RECENZJE

Hiatus Kaiyote
Choose Your Weapon
2015, Flying Buddha
Ponoć nic na tym świecie nie jest już czyste. W tym sensie, że nie ma stuprocentowo czystej hery, kawy czy cukru. Wszystko jest zlepkiem odpowiednio wyważonych składników, przeważnie jeden z nich stanowi większość, a pozostałe dodatki go dopełniają. To samo da się zaobserwować w, nazwijmy to tak, aktywności artystycznej. Wiecie, nie sposób znaleźć kryminału, w którym nie odnaleźlibyśmy wątków rodem z horroru, thrillera, dramatu bądź komedii. Architektoniczne budowle łączą w sobie tradycyjny sznyt z nowoczesną perspektywą. Sterylnie czysty house zwykle zostaje zakropiony dawką techno, disco czy ambientu. Czyli: eklektyzm i manieryczna swoboda form regulują wszelkie formy i działania, będąc głównymi strażnikami współczesnego myślenia. Przynajmniej taki porządek wyłania się z moich obserwacji. I nie chodzi mi o to, że "usta całują nie te usta" – nie, nie zamierzam bynajmniej dissować tej sytuacji. A od takich kroków jeszcze bardziej oddalają mnie monstra w rodzaju Choose Your Weapon – sofomora zawiązanego w Melbourne kwartetu Hiatus Kaiyote.
Gdybym pokusił się o namechecking, poległbym w przedbiegach. Już drugi w kolejności, a pierwszy pełnoprawny, track "Shaolin Monk Motherfunk" rozpoczynają delikatnie snujące się dźwięki dialogujące z Anything In Return, po czym przechodzą do organicznego wskazania na The Internet, dalej wprowadzając w ramy piosenki nośny syntezator Steviego Wondera, spotykając beztroską Joni Mitchell, żeby dorzucić za moment pewnie kroczący beat D'Angelo, do którego przyłączają się patterny Herbiego Hancocka, a w finałowym ogniwie prym wiodą elektryczne basy, którym karmił się na przykład Human After All. Jeden track, niecałe sześć minut, a tyle jazd, szarż, przemian i zwrotów. Sie macie, Hiatusy.
Ansambl spaceruje po tak wielu terenach i aplikuje taką ilość tropów, że żadna etykietka nie wypada zbyt przekonująco. To tak, jakby co chwilę wchodzili do innego działu w "dobrym sklepie muzycznym". Neo-soul jest za wąski, jakiekolwiek mutacje r&b również nie wystarczają, trzeba szukać znacznie szerzej. Sam zespół ofiarowuje zbitkę "Multi-Dimensional, Polyrhythmic Gangster Shit", przy której trzeba oczywiście dopisać "pozdro dla kumatych". Jednak niebywały formalny splot byłby sam w sobie niewiele wart, gdyby nie kompozycyjne wyczucie Australijczyków. Oni wiedzą, jak korzystać z dobrodziejstw pozostawionych przez muzycznych antenatów, przekuwając wszystko na tryskające nieszablonowymi hookami piosenki. Przez moment miałem wrażenie, że Choose Your Weapon to jakaś zawieszona w czasie quasi-opera robiąca zamach na mainstream. Ale chyba po prostu chodzi o elegancką konstrukcję poszczególnych tracków, z którymi trzeba się trochę oswoić, żeby załapać, o co im (tym trackom) chodzi. Widać to jeszcze wyraźniej na tle debiutu z wilkiem przypominającym Insanity Wolfa na okładce. Tawk Tomahawk był, jak się okazuje, tylko zalążkiem tego, na co stać Hiatus Kaiyote. Zresztą EP-kaBy Fire, na której pojawiły się trzy tracki z nowego długograja, już wymiatała jak trzeba.
Chodzi głównie o songwriting, mnogość detali, zmienność metrów, motywów czy żonglerkę konwencjami (teatralizacja w "Swamp Thing", chitynowy drum and bass w "Atari", bossa nova w "Jekyll", kołysanka na tle zimnych wspomnień Low w "Prince Minikid"...). Nie chcę pisać, że ten długograj to wyłącznie intelektualna rozrywka nie dla każdego, bo o ile rzeczywiście nie od razu da się to usłyszeć (a może da?) i w kawiarni taka muzyka sprawdziłaby się dość średnio, to mimo wszystko mamy tu obfity zbiór popowych melodii, na które załapie się, z odrobiną chęci, każdy. Brak tu momentów do skipowania i dłużyzn, co przy takiej długości longplaya budzi respekt. Mogą pojawić się zarzuty o wręcz mechaniczną formą kompozycji, ale z czasem i to zanika. Więc jeśli najdzie kogoś ochota, żeby posłuchać zajebistego jazzu, prog-popu, art-rocka, neo-soulu czy sophisti-popu, to niech zapoda Choose Your Weapon. Dzięki temu nie będzie musiał włączać pięciu płyt, bo wystarczy mu tylko jedna.