SPECJALNE - Ranking
20 najlepszych singli 2015

20 najlepszych singli 2015

14 stycznia 2016

Boogie: Oh My

10Boogie
Oh My
[Interscope]

Regularnie śledziłem podsumowania ubiegłorocznego rapu i trochę mi smutno, że tak rzadko przewijał się w nich Boogie ze swoim The Reach. Chociaż to chyba trochę zrozumiałe - o ile wspomniane "Oh My" ma wszystkie zadatki na bicie kolejnych milionów na YT (jeszcze nie teraz, ale za rok casus "Trap Queen"? Być może.) i potrafi rozbujać jak nic innego, to chance'owa barwa głosu i drobna wada wymowy mogą przy pierwszym kontakcie trochę odstraszyć (a szkoda, bo to kawał świetnego materiału). No ale zostawmy mixtape (wspomnę o nim szerzej w rekapitulacji) i posłuchajmy tego singla, który jest zdecydowanie dotychczas szczytowym osiągnięciem Boogiego. Bit wiadomo – "Jahlil Beats holla at me" mający w swoim CV ponadczasowe już "Hot Nigga" i współpracę z Rossem, Game'em czy Juicym J, do tego niebywale błyskotliwy gospodarz "my niggas never read but if the coppers hit the block/ then you can bet they get to bookin" z przekonującą ekspresją i hit murowany. –Rafał Marek

posłuchaj »

przeczytaj playlist


Chloe Martini feat. Alyss: Get Enough

09Chloe Martini feat. Alyss
Get Enough
[Roche Musique]

"Get Enough" przywołuje nostalgię. Chloe całkowicie kupuje mnie już po dwudziestu kilku sekundach tym niewiarygodnym właściwym wejściem kawałka, które jest jak zanurzenie się w oceanie na Naboo, z tą różnicą, że pojawiające się przed oczami olśniewające podwodne miasto zamieszkują nie kumple Jar Jara, a gwiazdy popu z lat 80-tych i 90-tych. Kojący głos Alyss sprawdza się idealnie, ale nie dominuje nad podkładem, funkcjonując po prostu jako jeden z instrumentów tworzących audialną mozaikę. Wszystkie te mini-zawieszenia na początku zwrotek (WHIS-per, TAKE-me, KISS-me), oszczędniej udźwiękowione mostki i multiplikowane gdzieniegdzie linie wokalne budują dramaturgię i zwiększają siłę zmysłowego tekstu.

Dodatkowo Żmijewska w nienachalny (początkowo Word zmienił mi na nienachlany – lol) sposób nawiązuje dialog z różnymi opisywanymi przez nas wielokrotnie futurystycznymi producentami (speaking of – Maxo zremisował "Get Enough" pod koniec października). Tutaj też co chwila coś się dzieje, a delektowanie się detalami może zająć wiele odsłuchów. Dzięki temu traktowanie numeru wyłącznie jako klimatycznego powrotu do dawnych brzmień uznaję za nieporozumienie. Nie ma też znaczenia, że producentka pochodzi z Polski, bo to po prostu pop na światowym poziomie. –Piotr Ejsmont

posłuchaj »

przeczytaj playlist


Gesu No Kiwami Otome: Romance Ga Ariamaru

08Gesu No Kiwami Otome
Romance Ga Ariamaru
[Warner]

"Romance Ga Ariamaru" to czyste melodyczne złoto, kraina kunsztownym klawiszem płynąca, sznur akordowych pereł, zwarty singlowy wpierdol, tornado pomysłów, popowa kapsułka z adrenaliną, niezdany test piosenkowego antydopingu, soniczny masaż dendrytów, basowy plac zabaw Chrisa Squire’a, perkusyjny Damona Che i mógłbym tak ciągnąć bez końca, ale dam wam żyć, w końcu nie wymyślam tych banałów tak dobrze jak Enon Kawatani pisze refreny. A, właśnie, co do refrenu: nie dajcie się zwieść tej zwięzłej barokowej wstawce na samym początku, tak naprawdę "Romance Ga Arimaru" zaczyna się od niego. Taki zabieg chyba wszedł już Kawataniemu w krew – wszyscy pamiętamy przecież intro "Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite", to już regularny nawyk (spoiler: nie każdy jest w stanie podźwignąć poziom światowej czołówki, ale jeśli ma to być zamiennik szlugów to śmiało, go for it). Te kosmiczne refreny mają też zwyczaj wracać później wielokrotnie, ale nie jednostajnie jak dzwony na Anioł Pański, a raczej w świadomej swojego ogromu, coraz bogatszej euforii – każdy kolejny jest świętem muzyki i wielką feta poptymistycznej braci. Tańczmy więc i bądźmy wdzięczni, że istnieje świat, w którym kreatorzy list przebojów potrafią to docenić. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj »

