
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Charli to zakochana w 90sowym r&b songwriterka i singerka, która do tej pory była kojarzona z pisaniem numerów dla k-popowych wykonawców (np. Red Velvet czy Girls' Generation, a to duże nazwy w k-popowej grze). Nadszedł jednak czas na stworzenie czegoś własnego i wraz z mocno zaprawionymi w bojach przy pisaniu numerów dla wykonawców z Korei ludzmi: Danielem 'Obi' Kleinem (z duńskiego producenckiego teamu Deekay) oraz Andreasem Öbergiem (szwedzkim gitarzystą jazzowym), Charli wysmażyła swój pierwszy numer. I co tu dużo pisać: o takie r&b walczę – jest tu coś z Aaliayh, jest tu dużo z feelingu Amerie (Rick Harrison to jeden z ulubionych producentów Charli) i chodzi zarówno o pyszny, cudownie rozmiękczający podkład jak i wokalny performance. Już od pierwszego wejścia synthu wiadomo, że refren będzie siedział w głowie, a całość będzie ripitowana bez końca. Poza tym słuchanie "Love Like You" jest jak wehikuł czasu, który pozwala przenieść się do poprzedniej muzycznej dekady i pozwala oddychać całym wspaniałym r&b nagranym w tamtym czasie. Dlatego czekam na więcej, Charli. Dużo, dużo więcej. –T.Skowyra
Dość dziwnie potoczyły się losy Charli. Zapowiadała się na postać, która mogłaby zdziałać coś w mainstreamowym popie, ale po jakimś czasie niestety trzeba było zapomnieć o tym, że dziewczyna będzie w stanie dostarczać hity w rodzaju "SuperLove". W SUKURS przyszło PC Music i wszystko przewróciło się do góry nogami (czego ukoronowaniem był Number 1 Angel), ale z drugiej strony pojawił się całkiem chwytliwy i dość szeroko komentowany singiel "Boys". Trzeba więc zapytać: co teraz Charli? A teraz koleżanka postanowiła nagrać sobie mixtape Pop 2 z różnymi takimi (choćby Carly Rae Jepsen, Caroline Polachek, Mykki Blanco, Tove Lo czy MØ), a estetyka to oczywiście sound wymyślony przez A. G. Cooka. I chyba już to pisałem, ale Charlotte kompletnie spóźniła się z tym atakiem, więc ani "Out Of My Head", ani brzmiący jak napisany naprędce numer dla Hannah Diamond "Unlock" nie może robić dziś wrażenia. Jasne, można tego słuchać, bo nie brzmi fatalnie, ale na świecie trochę się zmieniło od premiery "Bipp" Sophie, więc otrząśnij się dziewczyno, daj sobie spokój z tym przeterminowanym oprogramowaniem i zacznij wreszcie trzaskać hity na poważnie. –T.Skowyra
Co się porobiło z tą laską? Przecież "SuperLove" było naprawdę super i pokazywało, że Charli zwęszyła dobry trop. Niestety, na trackliście Sucker ten numer się nie znajdzie, bo dziewczyna woli stawiać na knoty w rodzaju "Break The Rules" czy "London Queen" właśnie. W topornych, prostackich gitarach zdecydowanie nie jest jej do twarzy. Wszystko wskazuje na to, że zamiast fajnej popowej płyty dostaniemy słabiznę na modłę Night Time, My Time. Szkoda. –T.Skowyra
Po udanym ubiegłorocznym True Romance młoda Brytyjka idzie za ciosem i zapowiada drugiego longplaya, ale "Break The Rules" zupełnie mnie nie rusza. Nie mam nic przeciwko tekstowi rodem z gimbazy, ale muzycznie to nawet najsłabsze momenty albumu Ferreiry były lepsze od tego marniutkiego electro-pawia. Mam nadzieję, że Dr Luke i Dev Hynes nie przyłożyli do tego ręki, bo już zupełnie stracę wiarę w mainstreamowy pop AD 2014. -K.Bartosiak
Powiedzieć, że gdzieś się Charli pogubiła, to jak nic nie powiedzieć; osobiście chcę wierzyć, że ktoś jej po prostu wcisnął chrzczone dragi, bo inaczej "After The Afterparty" wytłumaczyć się nie da. Kino klasy zet, raper klasy ziet, bit sklejony przez SOPHIE chyba dla żartu i hook ciosany bambusem w zlepku styropianu – halo, panna, ogarnij się. Nie wiem, być może miało to być jakieś "We Can’t Stop" w wersji Kero Kero Bonito, ale ostatecznie wyszedł potworek, który zachwyci co najwyżej fanów Chainsmokers. Nie tędy droga. –W.Chełmecki
