
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Pierwsza myśl to "Video Games" z wektorem na obiegowy patriotyzm. Druga, że muzyki to raczej niewiele tu będzie. A dlaczego niby miałoby jej nie być? Od dobrych pięciu lat "ekipa Tidala", odnoszę takie wrażenie, ma problemy z muzykalnością. Są tu oczywiście wyjątki, których nie trzeba nawet wymieniać, ale sytuacja wygląda tak, że przez to spora część popowego mainstreamu w Stanach całkowicie do mnie nie trafia. Do ogólnej twórczej niemocy dochodzi cały ten westowo-arcowy brudny sztafaż: melodie prowadzące donikąd, pretensje do wskazywania "nowych dróg" w popie. A dajcie wy mi święty spokój. Nie inaczej jest w przypadku "American Oxygen", które stara się te bądź co bądź ważne dla nowej muzyki wpływy asymilować, przekładać na masowo strawialny pop, ale czy naprawdę warto upierać się przy graniu nimi, gdy sprawdzają się tylko w dość ograniczonym przedziale? Może to tylko mój problem, jednak przyjmuję za pewnik, że nowa piosenka Rihanny do najbardziej porywających nie należy. –K.Pytel
Nie jestem specjalnym fanem fali neo-funku, która od jakiegoś czasu zbiera żniwa w mainstreaowych mediach. Hity Robina Thicke'a, Daft Punk, Bruno Marsa czy Pharrella to w najlepszym wypadku sympatyczne rozweselacze, w których funkowe mięso zostało rozebrane do czystego groove'u, a zatem choć bujają na imprezie albo w samochodzie, to nie za bardzo przechodzą próbę uważnego słuchania w zaciszu domowym.
Zamysł stojący za “Uptown Funk” był chyba zupełnie inny - to piosenka vintage, która również nie wnosi do historii muzyki popularnej niczego odkrywczego, ale za to składa rzetelny hołd czasom minionym. Posłuchajcie tylko tego intro - to początki hip-hopu. Linia basu operuje figurami jakby żywcem wyjętymi z Chic, klawisze nasuwają na myśl złote lata Minneapolis sound oraz R&B lat 80., natomiast dęciaki z refrenu to jakby stary trik Tower of Power albo Kool And The Gang. Super, ja jestem kupiony, a dla mniej zajawionych tradycyjnym soundem zostaje zawsze współcześnie brzmiący, narastający pre-chorus, który nie będzie odstawać w radiu. –K.Michalak
Ja robię ot tak, to co inni robią tylko w snach... A co, jeśli wam powiem, że "Ot Tak", numer promujący czwartą część kompilacji Heartbreaks & Promises, to moja ulubiona tegoroczna piosenka Rosalie. (włączając produkowany przez Chloe "Holding Back", który choć "spoko", to na dłuższą metę jakoś mnie nie powala)? Niejaki Tort upichcił świeżutki, nu-disco bit, na którym swoje linie wokalne położyła właścicielka jednego z najbardziej zmysłowych kobiecych głosów we współczesnym polskim popie. Efekt? Wymuskany track do bezwzględnego ripitu i krajowy pop z prawdziwego zdarzenia. Innymi słowy Rosalie. daje nam w prezencie słodziutką r&b-truskawkę na synthowym torcie, którą jak na razie nie mogę się nasycić. –T.Skowyra
Zastanawiam się, gdzie te wydawnictwa masowo zatrudniające kolegów Rosalie., którzy raz poproszeni potrafią nagle wyczarować tak nośne r&b-popowe nokturny na naszym lokalnym pustkowiu. Pojawienie się Rosalie. – po kilku mniej lub bardziej celnych próbach Izy, producenckim tour de force Chloe Martini oraz doraźnym r&b popularnych duetów elektropopowych, które w pewnym sensie przygotowały grunt dla jego szerokiej akceptacji na krajowym podwórku – przyniosło tak wyczekiwany rezultat. Jakaś wielka moc musi tkwić w poznaniance, skoro potrafiła spójnie