przeczytaj playlist


Drake: Hotline Bling

07Drake
Hotline Bling
[Cash Money]

Dobrze pamiętam, jak pod koniec października w sieci pojawił się wideo zapis końcowego fragmentu show Sufjana Stevensa w New Jersey. Łzawy Amerykanin występujący w towarzystwie wielkiej nadziei współczesnego prog-r&b, Gallanta, podjął się próby (zresztą całkiem udanej) zaprezentowania własnej wersji "Hotline Bling". Zdziwieniom nie było końca, no bo jak tak można – autor przepełnionego żałością Carrie & Lowell niezdarnie buja się do wesolutkiego, silnie inspirowanego brazylijską nową falą "Cha Cha" Massenburg-Smitha? Wszak nie da się nie przyznać racji całej zgrai zagranicznych recenzentów, którzy hitowy numer Drizziego sprowadzają do rangi re-worku najbardziej charakterystycznego utworu mającego niemieckie korzenie projektu D.R.A.M.. Wracając jednak do songwritera z pierwszego zdania – ano może, bo w warstwie lirycznej piosenka Drake’a pada stosunkowo niedaleko od najświeższych linijek spłodzonych przez Stevensa. W całości pozbawione, nawet na poziomie instrumentalnym, hip-hopowych naleciałości uwspółcześnione r&b "Hotline Bling", to o ile dobrze liczę trzeci (po dwóch interludiach – "Cece" oraz "Bria") utwór Kanadyjczyka w całości traktujący o kobiecie z jego przeszłości. Historia przedstawiona może nie tak poetycko, bo to raczej miłość utracona w aglomeracji miejskiej przepełnionej symbolami współczesności, między innymi telefonami komórkowymi, całonocnymi sexliniami ("hotline bling / that can only mean one thing"), czy mediami społecznościowowymi utożsamianymi z naczelnym instrumentem internetowych ekshibicjonistów, ale w pierwszej kolejności to wciąż song żalu i krzyk dezaprobaty obecnych poczynań ex-partnerki ("you should just be yourself / right now, you are someone else"). I tutaj upatruję tej rzeczonej "hitowości", właśnie w tym niespotykanym dotąd u reprezentanta Toronto zjawisku integracji późnonocnych lamentów snutych nad szklanką Glenfiddicha ze stosunkowo optymistycznym, najdelikatniejszym w całej dyskografii Drake’a podkładem muzycznym.

Oczywiście przyznaję bez bicia, że za sukcesem przeboju stoi także towarzyszący mu jaskrawy obrazek. Teledysk Julien Lutza i kultowy już taniec Drizziego pozwoliły "Hotline Bling" płynnie przejść z "piosenki" do jednego z "symboli" Internetu roku 2015, odwalając tym samym całą marketingową robotę. Na końcu rodzi się proste pytanie, czy zakochaliśmy się w brzmieniu, a może bardziej porwało nas samo "zjawisko"? –Witold Tyczka

posłuchaj »


No Joy: Moon In My Mouth

06No Joy
Moon In My Mouth
[Mexican Summer]

