
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Subclubsciously to jeden z przykładów zbioru kompozycji, które w pełni współgrają z okładkową ikonosferą. Patchworkowo-kolażowy charakter obrazka znajduje szereg odniesień w sferze audialnej, bo debiutujący krótką formą David Monnin również miesza wrażenia, myli style i kombinuje, jak swoje granie "udziwnić". Pstrokaty design łączy przeróżne kręgi kulturowe dokładnie tak, jak wyklejanka She's Drunk. Dla kogoś, kto przespał ostatnie pięć lat afrocentrycznej klubówki materiał może wydawać się rewolucyjny. Reszta usłyszy tu zgrabną syntezę aktualnych trendów – od synkretycznego echa gqom przez obsesyjną miłość do surowych bębnów, kończąc na krótkim zwrocie w stronę – jak zwykle – rozczłonkowanego R&B. Mimo że materiał styczniowy, to sprawdza się wzorowo w momencie, w którym do klimatycznej wiosny bliżej nam, aniżeli dalej. –W.Tyczka
Nie do końca przekonał mnie poprzedni album Jeffa Rosenstocka, WORRY.; z POST- sprawa ma się zupełnie inaczej. Choć nie słychać tego od razu, Amerykanin zrewidował swoje podejście do pisania utworów, co znacznie odbiło się na stopniu ich szkicowości. Hymniczne, power-popowe melodie "USA" czy "All This Useless Energy" to tylko jedna strona medalu, którego rewers stanowi cierpliwe jak na standardy żłopiącego hektolitry browarów nadpobudliwca grzebanie w kompozycji. Z drugiej jednak strony tylko trochę mniej przekonują mnie utwory jadące na samej przerośniętej charyzmie ("Yr Throat"!), więc już sam nie wiem w co mam wierzyć – czyli zupełnie jak Jeff, który w lirycznym centrum płyty umieścił rozczarowanie swoim miotającym się w poelekcyjnych konwulsjach kraju. Jest to zresztą album bardzo amerykański – amerykański w taki sam sposób, jak zupełnie przecież różne Born To Run i Bee Thousand, wymieniane tu zresztą nieprzypadkowo. W każdym razie: POST- to nie tylko natychmiastowy kopniak energii, ale i wyraźne świadectwo progresu, dlatego łapka w górę to jedyna możliwa opcja. −W.Chełmecki
Idzie wiosna, a wraz z nią wyłaniają się z domów rozentuzjazmowane emo-dzieciaki, które nie mogą się doczekać się, aby śpiewać o trudnych rozstaniach i swoich przemyśleniach około imprezowych. Remo Drive to świeżaki, ale zarazem twórcy jednego z lepszych longplayów power-popowych minionego roku. "Art School" i "Yer Killin’ Me", swoją niewinnością i genialnymi refrenami skradły mi serce i na stałe zagościły na playlistach. Choć ostatnio musieli pożegnać się z perkusistą, chłopaki nie patrzą się za siebie i idą za ciosem, czego owocem jest wydanie EP-ki dla Epitaph Records (słynnej wytwórni specjalizującej się w szeroko rozumianej muzyce punkowej). Znajdują się na niej trzy króciutkie, nośne utwory, które stanowią encyklopedię gitarowego popu w pigułce. Wszelkie smutki, wzdychania i żale zawarte w tekstach, przykryte są muzycznym lukrem i zgrabnymi melodiami. "Blue Ribbon" brzmi, jakby wzięto utwór ze środkowej fazy Beatlesów, przyśpieszono go, i zaaranżowano w stylu Modern Baseball. Być może nie są to utwory na miarę tych z debiutu, ale nieźle sobie radzą jako osobny twór, i z pewnością mogą zainteresować i przyciągnąć zwolenników tego mniej ambitnego, przyjemniejszego dla ucha emo grania. Nietrudno przewidzieć , że ta EP-ka jest pewnie zapowiedzią jakiegoś większego projektu. Na razie, niech służy ona jako krótka przystawka i niech pomoże łatwiej uwolnić się z zimowej depresji. –A.Kiepuszewski
