Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
J - Krótka Piłka
-
JPEGMAFIA Veteran
(21 lutego 2018)"You think you know me". To zdanie (zasamplowane z theme songu wrestlera WWE Edge'a) wielokrotnie przewija się przez najnowszy album Pegiego, 28-letniego rapera z Baltimore, buntownika i nonkonformistę w jednym. Już pierwsza taśma którą zrobił – w wieku 7 lat – zawierała diss na FOX News. Wulgarny, agresywny i konfrontacyjny, raper/producent nie opiera swojej twórczości na tanim szokowaniu, ale potrafi zaprezentować odważną wizję twórczą. W "Real Nega" bierze gardłowe lamenty Ol' Dirty Bastarda, splata w synkopowane nuty i wstawia je pod maniakalny drum'n'basowy bit. Jpeg jako producent ma najbardziej organiczne podejście do samplowania jakie słyszałem od lat. Klikanie długopisem czy walenie w stołek w połączeniu z intensywnymi, niekiedy zglitchowanymi nawijkami, daje absolutnie odjechane rezultaty. Momentami aż ciężko stwierdzić, które elementy tej dość specyficznej układanki są na serio (jeden utwór nosi całkiem znamienny tytuł "I Cannot Fucking Wait Until Morrisey Dies"). Jpegmafia z każdym kolejnym wydawnictwem staje się coraz bardziej przystępny, nie tracąc na jakości produktu. Jeśli chodzi o eksperymentalny rap, to należy mieć się na baczności i uważnie obserwować poczynania tego pana, bo tak jak głos zasamplowanej kobiety sugeruje: nasza wiedza o nim jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Już czekam na następny ruch. –A.Kiepuszewski
-
Jessie Ware Glasshouse
(11 grudnia 2017)Jessie Ware swoim najnowszym wydawnictwem zdaje się ostatecznie rozwiewać moje (i pewnie nie tylko moje) nadzieje na powrót pięknych czasów gościnek u Jokera i kozackich bitów od Julio Bashmore'a. Na Glasshouse Brytyjka przez zdecydowaną większość materiału przynudza na tle rzewnej gitki lub jeszcze bardziej rzewnego klawisza, czasem z naprawdę tragicznym skutkiem, bo słuchając takiego "Hearts" czy pierwszej połowy zamykającego ten zestaw "Sam", zaczynam ciepło myśleć o efektach współpracy wokalistki z Edem Sheeranem sprzed trzech lat. W ogóle całkiem spora liczba tych numerów, na czele z "First Time", dość mocno kojarzy mi się z dokonaniami sióstr Haim, a przy całej mojej sympatii do Amerykanek, nie jest to brzmienie, z którym akurat Ware mogłaby zawojować chartsy i redakcyjne głowy. Najbardziej na plus wyróżnia się opener "Midnight", ze zwrotkami jakby zapożyczonymi od Franka Oceana i niemal gospelowym refrenem. Jessie szarżuje tu wokalnie na granicy nadekspresji, ale nie zmienia to faktu, że trop, który podejmuje w tym numerze artystka, jest najciekawszym kierunkiem jaki mogłaby obrać w przyszłości, oczywiście, raz jeszcze zakładając, że z powrotu do grania z debiutu nici. –S.Kuczok
-
Jaden Smith SYRE
(21 listopada 2017)Dziewiętnaście lat, dwa (trzy) świetne featy, siedemnaście numerów i całe siedemdziesiąt minut płynącego z wolna trap-rapu. Jaden Smith (przedstawiam go autonomicznie – tak, Jaden Smith, NIE syn Willa Smitha) debiutuje longplejem, który (nie)przypadkowo ma w sobie właściwości, które jak sądzę, są w stanie zachwycić zarówno rap koneserów, jak i wszystkich hiphop-podlotków, którzy rapu to tak "raczej nie", no chyba że coś im przypadkiem wpadnie w ucho. Jaden nie kryje swoich inspiracji, SYRE jest przepełnione