
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Brytyjski duet AlunaGeorge nie ma ostatnio dobrej passy. Poprzednio na przeciętnym "I'm In Control" w nieudolny sposób wokalnie udzielał się Popcaan, tym razem przy produkcji pomagał Flume, a zespół notuje kolejny średni numer. Niezamierzenie śmieszny moment otrzymujemy przed pierwszym chorusem, kiedy napięcie dokręcane jest do maksimum, ale brzmi to tak, jakby George zasnął na chwilę nad swoim mikserem, przez co biedna Aluna w teledysku nie może ściągnąć skarpetki! Pierwsza połowa refrenu to ładna melodia wyśpiewana przez niezawodną Francis, ale już w drugiej części zaczyna męczyć niepotrzebnie pocięty podkład. Nie jest to na pewno aż tak irytująca propozycja jak wspomniana nagrywka z Popcaanem, ale do klasy singli z Body Music to w ogóle nie ma tu startu. –S.Kuczok
Na to, że najnowszy singielek duetu w ogóle mnie nie grzeje ma wpływ kilka równoległych czynników: prosty i całkiem przyjemny, jadący na sukcesie "Lean On" world bicik poprzecinany jest irytującymi, wulgaryzującymi wstawkami, Aluna brzmi jakby bardzo nie chciała mieć z tym kawałkiem nic wspólnego, a do tego całość jest zritardyzowana obecnością Popcaana – jednego z największych pitchforkowych nieporozumień ostatnich lat. Do tragedii nie doszło, ale jak na autorów Body Music to stanowczo, stanowczo za mało. -W.Chełmecki
Gdzie jest George? Jasne, niby wszystko jest ok, ale coś tu naprawdę nie gra i to od dłuższego czasu. Wygląda na to, że Aluna została jakby sama na placu boju i dwoi się oraz troi, żeby coś ugrać. Współpracuje z kim tylko może, żeby jakoś ciągnąć wózek pod nazwą AlunaGeorge, ale niestety nie są to próby pokroju przebojów z Body Music, tylko niezbyt błyskotliwe songi brzmiące jakoś przypadkowo, bez ciekawych pomysłów, no i przede wszystkim bez hooków, które są niejako esencją popu. Jasne, ten nowy "My Blood" może i jest dość poprawnie wyprodukowany, ale tak właściwie to dla kogo jest ta piosenka? Kto będzie tego słuchał? Przypadkowy, masowy odbiorca? Pewnie tak. Więc George, daj jakiś znak i zrób coś, bo nie o taki sofomor AG walczyłem i wciąż walczę. –T.Skowyra
Wiadomo jak to jest z AnCo – z nimi może być źle, ale bez nich jeszcze gorzej. Przy tym powiedzmy krótko – dzisiaj od chłopaków nie oczekuje się już ambicji do przesuwania granic współczesnego popu, zresztą twierdzą tak nawet sami zainteresowani i coraz częściej sięgają po znacznie prostsze niż znamy z ich dotychczasowej linii programowej rozwiązania. "FloriDada" nie odsłania niczego nowego, prędzej sytuuje całość między dwiema ostatnimi płytami – ot barwna zawiesina starych sztuczek, przecieta obdarzony beachboysowymi frazami, najbardziej wyrozniajacym się z tej stawki mostkiem. Nie spodziewam się płyty roku, ale fajnie, że są; po prostu, tak zwyczajnie. –R.Marek
Jej dyskografia nie wygląda na razie imponująco, bo to zaledwie kilka piosenek, bo i kariera trwa dopiero nieco ponad rok. Najnowszy utwór urodzonej w Oslo Norweżki może sprawić, że jej działania nabiorą rozpędu. Wraz z "Baby" Ania z Północy na dobre odchodzi od electro popowych inklinacji pojawiających się chociażby na "Oslo" i podąża w wyznaczonym na "The Dreamer", satynowo-synth-popowym kierunku. Co więcej, tym nowym songiem Skandynawka przekracza próg baśniowej krainy zanurzonej w malinowo-cyjanowej mgiełce oświetlanej ciepłymi, soft-rockowo-synthowymi lampkami. Wsłuchajcie się upojne melodie oraz w księżycowy refren i nie próbujcie walczyć z tą nocną, czarującą ceremonią dźwięków. –T.Skowyra
Nie jestem amatorem songów okolicznościowych, ale tu słyszę pewną świeżość (może dlatego, że pierwszy raz zetknąłem się z twórczością zespołu Anno Domini i może dlatego, że entuzjazm wykonawców autentycznie robi wrażenie i przez pierwsze pół minuty teledysku jarałem się, że to będzie klip z rozbudowanym scenariuszem jak teledyski Aerosmith za starych dobrych czasów; niestety w dalszej części filmiku rozdają jakieś ulotki, co nie jest optymalnym rozwiązaniem fabularnym) – na pierwszy rzut ucha podniosły motyw sympho-polo zalatuje Rubikiem i brakuje w nim tylko wokalu Michała Wiśniewskiego, ale idiofoniczne kombinacje w tle nadają kawałkowi fajnej werwy jak z Let’s Get Ready To Crumble Russian Futurists. Rzeźbię trochę w gównie w tym momencie, ale czy ten zabawny wtręt instrumentalny na wysokości 1:18 to nie jest kicz-jazz przekształcony na chwilę w środkowe Kombi? –M.Zagroba
Mniej więcej rok temu Antony & Cleopatra wydali pierwszy singiel pt. "Sirens". Później pojawiło się "Take Me", teraz przyszła pora na "Love Is A Lonely Dancer". Mimo że duet ma na koncie tylko te trzy utwory, zdążył już dość wyraźnie nakreślić estetykę, w której zamierza się obracać. Ich muzyka to przede wszystkim soulujące kawałki do tańca. Potrafią zgrabnie połączyć amerykański ejtisowy house z disco z lat ‘80, do tego dorzucają jeszcze UK garage. Ich zamiłowanie do retro klimatów znajduje odbicie w teledyskach – wszystkie są czarno–białe.
