Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
C - Krótka Piłka - Albumy
-
Chavez Cockfighters (EP)
(23 stycznia 2017)Czego można oczekiwać od budzących się po latach wydawniczej śpiączki Chavez? Napiętych, orbitujących wokół świetnej sekcji (James Lo na perce, tradycyjnie szacuneczek) riffów, laurek dla Spiderland, math-rockowej kanciastości, zachowującej jednak szacunek dla stadionów świata. Na tej trzyutworowej EP-ce Nowojorczycy serwują to wszystko w oparach najntisowego, pół-amatorskiego vibe'u, a jednocześnie na tyle zręcznie i konkretnie, by Cockfighters z czystym sumieniem nazwać zaskakująco smacznym powrotem indie-dinozaurów. Się poleca, się słucha. −W.Chełmecki
-
Cheatahs Sunne (EP)
(24 marca 2015)Już pierwszy riff na ich trzeciej EP-ce zdaje się krzyczeć, że Cheatahs po świetnym longplayu ani myślą łapać zadyszki. Sunne prezentuje zespół od każdej strony. W tytułowym "Londyńczycy" próbują skumać elbrechtowską myśl melodyczną, w "Campus" łapią noise za ryj i bawią się w namiętne uwarstwianie faktur, a punkgaze’ujący "No Drones" ujawnia przed nimi korzyści płynące ze szczypty nonszalancji. "Controller" brzmi z kolei jak zwieńczenie, efekt finalny i mix tych poszukiwań, zdany na piątkę egzamin zawodowy z shoegaze’u, dlatego dziwię się, że nie wylądował na ostatniej pozycji tracklisty. Być może miejscami kciuk chce odrobinę odgiąć się w bok, w stronę przeciętności, ale ostatecznie warto dać szansę. –W.Chełmecki
-
Chic It's About Time
(22 października 2018)Długo trzeba było czekać na ten album, którego data premiery była wciąż przekładana. I kiedy wreszcie się ukazał (swoją drogą tytuł jak najbardziej adekwatny) muszę z przykrością stwierdzić, że jestem zmuszony do "wypowiedzi chłodnej, precyzyjnej i oszczędnej" aby go "opisać". Bo wiecie – It's About Time właściwie w ogóle nie brzmi jak album Chic (jeśli poprzez Chic rozumie się to, co ta formacja robiła głównie w latach 70.). Zapomnijmy więc o kapitalnej sekcji rytmicznej i błogich, zapętlonych melodiach, które miażdżą od środka, a przygotujmy się raczej na zabójczo bezpieczną dawkę miłego, ale totalnie sformatowanego disco-popu. Lista gości sugeruje coś w rodzaju Funk Wav Bounces Vol. 2, choć podczas gdy longplay Calvina Harrisa to całkiem przytomny wakacyjny soundtrack, tak próby Nile'a Rodgersa i ekipy właściwie nie wzbudzają większych emocji. Wielka szkoda, ale jest jeszcze nikła nadzieja, że zapowiadany na kolejny rok, nowy album Chic pozostawi po sobie znacznie lepsze wrażenie. –T.Skowyra
-
Childish Gambino "Awaken, My Love!"
(7 grudnia 2016)Donald Glover to taki trochę człowiek renesansu, bo choć nie jestem przesadnym jego fanem, to szerokiej rozpiętości jego działań nie można mu odmówić. Aktorzyna, niegdyś raper (już Kauai oderwało się od jego poprzednich nagrań), teraz śpiewak. Trzeci album kalifornijskiego nicponia prawdę mówiąc nieco mnie zaskoczył. Po zapowiedziach spodziewałem się raczej eklektycznego zbioru różnych pomysłów, a otrzymałem pełnokrwisty pomnik dla funkowych bohaterów sprzed 40 lat. Nie ma nic w tym z lamarowego afro-mesjanizmu, "Awaken, My Love!" to psychodeliczna odyseja rozkosznej retromanii, która z dużym wdziękiem i skutecznością naśladuje funkadelicowe klimaty. Robi to bezbłędnie bez popadania w nudziarstwo i tandetność. Całość prezentuje raczej równy poziom, konsekwentnie eksploatując obraną stylistykę. Wyróżniają się singlowy "Redbone", zamykający "Stan Tall" (obydwa na plus) oraz "California" (na minus, strasznie irytujący numer). Brakuje może większej przebojowości i nieco mniejszej odtwórczości, ale nie jest to szczególną wadą.
