Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
A - Krótka Piłka - Albumy
-
Alexandra Ecdysis
(16 sierpnia 2019)W dużym skrócie, zbyt leniwie, można by powiedzieć, że Ecdysis to art popowy krajobraz po rewolucji przeprowadzonej przez Björk. Alexandra Burress, songwriterka pochodząca z Portland, ma jednak swoją, ciekawszą niż obecnie poczynania Islandki, wizję: nawiedzone niezidentyfikowaną przeszłością, zdefragmentowane, rozległe i swobodne gatunkowo utwory w duchu Julii Holter, które swoją delikatną przezroczystością i pastoralnymi wokalami flirtują z ambientem ("She Turns To The Sun/Growing Pains"), indietroniką ("Muse"), folkiem ("In The Light" przypominające Woo), a czasem, w tych bardziej modernistycznych momentach, są jak wariacje na temat post popu OPN i wokaliz Julianny Barwick ("Cycles"). Nad wszystkim jednak czuwa i wszystkiemu patronuje morska bryza, bo to album, który bardzo przypomina mi zapach i dźwięki wczesnej jesieni spędzanej nad Morzem Północnym. –J.Bugdol
-
Alison Wonderland Run
(10 kwietnia 2015)Do zeszłorocznej EP-ki Calm Down, Alison Wonderland dorzuca debiutanckiego długograja. I w zasadzie niewiele się zmieniło, bo album kontynuuje tropy (czy raczej trapy) poruszone właśnie na wydawnictwie z ubiegłego roku. A są to pełne potężnego basu i równie potężnych dropów trapowo-popowe (słychać zarówno Rustiego, jak i Katy B) bangery brzmiące całkiem świeżo i zachęcająco (nawet Wayne Coyne i Lido nie odmówili sobie wspomożenia Alison swoimi umiejętnościami). I choć czasem ciężko odróżnić jeden kawałek od drugiego i brakuje tu wyrazistych highlightów (najlepszym w zestawie jest chyba "Take It To Reality"), to i tak nie nudzę się podczas słuchania Run. A takie osiągnięcie w 2015 roku zdecydowanie jest warte propsowania. −T.Skowyra
-
Amerie 4AM Mulholland (EP) / After 4AM (EP)
(2 listopada 2018)Trochę niepostrzeżenie powróciła "świeżo upieczona mama" Amerie, której tu na Porcys nikomu nie trzeba przedstawiać. Dwie EP-ki (następujące zresztą po EP-ce Drive sprzed dwóch lat) trwające około dwudziestu minut zamiast longplaya – jak dla mnie to sygnał, że dziewczyna całkiem nieźle ogarnia, jak współcześnie słucha się muzyki. A na tym nie koniec, bo na małych płytkach znajdziemy całą garść cieplutkiego synth-r&b z autotune'owym wsparciem, delikatną trapową podstawą i melancholijnym czarem. Mimo tego wszystkiego udało się zachować charakterystyczny vibe odsyłający do r&b z poprzedniej dekady (kiedy Amerie miała solidną pozycję w świecie mainstreamowego popu), a przecież nie każdemu się to udaje. Dodam też, że oba te krótkie materiały dostarczają takiego chillu, że jestem w stanie przymknąć oko na nieco mnie wciągające mnie kawałki. Zwłaszcza, że uzbierałem całkiem sporo osobistych faworytów: "Not A Love Song" z bitem przypominającym zwolnionego i pozbawionego kiczu AraabMuzik, tytułowy "4AM Mulholland" ze wspaniałym autotune'owym performensem Amerki, uroczysta trap-ballada "A Heart's For The Breaking", która momentalnie kradnie serce (to z 4AM Mulholland), rozmarzona miłosna pieśń "4The Lovers", obezwładniający "Don't Say A Word" z refrenem słodkim jak miód i zamykająca EP-kę, arianowo-klawiszowa ballada "Just Sayin'" (a to już After 4AM). 6 kawałków, więc pozostaje tylko odpalić Spotify i sklecić plejkę, co nie? –T.Skowyra
-
Amnesia Scanner AS Truth
(6 marca 2017)Jakoś tak się dzieje, że o Amnesia Scanner wspominałem już dwukrotnie przy okazji końcoworocznych rekapitulacji, toteż teraz zrywam z tą tradycją i pochwalę nowy materiał już w pierwszym semestrze. AS Truth w pierwszym kontakcie wydało mi się mniej futurystyczne niż poprzednie dokonania tego duetu. Co ważne nie poczytuję tego w żadnym wypadku jako wadę, zdaje mi się to wręcz odświeżające. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – to wciąż wykręcający rzeczywistość mix glitchu, lobotomii, bassu, hałasu i jeden z najbardziej "na czasie" przykładów współczesnej, poszukującej elektroniki. Może moja teza jest nieco urojona, ale po prostu odczuwam, że pomimo użycia podobnych środków co wcześniej, nowy materiał nie jest wtórną powtórką z rozrywki, a jego zawartość ciągle jest ekscytująca. Konkretnych momentów nie ma sensu opisywać, kmwtw, a kto nie, niech się lepiej dowie. –A.Barszczak
