Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
S - Krótka Piłka
-
Sheck Wes Mudboy
(30 października 2018)Jeśli ktoś nas śledzi, to może zauważył, że pojawia się co najmniej dziwna tendencja do chwalenia raperów, którzy strzelają "BITCH!" na lewo i prawo. Playboy Carti to oczywiste skojarzenie, ale ciężko będzie raperowi z Atlanty spocząć na laurach. Bo o to nowszy zawodnik, którego ad-liby są głośniejsze i jeszcze bardziej wgniatające w podłogę. Sheck Wes to ten niezwykły przypadek rapera, który trochę brzmi, jakby miał wywalone, ale jednocześnie niezwykle stara się o uwagę odbiorcy. W sumie co z tego, że w "Mo Bamba" tak fałszuje, skoro utwór wprawia w piękny, a zarazem obrzydliwy narkotyczny błogostan. Prościutkie i nieco prymitywne refreny stanowią odpowiednią równowagę dla cięższych tematów poruszanych w zwrotkach. Obskurne, "brudne" bity serio sprawiają, że chcę się komuś przypierdolić. Wprost idealny rap do mosh pitu. Siła rażenia Scarlxd minus pretensjonalność. Nadal nieskrycie czekam na trapowy album bez wypełniaczy, ale uwierzcie, że wraz z tym wydawnictwem jesteśmy już coraz bliżej. –A. Kiepuszewski
-
Saba Care For Me
(24 września 2018)Cała ta nowa fala pretensjonalnego emo-rapu może się schować, bo oto artysta, który opowiada o swoich problemach i smutkach w sposób autentyczny, a zarazem satysfakcjonujący artystycznie. Przez całe Care For Me Saba omawia momenty, w których czuje, że świat odwrócił się od niego. W "Busy / Sirens" dręczy go samotność; w "Life" nawiedza go widmo masowego uwięzienia osób czarnoskórych w Ameryce; a w "Fighter" opisuje różne sposoby walki z innymi każdego dnia. Jednak najbardziej niszczycielski wpływ na zdrowie psychiczne rapera ma morderstwo Walta, jego kuzyna, współpracownika i najlepszego przyjaciela. Spokojne, plumkające bity przyprawione trapowymi hi-hatami, tworzą atmosferę niespokojnej melancholii. Łagodne syntezatory przywołują na myśl Telefone Noname (na którym Saba występował zarówno jako producent, jak i wokalista). Jednak podczas, gdy bity Noname były lekkie i żartobliwe, muzyka Saby przepełniona jest zarówno lękiem, jak i rezygnacją – zestawem cech, które idealnie pasują do lirycznej zawartości albumu. Eksploracja straty i pustki, wszystkich odcieni szarości, wiecie o co chodzi. Ale Saba nie szuka litości – powoli porusza się do przodu, zamieniając żałobę w przestrzeń, w której fani mogą się odnaleźć. A "Prom/King" to najbardziej przejmujący storytelling w hip-hopie od lat. –A.Kiepuszewski
-
Snail Mail Lush
(9 lipca 2018)Wszyscy, którym przez uszy przemknęła nazwa Snail Mail, pewnie się zastanawiają, skąd cały ten hajp. Bo mam wrażenie, że w tym roku nawet MY recenzowaliśmy już albumy artystek, których muzyka podchodzi pod "happy-sad cute guitar slacker indie rock". Podczas, gdy po skończeniu liceum zapewne gdybaliście jeszcze nad swoją przyszłością, Lindsey Jordan miała już zatwierdzony kontrakt z Matador Records. Z drugiej strony taka Kate Bush napisała "The Man With The Child In His Eyes" w wieku 13 lat, a Mary Shelley miała zaledwie lat 19, kiedy skończyła pisać Frankensteina. Jordan wymienia Avril Lavigne i Liz Phair jako wczesne autorytety i w takich utworach, jak "Full Control" staje się to nader słyszalne. Oprócz wszechobecnych sonic-youthowych gitarek, tu i ówdzie wrzucone są małe, instrumentalne smaczki: tamburyn w podchodzącym pod emo "Golden Dream", czy puzon w rozlazłym slow-burnerze "Deep Sea". Co tu dużo mówić, "Pristine" i "Heat Wave" to znakomite, rozczulające single, a reszta jest… po prostu wporzo. –A.Kiepuszewski
-
serpentwithfeet soil
