PLAYLIST
Katy Perry
"Birthday"
Kiedy minęły 3 lata od premiery Teenage Dream i co stało się z tym czasem? W obliczu takich odkryć jestem zwyczajnie bezradny, ale faktem jest, że do tytułowego utworu z tamtej płyty wciąż wracam z pewnym rozrzewnieniem. Ale tej pozytywnej podjarki, z którą oczekiwałem trzy lata temu longplaya Perry, zwyczajnie nie byłem w stanie teraz wykrzesać. Po części pewnie dlatego, że "Roar" – pierwszy singiel zapowiadający Prism – wydał mi się strasznie miałki i nie brzmiał jak coś, na co warto było czekać trzy lata. No i sporo zostało tam jednak zerżnięte, a bywam jednak wrażliwy na tego typu kwestie. Słuchając tych nowych utworów cieszę się, że nie dałem się nabić w butelkę oczekiwaniem na kolejny album na 4.9 i w głębi duszy propsuję kierunek, w którym zmierzam w życiu, ale nie byłym sobą gdybym nie skupił się na pozytywach związanych z najnowszą odsłoną zaprezentowaną światu przez amerykańską wokalistkę.
"Birthday" to najlepsze, co Katy Perry ma obecnie do zaoferowania. Choć na płycie znajdziecie sporo owoców współpracy Maxa Martina z Łukaszem Gottwaldem, to generalnie są one rozczarowujące. Co gorsza w ten klimat wpisał się Greg Kurstin, który wyprodukował prawdopodobnie najsłabsze kawałki w swojej długiej karierze, co nie wróży za dobrze przed premierą kolejnej płyty Bird And The Bee. Ale wróćmy do "Birthday", bo tu wszystko brzmi tak jak powinno w przypadku współpracy takich postaci. Perry znowu udaje nastolatkę na udającym early 90s podkładzie i ponownie wychodzi jej to niezwykle zgrabnie. Naiwność tekstu pasującą do gwiazdek Disneya zostawiam gdzieś z boku, bardziej cieszy mnie fakt, że ta piosenka tak odważnie czerpie z funku i na pewnym poziomie jakoś koresponduje mi ze znakomitym tegorocznym "My Promise" Earth, Wind & Fire. Jednocześnie w prostej linii słychać powinowactwo z najlepszymi singlami Katy z ostatniej płyty – "Teenage Dream" i "Last Friday Night" i to jest kierunek, w którym powinna podążać częściej zamiast podejmować próby nagrywania tak czerstwych "power ballad" jak "Unconditionally" (kto wybrał to na drugi singiel?).
Innym – poza ewidentnie nastoletnim vibem – aspektem "Birthday", na który warto zwrócić uwagę, jest wokal Perry. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że jeszcze parę lat temu zarżnęłaby tę zgrabną melodię swoim przerysowanym do granic możliwości wyciem, a tu słychać, że zwłaszcza w refrenach celowo śpiewa delikatniej i powstrzymuje się od zaprezentowania światu swoich wszystkich możliwości. I dobrze wychodzimy na tym wszyscy. Jednak szkoda, że kolejny raz mimo imponującego zestawu fachowców Katy nagrywa płytę do bólu przeciętną i nie wnoszącą zbyt wiele ciekawego do muzyki pop ad. 2013.