SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja roczna 2013: Hip-hop

9 stycznia 2014



Rekapitulacja roczna 2013: Hip-hop
autorzy: Aleksandra Graczyk & Łukasz Łachecki

W zeszłym roku pisałam, że coś się zmieniło i hip-hop – w tym także, a może zwłaszcza, przerysowany, wiksiarski hip-hop – zaczyna być muzyką, którą ponownie wypada się interesować. (*wejście ukulele*) Zmianę sentymentów najjaskrawiej widać w obrębie grupy demograficznej najbardziej chyba odległej od świata ulicznych trosk, czyli (*bass drop*) uprzywilejowanych dzieciaków z perspektywami na przyszłość.

Niestety i jak zwykle, kierunek zmian nieco się wypaczył i już w okolicach późnych wakacji w muzycznym świecie funkcjonować zaczęły rapowe zwrotki Justina Biebera i Miley Cyrus. I teraz – mam z tym problem innej natury niż mogłoby się wydawać. Oboje uważam za utalentowanych popowych wykonawców którzy wejdą kiedyś do klasyki gatunku. Każde z nich nagrało co najmniej jeden kawałek, którym się zajawiłam. Jako osoba słuchająca głównie hip-hopu, też uważam go za muzykę w jakiś sposób "moją" i cieszą mnie próby jego popularyzacji. Natomiast. Kiedy Miley, postać, która spędziła w życiu więcej czasu w towarzystwie ochroniarza niż bez, której jedna bluza warta jest więcej niż dom jej sprzątaczki ("Oh, that's how we joke. She doesn't even have a house" - Lucille Bluth) zaczyna rapować o byciu sćpaną syropem na kaszel w klubie, w butach sportowych na nogach, nejmczekując Naughty by Nature, i ten singiel sprzedaje więcej kopii niż wszystkie nagrania wszystkich czarnych raperek bez dystrybucyjnego zaplecza nie będących Nicki Minaj, to chce mi się płakać. (Angel Haze - przyjmij gratulacje z okazji 900 egzemplarzy twojej nowej płyty sprzedanych w Wielkiej Brytanii!). Kiedy Miley, nieumiejąca tańczyć, ale otoczona "getto tancerkami" bez twarzy, w roli etnicznych akcesoriów, w przeciągu dwóch dni zawłaszcza w podpowiedziach google i świadomości ogółu termin "twerk", tak jakby nie funkcjonował on kulturze od jakiś dwudziestu lat, przestaję płakać i patrząc w ścianę myślę już tylko o śmierci. Czy gdyby Kasia Tusk zaczęła pisać o trefnej amfetaminie i podwójnych zmianach w restauracji - bo tak jej się akurat spodobało – nie mielibyście ochoty spuścić jej na przerwie głowy w kiblu? Ogarnij się Miley. Nie wiem, śpiewaj country.

Kontynuując trochę temat – w obrębie mojego kolorowego poletka ekspertyzy (dziewczęta i geje) również doszło w zeszłym roku do pewnych przetasowań, niewielkich może, ale znamiennych. O ile 2012 zapisze się złotym flamastrem w annałach, jako "rok emancypacji hip-hopu z heteronormatywnej opresji", to w 2013 zaczęły na siebie zwracać uwagę, formujące się coraz wyraźniej i działające coraz prężniej, konkretne środowiska młodych raperek. W przeciwieństwie do złotej epoki rapu pięknych pań (czyli lat 90-tych), tym razem grupy te działają bardziej oddolnie. Więcej tu samoorganizacji i dziewczyńskiego trzymania sztamy, a mniej podporządkowania labelom, traktującym rapujące laski trochę na zasadzie małp na wrotkach / mopsów przebranych za tarantule, a trochę tak, jak małe gastronomie serwujące kotlety traktują kwestię "dodatków warzywnych". Śledzę to wszystko od dawna, i szczerze - nie widzę dla raperek innej rozsądnej drogi, niż trzymanie sztamy przede wszystkim ze sobą nawzajem. Hoes before bros, uteruses before duderuses.