(4 lipca 2018)Pytanie retoryczne: czy dalekie echo Roberta Wyatta w openerze kradnie moje serce? Jednak tym, co naprawdę przykuwa uwagę w soil, jest gra przeciwieństw: abstrakcyjna produkcja Katie Gately i Clamsa Casino zestawiona z szarżującym Josiahem, subtelny brak umiaru. Albo inaczej, uciekajmy od wykluczającej binarności – mówmy o proliferacji kontrastów, by nieumiejętnie grasować językiem w poszukiwaniu popękanego podniebienia muzyki. Więc może skandaliczna grafomania (jak przed chwilą), estetyka przesady, estetyzowanie przesady. Ale też odrzucenie ciperskiego-maczystowskiego neo-soulu, pocałunki kradzione nieprzysiadalności awangardowego r'n'b. I jeszcze zanurzenie w historię muzyki, najładniej zaśpiewane słowo w tym roku (przedłużone bicie serca w wonderowskim "bless ur heart"), albo grubo ciosany, raczej piękny "cherubin", który przy słowach "Making love to you is my job" pozwala pomyśleć, że to odpowiedź na morrisseyowskie "I've never had a job because i've never wanted one". Niech ten debiut rezonuje długo, tak jak wibracje w jego głosie; niech męczy jak drapanie w gardle u niżej podpisanego, gdy Wise śpiewa: "I called all your ex-boyfriends and asked them for a kiss / I needed to know if they still carried your fragrance". Westchnienia czasami mogą być słowami. –P.Wycisło
-
Spiritualized "I'm Your Man"
(14 czerwca 2018)W czasach bez przeszłości (a właściwie z przeszłością w wersji instant) niewiele rzeczy razi swoją "anachronicznością". Kanye sampluje gospele, a Pierce, jak na pół-boga (na pewno zmartwychwstałego) przystało, może sobie pozwolić na dziadowskie, bluesawe, southern rockowe hymny. Czyste Ladies And Gentelman, We're Floating In The Desert (+ "I've been through the desert on a horse with no name"). Ja to kupuję, sam nie wiem czemu. Być może brak mi Międzynarodówek pokroju Screamadeliki, może się starzeję, a może po prostu ("Quote tweet this with your most basic opinion about music") dobra piosenka nie zależy od "stylu", tylko od umiejętności. –J.Bugdol
-
Nicklas Sørensen Solo 2
(11 czerwca 2018)W tym roku mamy upalne lato, więc warto sięgnąć po coś, co przyniesie ochłodę. Myślę tu o wydanym jeszcze w styczniu albumie duńskiego gitarzysty Nicklasa Sørensena, który doskonale sprawdza się właśnie przy tak dusznej aurze. Najprościej scharakteryzować tę muzykę przez referencje: balearyczne ciepło, instynkt Manuela Göttschinga, Eleventeen Eston w HD (który swoją drogą wydał niedawno miłą płytę), odrobina Sea And Cake, dyscyplina Gaussian Curve, szczypta delikatnego krautrocka czy ambient z new age'owych krain. W ciągu czterdziestu minut te powoli płynące i inteligentnie zaplatające się melodie dają czystą muzyczną radość. Rozumiem, że wasze wishlisty wciąż kryją jakieś nieprzesłuchane albumy, ale znajdźcie trochę czasu i posłuchajcie Solo 2 – mówię tu o płycie, która powalczy na mojej liście roku. –T.Skowyra
-
Stephen Malkmus And The Jicks Sparkle Hard
(29 maja 2018)Zdaje się, że w tym roku przypada 30-lecie DZIAŁALNOŚCI ARTYSTYCZNEJ Stephena Malkmusa, kolesia, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Ale na jego najnowszym albumie nagranym wspólnie z The Jicks w ogóle nie słychać żadnej spiny: to wciąż są inteligentne, melodyjne kawałki naznaczone songwriterskim piętnem byłego lidera Pavement. Czy są to naładowane akordami, gitarowe jamy ("Future Suite"), skręty w stronę Stonesów ("Bike Lane"), chodnikowe balladki ("Middle America"), auto-tune'owe igraszi ("Rattler") czy krautrockowy funk ("Kite"), zawsze udaje się zachować elegancję w poczynaniach i utrzymać wysoką formę, choć nadal dziwnie słucha mi się tych piosenek mając w pamięci zmaltretowane klasyki MACIERZYSTEJ FORMACJI Malkmusa. Bez względu na wszystko trzeba sprawdzić Sparkle Hard, albo przynajmniej warto sprawdzić. –T.Skowyra
