
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Gdzieś tak w 2012, longplay Roniki mógł być jedną z najciekawszych albumowych propozycji roku. Dziś, po przesłuchaniu debiutanckiego krążka, blondwłosa starletka nie wydaje się tak ekscytującym zjawiskiem. Owszem, kilka znanych wcześniej singli wypada tu całkiem dobrze ("Forget Yourself" czy "Wiyoo" wciąż bronią się jako sprawnie zrealizowany synth-pop w kolorystyce wczesnej Madonny), jednak większość Selectadisc to zwyczajnie toporny, męczący i dłużący się (chwilami niemiłosiernie) album. Brzmi to tak, jakby dziewczyna chciała zaśpiewać hiper chwytliwy hit, ale jakoś jej to nie wychodzi (choćby "Paper Scissors Stone" odzwierciedla ten stan). Zaczyna się jakiś motyw, a potem całość zwalnia i przychodzi nuda. A wszystko to wina dość lichych kompozycji, których nie da się naprawić obfitującą w vintage'owe klawisze i disco-patenty produkcją. Sorawa, ale o "Shell Shocked" czy "Believe It" zapominam 10 sekund po wybrzmieniu tracka, a przy irytującym "Earthrise" czy "Rough n' Soothe" ziewam jak Neil Tennant na okładce Actually. Pomijam takie PRZEBOJE, jak kuriozalny "Video Collection" albo przezroczyste "Clock" (mdli mnie od tych zmian akordów...), bo nie chcę się dłużej pastwić. Można było chociaż skrócić ten krążek i dodać "Marathon" albo "Automatic" i byłoby lepiej, choć to i tak nie zmieniłoby jakości całego materiału. Tak czy inaczej, wielkiej tragedii nie ma, ale porażających refrenów na Selectadisc też nie uświadczymy. A o to przede wszystkim chodzi w popie, right? -T.Skowyra
Wszelkie próby zbywania Rosy Vertov hasłem "polskie Warpaint" muszą nieuchronnie spłynąć ściekiem. Jasne, podobieństwa (dziewczyński skład, umiłowanie do dream-popowego odrealnienia, wszechobecność wokalnych kontrapunktów) widać jak na dłoni, ale szanujmy się. Po pierwsze w obliczu Who Would Have Thought? ostatnie dokonania Amerykanek brzmią jak stockowa czkawka; po drugie zaś nie przypominam sobie w twórczości Warpaint tak silnie wyeksponowanych wpływów garażowej psychodelii, post-rocka po linii Spiderland, a nawet jazzawego avant-rocka ("Frantic"). Najnowszemu wydawnictwu warszawskiego zespołu nie brakuje ani napięcia, ani klimatu, ani konkretnych pomysłów czysto muzycznych, dlatego też na tegorocznej gitarowej mapie Polski stanowi punkt obowiązkowy. –W.Chełmecki
Przyznam się, że kocham się w Rosalie. od czasu ubiegłorocznego Spring Breaka. Rzadko mi się zdarza zupełnie zahipnotyzować na koncercie, a wtedy tak było – wszystko w wydaniu scenicznym Rosalie. się dla mnie zgadzało. Jedynym mankamentem, który nie potrafił mi przysłonić tego, jak Rosalie. wygląda, rusza się i śpiewa, były nierówności materiału. Dobrze wiedzieć, że poznańska wokalistka idzie w dobrą stronę. Enuff od nierówności nie jest wolne, ale to chyba dlatego, że "Pozwól" i "So Good" wybijają się na ewidentne hity. Pierwszy, zrobiony przez Jordaha, pokazuje, co mogłoby się stać, gdyby Iza Lach w wydaniu r&b okazała się faktycznie tak dobra, jakbyśmy tego chcieli. Refren podany w nieskończonej, rozbujanej pętli to prawdziwy earworm – mamy tu mocnego kandydata na polski singiel roku. Przy okazji cieszy, że wspomagana doświadczeniem Michała Wiraszki Rosalie. nie traci, ale zyskuje w utworach po polsku. Nie mniej imponuje refren tego numeru z korzeniami w post-disco, zrobionego z Mentalcutem. Nie będę zarzucał reszcie materiału niedostatku takich zaraźliwych momentów, bo czuję, że nie o to chodziło. Pojawienie się Rosalie. na scenie cieszy mnie nie tylko dlatego, że wreszcie w Polsce ktoś nagrywa dobre r&b, ale i dlatego, że nareszcie jest tu ktoś, kto wie, że mniej to często więcej. –K.Babacz