-
Anenon Petrol
(2 sierpnia 2016)Saksofon i minimalistyczne sample to kombinacja, która perfekcyjnie ukazuje samotność we współczesnych metropoliach. Muzyk z Los Angeles przyrównuje ludzką egzystencję do autostrady, pogrążonej w dźwiękach ulicznego hałasu. Ten specyficzny krajobraz wydaje się być ukryty za gęstą warstwą mgły, rozświetlanej przez nocne lampy.
Anenon bawi się dwoma obliczami swojej artystycznej działalności. Poetycka część jego osobowości jest widoczna w abstrakcyjnych, malowniczych kompozycjach wspomaganych przez piękno akustycznych instrumentów. Z kolei syntezator i komputer to narzędzia stanowiące bardziej przyziemne elementy całości, demonstrujące industrialny charakter L.A. Z tym urzekającym mariażem może identyfikować się każdy samotnik egzystujący w globalnej dżungli. –Ł.Krajnik
-
Anenon Tongue
(20 marca 2018)Na swoim nowym albumie Brian Allen Simon gruntownie zmienia otoczenie. Jeśli Petrol miał obrazować stan ducha mieszkańca Los Angeles, na Tongue Anenon oddaje się spacerom wzdłuż cyprysowych alejek i zachwytom nad malowniczą scenerią toskańskiej wsi. To płyta niezwykle sielska i ciepła, wypełniona spokojem. Kompozycje prowadzone są cierpliwie i z klasą, w oparciu o delikatnie jazzujący, zagubiony na ambientowym wietrze saksofon i nawiązujące dialog z klasykami minimalizmu klawisze. W mżawkowych harmoniach "Two For C", niekończącym się pulsie "Verso" czy rozleniwionych, wspomaganych nagraniami terenowymi plamkach "Open" udało się uchwycić efekt kontemplacji bez popadania w płyciutką, new-age'ową bufonadę i jeśli nie tu, to już sam nie wiem gdzie szukać ucieczki od warkotu dwudziestoletnich silników i dławiącego smrodu ich produktów. −W.Chełmecki
-
Angles 9 Disappeared Behind The Sun
(27 lutego 2017)Martin Kuchen to prawdopodobnie jedyna osoba na skandynawskiej scenie awangardowego jazzu, która może stanąć w szranki z Matsem Gustafssonem. Szwedzki kompozytor i saksofonista, po trzech latach od studyjnego debiutu, kiedy jego estradowy kolektyw Angles na stałe zerwał z formułą czystej improwizacji i przeobraził się w regularne Angles 9, powrócił z zupełnie nowym materiałem. Na pierwszy rzut ucha Disappeared Behind The Sun brzmi podobnie do poprzedniczki – bardzo zgrabnie przedłożono tu słuchaczowi czym tak naprawdę zgraja muzyków pod przewodnictwem Kuchena emocjonuje się od lat. Są odloty skierowane w stronę najlepszych w historii lat free jazzu, próba organizacji na wzór Liberation Music Orchestry genialnego Charliego Hadena oraz bardzo dużo rozwiązań rytmicznych rodem z muzyki etnicznej Czarnego Lądu. Jeżeli ktoś szuka jakiejś wizytówki brzmienia Angles, to od dziś odsyłałbym do kompozycji zatytułowanej "Ådror". A najlepsze w tym wszystkim jest to, że paradoksalnie ta dziewiątka muzyków brzmi jak szesnastka. Świetny materiał by poćwiczyć swój słuch i spróbować doliczyć się ile instrumentów słyszymy w momentach, w których Kuchen na plac boju wypuszcza wszystkich swoich żołnierzy. Osobnego propsa łapie jeszcze Mattias Ståhl, o którego twórczości nie mam bladego pojęcia, ale w creditsach to jemu przypisują te wibrafonowe czary. –W.Tyczka
-
Animal Collective The Painters (EP)
(6 marca 2017)Najnowsza EP-ka ulubieńców każdego indiemelomana potwierdza ich obecną artystyczną formę. Panowie przestali szarżować i zamienili kwaśne swawole na ciepłe kapcie oraz parę z zielonej herbaty. Niegdyś dzikie bestie stały się udomowionymi zwierzakami, które nawet lekko w dupę nie ugryzą.
