Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
-
A - Krótka Piłka
-
Actress AZD
(6 lipca 2017)Last but not least – powolutku nadrabiamy zaległości na odcinku elektronicznym. O Actressie zwykło się ostatnio pisać "w kontekście". Afrocentrycznym, londyńskiej klubówki i tak dalej, i tak dalej. Porzucając jednak rozważania na temat okoliczności powstania AZD, chciałbym tutaj wynotować taką moją krótką, silnie zsubiektywizowaną impresję. Otóż Darren Cunningham dwa tysiące siedemnastego roku brzmi jak lepszy Andy Stott z wysokości Too Many Voices. Nie dość, że tym albumem wyraźnie przeprasza za obłąkaną, chaotyczną sambę zatańczoną na podziemnych torach Piccadilly line (vide Ghettoville), to jeszcze zamiast na dezintegracji poszczególnych dźwięków, skupia się na ich integracji. Bank skatalogowanych w ramach R.I.P. wyimków spotyka tutaj motorykę Splazsh. Album środka, dobry znak – Actress's back on track. –W.Tyczka
-
Ariel Pink "Another Weekend"
(13 czerwca 2017)Tęskniliście za Arielem? Jeśli tak, to dobrze się składa, bo wszystko wskazuje na to, że jego nowa płyta – zatytułowana prawdopodobnie 13 – zawita do nas już niedługo. Tymczasem możemy się cieszyć jej pierwszym zwiastunem, choć to prawie jak dwa utwory w jednym: elegancką, lekko zamgloną 70s-ową przejażdżkę przeplótł bowiem Pink wstawkami z jakiegoś człapiącego psych-prog-popu, sięgającego korzeniami gdzieś w okolice House Arrest. No i bardzo ładne to wszystko, chwytliwe, letnie, choć tradycyjnie niepozbawione pierwiastka "freak". "Another Weekend" ukaże się jako singiel 18 czerwca, tytuł b-side'a: "Ode To The Goat"; co tu dużo mówić, getyourhardcorepops, Ariel. –W.Chełmecki
-
Afghan Whigs In Spades
(26 maja 2017)To już druga płyta Afghan Whigs po reaktywacji i kolejny raz – zupełnie tak samo jak przy okazji Do To The Beast – myślę sobie, że trochę szkoda było porysować tę zamkniętą w pomnik, zwieńczoną opus magnum zespołu dyskografię. Z drugiej strony trudno wyrokować czy ten reunion to bardziej przyczynek do kombatanckich występów czy platforma Dulliego do hobbystycznego wydawania piosenek, ale też zachowajmy rozsądek – niech ma. Jeśli mówimy natomiast o tym drugim przypadku, trzeba zaznaczyć, że mamy do czynienia z zaledwie mglistym echem dawnych uniesień, a sam Greg przez lata wyraźnie stracił (przynajmniej w wersji studyjnej) na swojej charyzmie, sile i namiętności, co jest – jak słusznie komentuje jeden z użytkowników RYMa – ogromną stratą dla indie-światka. In Spades to płyta zupełnie bezbarwna, pozbawiona wybijających się pomysłów, taka do przesłuchania raz i nie wracania, a może nawet do całkowitego olania pod wpływem opinii jakiegoś losowego bozo z Porcys. Bo jeśli nie jesteście akurat oddanymi fanami, to raczej niewiele stracicie. –W.Chełmecki
-
Adi Nowak "Kalesony"
