SPECJALNE - Rubryka

Rekomendacje singlowe 2000-2009

1 listopada 2010



Przed wami pięćdziesiąt tracków z minionej dekady, które są zdaniem naszej redakcji godne odnotowania, a nigdy przedtem, z tego co sięgamy pamięcią, nie doczekały się u nas osobnej wzmianki. Niektóre możecie kojarzyć, ale celowaliśmy raczej w mniej znane nagrania, więc pewnie znajdziecie tu coś (dla siebie) nowego. Oczywiście, tradycyjnie, format "singla" nie ma znaczenia; chodzi o pojedyncze utwory, które repeatowaliśmy.


Backyard Dog
Baddest Ruffest
[2002, WEA International]

Klasyczny przykład syndromu "klepie, choć nie powinno" (podobnie jak Ali G Indahouse – film ściśle z utworem powiązany). Dwóch grubych murzynów z reggae-akcentem nieumiejętnie buja się do najprostszego tanecznego rytmu. Fascynacji utworem wstydzić się nie zamierzam, choć kupowanie płyty było błędem krytycznym. –Filip Kekusz

posłuchaj »



Yummy Bingham
One More Chance
[2006, Island]

Chciałbym, żebyście przypomnieli sobie tę piosenkę. Bolało? Miało boleć. A teraz chciałbym, abyście usłyszeli tę piosenkę. Fajna, co? To taka szybka lekcja rozpoznawania dobrego popowego utworu od jego marnej imitacji. Nie chodzi bynajmniej o żadne kopiowanie melodii, nawet jeśli utwory nie są pod tym względem aż tak bardzo od siebie różne, ani nawet o zawodzenie Alicii, które jest klasycznym -10 do jakości utworu, o czym wie każdy brzdąc. Jest to jego największa wada, ale nawet bez tego czujemy, że może poza śmiesznym plumkaniem basu w jednym z fragmentów, utwór jest ogólnie tani i biedny. W ocenie tej pomaga nam niezbadany element podświadomy, zwany instynktem oraz pewien nieco bardziej uświadomiony, zwany górnolotnie osłuchaniem. Co czyni jedne klawiszowe melodyjki fajnymi, a inne nie, jaki bas wywołuje automatyczną chęć bujania się na boki i podskakiwania jednocześnie, jakie wokale wciągają nas w narrację z łatwością, a jakie szarpią nas przy tym za włosy? Otóż takie, jak w "One More Chance" (bujają). I nie takie jak w "No One" (ale takie wokale szarpią). Podejrzewam, że mało rewelacyjnego ciepłego r&b trafiło na listę singli, więc to pozycja obowiązkowa, a nie żadna rekomendacja. –Kamil Babacz

posłuchaj »



Capsule
Plastic Girl
[2002, Contemode]

Nie da się ukryć, iż wczesny Yasutaki Nakata pełnymi garściami czerpał z dorobku Stereolab. Na mój gust to właśnie ''Plastic Girl'' jest punktem szczytowym tej fascynacji, utworem który w najciekawszy sposób wykorzystuje stereolabowskie patenty na poczet własnego, oryginalnego stylu. Na potrzeby tej produkcji nasz dalekowschodni mistrz konsolety postanowił zepchnąć Lætitię Sadier ze stromego wzniesienia, co czym świadczy ten pędzący na złamanie karku bit. Ktoś mógłby posądzić go o sadyzm i brak manier, jednakże mnogość skumulowanych na stosunkowo krótkim dystansie niespodziewanych, sensacyjnie absorbujących progresji akordowych o nieco jazzowym rodowodzie skutecznie odwraca uwagę od tych niecnych uczynków. Jeśli więc zbrodnia doskonała to tylko z Nakatą. –Wojciech Sawicki

posłuchaj »



Chairlift
Planet Health
[2008, Kanine]