Podobno Questlove zadzwonił do D'Angelo w środku nocy, aby rozpłynąć się nad tym albumem. Cóż, myślę, że to trochę przesadzona reakcja, mimo niepodważalnej jakości tej płyty. Ale jeśli zachęci ona kogokolwiek do sięgnięcia po, dajmy na to One Nation Under A Groove, to nie pozostaje mi nic innego jak przyklasnąć. –A.Barszczak
-
Chino Amobi PARADISO
(30 sierpnia 2017)Chino Amobi to artysta, którego skromny dorobek balansuje gdzieś na pograniczu ciekawych możliwości i niewykorzystanych szans. Nie inaczej jest w przypadku PARADISO. Adept post-industrialnej sztuki układania dźwięków, po raz kolejny wymyśla sobie całkiem ciekawy koncept, ale realizuje go trochę po łebkach. Cyberpunkowa wiwisekcja współczesnego świata opiera się na recyklingu kilku mocnych pomysłów, pozbawionych odpowiedniej puenty. Narracyjna stagnacja tego futurystycznego spektaklu, każe nerwowo spoglądać na zegarek, mniej więcej w połowie drugiego aktu. Serwowany przez Chino, technologiczny horror show, traci moc oddziaływania również przez nachalnie wtrącany spoken word i gościnne kontrybucje wokalne. Dosłowność zaangażowanej, ulicznej filozofii pasuje do abstrakcyjnych, noise'owych kolaży jak pięść do nosa. Członek kolektywu NON znów obiecuje więcej, niż jest w stanie dać. Jeśli Amerykanin zawiedzie mnie po raz trzeci, to już nie będę miał skrupułów przed wykreśleniem jego nazwiska z mojej listy dobrze zapowiadających się młodych talentów. –Ł.Krajnik
-
Choker Mono No Moto (EP)
(12 lutego 2019)Króciutka EP-ka Chokera jest pierwszą częścią trylogii mini-projektów, którymi Amerykanin zamierza zalać rynek muzyczny w 2019 roku. Mono No Moto to coś w rodzaju ekspresowej taśmy demonstracyjnej, poświęcającej dziesięć minut na prezentację supermocy wschodzącej gwiazdy podziemnego r&b. Trzy różnokierunkowe piosenki czarują efektowną estetyczną żonglerką, częstującą nas oceanowym szykiem, neo-soulowymi pastelami oraz lśniącym post-disco. Melodie młodego artysty może nie nokautują, ale na pewno mogą delikatnie zawrócić w głowie. Finezja, z jaką podchodzi do popowej materii, powinna zawstydzić bardziej doświadczonych znajomych po fachu. Autor Honeybloom mimo statusu żółtodzioba wykazuje się większym wyczuciem stylu i dobrego smaku, niż np. męczący teatralny dekadentyzm Abel albo aspirujące porno-rekiny klasy B pokroju The-Dream czy Chrisa Browna. Świeżak nie napina mięśni i bez większego wysiłku buduje swoją pozycję. Potencjalnego singla roku ma już w kieszeni, więc pozwólmy mu w pełni rozwinąć skrzydła. –Ł.Krajnik
-
Chris Cohen Chris Cohen
(6 maja 2019)Właściwie od zawsze podoba mi się stylówka byłego członka Deerhoof. Jego leniwy songwriting po uszy zanurzony w psychodelii rodem z lat 60. i w pewien sposób czerpiący z dorobku najróżniejszych bardów nucących sobie przy akustyku działa na mnie kojąco, choć zdarzają się momenty, która bardzo mi imponują ("Torrey Pine"). Szkoda tylko, że całość jego repertuaru to tylko i aż "szlachetna prostota" – Chris nie wychodzi poza swoje ustalone granice i cieszy się tym, co ma, a można by przecież czasem zaskoczyć samego siebie i zmienić tonację w najmniej odpowiednim momencie, prawda? Ale bez tego też jest całkiem nieźle: już opener "Song They Play" przynosi wszystko to, za co lubię gościa, czyli delikatnie prowadzoną, staromodną piosenkę, w której kryje się garść melodii skąpanych w psychodelicznej polewie. Kto ma ochotę na więcej retro, niech odpala 60sowy "Sweet William", a komu mało przyczajonych ballad, niech kliknie w "What Can I Do". I może tylko przez chwilę będę cieszył się z tego self-titled albumu w należyty sposób, bo z czasem będę o nim pewnie trochę zapominał. Ale przez te moment Cohen zrobi swoje i w sumie o to chodziło. –T.Skowyra