Wbrew opinii podzielanej przez część kolegów, od samego początku uważałem, że kanadyjski ansambl jest na tyle interesującym, wyrazistym, a przede wszystkim rokującym zjawiskiem, że wrzucanie jego dokonań w pojemny (a przy tym charakteryzujący się dość przeciętnym poziomem) nu-gaze'owy wór jest dla składu sprawą bardzo krzywdzącą. No Joy niejednokrotnie udowodnili już, że pisanie zwartych, nośnych oraz zapadających w pamięć motywów to dla nich chleb powszedni (koronnym przykładem w tej kategorii był "Slug Night”, nie tylko zdradzający ogromny kompozytorski potencjał, ale jednocześnie będący wskazówką, ile dobrego za chwilę może się zdarzyć). Wszystko to za sprawą niedocenionej przez nas należycie songwriterskiej spółki: Laury Loyd oraz Jasmine White-Gluz. Charakterystyczne, lekkie oraz nade wszystko poptymistyczne podejście do kompozycji, jakie dziewczyny reprezentują od lat, nabierało rumieńców wraz każdą kolejną pozycją w ich katalogu, by w końcu na wysokości 2015 roku osiągnąć punkt kulminacyjny i znaleźć swoje ujście w ”Moon In My Mouth” – utworze jawiącym się niczym długo poszukiwany popowy diament. Wszystko tutaj wykonane jest perfekcyjnie: począwszy (a jakże!) od samej kompozycji, która mogłaby zawstydzić czołówkę współczesnych piosenkopisarzy z Bundickiem, Powerem i Elbrechtem na czele, poprzez oszczędny, ale doskonale wyważony w każdym calu, aranż, a na charakterystycznej produkcyjnej gładkości i przestrzennym miksie skończywszy. Umiejętne poskładanie tych trzech zasadniczych elementów wystarczyło, by w końcowym rozrachunku otrzymać bardzo przemyślaną i spójną, a co najważniejsze, emanującą autentycznym pięknem całość. –Marek Lewandowski

posłuchaj »

przeczytaj playlist



Kelela: Rewind

05Kelela
Rewind
[Warp / Cherry Coffee]

"A Message” to piosenka dotykająca innych wymiarów, ale "Rewind” jest już doskonałością. Sposób, w jaki miodowy wokal Keleli koresponduje z sondującymi bębnami jest obłędny (co znajduje ujście w prechorusie). Jeśli kusi was, aby powiedzieć – oczywiście, że piosenka jest świetna, skoro realizowali ją Obey City, Kingdom i Girl Unit, to się mylicie. Creditsy za songwriting w pełni należą się Keleli, natomiast z pierwotnym masteringiem panna Mizanekristos zwróciła się do prominenta wśród amerykańskich producentów Ariela Rechtshaida, aby jak sama mówi "brzmieć dobrze dla ucha szerszej publiczności”. Dopiero później gracze z Night Slugs narzucili na "Rewind” garażowy płaszczyk. Stąd właśnie w "Rewind” otrzymujemy tak elektryzującą mieszankę — laserowy motyw konkuruje o przestrzeń z tłustymi bębnami, później szatkujące hi-haty zostają w mostku wyparte przez rozkoszne, kryształowe klawisze. O ile w pozostałych kawałkach Hallucinogen Kelela podąża drogą "nowej Janet Jackson”, o tyle "Rewind” jest znowu bardzo klubowe, posiadające amunicję dorównującą garażowym klasykom "Show Me Your Love”, albo "Sincere”. Trzeba przyznać, że wokalistka troszczy się również o swój image — klipy Keleli są zawsze mroczne i zmysłowe. Dba też o dopracowane stylówki. Ten crop top Adidasa z teledysku to idealnie współgrający z muzyką czysty seks. "I wanted a song that would give you that feeling of...barbecue, summer, getting ready to go to the club with your girlfriends” – myślę, że Keleli udało się osiągnąć dużo więcej. "Rewind” czy "Re-Rewind”? #pytaniagraniczne –Iwona Czekirda

posłuchaj »

przeczytaj playlist


LIZ: When I Rule the World

04LIZ
When I Rule The World
[Columbia]