Coraz bardziej podoba mi się ten duński zespolik. Okazuje się, że "Can't Remember How It Feels" nie był jednorazowym wybrykiem – kolejny singiel to nie tylko kontynuacja okładkowej serii z wodnymi żyjątkami (swoją drogą piękne są te covery), ale również następny synth-popowy song, do którego łatwo przywiązać się na dłużej. "Even Love" imponuje formalną elegancją i lśniącą przejrzystością, ale pod tą wręcz chłodną, "skandynawską", klawiszową nawierzchnią kryje się gorączka, pasja i ból ("Even love can't erase my memory! / Even time can't erase what you see!), a zatem cała garść emocji, które ciężko wyrazić słowem. Ale właśnie dlatego Chinah mają w zespole Fine Glindvad – charyzmatyczną wokalistkę i songwriterkę, której barwa i styl śpiewania przypominają mi nieco bolesne, fleetwoodowe pieśni Stevie Nicks. Więc jestem jak najbardziej na tak i mocno czekam na EP-kę Hints, która powinna ukazać się już niebawem. –T.Skowyra
Co prawda, to jest numer z wydanej przed chwilą kompilacji The Ramen Skate Sessions, ale dla mnie "Hope", to pomost między soulfulowo-melancholijną EP-ką Reborn, a czymś zupełnie nowym w solowym dorobku Chloe. Krystaliczne klawisze, wijące się i szwendające hi-haty, opadające basy, a nawet smyczki na 1:29!, związane charakterystyczną narracją producentki — wszystko to po raz kolejny pokazuje, że Anna Żmijewska już za chwilę powinna zostać pierwszoplanową postacią szeroko pojętego popu w Polsce. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że mająca ukazać się w Roche Musique, nowa EP-ka Chloe Martini, okaże się klapą. Zwłaszcza nie po takim tracku, który możecie odsłuchać poniżej. -T.Skowyra
Drugi singiel promujący nadchodzącą płytę Dear Tommy to nic innego, jak to samo urokliwie lśniące synthpopowe Chromatics. Kolega Wencel zauważył przy okazji recenzji Kill For Love, że wydawnictwo to było "najbardziej oczywistą stylistycznie kontynuacją muzyczną" względem nocnej jazdy z 2007 roku. Wszystko dookoła, a przynajmniej na pewno ta piosenka, dowodzi, że najprawdopodobniej kilka tygodni po premierze najnowszego krążka formacji z Portland znów będziemy mogli użyć w tekście omawiającym materiał tego samego, jakże trafnego spostrzeżenia, bo raz jeszcze wisi nad nami wczesny, mglisty wiosenny poranek, a Anthony Gonzalez niezmiennie przekonuje, iż soboty to tak naprawdę młodość. –W.Tyczka
Zaśpiewany przez Cyndi Lauper na początku lat osiemdziesiątych popowy klasyk w rękach tercetu z Portland uwypukla jedno – u Chromatics wciąż bez większych zmian. Ruth Radelet w schematyczny już sposób czaruje podobnie poprowadzonymi wokalizami, a Johnny Jewel odurza plastikowym, cloudowym drum kitem tak charakterystycznym dla pościelowych chillwave’owych producentów sprzed kilku wiosen. Ale nie to jest najgorsze, bo najbardziej boli fakt, iż mimo nie opuszczającego mnie przez cały utwór wrażenia, że słyszałem podobne piosenki na co najmniej dziesięciu undergroundowych SoundCloudach, to wciąż nagranie to porywa. Tacy trochę Majestic Casual współczesnej muzyki rozrywkowej. Niczym nie zaskoczą, ale wciąż słucha się tego może bez wypieków na twarzy, ale na pewno przyjemnie. –W. Tyczka
Drugi singiel zapowiadający nowy album Ciary pojawia się właściwie w przededniu jego premiery i każe mi się zastanawiać, w jakim celu. Kogo miałby przekonać do sięgnięcia po Jackie? Co miałby zapowiadać, jeśli nie tylko przyzwoitą przeciętność materiału? Przecież “I Bet” wypada w porównaniu jak rasowa ballada z chwytliwym refrenem i wciągającym podkładem, który można śmiało ripitować, chociaż i bez tego właściwie nią jest. Ale tutaj, ja przepraszam, to jest trochę jak hymn mundialu, który cierpi na niedostatek ludożerstwa. Jak C. R. Jepsen, która zapomniała czym kupuje się fanów. Dokąd ma to ostatecznie zmierzać? Początek jest w porządku i chce się w coś fajnego rozwinąć. Niestety kończy się na wchodzących chwilę później bębnach, które, jak się okazuje, niwelują jakiekolwiek nadzieje na odchylenie amplitudy w górne rejony. A co wprowadza mostek? Niestety nie mam pojęcia. I czy to wszystko jest w jakikolwiek sposób wartościowe, oprócz tego, że nie uprzykrza życia? Może i jest, a ja tego jeszcze po prostu nie wiem. Dlatego nie mam zamiaru tutaj nikogo przekreślać, chociaż czuję, że nowy kawałek od Ciary jest tak mocno naciągany. –K. Pytel
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.