Szczególnie trzem spośród takich grup udało się w zeszłym roku silniej zaistnieć w świadomości ogółu. Pierwsza z nich to fragment sceny nowojorskiej skupiony wokół postaci Junglepussy i jej dwóch towarzyszek broni, czyli Dai Bruger i Princess Nokii (niegdyś Wavvy Spice), dość blisko współpracujący z nowojorskim gej-rapem, ale też dość od niego odmienny. Grupa druga to raperki z Chicago: m.in. Katie Got Bandz, Sasha Go Hard i Tink. Wszystkie chyba jeszcze przed dwudziestką, muzycznie związane, zwłaszcza Katie, ze sceną chicagowskiego drillu, która wypłynęła jakiś już czas temu dzięki postaci Chief Keefa. Najjaśniejszą gwiazdą tej grupy jest bez wątpienia Sasha, która w kategorii najbardziej obiecującej młodej raperki wysforowuje się powoli na prowadzenie (chociaż ja chyba równie mocno kibicuję Tink). Środowisko trzecie, o najbardziej rozproszonej "substancji", to środowisko tumblrcore'u (z braku lepszej nazwy), czyli agregat postaci takich jak Kitty, Angel Haze, Brooke Candy, które jakoś tam się znają i nawet nawiązują realne współprace, więc z braku wyraźniejszych afiliacji najwygodniej je wrzucić do wspólnego wora.

Poza tymi światełkami nadziei, rok w żeńskim rapie upłynął przede wszystkim pod znakiem uniwersalnego zmęczenia i zawodu postacią Azealii Banks, która po sukcesie "212" otrzymała najwięcej medialnej ekspozycji, jaka od lat stała się udziałem jakiejkolwiek rapującej kobiety, i od tamtego czasu konsekwentnie rozmienia się na drobne. Podczas gdy inne osoby zmuszone pracować dwa razy ciężej, tylko dlatego, że mają cycki, wciąż czekają na swoją szansę, która nigdy nie nadejdzie. (Angel Haze – ponowne gratulacje z okazji sprzedanych 900 egzemplarzy!).

To tyle w temacie uwag ogólnych i solidarności jajników. Poniżej nasza impromptuiczna kompilacja dwudziestu jeden zeszłorocznych wydawnictw, które uznaliśmy za szczególnie warte uwagi. –Aleksandra Graczyk

Antwon, In Dark Denim
Antek może nawet nie jest comedy-raperem, może nie doznajecie sobie singli, które propsowałem na tych stronach, ale kto by traktował poważnie ortodoksów. Koleś dostarcza popowego wygrzewu z beznadziejnie głupimi tekstami, jest jak skrzyżowanie Biggiego i Norbiego, czyli ideał. Jakby to były np. hity do radia zamiast Daft Punk. Jakby do tego tańczyć w warszawskich klubach. A tak to tańczyłem w tym roku do Franz Ferdinand. Posłuchaj tego, gwiżdzący. Posłuchaj tego, skinu czy inny. –Łukasz Łachecki



A$AP Rocky, Long. Live. A$AP.
Rocky to jest, złapie Cię ordynarnie za dupę przy ludziach, a Ty i tak pójdziesz z nim na zakupy, nawet jeśli jesteś Rihanną. Słuchałem tej płyty w Wigilię 2012, skrillexowy drop z "Wild for the Night" towarzyszył mi na melanżach z doktorantami i na melanżach z meliną, moi znajomi cytują fragmenty tego KRĄŻKA przy rozlicznych okazjach, "Goldie" leciało między "Drop it like it's hot" a "Got your money" na otwarciu Iskry, to co ja będę mówił, że dobre granie. Ferg dał dobrze, A$ap Mob musi zjeść, cieszymy się. –Łukasz Łachecki



Casey Veggies, Life Changes
Jeśli napiszę, że to mikstejp zaskakująco spójny i dojrzały, to pewnie go nie przesłuchacie, więc zamiast tego napiszę, że to mikstejp, który na tak wielu płaszczyznach ROZPIERDALA, oraz że w tym roku, obok Oxymoron najbardziej czekam właśnie na płytę *Kazimierza*. *Warzywka*, pokaż im! –Aleksandra Graczyk