O muzyce tworzonej przez uroczą Caroline Polachek i kolegów dowiedziałem się chyba za sprawą Gonzaleza z M83, który swego czasu strasznie się twórczością Chairlift podniecał. Oczywiście w jego słowach było sporo przesady, ponieważ generalnie muzyka tej formacji nie stanowi żadnej rewolucji w temacie indie popu, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Paradoksalnie przybliżany przeze mnie utwór nie jest uznawany za ich najlepszy, bo masom bardziej spodobało się mocno feistowe "Bruises" – trochę szkoda, bo z dzisiejszej perspektywy "Planet Health" można w pewien sposób postrzegać jako jedną z pierwszych jaskółek antycypujących "cały ten chillwave". Piosenka jedzie na do bólu prostych patentach – mocno leniwej, 80sowej linii basu, uroczo rozmytym refrenie i marzycielskiej narracji Polachek, której udaje się tu stworzyć jedyny w swoim rodzaju klimat, opowiadając o zajęciach z wychowania do życia w rodzinie w liceum (?!). Naprawdę mało komu w trakcie ubiegłej dekady udało się wskrzeszać lata osiemdziesiąte w tak znakomitym stylu jak temu tercetowi z Brooklynu podczas tych czterech minut, szkoda tylko, że częściej w swoich poszukiwaniach muzycznych nie zapuszczali się właśnie w takie okolice. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »



Club Collab
Please
[2009, Brennnessel]

Cudze chwalicie i tak dalej. No bo jak to się stało, że tak świetny taneczny singiel nie zrobił kariery na skalę krajową. Co prawda kick i bass, które wybijają tutaj rytm do wybitnie energicznych nie należą i kojarzą się raczej z falą nowego disco, niż z eskowym hałsiwem, ale dejoty z małomiejskich dyskotek na taką electro linię basu i wyuzdaną wokalistkę powinny się ponabierać. Mi się ta cała sprawa kojarzy z ostatnim wielkim electro hitem, czyli "Day Of Mine" Soffy O – mówimy tutaj zarówno o kwestiach czysto rytmicznych, wokalnych, jak i o końcowym, mocno obskurnym efekcie, z którego jednak bije błyskotliwość. Na błyskotliwość jednak rzadko łapią się modne kolektywy djskie z dużych miast, więc mamy odpowiedź. No, oczywiście oprócz Club Collab. –Kamil Babacz

posłuchaj »



Dent May & His Magnificent Ukulele
Meet Me In The Garden
[2008, Paw Tracks]

Zajeżdżający naturszykiem May mąci w zastanym powietrzu, zagęszczając atmosferę jeszcze bardziej. Naturę ma paskudnie meliniarską, szlafrokowo-tapicerską. Ruchy powolne, dłonie odmoczone gliceryną. Przełyk zatkany jabłkiem adama, opcjonalnie trzeci migdał. W kontakt z flegmą wchodzi bogudziękczynna egzotyka, okrasa z ukulele, marakesów, i batonów bounty, działająca jak burak na nieukrwione policzki. Co w efekcie daje tańcowy easy-listening, do baru z rozłożystą markizą. –Magda Janicka

posłuchaj »



DJ Buhh feat. Tede
Zwiiidy
[2008, Wielkie Joł]

Zaczyna się ze swagga właściwym dla człowieka zwanego czasami "takim trochę polskim Jay-Z". Triumfalny syntezator i patetyczne dźwięki dzwonu, okrzyk "mamy hajs, W CHUJ HAJSU". Tede wchodzi z wersami "Masz felgi dwadzieścia dwa i pół / Nikt nie ma takich wielkich kół / Tylko ty masz takie koła tu". Możemy mu chyba w tej kwestii zaufać, prowadził w telewizji program o tuningu. Kiedy przychodzi refren, "Zwiiidy" przestają być hymnem. "Masz hajs / Masz dom / Masz styl / Masz flow" brzmi skłaniająca do wymachów ręką wyliczanka, ale Tede rozbija idealny świat gwiazdy rapu skandując "Masz, masz zwiiidy / Masz MASZ zwiiiidy", przy ostatnim słowie wykręcając melodie opętanym krzykiem jak ODB. To prosty, mocny hook, którego nie można zapomnieć. Potem jest więcej bardzo zabawnych kupletów o zaślepionym hajsem raperze, zabawnych też dlatego, że często brzmią jak oskarżenia rzucane samemu Tedeuszowi. –Łukasz Konatowicz

posłuchaj »



DJ Krush feat. Zap Mama
Danger Of Love
[2001, Red Ink]

