
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Kelela wprawdzie nie zaanonsowała na 2014 żadnego większego akcentu, ale z pewnością nie można powiedzieć, że siedzi w korwinowskich pieleszach i próżnuje. Ostatnich kilka miesięcy przyniosło bowiem sporo kozackich singli z nią w roli głównej (ależ ja wcale nie kłamię, przescrolluj myszką trochę na dół i sam to sprawdź, ziomek). Ten najnowszy morduje już samym line-upem, no bo jak inaczej: naczelny queer-rapowiec, nadzieja zawoalowanej muzyki klubowej i nasza ulubiona dredziara, czy ten team może zawieść? Nigdy i nigdzie. P. Morris rzucił hipnotyzujący, leniwie mknący bit, Le1f dograł zwrotkę podszytą autotune'owym efektem, a Kelela uwieczniła zawodzenie (ale nie zawiodła) na standardowym dla siebie poziomie. Ode mnie obligatoryjna łapka w górę! -R.Marek
Całkiem niedawno zarzuciłem Ghersiemu zachowawczość w konstruowanych przez niego podkładach, tymczasem wenezuelski twórca przy okazji nowego wałka Amerykanki nie tyle udowadnia, że jego producencki status na rynku nie słabnie, co po prostu wreszcie daje próbkę na miarę swojego nieprzeciętnego talentu. Oczywiście nie ma tu mowy o radykalnych ruchach, bo warstwa instrumentalna "A Message" jakoś szczególnie nie odbiega od tego, co Alejandro robił już wcześniej – na luzie mógłby to być podkład sklecony na potrzeby Twigs. Całość intryguje jednak na tyle, bym mógł stwierdzić, że Arca godnie zastąpił Kingdoma na fotelu producenta i wcale nie jest wykluczone, że w dłuższej perspektywie współpraca Ghersiego z Mizanekristos okaże się równie owocna. –M.Lewandowski
Podobno Japonia jest teraz na topie. Możliwe, lecz nie mnie to oceniać. Na pewno wschodnie wzorce nie są obce Kero Kero Bonito, którzy pomimo, że są z Londynu (co wyraźnie słychać) to silnie inspirują się azjatyckim popem (co słychać jeszcze wyraźniej). Wszystko fajnie, bo niby mamy tu mieszankę nieco wytartą: bubblegum pop, chiptune, sample z gierek Nintendo, to w przypadku Kero Kero Bonito robi ona wciąż pozytywne wrażenie. Najlepszym tego odzwierciedleniem jest właśnie "Picture This" – chyba najfajniejszy z dotychczasowych wałków grupy – który oprócz nośnych melodii, może pochwalić się też propsami od Maxo. –M.Lewandowski
Kiesza zaspokaja mój głód energetycznego popu. Już przy okazji "Hideaway" Kamil Babacz pisał, że jej patenty nie należą ani do zbyt odkrywczych, ani szczególnie wysublimowanych, ale ma dziewczyna niesamowity talent do wyciskania z nich tajemnej mocy, która wręcz zmusza do tańca. Dzięki swojej bezpośredniości, która estetycznie odsyła z jednej strony do tych bardziej ekstrawertycznych odsłon diw lat 90., a z drugiej do vocal-trance'owych bangerów dekady późniejszej, "No Enemiesz" zostanie pewnie moim ulubionym z dotychczasowych singli Kieszy i na dniach skłoni mnie do sprawdzenia całego albumu. Tymczasem, na parkiet, nudziarze! -K.Michalak
Kimbra zdobyła największy fejm dzięki nieco zapomnianemu już dziś songowi z Gotye, ale dopiero później zaczęła tworzyć rzeczy warte sprawdzenia. Tak było w fajoskim "Miracle", gdzie swoje na basie dograł Thundercat, a jakiś czas temu Nowozelandka zapodała nowy singiel i powiem szczerze, że takiego popu to ja mogę słuchać. A to głównie dlatego, że "Sweet Relief" został stworzony we współpracy z Redinho. Może przytoczę słowa Kimbry o tej kooperacji: "I'm a big fan of Redinho's work. We made this track together in London. It highlights our shared love of warped funk and groove royals like Prince and Janet Jackson". No i wszystko jasne, bo kawałek faktycznie pomyka po osi prince'owskiego vibe'u i jeśli dziewczyna postanowi kontynuować ten wątek, to mogą z tego wyjść ciekawe rezultaty. I jeszcze jedno: w idealnym świecie właśnie tak brzmiałoby SPOTKANIE Parkera i Gagi. Tymczasem słucham se Kimbra, a ty słuchasz Carly. −T.Skowyra
