RECENZJE

Homo Twist
Moniti Revan

1997, Music Corner 6.5

Uroczystość wręczenia nagród polskiego przemysłu fonograficznego Fryderyki '96, Sala Kongresowa w Warszawie. W połowie całej imprezy, na godzinę przed jej planowanym zakończeniem, z sali wychodzi jedna jedyna osoba. Głównym wyjściem, na oczach wszystkich. Na twarzy mina, którą można by określić jako skrzyżowanie dezaprobaty i totalnej olewki. To człowiek, który ma pięć metrów siedemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu. Podchodzę z wielką niepewnością. A może nie będzie chciał w ogóle ze mną gadać? "Przepraszam, czy mógłbym prosić o autograf?". (Wiecie, jak się jest kompletnym smarkaczem, to takie rzeczy mają znaczenie.) "Jasne", rzuca do mnie półgłosem i przystaje na moment. Wyjmuję mały notatnik i długopis. On zamiast podpisać się, zaczyna rysować wielkie usta i wystający z nich jęzor – obrazek z okładki drugiej płyty Homo Twist. Zagajam nieśmiało: "Jestem bardzo rozczarowany, że nie dostał pan dziś żadnej nagrody. To skandal". Spogląda na mnie wzrokiem pełnego poparcia. "Tak. Ja też głupio się czuję. Jestem kompletnie zawiedziony!", wybucha śmiechem. "Przecież te całe Fryderyki to jedna wielka nędza. Nieprawdaż?" – podpisuje rysunek i wręcza mi go. "Dobra, będę leciał. Na razie" – odchodzi, pozostawiając mi ten mały świstek papieru. Dwa lata później odbierze na takiej samej gali nagrodę za swój solowy album.

Po wydaniu pięciokrotnie nominowanej do Fryderyków płyty Homo Twist Maciek Maleńczuk mógł zrobić wszystko. Mógł nagrać płytę z orkiestrą, eksperymentować z brzmieniami elektronicznymi, zaproponować dziesięciominutowe suity z pogranicza rocka progresywnego i jeszcze zaprosić trzech największych tenorów globu. Mógł otworzyć nową epokę w historii polskiej muzyki. Dobrze wiem, że potrafiłby. Ale tego nie uczynił. I najzwyczajniej w świecie nagrał najzwyczajniejszy w świecie album. Chociaż, ok. Z tą zwyczajnością to trochę pojechałem, przyznaję. "Święto... to każdy dzień póki żyję". Kto inny mógłby to napisać? Nie uważam, że to, co gra Homo Twist to rock. I pomińmy prowokujące zapewnienia wokalisty w singlowym "Twist Again", że "Rock and roll to kicha / Muzyka dla kretynów pełna tanich wzruszeń". A także humorystyczne określenia gatunków niektórych utworów zawarte na okładce albumu, jak "skunkpunk" czy "nakedlunchgrunge". Jeśli trzeba by koniecznie użyć słowa rock, to raczej byłby to rock autorski, czy coś w tym rodzaju.

Moniti Revan to płyta podziemna. Undergroundowa. Piwniczna. Miast rozwlekłego, epickiego grania znanego z self-titled, dominuje tu formalny konkret. Zaczyna się od bezczelnego, kipiącego, żywiołowego cięcia "Open Yo Cha Cha". Dodatkowa, wysoka linia wokalna wymiata. Jeszcze nie zdążyliśmy odsapnąć, a tu już kolejna jazda: oparty na mroczno-funkującej partii basu "Arkadiusz". Mamy trzyczęsciowy psychodelik "Spider Act", który przechodzi w jedyny według Maleńczuka harmolodyczny kawałek zespołu, "Człowiek Z Wiekiem Do Trumny". Jest masywny, metalowy riff utworu tytułowego, a potem rozedrgany walc policyjny "Płaszcz Syna".

Punkt kulminacyjny całości stanowi dziewięciominutowa wersja suity "Bema Pamięci Żałobny Rapsod". Wiadomo czyjej. Wiadomo z czyim tekstem. Gdyby na początku warszawskiego koncertu promocyjnego Maleńczuk nie zapewnił, iż "Bema Pamięci Żałobny Rapsod" jest dla niego ostatnim symbolem umierającej muzyki rockowej, to uznałbym całe przedsięwzięcie z przerabianiem tej świętości za zupełnie nieudane. Zresztą, kilka innych fragmentów również nie przekonuje. Niczym nie zachwycają pseudopunkowe "Bambry", nudzi przesadnie ciemny "Norwid", a "Twist Again" czy "Irma Tine Var" nie grzeszą oryginalnością. Co je uwzniośla to nieodparta charyzma tej wyjątkowej postaci.

Słowa? Nie wszystkie znajdziecie w słowniku. I to nie tylko w słowniku języka polskiego. "Open yo cha cha / Elma ra ti ne / Nojma delivar / Nojma delire / Si rianamandear". I tak dalej. Ma to być odejście od znaczeń bezpośrednich, jak twierdzi artysta. A gdy już jest bardziej wprost, to Maciek mówi głosem innych, wcale nie mniej dwuznacznych poetów. "Moja Piosnka" Norwida posłużyła za tekst utworu "Norwid". Zaś następne świadectwo fascynacji Maleńczuka twórczością Emily Dickinson mamy w "Spider Act". Znów jest to jego tłumaczenie wiersza amerykańskiej poetki.

Aha, jeszcze jedno. Na Moniti Revan nie gra Franz Dreadhunter. Pokłócił się z Maćkiem i słyszymy tu obsługującego bas Olafa Deriglasoffa. Ale ten też nie doszedł z liderem do porozumienia i w efekcie nie ma już zespołu Homo Twist. A szkoda.

Borys Dejnarowicz    
19 lipca 2001
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)