Jeśli są na sali fani Conrado Moreno, "kultury hiszpańskiej", filmów Carlosa Saury w stylu Carmen, FC Barcelony i przypadkiem lubią kobiece r&b, to albo już słuchali drugi album Rosalíi i go polubili, albo niemal na bank im się spodoba. Pozostali będą musieli sami zdecydować, ale jednego nie można Hiszpance odmówić: mało kto zdecydował się ożenić bardziej lub mniej alternatywne r&b z żarem muzyki flamenco. Cały koncept został oparty na 13-wiecznej powieści Flamenca i wpisany w ramy współczesnej muzyki pop, a nad całym przedsięwzięciem w roli współproducenta czuwał mój człowiek El Guincho, który nie obawiał się samplować Justina Timberlake'a czy nawet Arthura Russella. Ale tak kręcę się wokół całej otoczki, a przecież chodzi o piosenki, prawda? Otóż wydaje mi się, że El Mal Querer broni się absolutnie jako spójna i zamknięta całość (posłuchajcie co na tej płycie dzieje się z wokalami), a dopiero gdy zaczniemy wyrywać poszczególne tracki z kontekstu (zwłaszcza te naznaczone patetycznym tonem) może być nieco mniej ciekawie. Choć z drugiej strony spokojnie można wrzucić na playlistę zarówno singlowy "Malamente", jak i "Que No Salga La Luna" z męskim wsparciem na drugim planie, organowe "Pienso En Tu Mira", czy leżące całkiem blisko Bad Gyal "Di Mi Nombre". Dlatego szczerze zachęcam każdego do sprawdzenia Rosalíi, nawet tych, którzy z Hiszpanią mają niewiele wspólnego. –T.Skowyra
Pierwsza połowa sofomora młodej, utalentowanej Kanadyjki nie zapowiada tego, co ma nadejść. "Cotton Candy" z towarzystwa wyważonego, earwormowego indie-popu, który fragmentami odsyła do luźniejszej Sky Ferreiry, wyróżnia dość śmiała próba oddania wajbu tego mechanicznego hymnu Kylie, w którym nie mogła wyrzucić mnie z głowy, ale to druga część albumu, kryjąca dwie gitarowe perły, na dobre kradnie moje serce. W "Once In A While" Rosemary stąpa po radosnej linii wczesnego Phoenix trafiając w sam środek tarczy ekscytującym refrenem, a najlepszy tutaj "Feel Better" skocznym wiosłowankiem stawia przed uszami wspomnienia 90sowych mistrzów tego typu kluczenia. Do głowy w pierwszej kolejności przychodzą mi Yo La Tengo czy Wedding Present, ale z tego co pamiętam, żaden z tych składów nie miał dziewczyny nakładającej na gitki wokalny balsam sponsorowany przez Ninę Persson. W roku, w którym dominacja rapsów zdążyła wyjebać już wszystkie skale, dobre indie poukrywało się w dość nieoczywistych miejscach, fajnie! –S.Kuczok
Na tegorocznym, warszawskim Docs Against Gravity widziałam amerykańsko-niemiecki dokument Memory Games, w którym przedstawiane są metody zapamiętywania nadzdolnych nadludzi tysięcy szczegółów w zaledwie kilka minut. Zaspojleruję: najlepszym ze sposobów okazują się tzw. "pałace pamięci". Nie będę próbować wam ich obrazować moimi słownymi, chińskimi gimnastyczkami, bo Theo Nunn wyreżyserował dla Weatheralla teledysk do tytułowego singla z nowej EP-ki. Więcej niż mniej, właśnie tak wyglądają głowy tych gigantów pamięci podczas casualowego zapamiętywania szeregu kilku tysięcy przypadkowych liczb. Ile Felixowi do geniusza, nie wiem, ale ma szczęście, że house w tym roku to moja ulubiona muzyczna zabawka (bez mąki, bez floty). Bengery odlicza się do trzech – na podium – pierwszy pierwszy, drugi drugi, trzeci