Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
D - Krótka Piłka - Albumy
-
DJ Spinn Off That Loud (EP)
(5 października 2015)DJ Spinn jeden z filarów Teklife, współautor połowy Double Cup wydaje czteroutworową EP-kę dla Hyperdubu. Taki opis powinien zachęcić do odsłuchu większość miłośników juke i footworku, o ile jest to potrzebne i już tego nie zrobili. Pisałem już na łamach Porcys o ostatnim pośmiertnym wydawnictwie Rashada , z tym że... Off That Loud zdaje mi się lepsze. Jest tak zapewne dlatego że produkt Spinna nie jest żadną powtórką z rozgrywki. Każdy z kawałków poszukuje jakichś nowych ścieżek dla swojego gatunku. ”Throw It Back” przygniata swoim ciężarem i z lamusami się nie pieści, ”The Future Is Now” krzyczy pozdro techno!, a utwór tytułowy pozwala na chwilę oddechu przed ostatnią stacją.
Największą kosą w tym zacnym zestawie jest znany już wcześniej, rewelacyjny wałek z gościnnym udziałem Danny'ego Browna na majku oraz nieodżałowanego DJ Rashada w roli, jak mniemam, pomocnika produkcji. ”Dubby” z gracją łączy jungle’owe bębny, dubowe basy i jazzową melodykę sampla z maniakalnie powtarzanymi wersami z ust naszego nie-do-końca-uzębionego przyjaciela. Choćby dla tego utworu warto sprawdzić tę EP-kę, bo na chwilę obecną to moja czołówka singli tego roku. Czyli nie w kij dmuchał. –A.Barszczak
-
DJ Sports Modern Species
(7 września 2017)Jeśli szukacie w tym roku tanecznej elektroniki z obecnością "ludzkiego" ducha, zwróćcie się do Duńczyka Milána Zaksa. Pod aliasem DJ Sports producent kreuje sugestywną wizję post-klubowej muzyki, w której miejsce znalazły nie tylko aktualne nastroje, ale również sporo wycieczek w przeszłość. Kluczem jest inteligentna fuzja wszystkich czynników: na przykład w "World A" pojawia się Goldie i jego metafizyczna filozofia drum'n'bassu, która przenika footworkowe zakusy, albo "Fertile Crescent" to zwrot ku 90sowemu house'owi pozostający jednak w czasie teraźniejszym. Sporo tu Orbitalowej trajektorii, ambientowej refleksji, ale i rasowego, dancefloorowego grania. Dlatego polecam Waszej uwadze skondensowany zbiór Modern Species, który nie zasługuje na zlekceważenie i pominięcie, bo tak po prawdzie dla mnie to jeden z najlepszych tanecznych materiałów roku. –T.Skowyra
-
DJ Taye Still Tripin'
(16 kwietnia 2018)Jestem całkiem sporym fanem wszelkiego rodzaju footworków i juke'ów, ale mam z tym podgatunkiem tanecznej elektroniki mały problem. Otóż poza kilkoma pewniakami (DJ Rashad czy Traxman) naprawdę trudno znaleźć footworkowy album trzymający wysoki poziom przez cały czas trwania. Tym bardziej cieszę się słuchając Still Tripin' DJ-a Taye, który choć nagina jak może stylistykę, w której się obraca, to jednak jej wspólnym mianownikiem jest właśnie footwork. Wspólnie z ekipą ziomków (DJ Manny, DJ Lucky, Odile Myrtil czy DJ Paypal), Dante Sanders kluczy po meandrach nurtu łącząc go z drill'n'bassem ("Need It"), hiphopem ("Smokeout") czy purple soundem ("Same Sound"). Ale gdy bierze się za dekonstrukcję juke'owych formuł (zwłaszcza w drugiej części LP) to również jest niezwykle interesująco. Dlatego bardzo polecam ten album, który już wbił się do czołówki moich ulubionych footworków na długim dystansie. –T.Skowyra
-
DJ Zozi Mellow Vibe (EP)
