Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
A - Krótka Piłka - Albumy
-
Apolo Beat Actriz
(6 października 2014)Wokół tyle gorących i ekscytujących nowości (wystarczy wymienić krążki Thoma Yorke'a, Aphex Twina czy U2), a ja słucham płyty argentyńskiego bandu, pobranej za darmo (i legalnie) z Bandcampa. Ale skoro Apolo Beat pykają zwiewny dance-punk i grają niemal w tej samej lidze, co Tigercity czy Tesla Boy, to chyba nie ma się co dziwić, że ich polubiłem, i nie chodzi o to, że coś gdzieś kliknąłem (ależ to słowo straciło na znaczeniu these days). Jak to się przekłada na tracki? Ruszający z tematem "Magenta", to soczysty, fluorescencyjny disco-funk z refrenem zyskującym coraz więcej z każdym ripitem, "Nueva Ola" z falsetowymi zaśpiewami i luzacką sekcją rytmiczną orzeźwia swoim niewymuszonym feelingiem, a "Poltergeist" z riffem à la "Beat It" (zresztą wokalista Diego Ridao namecheckuje Jacko na 2:55), dokłada kolejny pyszny groove do całego Actriz. A są jeszcze inteligentnie rozegrany, elegancki jam "Separador", szybujący podobną parabolą do francuzów z Phoenix "Automática", zanurzający kotwicę w wodach The Rapture "Repetidor" i zabarwiony esencją !!!, tytułowy "Actriz". Całkiem nieźle to wszystko wyszło, a jeśli zdamy sobie sprawę, że dance-punk nie żyje od kilku ładnych lat, to już w ogóle nie mam pytań. –T.Skowyra
-
Apparat LP5
(28 marca 2019)Widzę LP5, myślę Autechre. Ale nie tym razem. Tym razem niejaki Sascha Ring tak nazwał swoją najnowszą płytę i w przeciwieństwie do mistrzów z Warpa niezbyt mnie przekonał. Brzmi to wszystko jak spłaszczona i uładzona kszątanina pasm i bitów przejęta z The King Of Limbs bez gitar: ambient-pop niezmierzający w żadną konkretną stronę, poprzecinany post-dubstepowymi ścinkami. W dodatku wszystko pływa w średnio już świeżym, moderatowym sosie, a to oczywiście przynosi skojarzenia z niezbyt wyszukanym trójkowym plumkaniem. Na plus mogę zaliczyć chyba tylko to, że Apparat nieźle sprawdza się w roli producenta-rzemieślnika (faktury w "EQ_Break" nawet nawet), który jakoś trzyma całość w ryzach. Ale jeśli macie w kolejce cały stos niesprawdzonych linków z nowymi longplayami, to nie spieszcie się jakoś specjalnie z odpaleniem LP5. No chyba że jesteście, choć trudno mi to zrozumieć (ale okej!), fanami gościa. –T.Skowyra
-
Arca Sheep
(4 lutego 2015)Sprawa jest poważniejsza, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jak się okazało, ten krótki mikstejp raczej nie jest zbiorem odrzutów pozostałych po współpracy z Björk nad jej nowym, przedwcześnie wyciekłym albumem. Owe szkice zostały wykorzystane do jakiegoś poronionego pokazu mody projektantów z Hood By Air (z którymi to Arca był już związany wcześniej). Swoją drogą, ta kooperacja dobrze koresponduje z jego lekko niedorzecznymi wywodami na temat seksualności. Jednak mniejsza o to, bo to, co nas interesuje, to ten zlepek pierdów, który mimo jego przeznaczenia zostanie jednak raczej zapamiętany przez ludzi jako plik na Soundcloudzie. Dzięki krótszej i luźniejszej formie Sheep znacznie bliżej do pozostałych po Yeezusie odpadów w postaci &&&&& aniżeli do zeszłorocznego Xen. Jedni się cieszą powrotem do bardziej przypałowych eksperymentów, inni narzekają na kolejne wydawnictwo niezorientowane bardziej bitowo-rapowo (jak obydwa Stretche dla UNO NYC). Ale warto jednak zauważyć, że jeszcze nigdy Arca nie był tak niebezpiecznie blisko cieszącego się obecnie dużą popularnością industrialnego techno.
