Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
T - Krótka Piłka - Albumy
-
Tennis Yours Conditionally
(29 kwietnia 2017)Pierwszy singiel Tennis jaki usłyszałem, "Modern Woman", oczywiście zachęcał do odsłuchu, ale był raczej dobrze znanym indie-folkowym schematem. Z tego też powodu nie miałem zbyt wielu oczekiwań co do Yours Conditionally, A TU BĘC – miło się rozczarowałem. Duet Riley/Moore umiejętnie drąży temat songwritingu lat 70., czyli wykwintną, soft-rockową wrażliwość na modłę King/Rundgrena ("In The Morning I'll Be Better"), przypomina też czasem o retro-popie a la Cardigans ("Fields Of Blue") czy folkowości, która chciałaby być nieco sophisti – jak Mitchell czy wczesne Hall & Oates ("Please Don't Ruin This For Me"). Fakt, jest trochę nierówno, ale właściwie każdy numer ma coś chwytliwego do zaoferowania (warto też zerknąć w teksty), każdy na swój sposób SPOGLĄDA W PRZESZŁOŚĆ, ale w sposób kreatywny, dzięki czemu mówienie o Yours Conditionally jako o "zbiorze ćwiczeń stylistycznych z 70s w indie-sosie", nie jest wcale wielką obelgą. –J.Bugdol
-
Tera Melos Trash Generator
(3 października 2017)Pamiętacie jeszcze taki zespół jak Tera Melos? Jeśli wspominacie czasem X'ed Out (albo przynajmniej genialne "Sunburn") i wspomnienia te są raczej ciepłe, to dobrze się składa, bo trio wróciło niedawno z nowym materiałem, będącym z grubsza kontynuacją ścieżki obranej na tamtym longplayu. Przestrzeń Trash Generator wypełnia ożywczy blend post-hardcore’u po linii matematycznej, popowo nastawionej wrażliwości oraz piętrzących się, prog-rockowych harmonii. W stosunku do poprzednika mniej tutaj słońca, za to odrobinę więcej przekłutej w rozklekotane linie basu i metaliczne riffy dekadencji, choć wciąż mówimy o graniu będącym niewyczerpalnym źródłem energii. Nie tak dawno pisałem o ostatniej EP-ce Palm i jeśli w tym roku nadal komuś mało tak błyskotliwego gitarowego łojenia, koniecznie powinien sprawdzić także Trash Generator. –W.Chełmecki
-
Terekke Improvisational Loops
(11 kwietnia 2018)Bardzo cieszy mnie aktywność labelu Music From Memory. Całkiem niedawno jej sumptem ukazała się bardzo ciekawa kompilacja Uneven Paths: Deviant Pop From Europe (1980-1991), a w samej końcówce lutego pojawił się nowy album Matta Gardnera aka Terekke. Na krótkim jak na możliwości ambientu (36 minut) albumie znalazła się muzyka dość niejednoznaczna: jednym może wydać się niebywale smutna czy wręcz przygnębiająca, innych może wprowadzać w błogi trans, a jeszcze innych może świetnie zrelaksować. Ja doświadczam wszystkich tych bodźców naraz, bo te przybrudzone, niewyraźne i lekko oniryczne faktury Improvisational Loops mnie niepokoją, hipnotyzują i odprężają równocześnie. To właśnie taki ambient, jaki lubię najbardziej, więc nie ma znaczenia, czy słucham krótkich miniaturek ("Unother", "Ambien", "Arrpfaded"), czy niemal 20-minutowych medytacji ("Nuwav2"), bo wszystko działa tutaj tak, jak powinno. –T.Skowyra
-
Thou Magus
(4 września 2018)Heathen sprzed czterech lat, będąc pierwotnie środowiskowym klasykiem, niespodziewanie wdarło się nawet na poptymistyczne Porcysowe salony. Z Magus raczej nie będzie podobnie. Przynajmniej w redakcyjnych kuluarach nie zachwala się nowego Thou tak, jak czyniło się to pod koniec roku 2014. A szkoda, bo najprawdopodobniej spotykamy się właśnie ze szczegółowym i kompleksowym przeglądem wszystkiego tego, co składało się na unikatowe brzmienie anarcholi z Luizjany. Post-rockowe crescenda rzadziej tańczą w bagnie mulistych riffów. Tempo: średnie, bo palce już nie tak często urządzają sobie efekciarskie spacery po gryfie. Thou "droniaste", atmosferyczne i rozciągnięte do granic możliwości. Chcąc sprowadzić stylówkę z Magus do prostego działania arytmetycznego otrzymamy coś na kształt Heathen – impet. Dodać brutalizm, a raczej: black metalowy "archaiczny" feeling. Niedosłownie