zagospodarować potencjał różnych współpracujących z nią producentów: Suwal wyprodukował być może najbardziej żywotny kawałek Rosalie., jeszcze mocniej gruntujący jej pozycję rozgrywającej. "A Pamiętasz?" można odnosić i do Krzyku, i do Reborn EP, i do Kalejdoskopu EP, a dla własnej przyjemności potraktować jako drogowskaz dla szerokiego wycinka polskiego popu A.D. 2018 – płyta już w styczniu. W zmysłowych zwrotkach, ześlizgującym się basie i iskrzących synthach zarysowujących mostek i refren tego wypełnionego nostalgią bangera, które w momencie przedpremiery singla w poznańskim Labie szczególnie przywodziły na myśl produkcje Flying Lotusa, rozgrywa się festiwal zadymionych wspomnień w oprawie miejskich nocnych bytów, zerwanej komunikacji i frenetycznego tańca na opustoszałym dachu parkingu, który po raz kolejny pozwala wpisać Rosalie. na listę polskich singli roku. –K.Pytel
Być może do reszty ogłupiałem, ale totalnie kupuję wszystko to, do czego w tym roku łapska przyłożył Popek. Jeżeli ktokolwiek w ciągu minionych dwunastu miesięcy zasłużył na tytuł na naszego czołowego krajowego rapera, to bezapelacyjnie właśnie Paweł Rak. Ja wiem, że Oskar, że PRO8L3M, że mamy do czynienia z najlepszym pod względem skillsów ulicznikiem w historii i mixtape’em, który praktycznie z miejsca zadomowił się w rodzimym hall of fame, ale wskażcie mi drugiego takiego prymitywa cechującego się takim eklektyzmem. Monster 2 potwierdził znakomite ucho do bitów, śpiewany refren w "I Am Calm" już pod koniec lutego zaanektował podium w tej kategorii, a remiksowanie hitów sprzed dwóch dekad okazało się strzałem w dziesiątkę. Dodajmy do tego pierwszy poważny amerykański featuring na naszym podwórku – Game’a w "Connect" i apeluję byśmy w końcu zaczęli traktować Monstera w nieco innych, mniej błazeńskich kategoriach. Zwłaszcza, że dziś wieczór tańcować będziemy do godnej ukoronowania dotychczasowych osiągnięć Popka – syntetycznej, hedonistycznej (jak zwykle) petardy "La Da Da Dee Da Da Da Da" będącej swobodnym "coverem" parkietowego hitu, szlagieru niemieckiego eurodance’u autorstwa La Bouche. Kawałka, który zmusza do skierowania pierwszych z mojej strony pochlebnych słów pod adresem Roberta M, bo zaledwie jednym podkładem potrafił zrehabilitować się za 25 niemrawych indeksów zrealizowanych we współpracy z Janem Borysewiczem w ramach płyty Bal Maturalny. Także mam nadzieję, że nikt już nie płacze po zaniechanych singlowych końcówkach roku z duetem Laik/BobAir i śmiało, pod rękę z Królem Albanii, wchodzi w nadchodzący 2015. –W.Tyczka
Kilka słów o nowym-starym (w dzisiejszych czasach tygodniowy numer jest już stary) singlu norweskich producentów, bo trochę się nam prześlizgnął, a zasługuje na odrobinę uwagi. Co prawda darzę Röyksopp sporym sentymentem, ale dokładnie wiem, że ich dorobek jest bardzo nierówny. Na szczęście "Never Ever" z wokalnym wsparciem Susanne Sundfør należy do puli udanych rzeczy popełnionych przez duet: cyber-dance'owy track kojarzący się ze stylistyką Junior, z przebojowym chorusem prowadzonym przez waleczny głos Susanne i wysoko zestrojonymi synthami można spokojnie rozpatrywać w kategorii najlepszych hitów, które wyszły spod rąk panów Berge i Brundtland. Jeśli utrzymają poziom na nowym wydawnictwie (zbiorze piosenek?), to będziemy mieli czym zapełniać imprezowe playlisty. −T.Skowyra
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.