Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
E - Krótka Piłka - Albumy
-
18 Carat Affair Spent Passions 2
(11 marca 2019)Już gdzieś niedawno pisałem państwu, że na swój sposób fascynujące zjawisko vaporwave'u postrzegam też jako lekką ściemę – każdy bez absolutnie żadnego wysiłku może być "kompozytorem" vaporwave'u, bo wystarczy tylko "trochę zwolnić, trochę przyspieszyć" i voilà! Stąd właśnie mamy miliardy efemeryd, które dłużej zastanawiają się nad nazwaniem poszczególnego tracka niż nad jego muzycznym kształtem. ALE spójrzmy też na tych, którzy działają dla dobra vaporu – tu wskazałbym chociażby na Denysa Parkera, który już od ładnych paru lat (od ponad dekady!) dba o renomę projektu 18 Carat Affair. Można go doceniać za trzymanie się własnej stylówki (spójrzmy chociażby na estetykę czającą się na okładkach), konsekwencję w działaniu, ale można za sam towar, którego dostarcza: Spent Passions 2 to wiarygodna vaporwave'owa odyseja spotykająca na swojej drodze new-age ambient ("Microinequities"), klasik vapor-pop ("Pretending That It's Not" albo "More Wishes"), Dam-Funka w lo-fi'owym płaszczu ("Love You Live Before" albo "Fata Morgana"), czarujący light-IDM ("Corporate Warrior"), sporo Arielowej fantasmagorii ("Dear Katherine Clair") i masę wycezylowanych narracyjnych vapor-szwów wykradzionych zapewne z przepastnego katalogu popu lat osiemdziesiątych. I przynajmniej w tym momencie nie czuję się oszukany, tylko zwyczajnie cieszę się odsłuchem. Taki vaporwave to ja rozumiem. –T.Skowyra
-
E Ruscha V Who Are You
(12 kwietnia 2018)Rok jeszcze nie dobił to połowy, a ja już przeczuwam, że 2018 zapamiętam głównie za te parę ambientów, które stale i na ripicie umilają mi wieczory oraz noce. Do puli świetnych tegorocznych wydawnictw z tej stylistyki, swoje parę groszy dorzucił również E Ruscha V. W ostatnich latach ambient flirtujący z muzyką afterów Cafe Del Sol i szeroko pojętą balearycznością, przeżywa swój mały revival. Who Are You jest moim zdaniem jednym z najlepszych albumów tego specyficznego sub-genre. Już od pierwszych dźwięków okraszonego klawiszowym italo-motywem "The Hostess", wiedziałem, że reprezentant Kalifornii nie będzie zamulał atmosfery nieszkodliwą, naiwną egzotyką, a wręcz przeciwnie – jego kompozytorskie ambicje sięgają bowiem daleko poza stereotypową muzykę tła. Rozproszone, swobodne konstrukcje Who Are You utrzymują się w ryzach dzięki flirtowi z ambient-popem, new age'em spod znaku Hiroshiego Yoshimury i Gigiego Masina ("All Of A Sudden"), post-exoticą Marka Barotta, klawiszową oszczędnością Suzanne Kraft, jak i wariacjami na temat house'u ("Endless Sunday"). Zresztą, co tam będę gadał. Przetestujcie ten album w jakiś ciepły, letni wieczór z kieliszkiem dobrze schłodzonego prosecco, a nie pożałujecie. –J.Bugdol
-
Earth Trax I Gave You Everything (EP)
(24 października 2017)Earth Trax to oczywiście jeden z projektów Bartosza Kruczyńskiego, którego pewnie najlepiej kojarzycie jako Phantoma oraz jako połowę nieistniejącego już duetu Ptaki. W zeszły piątek pojawiła się kolejna dwunastka producenta i mogę tylko powiedzieć, że I Gave You Everything to granie na światowym poziomie, z którego możemy być dumni. Już pierwszy z brzegu "Deprive Me Of Air" budzi słuszne skojarzenia z zamglonym deep-housem kolegi Leona Vynehalla. Całość EP-ki jest utrzymana w tak pochmurnej, dance'owej atmosferze, choć każdy indeks to nieco inna, dancefloorowa kraina. "Café Luna" skupia się na delikatnym dryfowaniu szklistych, synthowych wzorów osadzonych na ambientalnym tle, w tytułowym deep-house ze staroszkolnym feelingiem (vocal-sample i bas!) wsiąka się bez żadnych problemów, a końcowy "Exit" przynosi ze sobą dobre wspomnienia z Detroit techno. Cztery strzały i cztery trafienia. I jak zawsze wielka szkoda, że krajowe media tak mało uwagi poświęcają Bartoszowi, którego pojawienie się jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się polskiej muzyce w tej dekadzie. Dowody znajdziecie łatwo, a jeśli nie chce się wam szukać, to zerknijcie poniżej. –T.Skowyra