intertekstualnymi, jak i intermuzycznymi (wtf) odwołaniami do ikon ze świata muzyki. Jest echo Travisa Scotta, jest Frank Ocean, jest Tyler, The Creator; Jaden wspomina także o Kendricku, o Hendrixie i Micku Jaggerze, ale najbardziej słyszalny jest wpływ Kanyego Westa, którego młody Smith podpatrywał najintensywniej w momencie powstawania albumu. "Lost Boy" jest ukłonem w stronę "30 Hours", a "Watch Me" jest jabłkiem pod jabłonią, kroplą w kroplę czy tam rip-offem "BLKKK SKKKN HEAD". Nie traktowałabym jednak tych mocno widocznych zapożyczeń jako zarzutu w stronę Smitha, bo Boże drogi, ma dopiero dziewiętnaście lat. SYRE jest moim zdaniem produkcyjnie naprawdę dobre – mamy soczyste, miękkie i bawełniane beaty, ale też i takie, które przyjemnie kopią po nerkach. Tekstowo momentami się śmieję, za co bardzo przepraszam (I'm runnin' through the pain that the youth has been (xD)), ogólnie storytelling bardzo na plus, aczkolwiek przyznaję się, że czasem nie mam pojęcia o czym nawija (chociaż w niczym mi to nie przeszkadza). A teraz w prezencie łapcie kilka moich ulubionych linijek:
"You know I'm swagger than Mick Jagger" ("U")
"I'm just glad I got a kitchen pot to piss in" ("E")
"The Illuminati's real, that's the deal
Write a book so I can prove it (no)" ("Breakfast")
"My shoes are bleeding with the blood of Martin Luther King
These ain't no Louboutin" ("Hope"). –A.Kiszka
-
John Maus "Teenage Witch"
(16 października 2017)Nowy album Johna Musa zbliża się WIELKIMI KROKAMI, a "Teenage Witch" to już prawdopodobnie ostatnie zapowiedź tego wyczekiwanego longplaya. Tak się składa, że to jak na razie mój ulubiony ujawniony fragment Screen Memories: sekcja rytmiczna (zwłaszcza bas) kojarzą mi się z Young Marble Giants, trochę cukierkowe, synthowe zawijasy to wizytówka glo-fi'owego popu spod znaku Ariela Pinka, no i ten niski tembr głosu wyśpiewujący posągowo: "Teenage Witch!". Raptem 2 minuty treściwego, klawiszowego grania świetnie nastrajającego przed nowym albumem, który już pod koniec października wpadnie do naszych streamów. Nic tylko czekać. –T.Skowyra
-
Jay-Z 4:44
(4 września 2017)Moją ulubioną płytą muzyczną jest 4:44 autorstwa rapera Jay-Z. Jay-Z to tak naprawdę Shawn Corey Carter. Urodził się w Brooklynie, więc zna się na problemach swojej społeczności jak nikt inny. Jest też znanym biznesmenem, tak więc wydaje się być najlepiej wykwalifikowanym rapowym krytykiem kapitalizmu. Ta postać jest bardzo ciekawa. Ponad dekadę temu funkcjonowała jako "brzydkie kaczątko" rapujące o szemranych interesach, a teraz zmieniła się w szlachetnego, pięknego łabędzia. Piosenki z tego albumu wytłumaczyły mi na czym polega rasizm oraz kryzys wieku średniego. Podsumowując, lubię 4:44, bo ma w sobie tyle mądrych aforyzmów, ile Jay-Z ma zmarszczek. –Ł.Krajnik
-
Japanese Breakfast Soft Sounds From Another Planet
(18 lipca 2017)Japanese Breakfast to solowy projekt Michelle Zauner, która odpowiada za pisanie piosenek, a dopiero w studiu pomagają jej różni instrumentaliści. Wraz z Soft Sounds From Another Planet Michelle notuje spory progres w stosunku do debiutanckiego Psychopomp – utwory są bardziej przejrzyste, "wyraźniejsze", ciekawiej i bujniej zaaranżowane (cała armia elektronicznych błyskotek, a nawet żywych instrumentów). Wszystko to przekłada się na flow płyty – zwartej, "eklektycznej" (synth-pop obok indie-rocka, dream-popu czy akustycznej ballady) i z całkiem chwytliwymi momentami (highlightem będzie sci-fi pop "Machinist"). I choć w moim odczuciu Michelle nie ustrzegła się kilku wypełniaczy i momentami brzmi trochę "bezpiecznie", to jednak jej sofomor można zaliczyć do udanych prób. No i można również liczyć na jeszcze ciekawszy materiał w kolejnym albumowym rozdaniu. –T.Skowyra