(22 września 2016)Nie będę owijał w bawełnę – z d&b nigdy nie było mi specjalnie po drodze, znaczy się – może i byłoby, ale nie miałem nawet większej okazji tego zmienić, przekonać się o tym. Wtem, całkiem przypadkiem, natrafiłem na Mellow Vibe i muszę przyznać, że żałuję swojej wstrzemięźliwości. Pod aliasem DJ Zozi, kanadyjska producentka, znana wcześniej jako D. Tiffany wysmażyła, ponownie pod egidą 1080p, świetny, zwarty materiał, który zrzuca okowy outsider house'u i rzuca się rozkoszne fale, rozmarzonego, sennego jungle. Nic nie poradzę na to, że te dwadzieścia minut najbardziej kojarzą mi się z beztroskimi czasami grania po nocy w pierwszy Unreal Tournament. Ilekroć słyszę tytułowy track, przed oczami stają mi dwa zamki zawieszone w przestrzeni z mapy "Facing Worlds". A z moich ust trudno o lepszą rekomendację. –A.Barszczak
-
Daphni Sizzling (EP)
(27 czerwca 2019)Dobra selekcja jest ważniejsza od dobrego miksu. Wie o tym Daniel Snaith, wie shafter, wiem ja i wiedzą wszyscy DJ-eje puszczający w ociekających potem klubach i udawanych beach barach nieswoje piosenki. Kiedy następnym razem usłyszycie "mordo daj spokój, jest za gorąco na wychodzenie z domu", bo jest 35°C, ale potem jednak "no dobra, chodź", to pamiętajcie, że to pierwsze to chuj, a to drugie oznacza, że możliwą do wyjścia imprezę urządza prawdopodobnie alter ego Caribou. "Sizzlin' Hot" nikomu nieznanego zespołu Paradise (nikomu, poza Łukaszem Konatowiczem, który w 2011 roku przesłuchał raz piosenkę "In Love with You"), rozpromieniło się w house'owy, pięcio-i-półminutowy powód do zamykania wszystkich nietańczących ludzi w więzieniach. Jeżeli poza elektroniką lubicie też czasem jazzujące klawisze, to wasze "jeżeli" to "If", flame emoji. "Romeo" mruga do Boney M, jakby się w nim działy spięcia prądu wysokonapięciowe, a "Just" tylko utrzymuje nastrój. Sizzling hot, fucking hot, to cudaczne, cudnie taneczne EP dla wszystkich, którzy wiedzą i myślą o ocieplaniu się klimatu (nie chodźcie nigdy i nigdzie tańczyć z debilami). –A.Kiszka
-
Dark0 Oceana (EP)
(5 grudnia 2016)Davor Bokhari pewnym krokiem przechadza się po supermarkecie ze współczesną "elektroniką", ale czasem lubi też wpaść do małego kiosku z sentymentalnym asortymentem. Nie bez powodu Wojtek pisząc o jego ostatnim singlu "Forever" zasygnalizował, że Dark0 świetnie czuje się w "operowaniu hipertekstualizmem, tym razem w wersji tumblrowej". Dodatkowo przy okazji tegoż tracka, ale również całej EP-ki Oceana, wyczuwam delikatne pokrewieństwo z dość enigmatycznym projektem Doss – ta muzyka oddycha najntisowo-nostalgicznym tlenem zmieszanym z rave'ową parą. Rezultat takiej fuzji może nie jest oszałamiający, ale dzięki wzorowemu wgryzieniu się w temat, ten mały zbiór prawilnie sprawdza się w roli umilania czasu "tu i teraz". To całkiem spory atut. –T.Skowyra
-
Dawn New Breed
(11 lutego 2019)Dawn zrywa ze stylistyką enigmatycznego r&b po to, by nagrać najbardziej bezpośredni album w karierze. Królowa z Nowego Orleanu serwuje szereg niezwykle osobistych, życiowych refleksji, tworzących obraz mentalnej siły w pełni ukształtowanej kobiety. Córka muzycznego talent show dojrzała do socjologicznej dyskusji, a przy tym nie zapomniała uzupełnić opinii przykładami zrodzonymi z prywatnych doświadczeń. Elegancki pop w jej wykonaniu celebruje afroamerykański feminizm, unikając populistycznych sloganów. Te intymne autobiograficzne impresje w wyrazisty sposób charakteryzują tożsamościowe dylematy protagonistów współczesności. Aż szkoda, że cały styczeń nie był tak dobry. –Ł.Krajnik
-
D∆WN Infrared (EP)