-
Earthen Sea An Act Of Love
(21 marca 2017)Jacob Long, reprezentant Kranky kryjący się pod pseudonimem Earthen Sea, stawia na korzenne, tradycyjnie pojmowane dub-techno, jednak zamiast na tej podstawie wznosić industrialne konstrukcje, maluje wyjątkowo wciągające, mroczne, ambientowe pejzaże, które dopełniają jednostajne bity – to bardziej kino noir niż Stalker. Już sama okładka znakomicie portretuje zawartość, bo słuchanie An Act Of Love przypomina trochę podróż w głąb czarnej dziury albo przedzieranie się przez mgłę i ciemność. Warto skorzystać, zanim wiosna na dobre o sobie przypomni, a temat smogu znów zejdzie na dalszy plan. –J.Bugdol
-
813 Body Race (EP)
(5 czerwca 2015)Niespodziewanie zeszłoroczna EP-ka Alexandra Goryacheva stała się dla mnie jedną z najbardziej przyjemnych i dających mi najwięcej bezpośredniej radochy porcji muzyki, z jaką ostatnio obcowałem. Tamte kawałki z jednej strony były niesamowicie maksymalistyczne, ale opierały się jednak na klarownych, pioruńsko zaraźliwym motywach, które pokochałem. W takiej sytuacji nie dziwne, że na następne wydawnictwo Osiemset Trzynastki czekałem z dużymi nadziejami. W końcu przyszło Body Race i co? No, tak jakby to już nie to. Dostajemy znowu trzy indeksy, brakuje im jednak oddechu i jakiegoś nieskwaszonego uśmiechu. To nieznośnie przesłodzona i agresywna wariacja na temat PC Music - całość jest głośna, narzucająca się, a jednocześnie niezbyt nośna i chwytliwa (na pewno nie w takim stopniu, jak XOXO EP). Nie zrozumcie mnie źle – dalej jest to bardzo dobra muzyka warta obczajenia. Kciuk nie wędruje do góry głównie z rozczarowania. Też lubię Adventure Time, ale 813 stać na więcej. -A.Barszczak
-
El Perro Del Mar KoKoro
(15 października 2016)W przypadku EPDM to, jaki album będzie, można wnioskować już po samej okładce: na El Perro Del Mar stylówka z makijażem a'la lata 60, na KoKoro pół karpia i strój imitujący kimono. Na świeżo wydanym longplayu Szwedka powoli odwraca się od twee-popu przetykanego synthami i zwraca w stronę szerokopojętego world music. W "Breadandbutter" czy "Ging Ging" mamy dalekowschodnie instrumentarium, w tytułowym "KoKoro" – afrykańskie stukanie w bębenek, w "A-Bun-Dance" etno flecik, aż wreszcie element europejski – czyli umiłowanie sobotnich porządków w "Clean Your Window", choć też przeplatany egzotycznymi marakasami. A, jest jeszcze jeden taki element: w "Kouign-Aman", które brzmi jak zauroczenie j-popowej wokalistki polskim bigbitem. KoKoro chyba miało wyrwać Sarę Assbring z electropopowej strefy komfortu, no i niby jest to całkiem przyjemne wyjście, ale na dłuższą metę raczej mdłe. –A.Kania
-
Sophie Ellis-Bextor Familia
(10 września 2016)Nasza stara znajoma wraca po 2 latach. Moje nadzieje związane z muzyką Ellis-Bextor osłabły już dawno temu, ale całkiem niezła zapowiedź najnowszego krążka trochę zaostrzyła mi apetyt. Nie żebym oczekiwał cudów na miarę "Music Gets The Best Of Me", ale spodziewałem się przyzwoitego "powrotu do korzeni" ("zagrajcie Karla Malone!!!"). Co dostajemy? W większości zestaw uczniowskich ćwiczeń piosenkowych. Całkiem energetyczny opener (piano i synthy na początku jak w "Baba O`Riley") wcale nie zdradza tego, co będzie się dziać dalej. Bo potem mamy niestety tracki trzymające się ogranych motywów ("Death Of Love", "My Puppet Heart" – tutaj nawet spoko refren), niemrawe, akustyczne ballady kontynuujące wątki Wanderlust ("Crystallise", "Hush Little Voices", "Here Comes The Rapture", "Unrequited") i można by tak wymieniać, ale po co? Jesteśmy w Krótkiej Piłce, "kciuk ci prawdę powie".
