
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
"Pro-queer", a nawet "aggressively homosexual" – tak Casey Spooner krystalizuje ideę nowego albumu Fischerspoonera, Sir, którego premiera w lutym 2018 r. I jakkolwiek określenia te mogą wydawać się trywialnymi lub wyciągniętymi z kapelusza, to jednak muzyczny przedsmak nowego materiału w postaci "Have Fun Tonight", który pojawił się w czerwcu, a szczególnie "Togetherness" teraz, pozwalają mieć nadzieję na muzycznie właściwy kierunek obrany przez Fischera i Spoonera. Producencki udział Michaela Stipe'a (R.E.M.) w projekcie, jak i BOOTSa (Beyonce, Run The Jewels) ma niebagatelne znaczenie, co słychać na "Togetherness", który zaraża nieskrywaną zmysłowością głosu samego Spoonera, ale przede wszystkim anielskimi chórkami Caroline Polachek, co czyni tę ich przeplatankę niezwykle efektownym połączeniem. Sączy się to wszystko w stonowanej atmosferze pulsującego bitu, przetkane nagłymi erupcjami głosu ex-wokalistki Chairlift, no i – jakże rozkosznym – mostkiem. Werdykt może być tylko jeden. –K.Łaciak
No, dziwny to utwór, ale biorąc poprawkę na standardy, do których przez te kilkanaście lat przyzwyczajało nas Flaming Lips, to ten leniwy i otępiały kawałek na antydepresantach, z jednej strony nie wybija się szczególnie z imponującej dyskograficznej stawki, z drugiej, w żaden sposób nie umniejsza fajności Wayne Coyne'a i spółki. Kolorowa estetyka dziecięcych piosenek z "Ziarna" podszyta melancholijnym duchem kontrastuje (w ten dobry, intrygujący sposób) z następującym po nim quasi refrenem, który zdaje się momentem nagłego olśnienia. Tak jakby to olśnienie było punktem przejściowym, w którym sami muzycy orientują się, że zdeczka przeholowali z obrastającą całość warstwą kiczu. Nawet gdyby stworzył to zespół randomów z prowincji, w wyizolowanym od kontekstu kawałku, to i tak czuć byłoby tę pełną kontrolę balansowania na granicy wzruszenia i śmieszności. Nie jest to jakiś szczególnie wybitny singiel, zwłaszcza że wyjątkowo pozbawiony efektownych fajerwerków. Nie zmienia to faktu, że pomimo tego, jest zwyczajnie zadowalająco słuchalny. –M.Kołaczyk
Do Flaming Lips coverujących Bowiego podszedłem z całkiem pozytywnymi oczekiwaniami – z połączenia tak wybitnych muzyków powinno przecież powstać coś dobrego, nie? Niestety, po rozpoczęciu odsłuchu uderzyło mnie poczucie zbędności całego przedsięwzięcia. To przecież po prostu znane każdemu doskonale "Space Oddity" odziane w nowocześniej brzmiącą produkcję, która jednak nie sili się na jakąkolwiek próbę skłonienia słuchacza do odkrycia kawałka sprzed prawie 50 lat na nowo. W momencie piosenkowego zakończenia odliczania zacząłem się łudzić – może teraz cover naprawdę się zaczyna? Tak się nie stało. Flaming Lips sprytnie podczepili się pod śmierć Bowiego, składając mu bezpieczny hołd, który nikogo nie powinien urazić. Sukcesu artystycznego jednak nie stwierdzono. –P.Ejsmont
Zapewne wiecie już, że na początku przyszłego roku wyjdzie nowy longplay formacji, której przewodzi Wayne Coyne. A tak się składa, że Flaming Lips już od wieeeeeluuuu, wieeeluuuuu lat nie zawodzą na długim dystansie. Ok, nie nagrywają już może dziewiątkowych albumów, ale zawsze dostajemy od nich świetne MATERIAŁY. I raczej nic się nie zmieni przy okazji Oczy Mlody, bo zarówno "The Castle" (który zapewne sprytnie, na wzór niepozornych zwiastunów Embryonic, stworzy odpowiedni albumowy kontekst) jak i najnowszy, opatrzony klipem nawiązującym do Spring Breakers "How??", wypadają bardzo dobrze. Zwłaszcza ten drugi, przywołujący lodowaty dekadentyzm i pesymistyczną rezygnację The Terror – zimne syntezatory łączą się tu z pełnym smutku i jakże zdrowego patosu głosem Coyne'a oraz całą menażerią produkcyjnych zabiegów, z czego powstaje coś przerażającego, a jednocześnie pięknego. Czyli Flaming Lips w formie, a to sprawia, że oczekiwanie na styczniową premierę zaczyna się mocno, mocno dłużyć. –T.Skowyra
