Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
V - Krótka Piłka
-
Leon Vynehall "Beau Sovereign"
(23 marca 2016)Opisując pomysł na swoje najnowsze dzieło (zapowiedziany na 2016 album Rojus), Vynehall mówi o nagraniu, które miałoby za pomocą muzyki opowiedzieć jedną noc w jakimś fikcyjnym klubie. Po wykorzystaniu jego pomysłu przy interpretacji tytułu, "Beau Sovereign" można w tej historii traktować jako konkretną osobę. To koleś, który przychodzi do klubu sam i spokojnie tańczy, nie przejmując się zbytnio otoczeniem, podczas gdy my słyszymy jednostajny beat i zapętlone szepty. Jednakże, podczas gdy reszta klubowiczów zaczyna wymiękać, nasz bohater dopiera się rozkręca, stając się jednocześnie centrum parkietu, a dźwięki, mimo że już znajome, zaczynają ujawniać pełnię swojej imprezowej mocy. Nas to oczywiście nie dziwi – widzieliśmy go w akcji już wielokrotnie. –P.Ejsmont
-
Visionist Safe
(12 października 2015)Gdy już przyjąłem do wiadomości, że grime to nie tylko rapsy, ale przede wszystkim charakterystyczne produkcje, tak bardzo oparte na rytmie, pojawia się Louis Carnell i po raz kolejny burzy mój światopogląd. Visionist podobno jest grime'em. Podobno, bo choć jest tak kategoryzowany tu i ówdzie, jego muzyka w znacznej mierze opiera się na ambientowych pętlach, strzępkach odgłosów, przestrzennych dźwiękach syntezatorów, a nie na bitach, które, choć gdzieniegdzie występują, nigdy nie grają pierwszych skrzypiec. Trudno rozmawiać o pojedynczych utworach – są one do siebie bardzo podobne i nie wyobrażam sobie słuchania ich w oderwaniu od całości. A ta skupia się na budowaniu specyficznego, kontemplacyjnego, ale nie do końca określonego nastroju. Nie ma do czego potańczyć, ciężko na czymś zawiesić ucho, ale w tworzeniu własnego środowiska utkanego z dźwięków Safe radzi sobie świetnie. Bardziej powściągliwy niż Lotic, ale nie tak bezpłciowy jak M.E.S.H, Visionist lokuje się obecnie w czołówce producentów poszukującej, abstrakcyjnej elektroniki. –A.Barszczak
-
Kurt Vile b'lieve i'm goin down...
(28 września 2015)Pamiętam, że Wakin On A Pretty Daze fajnie płynęło i dobrze się tego słuchało. Z nowym krążkiem Vile nie jest już tak miło. Wszystko obraca się w jakiejś dylanowskiej manierze albo brzmi jak Kozelek na dzikim zachodzie, czyli mówiąc wprost − typ przynudza. Kompozycje nie grzeszą oryginalnością i mogą zadowolić chyba tylko tych, którzy cenią "proste piosenki do nucenia". Poza tym ich statyczność zamiast hipnotyzować nuży. Na szczęście nie wszystkie piosenki są tak mętne: opener jest całkiem przytomny, "Life Like This" rytmiką przypomina trochę szkieletowe formy z Field Of Reeds, psychodeliczny instrumental "Bad Omens" jest okej, no i "Dust Bunnies", najlepszy na b'lieve i'm goin down..., gdzie Kurtowi udało się machnąć niezły, zapamiętywalny refren. Ale w związku z tym, że przy reszcie się wynudziłem, to całość oceniam tylko i aż... no średnio. −T.Skowyra
-
VNM Klaud N9jn
(25 maja 2015)"Wystarczająco dużo, by tytuł 3 LP nie był spolszczeniem" pisał Łukasz Łachecki przy okazji drugiego długograja Venoma. Niestety się nie udało. Ale co my mamy z czwartym legalem? Klaud N9jn? Sorry, ale nie tak miało być V. Co z tego, że pod względem technicznym nadal jesteś w czołówce kraju, że ogarniasz i wciąż masz chyba najświeższe brzmienie w Polsce, nawet przerywając ProPejnowską hegemonię rewelacyjnego SoDrumatica ("Kupiłem bit od SoDrumatica za półtora koła, przebij!" Hmm.), bez obniżenia poziomu produkcji? No nic z tego, bo gdy wszystko na papierze wygląda rewelacyjnie, w rzeczywistości zwyczajnie nie porywa. I to nie jest tak, że coś się mocno zmieniło – jeżeli ktoś trawi styl tego gościa (np. ja), to nie powinien poczuć się specjalnie rozczarowany płytką. Wojtek Sawicki napisał mi: "podwójne, potrójne, ale to nie to", a mi pozostaje przytaknąć i powiedzieć otóż to. Jednak cały czas po cichu liczę, że najlepsza rzecz VNMa dopiero na nas czeka, czego Wam, Tomkowi i sobie życzę. –A.Barszczak