Tytuł nowego singla zobowiązuje i w klipie do tegoż utworu pojawiają się tancerki, z peruki trochę podobne do tej która wyginała się u Sia. Osobiście preferuję jednak ten do "Take Me", w którym przewija się cała plejada gwiazd w parach – od Johna i Yoko, przez Jay-Z i Beyoncé, po Britney Spears i Justina Timberlake’a. Właściwie muzycznie też ten utwór bardziej przypadł mi do gustu – jakaś subtelniejsza lekkość się z niego sączy. W "Love Is A Lonely Dancer" jest wyraźniejsza linia basu, z kolei wokal jest mniej romantyczny. Jednak jakby nie patrzeć, Antoniusz i Kleopatra z pewnością jeszcze niejednego podpieracza ścian zmuszą do puszczenia łokci w ruch. –A.Kania
O Antwonie dawno nie było, a biorąc pod uwagę zbliżający się koncert w Warszawie, warto chyba pochylić się nad nowym singlem najbardziej obskurnego rapera Zachodniego Wybrzeża. I tutaj, już na wstępie, niestety pojawiają się małe schody, bo jeżeli ktokolwiek ma w pamięci zwrotkę "143" czy najfajniejsze momenty ubiegłorocznego LP i oczekuje powtórki z rozrywki (czyt. listowej dawki niewybrednego skurwysyństwa), może naprawdę mocno się zawieść. "Jacuzzi" to w gruncie rzeczy całkiem przyzwoicie skrojony rap w retardowej estetyce, nadal tak kretyński, że aż niezły, ale jednak ostatecznie nie zdaje egzaminu i tym razem można zarzucić mu sporo niedociągnięć. Autotune na refrenie w żadnym wypadku nie wywiązuje się ze swojej roli i zamiast nieść, po prostu wkurwia, sam bit natomiast jest do bólu przeciętny, zbyt tendencyjny jak na poznany do tej pory zmysł selekcji Antwona. Jako luźny, niezobowiązujący numer pod zamroczenie wódą – spoko, biorę. Jako zwiastun nowego LP – sorry, Winnetou, ale akurat od ciebie oczekuję znacznie, znacznie więcej. –R.Marek
O tym latynoskim grajku dowiedziałem się dopiero całkiem niedawno, a przecież jego solowa kariera trwa już ładnych parę lat (pomijam rzeczy wydane jeszcze w poprzedniej dekadzie razem z Teleradio Donoso). Zwłaszcza, że to zdaje się dobry ziomek Javiery Meny, bo w końcu kręcił jej klip do "Hasta La Verdad", a może i majstrował przy jakichś jej numerach. To przypuszczenie nie jest bezpodstawne, bo zbieżności nie kończą się na teledysku – Álex Anwandter również celuje w taneczno-popowe rewiry ze swoimi nagrywkami. Najnowsza propozycja, czyli "Siempre Es Viernes En Mi Corazón", to intrygująca, electro-popowa zapowiedź trzeciego długograja Amiga. Song brzmi jakby kolesiom z Apolo Beat zabrano gitary i kazano zapodać soczystego bangera przy użyciu klawiszowego arsenału. Vibe Javiery również da się odczytać, a i smyczki stanowią ciekawe urozmaicenie aranżacji. Nie obrażę się, jeśli dostanę od Chilijczyka więcej kontentu tej jakości. –T.Skowyra
Wokół Syro wyrósł olbrzymi hajp (wystarczy wspomnieć tylko o przedpremierowych odsłuchach płyty, mających miejsce w wielu miastach świata), a całkiem możliwe, że wykopany sprzed lat longplej Caustic Window może przebić premierowy materiał mistrza. Ten teaser (a przy okazji opener płyty) nie zapowiada oczywiście kompletnego wyłożenia się Richarda D. Jamesa, ale zmieniającą się non stop siatka elektronicznych neuronów, która owszem robi wrażenie, wydaje się być tylko sugestywnym ćwiczeniem sprzętu. Mimo wszystko liczę na to, że najnowszy krążek nie będzie miał tylko zajebistego opakowania, ale i muzycznie da radę. W końcu pozostało jeszcze jedenaście indeksów, a to znaczy, że trzeba czekać dalej. -T.Skowyra
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.