PLAYLIST
passepied

passepied
"Tokyo City Underground" / "MATATABISTEP"

8.5  /  8.0

O tym jak w czasach upośledzenia zachodniej komerchy upragnionego azylu udziela nam "kraj kwitnącego popu", w mistrzowski sposób napisał niedawno Borys, więc nie będę niepotrzebnie tego powtarzał. Od siebie dorzucę jedynie, że już przyzwyczaiłem się do corocznego rytuału wyłapywania azjatyckich perełek i głoszenia dobrej nowiny, gdzie tylko się da. Zrobiło się zabawnie, kiedy dosłownie kilka dni temu jeden kolega, zatwardziały zjadacz kotów, z wyraźnym zakłopotaniem na twarzy poprosił mnie o jakąś japońską rekomendację. Z trudem (i musielibyście znać typa, żeby wiedzieć, jak bardzo z trudem) utrzymawszy żelazną miną, rzuciłem na szybko Perfume, Meg, Tricot, Tokyo Jihen, Seiho, napomknąłem również o passepied, czyli "o takiej innej skośnej kapelce". I podkreśliłem jeszcze, "że przegięli", bo co tu dużo mówić – nie da się z takim stwierdzeniem nie zgodzić.

Na pierwszy ogień idzie "Tokyo City Underground" i od razu zacznę "z całej epy": ALE TO JEST SZTOS. O D-Planie nie wspomnę, ponieważ zaraz powiecie, że znowu coś podjebałem z tekstu o Gesuotome, a z resztą już wy tam dobrze wiecie gdzie go szukać. Nie sposób natomiast przemilczeć unoszącą się nad numerem gęstą mgiełkę 12 Rods. Co prawda zwrotka jeszcze nie zwiastuje olcottowskiej magii, jaka ma się tu wydarzyć, ale już prześlicznie zharmonizowany, hedonistycznie wykończony azjatycką politurą mostek owszem. Ja się w tym momencie rozklejam, a powinienem hardo stąpać pod wiatr, bo szarżujący niczym w "Stupidest Boy" wyrzyg akordów z refrenu wprost zwala z nóg, pozostawiając w stanie perwersyjnej bezimienności. Albo ten klawiszowy motyw w tle, słyszycie to? I nie mówię tu nawet o tym wyeksponowanym, wyrwanym gdzieś z The Soft Bulletin kompresie na rozdygotane od nadmiaru bodźców nerwy, a raczej o drugim, oddalonym nieco w miksie i gorączkowo goniącym za linią wokalną. Fajne, co? Fajne, ale eh, znaj pan umiar, który to już repeat?

"MATATABISTEP" działa z kolei na trochę innych zasadach. Jeśliby utożsamiać kategorię singlowości z popową piosenką, definiowaną jako kondensacja jak największej ilości treści w jak najzwięźlejszym formacie w celu uzyskania – jak mawia jeden mój kumpel – "efektu zastrzyku z dopaminy", trzeba uznać ten utwór za najmocniej singlowy na Makunouchi-Ism. Słuchając tego, czuję się otoczony. Ataki przeprowadzane są ze wszystkich stron i to z intensywnością godną jakiegoś, nie wiem, Mass Romantic. Nie bardzo wiadomo na czym się skupić: na gitce rytmicznej i basie wywijających jakieś kosmiczne figury w tle? A może na dresiarskim hooku stuningowanej, kradzionej syreny policyjnej? Można by tak jeszcze długo wymieniać, ale najbardziej jednak podoba mi się tu sposób, w jaki te wszystkie "małe szczęścia" mięciutko lądują na kwiecistej, synthowej ściółce wraz z wejściem każdej zwrotki. Słowo "błogość" zdaje się pasować tutaj idealnie.

Na koniec dodam tylko, że warto łyknąć Makunouchi-Ism w całości. Nie jest to może najrówniejszy album i nigdzie indziej nie osiąga poziomu tych dwóch szerzej opisanych cudeniek, ale w dalszym ciągu to świetne, j-popowe granie, z tendencjami do wycieczek w stronę "prog" czy "math". W każdym razie – jak donosi dymek na fejsie – jedzącemu koty koledze się podobało. I mi też.



Wojciech Chełmecki    
1 września 2014
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)