
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Hardkorowość zespołu poznasz po jego problemach. Klasyczny dwudziestoletni duet Lighting Bolt po sześciu latach przerwy powraca z albumem nagranym po prostu w normalnym studiu i bardzo tym się stresuje. Taki ruch nazwali aktem desperacji, bo materiał nagrany garażowo brzmiał zbyt podobnie do poprzednich płyt. "The Metal East" pokazuje, że nie ma co się spinać o jakikolwiek ułamek możliwie zatraconego brudu Lightning Bolt. Teraz robią sobie przerwy w nagraniach, używają więcej trików w postprodukcji i noszą słuchawki w akustycznie przystosowanym pomieszczeniu, ale nadal jest to pierwotna muzyka wynikająca "ciągle z tych samych ograniczeń". I bardzo dobrze! –R.Gawroński
Od jakiegoś czasu bardzo kibicuję Uziemu. Zeszłoroczne mixtejpy (z naciskiem na vs. The World) pokazały na co go stać, zwrotka na "Bad And Boujee" pokazała go światu, a "XO TOUR Llif3" pokazuje, że to jeszcze nie wszystko. Chłopięcość i lekkoduszność, która tak bardzo charakteryzowała jego nagrania niby pozostaje, ale skonfrontowana zostaje z "prawdziwym życiem" i autentycznie poruszającymi rozterkami. I tak szeroki przekrój flow poszerza się jeszcze bardziej, a sam Vert czasem wpada w Thuggerowe rejony, choć cały czas pozostaje to pod większą kontrolą: gładsze i przystępniejsze. Na ten moment to jeden z najczęściej słuchanych przeze mnie tegorocznych numerów, a jeśli Luv Is Rage 1.5 jest jedynie przedsmakiem przed bardziej pełnowymiarowym projektem, to już nie mogę się doczekać. –A.Barszczak
Bardzo fajnie, Panie Hans, że Pan wracasz z nowym długograjem po pięciu latach! Niby zapowiadający płytę "Shinin" to nic nowego, no bo przecież kosmiczne, progresywne, ale również wyjątkowo "pragmatyczne" disco Norwega byłbym w stanie rozpoznać wszędzie, to jednak tym razem jestem ciut zaskoczony. Wokalne popisy Pani Grace Hall (która nie raz współpracowała już z Hansem-Peterem) przypominają mi kalifornijski boogie-funk lub post-disco z początków lat 80., które zostały tym razem umiejscowione na norweskim fiordzie, górskim wodospadzie i żyznej dolinie – muszę przyznać, że bardzo kręci mnie taka impresja! Lindstrøm po raz kolejny okazuje się być pierwszym estetą disco i w to mi graj. Czekam na płytę jak wściekły! –J.Marczuk
Odłóżmy na bok zeszłoroczny projekt z Toddem Rundgrenem i Emilem Nikolaisenem, bo wraz z "Closing Shot" Lindstrøm wraca gdzieś w okolice 2012, wprost do bardzo udanego w mojej opinii Smalhans. Nowym trackiem Norweg udowadnia, że wciąż jest w formie, a w kategorii rozlazłego syntezatorowego space disco ciągle nie ma sobie równych. Jakichś nowych dróg tutaj nie znajduję, ale nie jest to żadnym problemem, gdy dostaję tak dopieszczoną, rozkoszną kaskadę klawiszy, która mogłaby trwać bez końca. Może to po prostu mam słabość do takiego brzmienia, ale coś mi się wydaje, że koleś jest po prostu kozakiem. –A.Barszczak
O dupa, ale ten Lindstrøm zamiata. No i wow, to już trzy lata od nudnego Six Cups Of Rebels, czas pędzi jak pojebany. Ciągle mam z tyłu głowy ten ciążący na dorobku Norwega zawód miłosny. Było po drodze na szczęście klika rehabilitacji i niby nie mam powodów by się droczyć. Z ostatnich, to kilka miesięcy temu zrobił dziewczynom z Say Lou Lou “Games For Girls”, najlepszy, w zasadzie jedyny warty uwagi ich kawałek. Mimo wszystko się podroczę, chcę krzyczeć "wincyj!!!", bo gdy wchodzi pianino na wysokości 6:08 to trzęsie mi się łza na rzęsie i chciałbym jedynego w swoim rodzaju disco tego typa w większej, longplejowej dawce. –M.Hantke