rzecz jasna, bo na czarno się tutaj bynajmniej nie gra, ale Funck potrafi momentami warknąć w tę nutę. Produkcyjnie? Surowizna deluxe. Wyobraźcie sobie, że rany po balladach Low z wysokości I Could Live in Hope uprzejmie potraktujecie papierem ściernym. Pierwotnie narzekałem na kolejne w wydaniu Thou pięć kwadransów. Że za długo, i że tak nie można, kiedy swoje kompozycje wypruwa się z "przyspieszeń" i włącza permanentny tempomat. Przy kolejnym, teraz nastym odsłuchu, tracę poczucie czasu zupełnie tak, jakbym obcował z monumentalnymi dziełami stonerowych wieszczy. Czas zatrzymuje się nie tylko dla umarłych. Są jeszcze Electric Wizard, Sleep, a także chłopacy z Thou. –W.Tyczka
-
Thought Gang Thought Gang
(29 listopada 2018)Coś niesamowitego. Album, który teoretycznie powinien funkcjonować jedynie na zasadzie nadprogramowej gratki dla najwierniejszych fanów, okazał się materiałem wykraczającym poza kontekst sympatycznego bonusa. Lynch i Badalamenti wygrzebali z prywatnych archiwów krwisty kawał barbarzyńskiego, tętniącego energią, awangardowego jazzu. Siermiężne improwizacyjne formy chwalą się brakiem sensownej struktury, nawiązując do zatrważającego absurdu twórczości autora Głowy Do Wycierania (Frank 2000 to utwór, za który mógłbym umrzeć). Jakby tego było mało, wisienką na torcie (albo mrówką na serze) jest maniakalna maniera wokalna Angelo, zszywającego mikrofonowego Frankensteina z ochłapów cynizmu Toma Waitsa i romantycznej autodestrukcji wczesnego Nicka Cave'a. Kultowy kompozytor z godną podziwu łatwością wciela się w rolę charyzmatycznego MC, nadającego nonsensownemu liryzmowi Davida szekspirowskiej wagi. Czysty pankrok. –Ł.Krajnik
-
Thunder Tillman Jaguar Mirror (EP)
(23 sierpnia 2016)Na początku lipca Pony, czyli 1/2 duetu Thunder Tillman, na antenie nowojorskiego The Lot Radio, zagrał naprawdę dobry DJ Set, przez ponad dwie godziny łącząc gęste, wielowarstwowe synthy z intensywnymi wpływami rdzennej muzyki z różnych zakątków świata, od tropiku po orient. Do tego fajnie, że znalazło się również miejsce na nasz "folklor", czyli pochodzący z 1976 roku, utwór "Baby Bump" grupy Arp Life (wokalnie wspartej przez Alibabki), który jest jednym z wielu absolutnych dowodów na songwriterską zajebistość Andrzeja Korzyńskiego. O ile sam secik był wzbogacany funkowym groove'em z całkowitym potencjałem parkietowym, to autorski materiał długowłosych Szwedów, wydany nakładem amerykańskiego ESP Institute, niezbyt nadaje się do tanecznych wygibasów. Mimo to Jaguar Mirror w czasie odpowiadającym szkolnej przerwie obiadowej prezentuje całkiem ciekawy, downtempowy materiał, stanowiący ukłon w stronę pierwszego albumu Leftfield, a momentami, tak jak w przypadku "Anligments", Thunder Tillman przywodzą na myśl nawet takie rzeczy jak "The Big Ship" Briana Eno. –A.Kasprzycki
-
Thundercat The Beyond / Where The Giants Roam (EP)
(26 czerwca 2015)Mam wrażenie, że Stephen Bruner na swoim najnowszym wydawnictwie nieco nam ”znormalniał” i uładził swoje kompozycje. Tym razem bez basowej ekwilibrystyki i rwanej narracji właściwej dla swoich poprzednich wydawnictw, ale za to z dużą dozą subtelności i wyciszenia po raz kolejny eksploruje rejony soulu, psychodelii i fusion. Ha, mógłbym wrzucić tutaj tysiące innych gatunków i podgatunków, ale po co − doskonale przecież wiemy, że próba łatwej kategoryzacji muzyki Thundercata z góry skazana jest na porażkę. Współprodukowana przez FlyLo, który notabene wymiótł ostatnio w Teatrze Studio, The Beyond / Where The Giants Roam to tylko szesnaście minut muzyki i sześć kawałków, ale nie sposób nie docenić refleksyjnej, rozleniwionej ballady ”Song For The Dead” czy eleganckiego w kontekście produkcyjnych detali ”Them Changes” (Kamasi Washington na saksie!). Największą robotę robi tutaj jednak ”Lone Wolf And Cub” (pojawia się Herbie!) z czarownym refrenem i przepięknymi gitarowymi plecionkami. Na początek lata nie znajdziecie lepszego wydawnictwa do popołudniowej sjesty na hamaku, więc bierzcie tę EP-kę w ciemno. −J.Marczuk