-
Sleep The Sciences
(23 kwietnia 2018)72 godziny po premierze najnowszego krążka Sleep można z całą pewnością stwierdzić, że w obozie Kalifornijczyków niewiele się zmieniło. Od ostatniej płyty minęło prawie dwadzieścia lat, a muliste riffy, narkotyczny eskapizm i próby eksplorowania innych stanów świadomości to wciąż w ich muzyce wartości nadrzędne. Wieczna repetycja maluje pustynny bezkres, stwarzając przy tym wrażenie nieskończoności. Brzmi znajomo? Otóż to – Cisneros i Pike, zaprzęgłszy Roedera z Neurosis, sklecili produkt w stu procentach zorientowany na potrzeby fanów formacji. Nihil novi. Ale nie, że to zgrywa i czcza paplanina. Oni naprawdę reanimowali podwędzanego cannabisem trupa. Jest więc świetnie, acz do bólu przewidywalnie. Nikt się do chłopaków nie przyczepi, choć dwudziestego kwietnia raczej nieprzerwanie królować będzie Dopethrone, ewentualnie Dopesmoker, a koneserów wiaderka strzelających do The Sciences przyjdzie nam policzyć na palcach jednej ręki. Niemniej powrót zaskakujący i stylistycznie spójny. A po psychodelicznych, rockowych odlotach side-projectu Om, wcale nie mogliśmy być pewni absolutnej dominacji hałd jasnozłotego piasku.–W.Tyczka
-
SOB X RBE Gangin
(18 kwietnia 2018)Zanim będzie za późno, wtrącę jeszcze parę zdań o debiutującej w tym roku załodze gostków z Bay Area. Ziomeczki zbierają propsy z różnych stron, ale muszę przyznać, że zasłużenie. Jak wspominał DJ Carpigiani, SOB X RBE wnoszą coś świeżego do kostniejącej z dnia na dzień (t)rapowej gry, ale robią to za pomocą mocno oldschoolowych narzędzi. Mimo to Gangin' cały czas jest cool, choć w sporej części brzmi jak hołd złożony tak zasłużonym dla hip-hopu ekipom jak N.W.A. (najlepszym przykładem jest "Carpoolin'" będący jednym z flagowych tracków 2018 roku), Run-D.M.C. czy Eric B. & Rakim (tytuł #10 indeksu mówi wszystko), czyli jesteśmy w latach 80. Ale nie do końca, bo z czasem trwania płyty ujawniają się pop-rapowe (doskonały kontrast w "Lifestyle", gdzie "twarda" zwrotka sąsiaduje z mięciutkim refrenem, ale też "Always" czy lekko drake'owy "Y.H.U.N.G." się liczą) i g-funkowe pierwiastki ("Can't", "Stuck Up" czy "Back To Black"). A wszystko przepuszczone przez filtr współczesnego myślenia o rapie. Cóż mogę więcej dodać – jeśli jeszcze nie sprawdziliście Gangin to raczej nie ma co dłużej zwlekać. –T.Skowyra
-
Szpaku & 2K BORuto
(10 kwietnia 2018)Ciężka życiówka przewinięta w gasnącym cieniu popołudniowej ramówki RTL 7. "Umelodyjniony" przez notoryczne rozciąganie do granic możliwości wszelkich samogłosek w pierwszych dwóch sylabach wyrzucanych słów, Szpaku dostarcza z taką pewnością siebie, jakiej w tym kraju zdecydowanie brakuje. Bez zbędnych pep talków i mechanicznego klepania po plecach ziomków ze składu. Samoświadomość gościa jest tak ogromna, jak jego ograniczenia. Młody Simba, sprawiający wrażenie świadomego własnych przymiotów, z zupełnie niezrozumiałych powodów zawęża swój horyzont, tak że staje się on nieskończenie małym punktem. W zasadzie zamyka się we wszystkich odcieniach szarości licznych klatek schodowych. Przed BOR-em i Paluchem mieliśmy rapera nie tak monotematycznego. Dziś się raptem przedstawił, rozpisawszy swoje siema na dziewięć indeksów. Mocno kibicuję, bo quequality rzeczy się tu dzieją, głowa do auto-tune'a stwierdzona, ale kreskówkowa nostalgia chyba nie może trwać wiecznie. Więcej mięsa, Szpaku!–W.Tyczka