Mój pierwszy kontakt z pełną wersją "piosenki z Samsunga" był raczej rozczarowujący (abstrahując od faktu, że w tamtej reklamie zawarty był praktycznie cały utwór). Coś mnie jednak trzymało przy niej i zanim się obejrzałem "When I Rule The World" stało się jedną z najczęściej słuchanych przeze mnie rzeczy z ubiegłego roku. Londyński producent, o którego konotacjach po raz kolejny wspominać chyba nie trzeba, stosuje tu te same patenty, co zawsze. I znowu są skuteczne. Bezpruderyjnie atakuje słuchacza serią hedonistycznego post-eurodance'u, a wtórująca mu LIZ jest postacią o wiele bardziej wyrazistą i ciekawą niż rudowłosa dziewczyna od napoju energetycznego. W efekcie powstaje twór może mniej zaraźliwy niż "Hey QT", ale przy okazji nie działający tak na nerwy (nie żebym tego czasem nie lubił!), przy okazji nic nie tracący na wyrazistości i ideologicznym charakterze wizji muzyki Sophie. Bo LIZ swoją drogą, ale na album z piosenkami tego pana czekam kilka razy bardziej niż na kolejne studyjne eksperymenty z dźwiękową materią, bo to na tym polu może odegrać realną i naprawdę znaczącą rolę w "muzyki historii najnowszej" nie tylko dla kilku (-nastu tysięcy) nerdów przed komputerami. –Antoni Barszczak

posłuchaj »

przeczytaj playlist


Empress Of: Standard

03Empress Of
Standard
[Terrible]

W ubiegłym roku podczas opisywania zjawiskowego utworu, jakim niewątpliwie był i jest "Here I Am" autorstwa nowojorczyków z The Juan Maclean użyłem porównania, że ta kompozycja lśni na tle pozostałych utworów z płyty niczym „K2 nad resztą szczytów z Karakorum”. I co? I teraz jestem w kropce, bo „Standard” to znowu ten sam przypadek, z tą tylko różnicą, że tym razem na mapie świata brakuje już szczytów. Że niby Mount Everest? Bez przesady, Mount Everest aż tak się nie wybija! Figurująca pod pseudonimem Empress Of to Lorely Rodriguez – Amerykanka honduraskiego pochodzenia, na co dzień również rezydująca w "mieście, które nigdy nie zasypia", natomiast jej album zatytułowany Me zdążyliśmy już zrecenzować, co możecie sprawdzić tutaj. - to tak wszystko gwoli kronikarskiego obowiązku. Wróćmy jednak do sedna. Podczas słuchania "Standard" już na wstępie dzieją się rzeczy chore, natomiast moja reakcja na tę piosenkę jest taka, jaka byłaby po oberwaniu prawym sierpowym od Krzysztofa Głowackiego. Delikatnie mówiąc, jest to wstrząs. Rodriguez to nie kolejna mimikra Kate Bush, choć sprytnie nawiązuje do utytułowanej Brytyjki (zwróćcie uwagę na harmonie wokalne) i w przeciwieństwie do takiej Florence tworzy własną, wyjątkową historię. Na zrębach futurystycznego, zdekonstruowanego popu, nawiązań do r&b i soulu (ach ten chórek na wstępie), modernistycznych sztuczek produkcyjnych czy popieprzonych mostków Rodriguez buduje wstęp do mocarza, jakim jest refren tej piosenki. Zakładam, że z czymś tak hymnicznym, a z drugiej strony platońsko pięknym nie miałem w tym roku do czynienia. I to jest prawdziwa moc. "Standard" może wam przypominać przywołaną już Kate Bush, ewokować wspomnienia związane ze Sky Ferreirą czy Chairlift, ale wiem, że jest to unikat w skali świata. Unikat, którego nie dały nam w tym roku Grimes, FKA Twigs, ani nawet Kelela. –Jacek Marczuk

posłuchaj »


Roisín Murphy: Exploitation

02Róisín Murphy
Exploitation
[PIAS]