(13 kwietnia 2017)Co prawda Adi Nowak na skądinąd przyjemnym Nienajprawdziwsze EP nie uniknął okazjonalnej czerstwizny, ale żeby z taką łatwością wskoczyć do bagna – o fuj – holak-hopu? Bo przecież zarówno ten, jak i inne nowe single poznańskiego rapera spokojnie odnalazłyby się na The Introvert – ba, "Sen Intro" nawet koresponduje tematycznie. "Kalesony" niestety dobijają dna, na co składają się kompletnie nieudolne próby łapania melodii, koszmarny anty-flow grzecznego chłopca i cały wysyp wywołujących ciary wstydu linijek w typie "Bez niej jestem tylko kalesonem niedającym ciepła" czy – o zgrozo – "Daję Ci tytuł gościary, z którą nie mogę być nie do pary"; podkład też nie ratuje sytuacji. Może to wynik współpracy z Asfaltem, a może po prostu przestał jarać, ale Adi ewidentnie stracił swój największy atut, a więc autentyczny luz; w każdym razie w kontekście "Kalesonów" przychodzi mi do głowy jedynie taki komentarz. –W.Chełmecki
-
Anohni Paradise (EP)
(31 marca 2017)Nowy sześciostrzałowiec Anohni to czysty appendix do poprzedniego – swoją drogą dość jakościowego – elektronicznego wydawnictwa. Czy potrzebny? Jak najbardziej, biorąc pod uwagę, że ten krótki zbiór kawałków, teoretyczne mogący być drobnym zestawem odrzutów, nie zanudza, nie pomiata, zwyczajnie zadowalając, niestety bez dostarczenia w zamian jakichś większych przeżyć. Dobra może z wyłączeniem wybijającego się na pierwszy plan walącego w świętości, "Ricochet", w którym Anohni w nieco zbanalizowany sposób daje efektowny upust nagromadzonej nienawiści powodowanej bezsilnością – reszta utworów uporczywie trzyma wyrównany poziom, wierna podjętej stylistyce. Jest jeszcze kwestia ukrytego przez wokalistkę kawałka dla zadeklarowanych fanów, ale nie będę ukrywał, że niby materiał atrakcyjny, jednak nie na tyle, aby się tutaj emocjonalnie, w najbardziej kiczowaty i łzawy sposób, mailowo przed nią rozbierać. W każdym razie, pomijając ten drobny niuans: to, co otrzymaliśmy, raczej powinno choć trochę zadowolić tych, których Hopelessness dostatecznie nie nasycił. −M.Kołaczyk
-
Alex G "Bobby"
(13 marca 2017)W objęciach łzawego smyczka, jadąc na kliszy młodzieńczej przyjaźni i niejako w opozycji do wypuszczonego równolegle, bardziej sfrikowanego (i również fajnego) ""Witch", Alex Giannascoli snuje prostą historię prostymi środkami: ogniskowym biciem, powstawianym gdzieniegdzie gitarowym slidem, dwoma wokalami. "Bobby" to trochę casus "Harvey", tylko jeszcze bardziej leniwe, bliżej ducha country, ale tak samo jak wtedy urzekająco. Coś jest w tym chłopaku, że nawet gdy odpuszcza sobie kombinowanie i harmoniczne mimikry Elliotta Smitha, to daje radę. I tym razem jest podobnie. –W.Chełmecki
-
Animal Collective The Painters (EP)
(6 marca 2017)Najnowsza EP-ka ulubieńców każdego indiemelomana potwierdza ich obecną artystyczną formę. Panowie przestali szarżować i zamienili kwaśne swawole na ciepłe kapcie oraz parę z zielonej herbaty. Niegdyś dzikie bestie stały się udomowionymi zwierzakami, które nawet lekko w dupę nie ugryzą.
Na szczęście jako kulturalny młody człowiek potrafię ocenić ten materiał bez przygniatania go kontekstowym ciężarem dżemu i parkowych ławeczek stanu Maryland. Po wymazaniu uwierających punktów odniesienia zostaje nam kilka ładnych melodii będących jakąś tam namiastką dokonań sprzed dekady. Trzeba się po prostu pogodzić z tym, że obecny potencjał zespołu definiuje bardzo zgrabnie zaaranżowany, ale jednak cover.