trzeci. Nie bądźmy jednak tacy bezduszni, przecież house jest synonimem endorfin i zabawy, słońca i papierowych słomek. "Epiphany" przywodzi na myśl wspaniałą płytę Bicep duetu Bicep poprzez rozkoszne zmiany tempa, satynowe szale i drabinki syntezatorowe, a poza namyślprzywodzeniem, jest typową dla Rossa melancholią zamkniętą w imprezowo-beach-barowej nutce. "The Revolution" jest bardziej funky i dużo cieplejszy, głaszcze delikatnie oldschoowym vibe'em. Do "Phantom Radio" na piasku może i zatańczę, ale w tramwaju na głośniku nie włączę ryzykując swoim zdrowiem, bo słyszałam takich numerów co najmniej szesnaście (niezłych numerów). O editach nie piszę, bo mi szkoda na edity miejsca. Nie zapomnijcie sprawdzić EP-ki przed końcem lata i przytulcie przyjaciół. –A.Kiszka
Wydający pod aliasem Ross From Friends brytyjski producent zalicza transfer do Brainfeedera i poszerza katalog tej zacnej wytwórni EP-ką hołdującą jej naczelnym wartościom: lekko eksperymentalnemu zacięciu i nutce spontaniczności. Na Aphelion halucynogenny świat różu spotyka szary melanż codzienności: mgliste, chillwave'owe niemal pady kontrastują z silnie nakreślonym, perkusyjnym rytmem, a wsamplowane głosy i urywki instrumentalnych motywów dławią się w rozmytych, sklejonych z niezwykłą subtelnością tłach. Outsider na bogato, chciałoby się rzec, gdy "John Cage" przywołuje jensenowską duchotę, a klawiszowe arpeggia rozlewają sie po surowym szkielecie "March". Obok Seeing Alliens DJ-a Koze to najczulsze 4/4 ostatnich miesięcy i ten rodzaj deep-houseowej wrażliwości, jaką sobie bardzo tutaj cenimy, więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko unieść kciuk do góry. –W.Chełmecki
Ross From Friends pokazuje nam przyjazną i przystępną stronę outsider house'u. Brytyjski producent, stoi bowiem w opozycji do surowości beatów wysmażonych przez Huerco S. czy Pleasure Model. Garażowy etos idzie do kosza i zostaje zastąpiony ciepłem domowego ogniska. Znajdujące się na tym EP cztery utwory, są takie jak bohater serialu z pseudonimu twórcy - uroczo ciapowate i pełne pozytywnej energii. Ot muzyka dla zmęczonych undergroundową estetyką. Tutaj dostajemy piwniczne nagrania, ale z gratisowo włączonym ogrzewaniem i gorąca herbatą. –Ł.Krajnik
Krótka piłka, bo taki mamy format, a i rzeczona płytka jest krótka: drugi album australijskiego zespołu Royal Headache to 28 minut power-popowego/pop-punkowego garażowego łojenia z brytyjskim backgroundem i w ideologicznym kluczu Guided By Voices. Słuchałem jakieś 20 razy i dalej nie mam dość – to właśnie dla tak esencjonalnie zajebistych kawałków jak tytułowy albo "Another World" przeczesuję rokrocznie tony naprawdę złego indie, więc doceńcie, że obok tej bandy nieprzytomnych łajdaków istnieją również zespoły takie jak ten – sypiące gitarowym złotem jak z rękawa. Rewelacja. –W.Chełmecki
Takich wydawnictw właśnie teraz najbardziej potrzebujemy: kompletnie oderwanych od zasiedzenia w Warszawie i dokumentujących projekty zbyt mało opisane. Na drugim składaku Jakuba Knery spotykają się ze sobą weterani (Mikołaj Trzaska, Arszyn), artyści działający już dość długo, ale jeszcze bez odznaczeń (Miegoń) oraz stosunkowo świeże projekty (Trupa Trupa). Dzięki temu łapiemy obraz niesamowicie frapującej i różnorodnej sceny pełnej naprawdę świetnych rozkminiaczy na każdym poziomie doświadczenia. Interesujesz się polską muzyką? Obczaj. –R.Gawroński
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.