Na szczęście jako kulturalny młody człowiek potrafię ocenić ten materiał bez przygniatania go kontekstowym ciężarem dżemu i parkowych ławeczek stanu Maryland. Po wymazaniu uwierających punktów odniesienia zostaje nam kilka ładnych melodii będących jakąś tam namiastką dokonań sprzed dekady. Trzeba się po prostu pogodzić z tym, że obecny potencjał zespołu definiuje bardzo zgrabnie zaaranżowany, ale jednak cover.
Należy więc chłopaków przytulić, poklepać po plecach i zapewnić, że nie muszą się napinać. Albowiem, mimo deficytu nadrealnych doznań, psych-pop do posłuchania w bujanym fotelu to też fajna sprawa. –Ł.Krajnik
-
Annie Endless Vacation (EP)
(3 listopada 2015)Mam słabość do blondwłosej Norweżki i w zasadzie zawsze wyczekuję na jej każdy kolejny singiel czy EP-kę. Przy okazji Endless Vacation, z okładką kojarzącą się z eurodancem i wykonawczyniami pokroju Sandry nie było inaczej, choć zapowiadające całość dwa single zupełnie nie spełniły moich oczekiwać. "Cara Mia", to piosenka tak bardzo nijaka, nieposiadająca niczego, za co uwielbiam Annie: bezbarwny, letni song kojarzący mi się z przezroczystym remiksem kawałka "I Follow Rivers" Lykke Li popełnionym przez The Magician. Jeszcze słabszy okazał się "Dadaday", gdzie skradzioną melodię z "La Isla Bonita" wdrożono w niezbyt wyszukany, tandetny, obskurny beat. Sytuację ratują dwa ostatnie songi: pełen melancholii, podkreślony urokiem Annie "Out Of Reach" i napędzany 90sowym feelingiem, dance'owy "WorkX2", ostatecznie przywracając mi wiarę w potencjał mojej ulubienicy. Na kolejnym wydawnictwie (może czas już na LP?) nie chcę już wpadek, tylko same trafienia. Ok, Annie? –T.Skowyra
-
Anohni Paradise (EP)
(31 marca 2017)Nowy sześciostrzałowiec Anohni to czysty appendix do poprzedniego – swoją drogą dość jakościowego – elektronicznego wydawnictwa. Czy potrzebny? Jak najbardziej, biorąc pod uwagę, że ten krótki zbiór kawałków, teoretyczne mogący być drobnym zestawem odrzutów, nie zanudza, nie pomiata, zwyczajnie zadowalając, niestety bez dostarczenia w zamian jakichś większych przeżyć. Dobra może z wyłączeniem wybijającego się na pierwszy plan walącego w świętości, "Ricochet", w którym Anohni w nieco zbanalizowany sposób daje efektowny upust nagromadzonej nienawiści powodowanej bezsilnością – reszta utworów uporczywie trzyma wyrównany poziom, wierna podjętej stylistyce. Jest jeszcze kwestia ukrytego przez wokalistkę kawałka dla zadeklarowanych fanów, ale nie będę ukrywał, że niby materiał atrakcyjny, jednak nie na tyle, aby się tutaj emocjonalnie, w najbardziej kiczowaty i łzawy sposób, mailowo przed nią rozbierać. W każdym razie, pomijając ten drobny niuans: to, co otrzymaliśmy, raczej powinno choć trochę zadowolić tych, których Hopelessness dostatecznie nie nasycił. −M.Kołaczyk