Należy więc chłopaków przytulić, poklepać po plecach i zapewnić, że nie muszą się napinać. Albowiem, mimo deficytu nadrealnych doznań, psych-pop do posłuchania w bujanym fotelu to też fajna sprawa. –Ł.Krajnik
-
Amnesia Scanner AS Truth
(6 marca 2017)Jakoś tak się dzieje, że o Amnesia Scanner wspominałem już dwukrotnie przy okazji końcoworocznych rekapitulacji, toteż teraz zrywam z tą tradycją i pochwalę nowy materiał już w pierwszym semestrze. AS Truth w pierwszym kontakcie wydało mi się mniej futurystyczne niż poprzednie dokonania tego duetu. Co ważne nie poczytuję tego w żadnym wypadku jako wadę, zdaje mi się to wręcz odświeżające. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – to wciąż wykręcający rzeczywistość mix glitchu, lobotomii, bassu, hałasu i jeden z najbardziej "na czasie" przykładów współczesnej, poszukującej elektroniki. Może moja teza jest nieco urojona, ale po prostu odczuwam, że pomimo użycia podobnych środków co wcześniej, nowy materiał nie jest wtórną powtórką z rozrywki, a jego zawartość ciągle jest ekscytująca. Konkretnych momentów nie ma sensu opisywać, kmwtw, a kto nie, niech się lepiej dowie. –A.Barszczak
-
Angles 9 Disappeared Behind The Sun
(27 lutego 2017)Martin Kuchen to prawdopodobnie jedyna osoba na skandynawskiej scenie awangardowego jazzu, która może stanąć w szranki z Matsem Gustafssonem. Szwedzki kompozytor i saksofonista, po trzech latach od studyjnego debiutu, kiedy jego estradowy kolektyw Angles na stałe zerwał z formułą czystej improwizacji i przeobraził się w regularne Angles 9, powrócił z zupełnie nowym materiałem. Na pierwszy rzut ucha Disappeared Behind The Sun brzmi podobnie do poprzedniczki – bardzo zgrabnie przedłożono tu słuchaczowi czym tak naprawdę zgraja muzyków pod przewodnictwem Kuchena emocjonuje się od lat. Są odloty skierowane w stronę najlepszych w historii lat free jazzu, próba organizacji na wzór Liberation Music Orchestry genialnego Charliego Hadena oraz bardzo dużo rozwiązań rytmicznych rodem z muzyki etnicznej Czarnego Lądu. Jeżeli ktoś szuka jakiejś wizytówki brzmienia Angles, to od dziś odsyłałbym do kompozycji zatytułowanej "Ådror". A najlepsze w tym wszystkim jest to, że paradoksalnie ta dziewiątka muzyków brzmi jak szesnastka. Świetny materiał by poćwiczyć swój słuch i spróbować doliczyć się ile instrumentów słyszymy w momentach, w których Kuchen na plac boju wypuszcza wszystkich swoich żołnierzy. Osobnego propsa łapie jeszcze Mattias Ståhl, o którego twórczości nie mam bladego pojęcia, ale w creditsach to jemu przypisują te wibrafonowe czary. –W.Tyczka
-
A Pregnant Light Rocky (EP)
(20 grudnia 2016)A Pregnant Light, solowy projekt amerykańskiego multiinstrumentalisty kryjącego się pod ksywką DM, to taki metalowo-4chanowy odpowiednik hip-hopowego Bonesa, czyli: piętnaście wydawnictw na przestrzeni ostatnich trzech lat, ale na odhaczenie dyskografii wystarczą ci trzy wieczory. Trochę meme-black na modłę Liturgy (ogarnijcie choćby social media typa) – niby autorski "purple metal", ale brzmi jak KOLEJNA wariacja na temat "pink-gaze'u" będącego KOLEJNĄ insajderską i sezonową (po-deafheavenową) zajawką stałych bywalców /mu/. Rocky to na tę chwilę opus magnum APL-a. Z dwóch powodów. Po pierwsze – struktura. Nie singlowa, nie płytowe przynudzanie, a coś na kształt *epickiej* progresywnej suity rozpisanej na nieco ponad dwadzieścia minut. Po drugie, DM bardzo instynktownie łączy tutaj post-punkowe gary z chwytliwymi riffami i core'owym skramz na ciężkim reverbie.
Cała konstrukcja niebezpiecznie często ugina się pod naporem groteski tych wszystkich chwytów, ale żeby uniknąć całkowitego zawalenia, artysta postanawia... dolać oliwy do ognia i po ciężkiej ścianie gitar à la schyłkowy Alcest w super-gazie decyduje się rzucić post-rockowym outro przypominającym Lantlôs rozrzucających po scenie różnokolorowe landrynki z nadrukowaną na okalających łakocie papierkach okładką Melting Sun. Żeby zrobiło się jeszcze bardziej awkward, to warto dodać, że Rocky nagrano "ku pamięci" niedawno zmarłego ojca multiinstrumentalisty. Rzewne teksty i jarmarczny gatunkowy mix to iście tragikomiczna konfiguracja, ale w rękach A Pregnant Light – bez bufonady i silenia się "na coś więcej" – brzmi po prostu zajebiście oryginalnie i (choć to nie rap, hehe) autentycznie. Do zobaczenia w następny odcinku, DM. –W.Tyczka