Przez dekadę na Porcys było cicho o Krushu, a to przecież naprawdę spora postać i to nie tylko w środowisku hip-hopowym (bo tam przecież jedna z tych największych, prawda?). Jeden z mistrzów turntablismu i twórca głębokich, klimatycznych, zadymionych, ale też zakombinowanych instrumentali, a przy tym gość z biografią, bo były członek yakuzy. Działa na wyobraźnię, nie? Wprawdzie albumy Krusha prezentują poziom raczej równy, ale wydanemu w 2001 roku Zen warto się moim zdaniem przyjrzeć szczególnie, a na potwierdzenie rzucę featuringami: Company Flow, Questlove, Black Thought. Całość promował jednak opisywany właśnie kawałek, w którym Krush zrezygnował z jakichkolwiek popisów na rzecz faktycznie na swój sposób pojętego zen, na rzecz skromności i wyczucia. W efekcie powstał utwór na pograniczu hip i trip-hopu, przywodzący na myśl nagrania Massive Attack z Horace’m Andy’m, tylko, że mniej przestrzenny, a bliższy prostym, ale pogłębionym emocjom i, jak w tytule, niebezpieczeństwu, które się z nimi wiąże. Niemodne to było chyba już w momencie wychodzenia, ale rusza. A Zap Mama, mówiąc jak najdelikatniej, jest zmysłowa. –Radek Pulkowski

posłuchaj »



Efdemin
Bergwein
[2007, Dial]

O pierwszej dekadzie XXI wieku można mówić wiele, ale raczej nie to, że charakteryzowała się kraftwerkowymi epikami o glacjalnych synthach. Pewnie, coś tam może było, jakieś ewoluty ambientu, coś rzeczywiście. Nie przypominam sobie jednak niczego, co równie trafnie przemawiałoby językiem miejskiego modernizmu schowanego pod nadbudową warstw szkła, stali i światełek jak zamykacz Efdemin. Beton, banki i billboardy, dziewczyno. Berlińczyk zna swoje techno, dlatego możemy się dziś cieszyć takimi manifestami municypalnej rytmiki jak "Bergwein". –Mateusz Jędras

posłuchaj »



Geneva Jacuzzi
Love Caboose
[2008, white label]

Końcówka minionej dekady zdecydowanie należała do naszych dziwnych znajomych ze "stajni Ariela" i jeśli to podsumowanie ma być okazją do wyróżnienia tych faktycznie "najbardziej naj", to nominowanie "Love Caboose" nie ma prawa budzić jakiegokolwiek zdziwienia. Związki Genevy z Arielem to całkiem ciekawy temat dla nieistniejących jeszcze niezal-pudelków; sprawa jest tym bardziej intrygująca, bo całe to zagadnienie otacza aura niedopowiedzeń i tajemnic, ale dosyć plotek, skupmy się na faktach. Jeśli wierzyć oficjalnej wersji, to tylko "bardzo się lubią", "wzajemnie się inspirują" i "sobie pomagają". Panna Garvin służy także radą i pomocą twórczą w sprawach graficzno-artystycznych Haunted Graffiti, zaś Pink w ramach rewanżu pomaga jej w niektórych aspektach związanych z nagrywaniem. Nie inaczej jest w "Love Caboose", w którym to właśnie znany i lubiany towarzysz Rosenberg odpowiada za budujące napięcie obłędne synthy, a to aspekt niejako przesądzający o wyjątkowości tego utworu. Sama piosenka jest jedną z najbardziej przebojowych rzeczy jakie kiedykolwiek wyszły od tej całej zgrai wariatów – można to określić jako "trochę mroczne" italo, a atmosfera teledysku zmusza do szukania odniesień w okolicach jakiegoś Kaliguli czy innych podobnie obskurnych obrazów. Trochę zaspaliśmy w momencie, kiedy to wychodziło, ale nadrabiamy rekomendując ten znakomity numer teraz, a jest to tym bardziej uzasadnione, ponieważ"czas pokazał", że "Love Caboose" stało się swego rodzaju pierwiosnkiem zapowiadającym tak zdolne sztunie czerpiące z retro-bajerów jak Nite Jewel czy Tickley Feather. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »


Strona #1    Strona #2    Strona #3    Strona #4    Strona #5

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)