-
JMSN Whatever Makes U Happy
(28 czerwca 2017)Eh.. Kolejny Don Kichot próbujący zmieścić się w modnej szufladzie neo-soulu. Niestety, wymagająca stylistyka nie dała się ujarzmić, ponieważ Christianowi Bershajowi brakuje charyzmy jego idoli. Autor Priscilli jest okropnie niefinezyjny, gdy forsuje swój koślawy swag białego, amerykańskiego chłopca. Zdecydowany kciuk w dół za najdłuższe trzydzieści minut ostatnich miesięcy. –Ł.Krajnik
-
Johnny Jewel Windswept
(26 czerwca 2017)Jimmy Page kiedyś powiedział, że gitara akustyczna ma w sobie więcej emocji niż jakikolwiek model Mooga. Gdyby facet posłuchał Windswept, to by nie gadał takich głupot. Johnny Jewel wysmażył bowiem ścieżkę dźwiękową, która wzruszy nawet największego twardziela. Zawieszone pomiędzy snem i jawą, ambient-popowe cukierki smakują prawie tak dobrze jak popisy Julee Cruise, ozdabiające lynchowskie uniwersum kilka dekad temu. Jak widać elektronika przywdziewająca retro uniform nie jest skazana na synthwave'owy syndrom estetycznego fetyszyzmu. –Ł.Krajnik
-
Joey Bada$$ All-Amerikkkan Bada$$
(13 maja 2017)A oto przed państwem sytuacja paradoksalna. Otóż raper, którego ciężko posądzić o bycie tytanem intelektu, bierze się za zaangażowaną publicystykę. Co ciekawe, wychodzi mu to zdecydowanie lepiej niż wielu innym politycznym MC's. Dlaczego? Ano dlatego, że zamiast udawać speca od sytuacji w kraju, autor 1999 wciela się w rolę przeciętnego obywatela, nie do końca rozumiejącego wydarzenia pokazywane przez telewizor. Dostajemy więc podane na surowo obserwacje prostego chłopaka, gardzącego wzniosłością akademickich debat. No, a poza tym to nowojorczyk ma teraz takie hooki, że w końcu da się słuchać jego projektu od początku do końca. –Ł.Krajnik
-
Joakim Samurai
(28 marca 2017)Zupełnie straciłem z radaru francuskiego producenta, bo właściwie pamiętam go z wydanej dziesięć lat temu płyty Monsters & Silly Songs. Tymczasem z tego, co się zorientowałem, Joakim nie próżnował i od tego czasu wydał kilka nowych płyt. Gdy słucham longplaya Samurai, wydaje mi się, że gość konsekwentnie gra swoje, nie zwracając uwagi na to, jak obecnie kręci się muzykę przy użyciu software'ów. Jeśli coś się u niego zmieniło, to na pewno nowy materiał jest dojrzalszy w porównaniu z wcześniejszymi próbami i ciekawie prezentuje się pakiet odniesień. Jest pływający krautrock w "In The Beginning", odświeżone "dojrzałe disco", ulepione jakby z części dostarczonych przez Yellow Magic Orchestra jeszcze z czasów debiutu w "Numb", jest kraftwerkowa autostrada "Not Because You're Sad", jakieś feng shui w "Jocho" i przede wszystkim sporo relaksującego new age'u (tytułowy, "Green Echo Mecha" oraz "Mind Bent"). Piosenki też się trafiają − "Exile" to nic wielkiego, ale fajnie, że Joakim potrafił odnaleźć się w tylu sferach i w każdej dać sobie w miarę radę. Jak prawdziwy samuraj. −T.Skowyra