-
Tirzah Devotion
(7 września 2018)I Make You Fine, Again. W zasadzie to nie miałem dotychczas przyjemności z aż tak radykalnym zerwaniem czwartej ściany w muzyce. Dziwnie bym się czuł, gdybym został zmuszony słuchać tego openera z kimkolwiek stojącym obok; jeszcze dziwniej pisząc o tym. I nie chodzi tu o to, że sama, niemal banalna, treść tych słów, tworzy silnie intymną więź słuchacza z londyńską piosenkarką, ale o te narastające obtoczone w specyficznej flegmie dźwięki podkreślane klawiszową wibracją – chciałbym, żeby cała płyta składała się z takich nieziemskich momentów. Wszystkiego jednak mieć nie można, a po pierwszym utworze wracamy z lekkim zrezygnowaniem na ziemię, lądując tuż obok alternatywnego r&b. I owszem nie najgorsze to r'n'b, bardzo hipnotyzujące (pobrzmiewające zaraźliwą mantrą Do You Know), ale pomimo tego, jak dobre są te utwory, w moim odczuciu Tirzah błyszczy w momentach najbardziej brzmieniowo niekonwencjonalnych. We wstępie do "Basic Need", w niesamowicie przestrzennym, pozbawionym zaakcentowanej rytmiki początku "Guilty". W momentach sięgania po wszelkiego rodzaju glitche i zacięcia. W chwili, w której czuć unoszącego się nad wszystkim ducha Music For The Airport ("Say When"). A w końcu w miejscach, w których ta słynna "hipnagogia" i odrealnienie przejmują stery uwagi słuchacza, za pomocą lekko rozstrojonego "vintage" pianina. Devotion jest kojące, Devotion jest ciepłe, niewymuszone, jednocześnie surowe i niezwykle w swojej intymności piękne. –M.Kołaczyk
-
Title Fight Hyperview
(13 lutego 2015)Kto spodziewał się doznać na Hyperview więcej violent pop punku i post-hardcore’u, tego niestety rozczaruję – obejdzie się bez pięści w moshpitcie. Zamiast agresywnych gitar i wyrazistego wokalu kojarzonego z początkami działalności kapeli, na tę chwilę przychodzi nam zmierzyć się z ich niemrawą, gazingującą odsłoną wspieraną eksploatowanym dziś przez setki grup (aż do porzygania) rozmytym dreamy wokalem. Próżno szukać bardziej statystycznego i osowiałego kawałka wśród wszystkich dotychczas zarejestrowanych nagrań zespołu, niż pierwszy singiel z płyty – "Chlorine". Jamie Rhoden szczerze moduluje ku chwale lat ubiegłych tylko w najlepszym "Rose of Sharon", gdzie szczątkowo słychać tę charakterystyczną surowość Title Fight. Eksperymenty stylistyczne mające docelowo poszerzyć grono odbiorców, na gruncie muzycznym zdecydowanie im nie służą, dlatego kciuk w dół – bezdyskusyjny zwód. Chyba, że w 2014 lubiłaś/eś hasać do przeciętnych Cheatahs oraz grałaś/eś w bierki przy Nothing. –W.Tyczka
-
Tom VR Films
(29 marca 2018)O Films dowiedziałem się zupełnie przypadkowo, ale bardzo się z tego cieszę, bo o debiutanckim longplayu producenta Toma VR jakoś nie pisze się w mediach. Nawet na Resident Advisor nie udało mi się znaleźć recenzji, a piszę "nawet", bo gdzie jak gdzie, ale skupieni wokół portalu redaktorzy raczej bacznie przeczesują cyfrowy świat w poszukiwaniu drogocennych łupów. Do takich należy wydany w malutkim labelu All My Thoughts niniejszy album: to fuzja kozackich tanecznych patentów, której główną osią jest refleksyjna, nocna aura, która wydaje mi się jednym z głównych elementów house'owego grania tej dekady. Są więc imersyjne, ambientowe interludia ("Night Tape"), powyginane jungle'owe loopy w oldschoolowych barwach ("Golden Memory"), house'owe samograje (przypominający nagrywki Octo Octy "You (Or Someone Like You)"), a przede wszystkim pyszny koktajl z Akufenowskiego micro-house'u ("Sunrise Tape", mój ulubiony "Tanz" i closer z literackim odnośnikiem w tytule – "Infinite Rest"). Razem to wszystko daje zaskakująco grywalny materiał, nad którym absolutnie trzeba się pochylić. I to nie raz i nie dwa. –T.Skowyra