–W.Sawicki
Nie dajcie się zwieść tytułowi: nowa twarz Media Expert może wygryźć Dodę z posady, ale żadnych nowych horyzontów wciąż nie odkrywa. Jej najnowszy singiel jest tak samo upośledzony jak większość poprzednich dokonań. Mógłbym się rozwodzić nad czerstwotą tego szlagwortu, ale mam lepsze rzeczy do roboty niż pastwienie się nad siódmą wodą po kisielu z Paramore. Ubogi pop dla ubogich emocjonalnie odbiorców, zdecydowanie nie polecam. –K.Bartosiak
Liss pochodzą z Danii, ale nie spodziewajcie się tutaj nordyckiego chłodu i surowości, ale raczej ciepłych wibracji Steviego Wondera, George’a Michaela i Kenny’ego Logginsa. Po przesłuchaniu ich trzech dotychczasowych singli (każdy fajny na własnych prawach, szczególnie ciągnący z Prince’a i sophisti-popu "Try", moje top 1 przeoczeń zeszłego roku), jestem skłonny ochrzcić ich duńską odpowiedzią na inc., choć akurat "Sorry" najmniej napędza to porównanie. W zamian mamy przebojowe, uroczyste r&b z kilkusekundowym intro puszczającym oko do "The Most Beautiful Girl In The World", mocnym wejściem refrenu oraz pietyzmem i rozmachem na gruncie producencko-aranżacyjnym. Jeśli zapowiedziana na maj EP-ka utrzyma poziom singli, to ja nie mam pytań. –W.Chełmecki
Trzeba pochwalić Victorię Hesketh za to, że wciąż próbuje zdziałać coś w dance-popie, a nie zajmuje się na przykład jakimś smęceniem. Niestety, trzeba ją też zganić za zupełny brak świeżości, jaki wychodzi na wierzch przy "Better In The Morning" – singlu zapowiadającym jej kolejny longplay, Working Girl. Owszem, miła piosenka, tyle tylko że utkana z tak ogranych patentów, że ciężko nawet wskazywać, o które konkretnie chodzi (dobra, już sam wjazd jak z dziewięćdziesiątych). Poza tym, za wiele się tu nie wydarzyło i gdzieś przy końcu drugiej minuty już nawet się nie nudzę, tylko niecierpliwię. Czyli nie wiem, chyba tylko zagorzali sympatycy Little Boots będą ripitować. Ja prawdopodobnie za jakiś czas zapomnę o tym kawałku, choć jak pisałem wcześniej, to miły utwór. Zwłaszcza gdy puści się go o rannej porze. –T.Skowyra
Postawmy sprawę jasno - nigdy tak naprawdę nie byłem, nie jestem i chyba już nie zostanę fanem Liturgy. Ot, bezbarwny, sprawnie wpisujący się w nowofalową konwencję black metalu projekt z wokalistą bucem, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. Dlatego wiadomość o nadchodzącej płycie, a później odsłuch pierwszego singla nie wzbudziły we mnie zbyt wielkich emocji, bilans zysków i strat pozostał ten sam. W sumie problem pojawia się już na samym początku, ponieważ ciężko powiedzieć, dla kogo oni właściwie to nagrali... Ortodoksyjni glaniuszkowce będą z rozpaczą narzekać na glitchowe wpływy, głęboką inspirację elektroniką i pedalski wokal, za to fani Deafheaven w przydługich grzywkach i rurkach zafascynowani możliwościami, jakie może przynieść dzisiaj gra estetyką metalu, mogą ponarzekać sobie na wątpliwą jakość kompozycji i takie bezsensowne rozwiązania, jak np. wprowadzenie syntetycznych smyczków, które prowadzą donikąd. Obawiam się, że krążące jeszcze gdzieniegdzie legendy o doskonałym występie na OFFie w 2011 i nadludzkiej pracy perkusisty tegoż dnia w połączeniu ze zbliżającą się premierą The Ark Work to może być za mało, żeby zawojować nasz kraj na dłużej niż kilka dni, ale bardzo chciałbym się mylić. –A.Konieczka
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.