Pytanie, czy ktoś naprawdę spodziewał się po Sophie popowego albumu trzymającego tak wysoki poziom jak "przysłowiowe" Fever Kylie? Brytyjka chyba już zawsze pozostanie artystką typowo singlową, celującą w środek tarczy za pomocą max. 2-3 potencjalnych singli na płycie. Niestety nawet pod tym względem Familia prezentuje się blado. –J.Bugdol
-
Empress Of Us
(31 października 2018)Ładny ten nowy album Lorely Rodriguez, ale mam wobec niego zastrzeżenia. Pierwsze, co rzuca się w uszy to jeszcze wyraźniejszy skręt w stronę radiowego, bardzo bezpiecznego formatu (weźmy "Just The Same" czy na przykład "Timberlands") względem debiutu. Dzięki temu muzyka Empress Of może zainteresować szersze grono odbiorców, ale równocześnie traci sporo charakteru. Jasne, nie słychać na Us przesadnego podlizywania się przeciętnemu mainstreamowemu słuchaczowi, bo mimo wszystko kawałki bronią się same. Lubię zwłaszcza skromnie opracowane, klawiszowe r&b "Trust Me Baby", uroczo zaśpiewane, kruche "Love For Me", najbardziej żwawe w zestawie, wręcz dance-popowe "I've Got Love" czy zamykający album, dryfujący w niebiosach ambient-pop "Again". Nie ma tu jednak (przynajmniej według mnie) piosenek o sile rażenia "Standard" z poprzedniego LP, ale w ogólnym rozrachunku Us to solidny popowy zestaw, który może nie rozsadza systemu, ale jednak cieszy. –T.Skowyra
-
Errorsmith Superlative Fatigue
(5 grudnia 2017)Na nowy album Errorsmith musieliśmy czekać aż 13 lat. I choć jego pierwsza prezentacja miała miejsce na zeszłorocznym Unsoundzie, to dopiero teraz został wydany nakładem berlińskiej wytwórni PAN. Powodem tak długiego oczekiwania była chęć ciągłego ulepszenia muzycznej materii, a to w przypadku Wieganda, twórcy reaktorowego synthu RAZOR (mówi Wam coś addytywna synteza dźwięku?), przy pomocy którego powstały niemal wszystkie brzmienia (łącznie z bębnami, co niekoniecznie wydawać by się mogło tak oczywistym rozwiązaniem), jakie jest nam dane usłyszeć na jego nowym wydawnictwie oznacza ni mniej, ni więcej, szlifowanie diamentu. I rzeczywiście Superlative Fatigue jest świetnie wyprodukowany. Nie jest to jakby żadna niespodzianka, bo Niemiec znany jest ze swojej matematycznej precyzji komponowania i przywiązania wagi do najmniejszych detali. Na Superlative Fatigue możemy ponadto usłyszeć zabawy vocoderem, częste zmiany tempa, liczne modulacje i dancehallowe patterny. Mój faworyt to "I'm Interesting, Cheerful & Sociable", ale i reszta tracklisty kryje w sobie wiele przemyślanych, interesujących muzycznie pomysłów. –K.Łaciak
-
Esperanza Spalding Emily's D+Evolution
(18 marca 2016)Pochodząca z Portland w stanie Oregon jazzowa kontrabasistka to niewątpliwie zdolna i utalentowana songwriterka, która w dodatku potrafi korzystać ze wspaniałych wzorców. I wcale nie świadczy o tym playlista ułożona przez Esperanzę, gdzie można znaleźć między innymi takie nazwy i nazwiska jak György Ligeti, Phillip Glass, John Cage, Urszula Dudziak czy Hiatus Kaiyote. Raczej chodzi o to, że w jej poszytych jazz-art-pop-rockiem numerach przejawia się estyma dla songwriterskich legend. Najbardziej dostrzegalna jest obecność Joni Mitchell – raz przez wzgląd na wokal Spalding (i może trochę storytelling), a dwa przez kompozycyjny krój utworów. Weźmy math-narrację o biblijnym zdrajcy "Judas", znakomity, brzmiący jak mariaż Joni i Kate Bush "Earth To Heaven" czy ślizgający się gdzieś po powierzchni stonowanych fragmentów Hail To The Thief, "Noble Nobles". Poza tym warto zrobić głośniej przy zainicjowanym glassowskim minimalizmem, trochę ociężałym "Rest In Pleasure" z kapitalnym, wybuchającym hookiem à la Charlotte Hatherley na 2:29 i przy dychotomicznej, pomykającej w zwrotkach po beatlesowsku gorączce "Elevate Or Operate".
Ale niestety nie wszystko na Emily's D+Evolution śmiga tak pięknie, bo w reszcie tracków Esperanzy trochę się gubi i momentami przesadza z popisami oraz ekspresją, stąd zamiast Joni Mitchell mamy oszczędniejszą Mars Voltę. Dlatego właśnie nie spotykamy się ze Spalding w rubryce Recenzje z notą powyżej 7.0. Nie zmienia to jednak faktu, że longplay jest solidy, a highlighty rządzą. –T.Skowyra