-
Vic Mensa feat. Kanye West "U Mad"
(24 kwietnia 2015)Ostatnie poczynania Mensy sprowadzają się raczej do jasnej konkluzji – inteligencko-osiedlowe rozkminy młodego chłopaka prosto z otchłani przestępczego Chicago, skandującego niegdyś "make money, but the money you make don't make you", zostały porzucone na rzecz odważnych prób podbicia głównego nurtu. Najpierw mieliśmy okazję posłuchać wybitnie klubowego "Down On My Luck", później przyszedł gościnny występ najnowszej płycie Westa i w końcu miesiąc temu w Londynie zaprezentowane zostało "U Mad", które ostatecznie okazało się być singlem z nadchodzącej EP-ki zatytułowanej Street Lights. Jedni płaczą i chcą starego Vica, inni się cieszą, dla mnie natomiast taka mała wewnętrzna metamorfoza nie robi żadnej różnicy, bo kupuję tego chłopaka w każdej odsłonie: czy mówimy tu o Innanetape, czy o okresie "post-westowym". Podkręcony tęgimi synthami bit autorstwa samego Gayfisha rozstawia po kątach wszelkiej maści nieudolnych epigonów i demonstruje, jak powinna brzmieć dziś trapowa oprawa, a Vic i West z pełną charyzmą trzymają go za mordę, bawiąc się przy tym autotune'owymi wstawkami, pierdoląc hejterów czy deklarując swoje wysokie wpływy na mapie współczesnego hip-hopu. To jest rap, od dziś słuchajcie tylko tego, ziomeczki. –R.Marek
-
Viet Cong Cassette (EP)
(11 grudnia 2014)Być może kojarzycie nieistniejący już band Women, pochodzący z miasta, w którym odbyły się zimowe igrzyska olimpijskie a.d. 1988. Jeśli nie, to była to załoga sprytnie kombinująca z rytmem, przy pomocy m.in. gęsto tkanych, gitarowych gobelinów. Rodzaj kreatywnego indie plumkania, w którym Luis "całe życie na kontrze" Suarez niespecjalnie by się odnalazł, bo jak tu grać na jeden dotyk, gdy kostka ciągle odskakuje ci na metr od instrumentu. Ale na drugim i ostatnim albumie kanadyjskich Kobiet (kapeli z mniejszymi osiągnięciami od naszych Kobiet, choć chyba równiejszej) wkradały się też inspiracje post-punkowe i ten trop kontynuuje doskonale nazwany projekt Viet Cong, założony w tym samym mieście przez basisto-wokalistę i bębniarza Women wespół z dwoma nowymi wieślarzami. A co są to za wieślarze… Chętnie wyciskają maksimum treści z matematycznych obiegów, ale na luzaku, niedbale, z rezerwą ("Throw It Away", "Unconscious Melody"). Reszta podtrzymuje tendencje dekonstruktywistyczne, żonglując nieraz "ilością taktów w taktach". Inne oblicze tego minialbumu to zamglony psych-pop z przełomu 60s/70s, nad którym jednak unosi się jakaś chwiejna aura współczesności ("Oxygen Feed", "Static Wall", pierwsza część "Structureless Design"); najbliższe skojarzenie to w tym przypadku Deerhunter z Rainwater Cassette Exchange czy konkretniejszych fragmentów Halcyon Digest. Utwory są deczko wielowątkowe, ale nie wyglądają na specjalnie przejęte tym faktem. Finał to miarowa, żałobna pieśń a la Walkmen, wtem przeradzająca się w pełne sprzężeń wyładowanie. Widzę tu parę potknięć, ale Viet Cong ponoć krygują się, że ta kasetowa EP-ka z 2013, wznowiona na winylu w 2014, to zaledwie zbiór odrzutów z sesji do longplaya, który ukaże się w 2015. Więc wpisałem se na przyszłoroczną listy życzeń. –B.Dejnarowicz