Cox odlatuje tu w nieco inne rejony, w związku z czym porównywanie i patrzenie na jedno przez pryzmat drugiego nie ma najmniejszego sensu, więc tym samym obiecuję, że w tym tekście nazwa macierzystego zespołu Coxa już się więcej nie pojawi. Trzeba bowiem przyznać, że ostateczny kształt Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel przynosi wszystkiego po trochu, chociaż próbując w jakiś sposób uchwycić kształt całości wypadałoby powiedzieć, że przeważają elektroniczne formy okołoambientowe, aczkolwiek bardziej zwarte i skupione niż materiał zaprezentowany na zeszłorocznym Weekend (EP).

Do chuja pana, czytam sobie coś o tej płycie i widzę My Bloody Valentine. Pojebało was wszystkich doszczętnie. Każdy wszędzie słyszy shoegaze, co za kurwa brednie – codziennie rano czyścimy kochani uszy, żeby lepiej słyszeć, a ja nie musiał się denerwować, że czytam głupoty.

Wszelkie dywagacje na temat czy Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel jest patrzeniem na buty czy też może czymś innym nie mają najmniejszego sensu. Ta płyta jest właśnie czymś innym i niech już tak pozostanie. Koncepcyjnie wszystko obraca się w tych samych rejonach co Avey i Noah i może nawet przywołanie Animal Collective nie byłoby takim złym pomysłem, jednak to ciągle nie jest to. Niby pasują tu te dziwaczne określenia typu psych, freak, lecz i one nie są w stanie uchwycić pomysłów, które zawarł tu Cox. Wiecie, on ma nieco nie po kolei pod kopułą, więc i debiut Atlas Sound brzmi nietuzinkowo. Już robiące za intro "A Ghost Story" skutecznie to udowadnia, więc darujmy sobie metki.

Wszystko na tym albumie sprawia wrażenie spontanicznych występów przed komputerem, okraszonych od czasu do czasu porcją wokalu bądź jakąś gitarką. Panuje tutaj pewien "artystyczny nieład" i przykładowo słuchając chociażby takiego "Winter Vacation" ma się wrażenie dosyć dużej przypadkowości dźwięków – beat nie do końca współgra z resztą, wokal też niechętnie wpasowuje się w tę struktuę utworu, ale i tak wszystko ciągle trzyma się to kupy. Można wręcz odnieść wrażenie, że ta ulotność i pewna chaotyczność utworów jest tutaj kluczem do sukcesu. Jednocześnie Bradford (gdy tylko mu się zechce) jest w stanie w swoich przedziwnych kompozycjach zawrzeć ten pierwiastek popowości sprawiający, że co niektóry utwory ("Bite Marks" czy wspomniane już "River Card") pozostają w głowie na dłużej, czyniąc z obcowania z Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel nie tylko chwilowy odjazd na psychotropach. Co ciągle nie zmienia faktu, że przeważają tutaj rozpływające się w ustach pejzaże typu "Small Horror" czy "On Guard".

Zmierzając już ku finiszowi, warto jeszcze wspomnieć o przepięknym, brzmiącym niczym zagubiony fragment Endless Summer, closerze, który to stanowi ostateczny dowód bogactwa i różnorodności Let The Blind Lead.... Bradford daje na tym albumie popis swoich możliwości, prezentując całą gamę pomysłów, których wspólnnym mianownikiem jest tylko i wyłącznie jego postać oraz jego specyficzne pojmowanie rzeczywistości (teksty!). Dzięki temu te 14 utworów tworzy spójną wizję, a płycie udaje się być czymś więcej niż zbiorem utworów zrobionych na haju. I serio, dajcie już sobie spokój z tym shoegaze.


PS: Sprawdźcie sobie jeszcze tego rodzynka, który na płytę nie wszedł, a na uwagę zdecydowanie zasługuje.

Łukasz Halicki    
12 marca 2008
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)