
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Mikael Seifu kontynuuje swoje ekskursje wzdłuż etiopskiego folkloru, tym razem w bardziej antycznym i surowym w wydźwięku wydaniu. "How To Save A Life" to rytualne zagrywki i improwizacje przy pomocy tradycyjnych afrykańskich instrumentów, których za cholerę nie potrafię nazwać i tylko delikatny rys zelektyfikowanej nowoczesności. Jest w tym wszystkim jakaś pierwotna dzikość, nerw, jaki zazwyczaj towarzyszy zaledwie naszym wyobrażeniom o takiej muzyce, oddzielający rzeczywistą fascynację od bezrefleksyjnego obskurantyzmu i sprawiający, że słucha się w niekłamanym skupieniu. Nie tak dobre jak "The Lost Drum Beat", ale wciąż bardzo dobre. –W.Chełmecki
Uprasza się wszystkich wciąż zasłuchanych w Quantum Jelly oraz Superimpositions o natychmiastowe zaprzestanie ekscytacji nad dekonstruowanym trancem rozpisanym na efektowne prog-elektroniczne arpeggia. Senni wrócił z kompozycją jeszcze bardziej (da się?) transgresyjną i zdecydował się zamienić dźwiękowe ornamenty na... pełnoprawne akordy. "Win In The Flat World", singiel zapowiadający listopadową Personę, nie dość, że okazał się być utworem na miarę wydarzenia (Włoch podpisał kilka tygodni temu kontrakt z renomowaną brytyjską wytwórnią Warp – przyp. red.), to jednocześnie wprowadził zupełnie nową jakość do dającego się zaobserwować na elektronicznej scenie dialogu produkcyjnej współczesności ze spuścizną millenialnej klubówki. Wszystkie znaki na niebie i ziemi pozwalają mi przypuszczać, iż za nieco ponad dwa tygodnie, kiedy kilkunastominutowa EP-ka ujrzy światło dzienne, będziemy mogli o Lorenzo i jego syntezatorowo-analogowej odysei pisać w podobnym tonie, w jakim ostatnimi czasy dyskutowaliśmy o rewolucyjnym wpływie Holly Herndon na dzisiejszy encyklopedycznie pojmowany pop. –W.Tyczka
Z "Chantaje" mam mały problem, bo z jednej strony to klasyczna Shakira, czyli jakby nie patrzeć – drętwy latino-pop, Wojtek rzucił określeniem "post-reggaeton" (znamienna obecność Malumy) dzięki temu spojrzałem na ten kawałek z nieco innej perspektywy i od razu uruchomiło mi się skojarzenie z wczesną M.I.A., a od niej wcale nie tak daleko do Major Lazer.
Niewątpliwie Shakira chciała upakować w jednym tracku wszystko to co w tym sezonie modne, czyli głównie inspiracje "muzyką świata" rodem z "Lean On" (doniosłość sukcesu tego utworu, to jak przeorał mainstream – do gruntownego zbadania), ale bliżej jej do Iglesiasa i Fifth Harmony. W "Chantaje" nudny, kliszowy refren zlewa się ze zwrotkami, aczkolwiek wyróżniłbym kilka detali, jak np. 2:15-2:22, wokalne eksperymenty w tle czy outro. Autorskie podejście Shakiry do modyfikowania ścieżki wokalu na podkładzie z coraz bardziej modnej world-music lub – jak kto woli – reggaetonu (który jednak trudno odróżnić od poprzednich kawałków Kolumbijki) jako jej nieco kuriozalna, ale mimo wszystko chlubna próba nadążania, to jakiś tam pozytyw i tak dużo więcej niż mogłem się spodziewać. –J.Bugdol
Nie będziemy tutaj dyskutować o dotychczasowych poczynaniach tego sympatycznego dziewiętnastolatka, ale wspomnijmy tylko, że Shamir to kameleon potrafiący wcielić się w dance-popową divę z lat dziewięćdziesiątych, równie łatwo, co w kanadyjską gwiazdę country-folku. Na “On The Regular”, piosence skrojonej jak żadna z jego tegorocznej EP-ki, staje zaś w szranki z Azealią Banks z czasów, gdy ta zdobywała popularność swoim “212”. Ale nie o pojedynki tutaj chodzi, bo Shamir to równy gość, który w swej najbardziej tanecznej odsłonie z iście angielską gościnnością zaprasza wszystkich na parkiet, zupełnie przypadkowo wskazując Mice Levi, za jakie numery mógłbym ją polubić. -K.Pytel