Dzisiejszy widok za oknem zakrawa na niegodziwość, na szczęście zawsze znajdą się takie wydawnictwa jak to, przemycające do tego przesileniowego spleenu odrobinę letniego słońca. Ta obła, zwiewna jak balonik na wietrze, 16-minutowa EP-ka budzi dalekie skojarzenia z Pop Negro albo Scottem Herrenem, gdy nagrywał jeszcze jako Delarosa and Asora, ale jej największy atut tkwi właśnie w skrajnej lekkości materiału. To wtłoczony w rytmy świata, przesłodzony popowy mix r&b, dancehallu ("Lexus Riddim"!) oraz instrumentalnego hip-hopu i tak jak z mleczną czekoladą – czasami niewiele więcej mi potrzeba, by poprawić sobie humor. –W.Chełmecki
Wstałem, Reno, dzień przywitałem japą roześmianą – w taki dzień rap jest opcją non stop graną. Następny Level zestarzał się co najwyżej średnio i broni się przede wszystkim zabawnymi linijkami, dlatego trudno powiedzieć, żebym miał wysokie oczekiwania w stosunku do nowej płyty. I zgodnie z oczekiwaniami zapowiedź 50/50 nie zachwyca. Nie wiem, czy to intro, skit, a może jednak normalny track, w każdym razie nawet propsy od Smarkiego Smarka nie sprawią, że przestanę przy tym ziewać. Raper z Bełchatowa mówi (on mówi, nie rapuje) pod sympatyczny bit i rzuca odkrywcze wersy ("Chcą mi wmówić, że czarne jest białe, pozwolę sobie być asertywny"). Nieważne, bo chodziło w tej zwrotce o to, że słuchałem nowego Reno. Po co? Nie wiem i nie mówię "tak-tak" jak pingwin, gdy pytają, czy będę do tego wracał. –P.Wycisło
Zastanawiam się, gdzie te wydawnictwa masowo zatrudniające kolegów Rosalie., którzy raz poproszeni potrafią nagle wyczarować tak nośne r&b-popowe nokturny na naszym lokalnym pustkowiu. Pojawienie się Rosalie. – po kilku mniej lub bardziej celnych próbach Izy, producenckim tour de force Chloe Martini oraz doraźnym r&b popularnych duetów elektropopowych, które w pewnym sensie przygotowały grunt dla jego szerokiej akceptacji na krajowym podwórku – przyniosło tak wyczekiwany rezultat. Jakaś wielka moc musi tkwić w poznaniance, skoro potrafiła spójnie zagospodarować potencjał różnych współpracujących z nią producentów: Suwal wyprodukował być może najbardziej żywotny kawałek Rosalie., jeszcze mocniej gruntujący jej pozycję rozgrywającej. "A Pamiętasz?" można odnosić i do Krzyku, i do Reborn EP, i do Kalejdoskopu EP, a dla własnej przyjemności potraktować jako drogowskaz dla szerokiego wycinka polskiego popu A.D. 2018 – płyta już w styczniu. W zmysłowych zwrotkach, ześlizgującym się basie i iskrzących synthach zarysowujących mostek i refren tego wypełnionego nostalgią bangera, które w momencie przedpremiery singla w poznańskim Labie szczególnie przywodziły na myśl produkcje Flying Lotusa, rozgrywa się festiwal zadymionych wspomnień w oprawie miejskich nocnych bytów, zerwanej komunikacji i frenetycznego tańca na opustoszałym dachu parkingu, który po raz kolejny pozwala wpisać Rosalie. na listę polskich singli roku. –K.Pytel