Ciężko powiedzieć, czy to chwilowa zmiana kursu, efekt konieczności dostosowania muzyki do pokazu, czy może jednak kierunek, w jakim ten kolo zmierza. Charakterystyczne, maksymalnie intrygujące brzmienie, wykrzywianie rzeczywistości, osobliwa wrażliwość – to wszystko zostało po staremu, brakuje może jedynie klawiszowych, minimalistycznych wprawek, które pojawiły się na ubiegłorocznym debiucie. Nie ma jednak chyba sensu rozwodzić się nad pojedynczymi trackami (w ogóle podzielenie tego tworu na kawałki to niezłe wyzwanie) i wydaje mi się, że próba opisywania takiej muzyki skończyłaby się na tworzeniu rebusów w suahili, dlatego pozwolę sobie spasować. W dalszym ciągu jest to przejebany kolaż potłuczonych bitów, powykrzywianych sampli z przeróżnych źródeł, ambientu i testu nowych wtyczek VST. Ogólnie to "chuj nie funk", a jak ktoś lubi te klimaty, to polecam. Tak się składa, że ja lubię, chociaż te chóralne sample uważam za jego najgorszy pomysł po umieszczeniu Snoopa na poprzednim mikstejpie.
Warto trzymać kciuki i liczyć, że Arca jeszcze przyłoży swoje wenezuelskie dłonie do czegoś ciekawego, a nie popłynie, tworząc coraz bardziej nieprzystające do rzeczywistości szwindle. Obserwujmy sobie rozwój akcji w spokoju, a jak dobrze pójdzie, to w 2020 i w Polsce spotkamy skejtów w pończochach. –A.Barszczak
-
Arca Xen
(12 grudnia 2014)Chłopaczyna trochę zmiękł i znormalniał. Jego mixtape &&&&& był na tyle popieprzony i frapujący, że Kanye zaprosił go na ostatnią wieczerzę, a i FKA też mu sporo zawdzięcza. Nie dziwota, że mocno czekałem na longplej typa, zwłaszcza po tym, jak dziesięć miechów temu usłyszałem ten fragmencik (który swoją drogą koresponduje za sprawą motywu z "Failed"). Ale jak przyszedł czas na pełnoprawny album, to wenezuelski wizjoner Alejandro Ghersi zagrał nad wyraz zachowawczo. Nie wiem, czy dostał jakieś wskazówki od Mute, czy to jego własny wybór. Tak czy inaczej, na próżno szukać na Xen momentów iście porażających lub pokazujących coś zupełnie nowego. Arcę ratuje to, że jednak wytworzył swój unikalny styl, będący mieszanką poronionej, narkotycznej elektroniki w duchu Autechre, smyczków i hip-hopowej konwencji, stąd też takie wałki jak tytułowy, "Sad Bitch", "Slit Thru", "Lonely Thugg" czy "Fish", to rzeczy robiące wrażenie. Jednak mimo wszystko oczekiwałem czegoś więcej i dużo bardziej wolę poprzedni, odważniejszy mixtape. Ale nie skreślam Ghersiego, bo w przyszłości powinien rządzić. No i ciekaw jestem, co wykombinuje z Björk. Na pewno warto czekać. -T.Skowyra
-
Arctic Monkeys Tranquility Base Hotel & Casino
(28 maja 2018)Golfy i wątpliwy zarost już wprawiały w niepokój. I oto w końcu nieoczekiwany zwrot akcji: the Arctic Monkeys lounge act. Niby nie powinno mieć znaczenia, że gitary zeszły na drugi plan. Ale w zamian dostajemy 11 utworów kosmicznego lounge-popu, który skłania się ku tzw. windzianego jazzu. Ten materiał moooże sprawdziłby się jako low-key solowa EP-ka Turnera. Jednak pod postacią pełnoprawnej płyty, ta zmiana estetyki dźwiękowej wieje nudą i trochę ciężko ją wziąć na poważnie. Alex Turner zawsze był niezłym tekściarzem, ale na TBHC jego gra słów przypomina bełkot połączony z Gainsbourgowskim croonowaniem. Co prawda, są pewne momenty odkupienia: "Star Treatment" jest wyjątkowo kojący (może dlatego, że to jeden z nielicznych utworów bez falsetu Turnera), a rozmyte riffy "Golden Trunks" stanowią przyjemną wariację na temat wiotkich motywów fortepianowych. Profetyczny tytuł ostatniego utworu mówi wszystko: "The Ultracheese". Bardziej uszczypliwi stwierdzą, że małpki grają jak w domu spokojnej starości. Ale być może wystarczy odpalić album o drugiej w nocy, w szlafroku, wyciągnąć brandy z piwniczki, i wraz ze swoją lubą zasmakować elegancję. –A.Kiepuszewski