-
Ciara Beauty Marks
(15 maja 2019)Niestety nie ma niespodzianki. Niestety, bo wszystko wskazywało na to, że nowy album księżniczki r&b będzie mocno nierówny. I tak właśnie obok wspaniałej kunsztotwnej trap-ballady "Greatest Love" (kolejny wielki singiel Ciary), mamy generyczny funk-pop "Thinkin Bout You", na toksyczny, przyzdobiony synth-basowym motywem wyciętym jakby z "Poison" Prodigy "Set", odpowiada bezpieczna i pozbawiona kolorów, tytułowa fortepianowa ballada, 2-stepowy "Level Up" z fantastycznym prechorusem uzupełnia szykowany do roli mainstreamowego hitu "Dose", który mnie mocno zawodzi. Wszystko potwierdza kolejny raz: Ciara to wybitnie singlowa zawodniczka, której albumy stanowią najczęściej zbieraninę randomowych numerów z jednym bądź kilkoma strzałami gromiącymi zdolne konkurentki. I właśnie dla highlightów warto sprawdzić Beauty Marks. –T.Skowyra
-
Cigarettes After Sex Cigarettes After Sex
(27 czerwca 2017)Gdy w grudniu widziałem Cigarettes After Sex na żywo, to gdzieś pomiędzy smutkiem nieobecności i używanym rozchwianiem doszedłem do wniosku, że jednak czekam na tę płytę. Cóż, nie wyszło tak, jak chciałem. Mistrzowie tumblr-core'u po uroczej EP-ce z 2012 roku nie do końca sprostali oczekiwaniom i wypuścili na świat płytę, na której praktycznie wszystkie utwory brzmią jak odrzuty z sesji: nuda, odcinanie kuponów, powtarzalność, opróżniony aszynbecher. Emocjonalny szantaż, na który zazwyczaj się nabieram, tym razem nuży każdą przeciągniętą frazą, każdym wolno wybitym akordem i każdym naiwnym wersem, a mieszanka slow-core'u i dream-popu już nie urzeka kawiarnianym romantyzmem. Wydaje się wręcz, że przeznaczeniem tego wydawnictwa jest muzyka tła. Reasumując: palenie jest przyczyną zawałów serca i impotencji, zawiedzione oczekiwania często skutkują złamanym sercem. Dlatego lepiej rzuć/porzuć, ewentualnie skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. –P.Wycisło
-
Clairo diary 001 (EP)
(1 czerwca 2018)W zeszłym roku Clairo zaczarowała byciem pretty girl lub też tą jedną konkretnie piosenką piętnaście milionów osób na Youtube i jakąś połowę Porcys (w tym też mnie). Niewinny lo-fi-pop i aesthetic-based stylówa tego dwudziestoletniego aniołka z Bostonu, nadmuchały dookoła niej życzeniową bańkę z nadzieją na odświeżenie sceny czy oddech od muzyki rozumianej komercyjnie. diary 001 składa się z sześciu numerów, z czego trzy są już wszystkim zainteresowanym dobrze znane; wartość tekstów jest właściwie umotywowaniem dla tytułu EP-ki, a muzycznie niezmiennie – jest to ładny, łatwy pop spleciony z syntezatorów i generowanych komputerowo kliknięć i ćwierknięć, które opływają beznamiętny i dziecięcy głos Clairo. Czarujące refreny, slacker-core'owe melodyjki i sama postać tej dziewczyny mnie w sumie kupują i gdyby nie to, że (być może niesłusznie) spodziewałam się czegoś trochę więcej, dałabym bez zbędnego zastanawiania się łapkę w górę, wciąż nucąc sobie "Pretty Girl" – A.Kiszka.