Kelela Mizanekristos na chwilę opuszcza towarzystwo futurystycznych bitów i daje się porwać na featuring w stylu retro u Kindnessa wraz z Ade Omotayo. Tym razem bez nokautu, ale to bardzo uroczy mariaż, który już zrobił mi wieczór i nawet burza za oknem nie jest w stanie go spieprzyć. –J.Marczuk
Kolejna zapowiedź The Ooz prezentuje się równie dobrze jak "Czech One". Tym razem Krul(e) dostarcza szorstką, rwaną kompozycję, tradycyjnie ubarwioną ciemnym anturażem i jazzującymi trąbkami, które (o czym wspomniał już Tomek przy okazji "Czech One") przypominają wyładowania rodem z Amnesiaca. "Dum Surfer" to jednak Marshall bardziej rozbudowany, łączący kameralne wątki z poprzednich wydawnictw, ale jednocześnie poszerzający je o traumatyczny, wielowarstwowy, balladowo-barowy zombie-noir-jazz-rock, którego ślady mogliśmy wcześniej odnaleźć choćby w "A Lizard State". To wszystko w połączeniu z niskim, udręczonym wokalem nie mogło się nie sprawdzić. "Dum Surfer" budzi nadzieje, że The Ooz będzie nie tylko stylistyczną kontynuacją, ale i jednocześnie kompozycyjnym rozwojem w eksplorowaniu tej osobliwie idiosynkratycznej, niesłychanie stylowej i wyrazistej estetyki. Wyczuwam listę roku. –J.Bugdol
Niemal dokładnie za miesiąc ukaże się The Ooz, kolejny album Archy'ego Marshalla, tym razem pod pseudonimem King Krule. Od jakiegoś czasu mam jego zapowiedź w postaci singla "Czech One" – intymną, osadzoną w ciemnych barwach impresję klimatem przywołującą zrezygnowane oblicze Radiohead z Amnesiaca. Choć podczas słuchania mam przed oczami Anchy'ego snującego swoją opowieść na scenie w jakimś wyglądającym staromodnie klubie poza czasem. W każdym razie jest coś hipnotycznego w powolnie płynących dźwiękach przyprawionych jazzowym anturażem pod koniec. Ciekawe, czy to reprezentatywny track dla całej płyty, czy raczej osobny utwór jeśli chodzi o stylistyczny krój krążka. Ale bez względu na to, która wersja zdarzeń okaże się prawdziwa warto czekać na całość. –T.Skowyra
Ciężkie są losy debiutanckiego albumu Kitty, właściwie to nawet nie wiem jak sytuacja wygląda obecnie, zgubiłem się gdzieś w tym momencie. Szczerze to niespecjalnie śledzę poczynania tej niesfornej pannicy, a to błąd, o czym wyraźnie chce mi zakomunikować nowym singlem, rzekomo promującym długo oczekiwaną płytę. Na intensywnym, tętniącym życiem, ale dystyngowanym bicie brzmiącym niemal jak Scritti Politti (mniej odważna wersja – Jensen Sportag) nasza księżniczka rozkosznie snuje swoją romantyczną wizję inspirowaną Mass Effectem i bezustannie naciera na słuchacza zalewem hooków najwyższej klasy. Nie rapuje? No nie rapuje, ale w niczym to nie przeszkadza, kiedy jej propozycja jest ciągle tak atrakcyjna. Z każdym kolejnym ripitem "Asari Love Song" brzmi jeszcze lepiej, a ja coraz bardziej nie mogę się doczekać całości, którą będzie nam dane usłyszeć, mam nadzieję, już wkrótce. –A.Barszczak
Pogubiłem się i nie wiem, co dalej z tym longplayem Kitty. Jakiś czas temu panna obwieściła na fb, że płyta gotowa. Ostatnio jakiś fan napisał na jej profilu pod jednym z postów: "release new music!!!", na co padła odpowiedź: "lol i dont have time to make music anymore cuz i hav to work on things that make me money now". Eh, widzę to tak: to nie jest nawet odwracanie kota ogonem − Kathryn-Leigh Beckwith po prostu robi nas wszystkich trochę w chuja. Spoko, podatki trzeba płacić itd., ale przecież kroiło się coś całkiem grubego. A teraz pogubiłem się jeszcze bardziej, bo tu niby kończy ze wszystkim, a niedawno pojawił się nowy numer Kitty, który znalazł się w serii Adult Swim Singles na 2015 rok. I jak można się spodziewać, "Drink Tickets" to oczywiście celne uderzenie − na zajebistym bicie udającym post-nu-hip-disco, dziewczę udaje r&b divę i zgarnia pulę nośnym refrenem. Serio, nie będzie tej płyty? Kitty, pierdol hajs i dawaj ten album! −T.Skowyra
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.