
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Nie wiem czy Westkust zwiastuje skandynawską ofensywę na mgławe salony shoegaze’u, wiem za to, że "Swirl" to pozycja obowiązkowa dla wszystkich sympatyków gatunku. Szwedzi zgotowali tu zaprawiony tauryną, bulgoczący od kłusujących melodii i spazmujących motywów wywar z MBV, "Teen Age Riot" i najżwawszych fragmentów debiutu Alvvays. Ten kipiący charyzmą, pędzący kawałek jest jak ulotny powiew wolności, jak dźwiękowy zamiennik lotu kradzionym odrzutowcem w losowym kierunku. Niedługo longplay, po cichu liczę więc na jakiś shoegaze roku. –W.Chełmecki
Meksykańska mieszanka PREP i Chaza Bundicka wjeżdża z kolejną dawką podbitego funkiem soft-rocka, tym razem w mniejszym stopniu zaraźliwą niż w "Changes", ale być może jeszcze bardziej wysmakowaną. Pod lazurową taflą napędzanych klawiszami akordów mienią się zamglone twarze Fagena, Rundgrena, po trochu Rodgersa i Harrisona, a liczne instrumentalne wtrącenia delikatnie bez choćby cienia nerwowości rozburzają jej powierzchnie. Czy tak właśnie brzmi lo-fi pop skierowany do Marka Niedźwieckiego? Sam nie wiem, ale ja tam nie pogardzę. −W.Chełmecki
Jeśli macie dość "memów" z San Escobar i czujecie zażenowanie słuchając singla Ekskluzywnego Menela (...), to mam dla was gościa z Meksyku, który potrafi pisać piosenki. Jego "Changes" to soft-rockowa pocztówka mająca w odwodzie trochę disco-funkowego żywiołu (powiedzmy, że ze strony Jacko), ale i trochę wyrafinowanego songwriterskiego zaplecza od takich Hall & Oates powiedzmy. Dzięki tym częściom składowym Wet Baes potrafi napisać refren, który będzie wam się chciało nucić i pewnie nieraz do niego wrócicie. Czy coś w sam raz dla niebieskookich białasów lubiących od czasu do czasu poskakać na parkiecie. Obczajcie typa. −T.Skowyra
Niedawno pisaliśmy o debiutanckim utworze Weza, tymczasem dosłownie kilka dni temu do sieci trafił kolejny ślad jego działalności i już sam nie wiem, który z nich lepszy. W "No Crew" artysta wychodzi nieco do ludzi, chociaż prawdopodobnie odziany jedynie w jedwabne prześcieradło. Powiedzieć o dopracowanym w najmniejszych szczegółach, rozedrganym bicie, to nie powiedzieć nic, tak samo jak o apollińskim songwritingu, objawiającym się choćby w trafiających idealnie w punkt klawiszowych wstawkach czy epatujących totalnym luzem fragmentach nuconych. Wez to gość z pewnością wart monitorowania. –W.Chełmecki
Kanadyjski skład balansujący na granicy post-hc i hałaśliwej (momentami) "kinder" punk rockowej alternatywy postanowił się wreszcie nieco bardziej określić. Dziś grają trącący garażem power-pop i wykręcają jedną z najfajniejszych melodii w swojej historii, bo nie przypominam sobie na Deep Fantasy ani jednej tak dobrej konstrukcji mostek-refren (notabene niesamowicie catchy – "Baby, you’re weak, baby, you’re starving / the star will melt, she’ll melt"). Faktycznie jest to trochę słabsze wydanie Pretty Girls Make Graves wymieszane, jak kolega Wojtek Sawicki słusznie zauważył, z "cure'owską" fantazją (począwszy od 2:17), ale ta mała wolta dobrze rokuje na przyszłość. Premiera Paradise już na początku maja. –W.Tyczka
Zorientowani wiedzą, że to nie pierwszy raz kiedy Vanessa White i Chloe Martini łączą siły. Artystki działały już wspólnie przy okazji EP-ki Brytyjki, Chapter One, na którą trafił wyprodukowany w zeszłym roku singiel "Relationship Goals" – zgrabny kawałek gęsto zaaranżowanego, płynnego r&b, który zdradzał wiele produkcyjnych sztuczek Anny Żmijewskiej i rozbudzał apetyt na więcej. Dziewczyny musiały się polubić, bo oto Vanessa wypuszcza follow-up. "Low Key" z featuringiem Illa J'a jest bardziej zwarty i rytmiczny, a Vanessa czuje się w tej odsłonie bardziej jak Amerie. Numer jest dużo luźniejszy, nastawiony na chwytliwość, a nie tropienie ulotnych stanów emocjonalnych, co podkreśla obowiązkowa raperska zwrotka. Refren może nie wgryza się tak jak ten w "Lipstick Kisses", ale w tej zwiewnej, słonecznej otoczce stara się zrobić z piosenki hit. Chyba mamy tu wczesną zapowiedź wiosny z Chapter Two. –K.Pytel
Julien Ehrlich po latach spędzonych w grupie Smith Westerns, uznał że przyszedł czas, by do swojego zestawu perkusyjnego dołożyć dodatkowy mikrofon i na dobre zacząć dzielić się ze słuchaczami swoim falsetem. Dołączył do niego gitarzysta Max Kakacek i to właśnie ten duet stworzył songwriterski trzon nowo powstałego zespołu Whitney. Cały skład to kliku slackerów zasłuchanych w numerach Everly Brothers (coverują ich na koncertach), którzy uciekają od wielkomiejskiego klimatu Chicago do okolicznych lasów. Właśnie dlatego "Golden Days" nie brzmi jak sztywno przemyślana kompozycja, a raczej jak efekt kilku jesiennych jamów przy ognisku. Pierwsza połowa utworu to zwrotki plus refren, po których przychodzi czas na łagodne gitarowe solo z użyciem slide’a. Outro rozpoczyna się od trąbki, która obok gitarowych partii wycinanych przez Kakaceka, jest najważniejszym instrumentem w Whitney. Na dowód sprawdźcie poprzedni singiel ”No Woman” zwieńczony podniosłym dialogiem między tymi dwoma intsrumentami.