Jedyny w tym kraju raper (Belmondo to nie raper – to zjawisko), którego można rozpoznać po jednym wersie, wypuścił w końcu materiał na miarę swojego talentu. 27 minut ("Myślę, że pierdoli głupoty, kiedy ci mówi, że się rozmiar nie liczy"), sama esencja (tylko jedna gościnka), rogalowe opus magnum i idealny punkt startowy dla ludzi, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z reprezentantem warszawskiego podziemia. To prawdopodobnie jego najbardziej muzyczny projekt (jakieś acidowe podkłady, refren "OCB" i ten magiczny moment w "Psycho", gdy nawija całkowicie poza bitem, a potem każe zwiększyć BPM-y), niemniej wciąż hermetyczny/elektryczny, osiedlowy rym nadal siada mu za pierwszym. I nawet jeśli nie przekonuje Was ta estetyka, to warto sprawdzić, bo w przyszłości – mam nadzieję – Nielegal 217 będzie uznawany za jedną z najważniejszych polskich płyt z ulicznym rapem. Z każdym odchrząknięciem, z każdą rzuconą "kurwą", z każdym wersem w rodzaju "czekam na wiosnę, patrole gubię między blokami" – tworzy się historia. "I, kurwa, to śmieszne", dla mnie to Skandal tej dekady, z wszystkimi jego zaletami i wadami. –P.Wycisło
Ross From Friends pokazuje nam przyjazną i przystępną stronę outsider house'u. Brytyjski producent, stoi bowiem w opozycji do surowości beatów wysmażonych przez Huerco S. czy Pleasure Model. Garażowy etos idzie do kosza i zostaje zastąpiony ciepłem domowego ogniska. Znajdujące się na tym EP cztery utwory, są takie jak bohater serialu z pseudonimu twórcy - uroczo ciapowate i pełne pozytywnej energii. Ot muzyka dla zmęczonych undergroundową estetyką. Tutaj dostajemy piwniczne nagrania, ale z gratisowo włączonym ogrzewaniem i gorąca herbatą. –Ł.Krajnik
Wszelkie próby zbywania Rosy Vertov hasłem "polskie Warpaint" muszą nieuchronnie spłynąć ściekiem. Jasne, podobieństwa (dziewczyński skład, umiłowanie do dream-popowego odrealnienia, wszechobecność wokalnych kontrapunktów) widać jak na dłoni, ale szanujmy się. Po pierwsze w obliczu Who Would Have Thought? ostatnie dokonania Amerykanek brzmią jak stockowa czkawka; po drugie zaś nie przypominam sobie w twórczości Warpaint tak silnie wyeksponowanych wpływów garażowej psychodelii, post-rocka po linii Spiderland, a nawet jazzawego avant-rocka ("Frantic"). Najnowszemu wydawnictwu warszawskiego zespołu nie brakuje ani napięcia, ani klimatu, ani konkretnych pomysłów czysto muzycznych, dlatego też na tegorocznej gitarowej mapie Polski stanowi punkt obowiązkowy. –W.Chełmecki
Rzadko piszemy o emo, ale ta wiosna wyraźnie rozkwita dziewczętami, i tak jak Ben Gibbard obawiam się, że oznacza to jedynie kolejne złamane serca i nowe uzależnienia. Na debiucie Amerykanów przejrzysta produkcja wysuwa na pierwszy plan stylowo egzaltowany, a przy tym zaskakująco przyjemny wokal, by w tle umieścić kontrastujące z wymuskanym śpiewem post-hardcore'owe instrumentarium. Utwory zwiewnie przemykają i wydają się idealnym towarzyszem słonecznych spacerów, zwłaszcza że kolesie bezceremonialnie atakują hookami i potrafią utrzymać równy poziom przez cały album.
W tekstach jak zwykle: porozstaniowe smutki, powątpiewania grynszpanowe czy przeurocze niedojrzałości – mierzymy się z klasycznymi emo-głupotkami, jednak czasem pojawia się wers w stylu "you make me want to start smoking cigarettes" i mogę tylko przybić wirtualną piątkę chłopakom. Nawet jeśli Greatest Hits nie będzie musiało ratować mojego życia jak Cardinal Pinegrove, to pewnie wspomnę o tej płytce przy podsumowaniu rocznym, ponieważ "all my friends are growing up". –P.Wycisło
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.