Wszystko się mooożeee zdaarzyyyyyyć, gdy głowa peeeełnaaaa maaaarzeeeeń, gdy tyl-ko cze-goś prag-niesz, gdy bar-dzo chceeeeesz, OOooo ooooooo. Jakie to uczucie w 2012 roku produkować płytę Lao Che, a w 2015 lepić bity do piosenki lądującej w czołowej dwudziestce rankingu singli Porcys? Ja tego nie wiem − zapytajcie Eddiego Stevensa, bo to wszystko już wicie, ale powtórzę, bo na tym polega wypełnienie obstalunku: "Exploitation" błyszczy, pąsowieje, a przy tym spogląda odważnie w przyszłość, jednocześnie wspominając dawne, piękne czasy. Wyważony głos diwy tonie w dostojnych, wyżłobionych z pietyzmem i platońskim namaszczeniem szczelinach dźwiękowej materii, legitymizującej cudny minimal-house'owy jazz pop najwyższej instancji. "Microdance'owy feel Around The House zostaje przeniesiony w jeszcze >>jeszcze<< inny wymiar" (to zawsze fajnie wygląda). Po okresie dekady Irlandka znowu zasypia w herbertowskich objęciach, ale czy w swojej błękitnej, onirycznej wizji Róisín śni o elektrycznych rubinach? Pytania. Tylko przesłaniają swoim cieniem prawdziwą istotę świata. Posłuchajmy lepiej sensacyjnego, pojawiającego się kompletnie niespodziewanie jak rzekomy astronauta na fotce Jima Templetona, polimotywicznego gąszczu w pełni zaspokajającego nasze wymagania dotyczące nowego popu. Zawsze z radością przypominam sobie wtedy o "Guilty Of Love" Mylo, który dawno temu zniknął jak w maju śnieg. Jednak w obliczu tego obłędnego mechanizmu, jakim jest numer Marie Murphy, zupełnie nie doskwiera mi jego brak − przecież doznaję jak Wychowany na Trójce przy Topie Wszech Czasów. Bo wiecie, nawet jeśli Hairless Toys nie dostosowało się poziomem do metalicznego czaru skondensowanego w "Exploitation", to i tak Róisín będzie jednym z symboli 2015 roku. –Tomasz Skowyra

posłuchaj »

przeczytaj playlist


KNOWER: Hanging On

01KNOWER
Hanging On
[self-released]

Słowo się rzekło: najnowszy utwór Knower nie ocieka przyszłością tak wyraźnie jak monolit Let Go czy "I Must Be Dreaming", ale nie sposób zgodzić się ze stwierdzeniem, jakoby Louis Cole i Genevieve Artadi zeszli wraz z nim na ziemię, no chyba że mówimy jedynie o cierpkim przekazie lirycznym piosenki. Moim, i jak widać po pozycji w rankingu nie tylko moim zdaniem pod ścisłym kryterium czystego natężenia doznań duet z Los Angeles szybuje równie wysoko jak wcześniej, a może nawet ciut wyżej. Zastanówcie się: ilu znacie artystów, którzy operując tak niebywale wyszukaną tkanką kompozycyjną (te wszystkie rozochocone, jazz-funkowe zawijasy, powychylane we wszystkie strony przebiegi melodii i rozbrajające modulacje, "Hanging On" to przecież szalona jazda bez ograniczeń) potrafią zajadle trzymać się chwytliwej formy, jednocześnie wysyłając tak silny komunikat naprawdę dobrej zabawy muzyką? Kiedyś takie rzeczy robili Green Gartside i Krzesimir Dębski, niedawno Max Tundra, dziś do głowy przychodzi mi jedynie zespół Dirty Loops, z tym że to troszeczkę niższa liga, bo u nich kopa dają zaledwie pojedyncze strzały, podczas gdy Knower cechuje niemal stuprocentowa skuteczność na całej rozciągłości. To para superludzi stworzonych do tego, by – kontynuując tradycję innych superludzi – w pełni egzekwować nasze wyobrażenia o doskonałym, fascynującym w swoim uniesieniu popie.

"Czy jesteście gotowi na Knower?" – pytali Cole i Artadi w rozpalającym wyobraźnię, autorytarnym w wydźwięku teaserze "Hanging On". Jako przedstawiciel Porcys na samiutkim szczycie singlowej wieży 2015 odpowiadam: jesteśmy, oj jesteśmy, tu w odległej Polsce ktoś z niecierpliwością na Was czeka. Najwyższa pora, by skompresować swój kunszt w formie digipacka i wysłać nam forpocztą; widzimy się za rok na liście płyt, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj »

przeczytaj playlist


#20-11    #10-01

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)