O "Golden Days" nie można za wiele powiedzieć, poza tym, że to po prostu przyjemna piosenka, z której bije urocza naiwność wokalisty. Płyta Light Upon The Lake ukaże się już w czerwcu i może okazać się jednym z ciekawszych tegorocznych debiutów. W kategorii "muzyka do spacerów z psem” pewnie nawet zdobędzie pierwsze miejsce. –A.Kasprzycki
"F Q-C #7" w żaden sposób nie zmienia artystycznego statusu Willow. W dalszym ciągu jej najlepszym kawałkiem pozostanie (wydany pod szyldem Melodic Chaotic) "Summer Fling", a tym najbardziej znanym debiutancki "Whip My Hair". Przede wszystkim brakuje mi tutaj jakiegoś bardziej wyrazistego fragmentu, najlepiej refrenu lub mostka, który stanowiłby urozmaicenie dla tego ascetycznego, jednostajnego beatu (fajnie rozlewające się plamy synthów i ciekawie wchodzące w interakcje z główną linią chórki to zbyt mało). Warto bliżej przyjrzeć się wokalom Willow, która nie po raz pierwszy pokazuje, że oprócz ucha do niezłych podkładów, posiada też nieprzeciętne warunki głosowe i poczucie rytmu. Szkoda tylko, że "F Q-C #7" przypomina mi bardziej solidny skit niż pełnoprawny singiel. –M. Lewandowski
Szopen rapu gra, a Wini rezygnując w dużej mierze z nagminnie wykorzystywanego auto tune’a leci na bicie dokładnie tak, jak chce, pamiętając przy tym by trzymać równie wysoki poziom, co inni raperzy zrzeszeni pod banderą prowadzonej przez niego wytwórni. Zero blamażu. Bartków od czasów Bóg Jest Miłością wyznacza w polskim rapie zupełnie nowe trendy, mając przy tym za nic docinki zawistnej konkurencji. Potwierdzeniem ponadprzeciętnej formy może być bezbłędna gościnna zwrotka à la Future na ostatnim albumie Bonsona i Matka, czy stosunkowo niedawne "Co On Ćpa?". Na "Miałem Kiedyś Taki Czas" znajdujemy kolejny dowód na to, że Winicjusz i Matheo, to już praktycznie jednorodny byt. Ultra chemia łącząca duet rodzi tu kozacki drum’n’bassowy hook i chwytliwą quasi-reggae’owy przyśpiewkę. Proszę, dajcie już tego Głodnego ducha. –W.Tyczka
Tę koleżankę możecie kojarzyć z duetu Sonnymoon, choć idę o zakład, że znacie ją raczej z gościnnych występów u K Dota. No i dobrze, ale jak sami widzicie wciąż jej mało, dlatego Anna Wise postanowiła uruchomić swoją solówkę. I na razie tak: w swoim pierwszym singlu "Precious Possession" zbliża się do Jamesa Blake'a czy FKA twigs, natomiast w "BitchSlut" bardziej przypomina pierwsze, bardziej rapowe numery Charli XCX. I choć oba całkiem fajne, to jednak tę mikro-batalię wygrywa ten ostatni, a to za sprawą sprytnej melodycznej linijki i w sumie dość porządnego refrenu. Wydaje się więc, że dziewczyna wie, co robi, a w dodatku ma ciekawych znajomych, więc kto wie, co wykroi w przyszłości. Na razie pierwsze kroki wyglądają obiecująco. Czekam na podkręcenie tempa na jakiejś EP-ce, a najlepiej na długograju. –T.Skowyra
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.