Powroty, powroty... ledwo pisałem o Land Of Talk, a okazuje się, że również Fleet Foxes szykują się do wydania kolejnego albumu. W ich przypadku niewiele się przez te 6 lat zmieniło, no może poza tym, że jeszcze bardziej stracili na wyrazistości. Zawsze podobała mi się opinia, że ten band to bledsza wersja My Morning Jacket i na dyptyku "Third Of May/Ōdaigahara" mamy wręcz idealne potwierdzenie tej tezy. Nie dajcie się zwieść długości tego utworu – to jedyna formalna ekstrawagancja. W zamierzeniu rozbudowana kompozycja właściwie wyróżnia się tylko tym, że ma 8 minut i uderza po głowie skumulowaną, zamazującą obraz całości produkcją gitar i pianina. Próby konstruowania jakichś para-suit są komiczne, jeśli brak jest czegokolwiek, co mogłoby zapaść w pamięć, a wszelkie ciekawe motywy zduszone są w zarodku. –J.Bugdol
W Lublinie obok Krabów i Plugów pojawiły się ostatnio Flemingi. Zamiast gitar wolą 80sowe syntezatory, ale zamiłowanie do fajnych zmian akordów i trafnych refrenów pozostało. Skojarzenia z Kampem! nieuniknione, ale dajmy chłopakom czas na rozłożenie skrzydeł. Powinno się opłacić, bo "Words" słucha się z niekłamaną przyjemnością, a całkiem możliwe, że dalsze ruchy pozwolą im odlecieć jeszcze dalej. Także pióra w górę. Uff, dość tych ptasich metafor. -T.Skowyra
Australijski duet Flight Facilities zawsze bardziej przekonywał mnie w singlowej odsłonie, natomiast jeśli chodzi o dłuższe wydawnictwa było już gorzej (bo np. Classixx radzą sobie na obu polach świetnie). Na razie mój sąd opieram wyłącznie o wydany w 2014 roku debiut Down To Earth, bo całkiem możliwe, że w tym roku wszystko się odmieni, co pokazuje ujawniony niedawno singiel "Arty Boy". Przy wokalnym wsparciu Emmy Louise udaje się wykreować synth-popowy song dający jasno do zrozumienia, że wakacje już się rozpoczęły: skaczące plamki syntezatorów, funkowa gitara i melancholijne podśpiewywanie w refrenie (przypominające, że nic nie trwa wiecznie, heh) to jakby nie patrzeć udana i sprawdzona recepta na letni kawałek do zapętlania. Pozostaje trzymać kciuki i wierzyć, że duet utrzyma poziom i kolejny longplay będzie udany. –T.Skowyra
Nie od dziś wiadomo, że australijski duet jak mało który potrafi kleić nowe disco, zarówno te do tańca jak i te serwowane 'na smutno'. "Two Bodies" zdecydowanie wpisuje się w poczet drugiej grupy, udanie nawiązując swoim nastrojem do "Clair De Lune". Pomimo, że całość jakoś zdecydowanie nie kopie, to te nieco ponad 7 minut zamulania popartego całkiem przyzwoitymi motywami stanowi dla mnie wystarczający argument za tym, aby już teraz zacząć odliczać dni do premiery debiutanckiego longplaya. -M.Lewandowski
Basen, Flirtini, szorty, bikini, tylko nikt tu nie wbija na bossa, a już na pewno nie Dawid Podsiadło. No i nie ma basenu, szortów i bikini. Jest za to kolabo, które niestety wpadnie w ucho zaskakująco szerokiemu w naszym kraju fanbase’owi Cheta Fakera, który czasami bywa interesujący, ale zazwyczaj jednak nie. Jak rozumiem, dla Podsiadły to tylko taki skok w bok od rdzennego łojenia INDIE, ale nie sposób przeoczyć mielizn kompozycyjnych w jakich się tu tapla. Mimo wszystko wolałem jak zajmował się niegroźną planimetrią. –W.Chełmecki
Przy całej mojej sympatii do Florence nigdy nie mogłem skumać, skąd tak ogromny hałas i dlaczego aż tylu ludzi "nie może się doczekać nowego albumu". Z tego samego powodu pękam ze śmiechu, widząc euforyczne komentarze pod pierwszym teaserem tej właśnie płyty, który jest niczym innym jak napompowanym do granic pretensjonalności, beztreściowym intrem. Nie wiem, być może album okaże się fajny, ale póki co czas najwyższy pogodzić się ze smutną konstatacją, że większość "dzisiejszej młodzieży" kojarzy Kate Bush jedynie z balem przebierańców, a "Unravel" słyszało pierwszy raz przy okazji zamieszania wokół Vulnicury. –W.Chełmecki
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.