RECENZJE
Kelela
Cut 4 Me
2013, Fade To Mind
Różnie robi się w dzisiejszych czasach karierę, ale żeby zaczynać od imitowania wokali ulubionych piosenkarek to jeszcze nie słyszałem. Tymczasem Kelela Mizanekristos bardzo długo dochodziła do perfekcji właśnie w tym rzemiośle i doszło nawet do sytuacji, w której nie mogła nikomu pokazać własnych demówek, bo zwyczajnie nie miała nagranego nic autorskiego. Oszczędzę czytelnikom Porcys reszty tej filmowej historii ze śp. MySpace w tle – w każdym razie dużą rolę w tym mozolnym wyrabianiu statusu odegrała grupa Little Dragon, której fanowskie wiadomości wysyłała nasza dzisiejsza bohaterka. Od kiedy Kelela wzięła się za własne nagrywki po przeprowadzce do LA, to sprawy przybrały bardziej dynamiczny obrót, a przełomowy okazał się ubiegły rok i gościnny występ na jednej z najciekawszych płyt ostatnich miesięcy. I to właśnie "EFX" z drugiego albumu Teengirl Fantasy można z czystym sumieniem uznać za pierwszą udaną próbę autorskiego podejścia do "r&b przyszłości" z pomocą czołowych współczesnych producentów – coś, co dziś stanowili o sile Cut 4 Me.
Kelela lubi mówić o swoich inspiracjach Brandy, jednak po wydanej niedawno koszmarnej płycie Two Eleven trzeba naprawdę sporo fantazji i samozaparcia, aby odnosić się do dorobku akurat tej piosenkarki. Gdyby jednak jakoś spróbować doprecyzować te słowa, to można łatwo znaleźć pewne nawiązania do Brandy z okresu swoich dwóch pierwszych albumów, kiedy to rzeczywiście była trochę nie do ruszenia. Jeśli miałbym szukać dla Cut 4 Me jakichś punktów odniesienia, to szukałbym ich jednak trochę gdzie indziej. Tym niemniej powiedzieć, że takie przedsięwzięcia jak debiut Keleli przywracają wiarę w ludzi, to powiedzieć niewiele – na szczęście "rok powrotów" dostarczył nam też znakomity album debiutantki, który wlewa wiele nadziei w serca osób, którym zależy na przyszłości współczesnej muzyki luźno czerpiącej z przepastnego katalogu 90sowego r&b.
Jedynym aspektem dotyczącym Cut 4 Me, którego do końca nie rozumiem, jest uparte promowanie tej pozycji w kategorii mixtape’u. Że wrzucone za darmo w sieć to od razu mixtape? Nie wiem, jakoś tego nie czuję i trochę nie popieram tej skromności. Ten zestaw trzynastu piosenek tak kapitalnie się uzupełnia i zazębia, że nie potrafię myśleć o tym wszystkim w kategoriach innych niż "klasycznie" albumowe. Chociaż pomysł na całe przedsięwzięcie można sprowadzić do bardzo uproszczonej formuły, to diabeł tradycyjnie tkwi w szczegółach. Kelela, mająca za sobą fascynacje jazzem/soulem/r&b ze złotego okresu 90s, trafiła pod skrzydła wiodących na post-dubstepowym poletku typów z Night Slugs i siostrzanego Fade To Mind. Już samo połączenie tych światów na papierze wygląda zachęcająco, ale uwierzcie – efekt końcowy przerasta najśmielsze oczekiwania. Podobno kiedy Kelela usłyszała jakąś garść podkładów od tych gości, to odebrało jej mowę, bo właśnie mniej więcej w takim kierunku muzycznym się widziała, jednak nie miała tego za bardzo jak wprowadzić w życie.
I rzeczywiście, myśląc o przyszłości r&b trudno wyobrazić sobie lepsze pomysły na "ożywienie" tej sceny od tego co słychać na tym albumie. O samych podkładach można mówić wiele – że kilka z nich jest do tego stopnia pokręconych, że ciężko sobie wyobrazić do nich jakąkolwiek melodię wokalu, a już na pewno tak idealną, jak ta zaproponowana przez Kelelę. Przecież śpiewanie pod "Enemy" to jest jedno z bardziej karkołomnych zadań wokalnych jakie jestem sobie w stanie w tej chwili przypomnieć. Wszystko w tym utworze zasługuje na wyróżnienie, ale dyskretne przeniesienie ciężaru narracji w drugiej części w stronę delikatnie przemycanej przez cały utwór gitarowej zagrywki jest tak dobre, że od razu na myśl przychodzi ostatnia płyta Aaliyah. Gdybym zresztą miał dostawać dolara za każdy moment, w którym podczas kontaktów z Cut 4 Me moje myśli lecą w kierunku tego albumu z czerwoną okładką, to miałbym ich już cały worek. Chociaż Kelela podobno potrafi do perfekcji imitować Mariah Carey, to ja w wielu miejscach słyszę tu właśnie tę wrażliwość i kruchość charakterystyczną dla Baby Girl. I to sprawdza się tu w każdej estetyce – zarówno chłodnym minimalizmie "Do It Again", jak i w do bólu dopakowanym dźwiękiem utworze tytułowym. Jednak te flirty z najnowszymi trendami – jakkolwiek są miejscami znakomite, nie przeczę – nie są moim zdaniem najlepszymi momentami tej płyty. Od pierwszych kontaktów z debiutem Keleli najbardziej podobają mi się utwory z drugiej połowy tej płyty – te, którym chyba najbliżej do miana klasycznego r&b z okresu 90s. "Send Me Out", "A Lie" czy "Cherry Coffee" to prawdziwe perełki, a szczególnie imponująca jest dwuczęściowa klamra oldschoolowo wieńcząca ten album.
Na przestrzeni całego debiutanckiego albumu Kelela daje się poznać jako wszechstronnie utalentowana wokalistka o niebanalnym warsztacie. Jej umiejętność odnajdywania się w każdych okolicznościach przyrody jest imponująca i zdecydowanie wyróżnia ją spośród innych współczesnych wokalistek stylistyczne wiązanych z r&b. Chociaż naturalnie ciągnie ją do klasycznego 90sowego repertuaru i w takim anturażu radzi sobie z największym powodzeniem, to na wygrubaszonych, futurystycznie maksymalistycznych bitach odnajduje z niemal równie niesamowitą wprawą. Dawno już nie słyszałem tak ciekawego projektu, który spełniałby wszystkie moje oczekiwania wobec współczesnej muzyki i gdzie w połowie drogi spotykałoby się przywiązanie do tradycji ze śmiałą chęcią wytyczania nowych szlaków. Gdyby coś takiego nagrały teraz Cassie czy JoJo, to zostałyby z miejsca uznane za wizjonerki, jednak status debiutantki nie powinien w żaden sposób Keleli wadzić. Już teraz blisko współpracuje z Solange Knowles i otacza się najciekawszymi zawodnikami na post-dubstepowych scenie, jednak ważniejsze jest chyba jeszcze co innego – Kelela zwyczajnie nie boi się ryzyka i ma intuicyjne, niezawodne wyczucie w kwestiach stricte muzycznych. A na takim odróżnianiu rzeczy czerstwych od ciekawych można naprawdę daleko zajechać. Jestem przekonany, że Cut 4 Me to jeden z niewielu współczesnych albumów, który już niedługo może być postrzegany jako pierwszy symptom zmian na lepsze w muzyce r&b po latach posuchy i pozycja o kultowym wręcz statusie.