(12 maja 2016)Teraz już wiem, czego brakowało mi na zeszłorocznym longplayu Dawn Richard. Blackheart, choć nie słuchałem go już od bardzo dawna, był ciężkawy i okrojony z nośnych elementów, natomiast decyzja o współpracy z kozakiem Kingdomem to kompletne zwycięstwo artystki. Ezra Rubin już udowodnił, że potrafi wytworzyć z wokalistkami taką chemię, że strach się bać, dlatego "Honest" to tylko potwierdzenie jego wyczucia i skillsów. Jasne, można powiedzieć, że producent po prostu wymienił Kelelę na Dawn, ale przecież to geometryczne, duszne, intymne r&b "Honest", którego głównym ogniwem jest uroczysty chorus miażdży z miejsca swoim poziomem i unikalną fizjonomią. W "How I Get" meldują się klaustrofobiczny, kingdomowy sznyt, ale i jakiś rihannowy vibe, "Paint In Blue" igra ze słuchaczem za pomocą emocji, a "Baptize" tarza się w rozmazanym ambiencie. Czekam na więcej od tej dwójki, bo EP-ka pobudza i to nieźle. –T.Skowyra
-
Dead Can Dance Dionysus
(2 grudnia 2018)Są takie zespoły, o których się myśli, że się nie chce, żeby wracały po swojej trochę dłuższej nieobecności. Są takie określenia gatunkowe, jak "neoclassical new age", "world music" czy "etheral wave", które pod koniec drugiej dekady XXI w. trącą, naturalnie, tandetą. Są takie wzdrygnięcia, które pojawiają się na plecach, co po niektórych bardziej osłuchanych ludzi, wraz ze słowami: "cytra", "bałałajka", "celtycki akcent" czy "ortodoksyjny chór bliskowschodni". Są też takie wigilijne wieczory w polskich domach, którym nie towarzyszy ani Michael Bublé, ani też najlepsza na YouTube świąteczna składanka grudzień 2017 kolędy remix, ale Spiritchaser. Po dwudziestu dwóch latach pojawia się materiał typu "dorównujący" osiągniętemu ogromowi, który, jakby się nad tym troszkę dłużej zastanowić, nie zasługuje w sumie na żadną kontynuację. Duet Perry/Gerrard wrócił jednak z kolejnym zlepkiem dźwiękowym, eksplorującym ludowe tradycje spirytystyczne, który w pełni kwalifikuje się jako metafizycznie ogromny. Możecie nie brać na poważnie nic z tego, co tu piszę, zatrzymując się w tym tekście na słowie "tandeta", ale to prawdziwie "organiczne" wyławianie się piosenek z folkloru rozrzuconego po świecie od Turcji do Irlandii, te rzeźbione intensywnie zaciekawionym głosem arabeski, ten nieistniejący język otwierający drugi akt, mozolnie ryte w marmurze harmonie, patchworkowo tkane melodie, prawdziwa, pachnąca kadzidełkami z pewnego krakowskiego pubu na Kazimierzu przeznaczonego na nie-randki – eteryczność, moje łopatki na zimnej podłodze i niebiesko-pomarańczowe plamy pod powiekami wydają się w Dionysusie czymś wspaniałym – i piszę to wszystko bez najmniejszego cienia zażenowania. –A.Kiszka
-
Dean Blunt Zushi!
(30 września 2019)Mam w zwyczaju dobierać płyty po tym, co widzę za oknem. Buriale na noc, Animal Kolektywy na słoneczko, na pewno nie jestem w tym odosobniona. Długo czekałam aż warunki pogodowe pozwolą mi w pełni doznać ostatniego Deana Blunta. W końcu niebo przykryły chmury typu warstwowego, spadło ciśnienie, spadł deszcz, ja upadłam po afterze, który nie mógł się skończyć do piątej po południu. Nareszcie okoliczności się zgadzały. Zushi! okazał się muzycznym patchworkiem melancholii z różnych parafii, na tyle różnych, że otworzywszy oczy po upływie dwu minut, wpada się w tę typową dla popołudniowej drzemki dezorientację. Przewracając się z boku na bok, towarzyszą tu nawałnice lo-fi szumów, echa jakichś stłamszonych samotności, zmęczone, lecz niemęczące brzdąkanie. To nie jest materiał do puszczenia w towarzystwie, nie po przespanej nocy. To okazja, by cudzym głosem zmaterializować swoją chandrę. Przyznam, że nie ma nic bardziej słodko-smutnego niż wokal Panda Beara, gdzieś w połowie mixtape'u, przezierający się przez płytki sen-kolaż zdań i pocztówek. Mieszkam nad morzem i mam możliwość oglądania go w lirycznej szarzyźnie. Nigdy tego nie robię, nie chce mi się jechać godzinę tramwajem, starczy mi ta muzyczna symulacja. –N.Jałmużna