-
Autre Ne Veut Age Of Transparency
(7 października 2015)Z każdym kolejnym wydawnictwem muzyka Autre Ne Veut przybierała coraz to bardziej "ucyfrowionych" barw. Cała brzmieniowa transformacja będąca oczywistym wynikiem śledzenia panujących w najbardziej współczesnym pbr&b trendów, swój punkt kulminacyjny i zarazem upust przebojowości miała gdzieś na wysokości uwielbianego przez nas "Play By Play". Dzisiejszy ANV to zaledwie kalka przeszłych osiągnięć. Owszem, mamy tutaj parę wartych odnotowania momentów: całkiem dobry start, kilka poprawnie napisanych, niemal audiofilsko wypieszczonych od strony produkcyjnej utworów, ale na nasze nieszczęście niewiele później zderzają się one się z nazbyt elektroniczną pop-papką. Przeprowadzka z Software do Downtown Records zaowocowała spłaszczeniem i "zmainstreamizowaniem" artystycznej wizji projektowanej przez niego na poprzednich albumach. Trochę taki casus następnego How To Dress Wella złapanego w pętli czasu bez wszystkich swoich DIY atrybutów. Jak głosi sam tytuł, momentami jest tu niezwykle "przezroczyście". –W.Tyczka
-
Avey Tare Cows On Hourglass Pond
(3 kwietnia 2019)Jako że wszyscy koledzy chłopców, których kiedykolwiek darzyłam uczuciem jakimkolwiek, szybko zazwyczaj zostawali przypadkiem również moimi kolegami, nie mogę przechodzić obojętnie obok Dave'a Potnera solo, bo kto mnie odrobinę chociaż zna ten wie, że "ah" zawierające się w imieniu Lennoxa to chyba najrozkoszniejsze "ah" w moim życiu. Jeżeli tęsknicie czasem za Animal Collective – tym kochanym przez starsze pokolenie Porcys (Spirit They've Gone, Spirit They've Vanished) i tym kochanym przeze mnie (całym), to Avey Tare zaprasza do wspólnego oglądania albumu rodzinnego, z którego co prawda wyrwano kilka ważnych zdjęć, ale wklejono też kilka nowych, odpowiedzialnych za stały wzrost (mało czytelnej) szczegółowości wszystkiego. Prawdopodobieństwo, z jakim członkowie Animal Collective mogliby się spodziewać po typowym słuchaczu muzyki tzw. alternatywnej, znajomości lub namiętnego poszukiwania któregokolwiek z ich dźwiękowych i tekstualnych punktów wyjścia wynosi zero; prawdopodobieństwo, że im na tym zależy, chyba też wynosi zero. W całej twórczości AC, jak i w jej odpryskach, jest zawsze coś uporczywego, coś infantylnego, coś migoczącego, niejasnego, tak i tu – Cows On Hourglass Pond to folkowa pocztówka ambientu i synthu, ozdobiona abstrakcyjno-pstrokatymi girlandami głosu Dave'a. Miłośnikom dziwaczności polecam całość, a tym z was, którzy nie wiedzą jeszcze, z czym to jeść – moje highlighty: "What's The Goodside", żeby usłyszeć przy piknikowej gitarze akustycznej jak ten świr śpiewa "babies are for milking / me and the bubble"; "Nostalgia In Lemonade", żeby ze sprzężeń syntezatorów na początku wpaść w cytrynową watę najpiękniejszego lata i powiedzieć komuś w myślach słodki komplement, że "you are my only lemonade" i highlight wśród highlightów – "K.C. Yours", w którym sypiamy z robotami, bo maszyny nie łamią naszych serc. –A.Kiszka