Jeśli przy "Touch" przychodziły na myśl porównania do Todda Edwardsa, to przy "Name & Number", choć to track podobnej natury, proponuję szukać punktów stycznych z Prefab Sprout. Od razu uspokajam: nie doświadczymy tu sophisti-popu najwyższych lotów, bo nie w takiej lidze gra Brytyjczyk – po prostu już pierwsze klawisze intra kojarzą mi się z soundem From Langley Park To Memphis przełożonym na house'owy język. Więc czyż to nie jest zadowalająca sytuacja? I nawet jeśli największy hit Shifta szczycił się znacznie większą ilością niczym nieskrępowanych hooków, to najnowsza piosenka pokazuje, że gość wciąż zmierza w dobrym kierunku. Ripit goni ripit, a parkiet wciąż nie ma dość. –T.Skowyra
Zarówno Lewis Jankel, jak i Kate Stewart (której Shift zresztą pomógł przy tym hicie) zostali już przez nas odpowiednio docenieni, ale jak widać ciągle robią wszystko, aby sypać na nich całe garście propsów. Highlight z EP-ki NIT3 TALES, Pt. 1 (oczywiście warto sprawdzić) to UK house'owa petarda z 2 stepowymi inklinacjami w zwrotkach, która sprowadzi ogień na dancefloor. Czyli jeśli szukacie czegoś, co sprawi, że impreza wreszcie się rozkręci albo spowoduje, że pustki na parkiecie zapełni tańczący tłum, to nie zastanawiajcie się długo, bo na ten duet na razie można stawiać w ciemno. −T.Skowyra
Wypowiadając się na temat Shury, stoję na przegranej pozycji, bo jakiś czas temu w słynnej SMS-owej rubryce pewnego portalu zostało już wszystko powiedziane w kwestii muzyki Aleksandry Denton ("Shurałbym na parkiecie", "Shura butami"...). Co ja mogę? No nieźle sobie dziewczyna radzi, ładnie kładzie wokal na wydelikacone nu-disco tło, tylko trochę nie potrafię się zbyt przywiązać do "White Light" (a słyszycie tam w drugiej części "Reckonera"?). Mogę tylko skończyć tę piłkę jeszcze jednym cytatem, za to idealnie trafiającym w sendo: "Szura, przyjemnie szura, ale nic z tego nie wynika". –T.Skowyra
Spoko są takie dziewczyny. Shura, czyli Aleksandra Denton, od miesięcy jest aktywna w moim ajpodzie poprzez satynowe r&b o tytule ”Touch”. Dzisiaj wskakuje do niego podobny w klimacie “2shy”. Może nie jest to zniuansowane i seksowne jak inc., może bardziej wyczuwalny jest tu pierwiastek pierwszych podrygów Jessie Ware, ale jest to komfortowe, niewyniosłe, bliskie mi granie. No i ta Brytyjka o rosyjskich korzeniach ma w sobie dresiarstwo, które wyraźnie kontruje wizerunek diwy, charakterystyczny dla Ware. Liczę na wartą odnotowania EP-kę, choć coś mi mówi, że na dłuższym dystansie zabraknie iskry bożej. –M.Hantke
–W.Sawicki
"Nie mów za dużo, bo inaczej wiatr zawieje" – od dzieciaka słysząc to stare hawajskie przysłowie, Kody Nielson postanawia obrać nieco inny kierunek i stać się w swojej muzyce bardziej oszczędny niż jego brat Ruban, którego znakiem rozpoznawczym jest Unknown Mortal Orchestra. Ba, staje się dużo bardziej lapidarny od siebie samego sprzed trzech lat, kiedy jako Opossom wypuścił całkiem nieźle przyjęty album Electric Hawaii. Silicon ma być ostentacyjną kalumnią rzuconą w stronę popu. Ale jeśli oznacza to tyle, co ciekawe zmiany akordów na tle niefrasobliwej linii basu, która jest tak bardzo funky, to zero żalu. Wręcz przeciwnie, zredukowanie twórczości o zbędną melancholię i zorientowanie się na pozaziemskie brzmienia z podróży do przyszłości, sprawia, że "Don’t want to go out on a Saturday night" to czysta przekora. Całe szczęście można ich posłuchać nie tylko w Wellington. –M.Riegel
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.