Chance The Rapper, Acid Rap
Paru ludzi z którymi przyszło mi przez ostatnich parę lat mieszkać, pracować czy koegzystować na jakiejś innej płaszczyźnie, ani trochę nie zajawiało się rapem i Blazing Arrow Blacklicious było jedynym współczesnym albumem hip-hopowym, którego nie odbierali oni jako akt przemocy symbolicznej. Dzięki temu Blazing Arrow Blackalicious przesłuchałam w ciągu ostatnich paru lat jakieś dwieście razy i jestem w stanie wyłapać najdrobniejsze podobieństwo i nawiązanie do Blazing Arrow, jakie się pojawiło. Albo pojawi. Kiedykolwiek. Acid Rap brzmi dla mnie przez to jak totalny fan-art Blackalicious i wyobrażam sobie, że gdyby nie był albumem co najmniej prawie wybitnym, ani trochę nie byłabym w stanie go słuchać. A jestem. Także, jeśli mieszkacie w studni bez internetu, za to z Radiową Trójką, i nie słyszeliście jeszcze nawet o Acid Rap, dajcie szansę Chance'owi, a jest szansa, że wam siądzie. –Aleksandra Graczyk



Danny Brown,Old
Nawet jeśli Old nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań (przeze mnie; zawyżonych), Danny wciąż pozostaje Captainem Beefheartem i ulubioną maskotką rapu, a XXX moim jedyny wspomnieniem z 2011. Czy Danny powie jeszcze coś istotnego pozostaje kwestią otwartą, ale jeśli macie kiedyś okazję, to idźcie na koncert, bo dobry melanż. –Aleksandra Graczyk



Drake, Nothing Was the Same
Zastanawiam się czasem, na ile tytuł jest ironiczny, bo - sądząc po nastroju i poruszanej problematyce – w świecie Drake'a raczej wszystko po staremu. Spotkałam się z kilkoma podobnymi opiniami osób, które Nothing Was The Same lubią tak samo jak Take Care, ale "jednak trochę mniej", i które tego sentymentu nie bardzo potrafią wyjaśnić. Zgódźmy się wszyscy, że to świetna, świetna płyta – i zgódźmy się, że Drake wpadł może/być może/trochę w artystyczne koleiny. Czemu trudno się dziwić, bo i formuła, którą sobie wypracował jest bardzo fajna, bardzo płodna i bardzo, no właśnie, "drejkowa". Ale jeżeli poczciwy D-Money chce pozamiatać tą samą wilgotną piwnicę swoich uczuć po raz trzeci z rzędu, będzie musiał wymyślić dla nas nowe atrakcje. Kierunek obrany w "Hold On, We're Going Home" wskazuje, że może mu się to udać. –Aleksandra Graczyk



Earl Sweatshirt, Doris
Co sądzę o brzydocie, jako niedocenianej formie estetyki, pisałam już przy okazji recenzji Danny'ego Browna (krótko: zajawiam się). Szczególnie w rapie wydaje mi się ona tropem, który nie jest jeszcze do końca przerobiony, wyłączając jakieś najbrutalniejsze przypadki podziemnego horrorcore'u, których nie znam, i których istnienia tylko się domyślam. Doris to najlepsza rzecz, którą w perspektywie lat wydała pseudo-horrorcore'owa orientacja wczesnych nagrań Odd Future. Kto mógł przypuszczać, że to właśnie Tyler zostanie tą bardziej zachowawczą, gładszą postacią kolektywu, która nagrywa z Pharellem. Co w 2013, umówmy się, było trochę dissem. –Aleksandra Graczyk



Fat Tony, Smart Ass Black Boy
Tony, obdarzony miejscami łudząco "outkastowym" flow, nie jest może równie wybitnym raperem, ale ma za to fantastyczne oko (ucho?) do detali. To taki komplement bez znaczenia, którego używa się głównie wtedy, kiedy nie chce się wyjść na skończonego chama, ale w tym akurat przypadku mam na myśli dokładnie to co mówię, a mówię to z wielką powagą. Serio, dawno nie widziałam czegoś takiego. Jakieś zupełnie niepozorne stylistyczne ozdóbki potrafią zrobić tu cały kawałek. Głupie "around my block I hear they're building buildings with the lobby" w "Hood Party", czy refren "BKNY", rymujący "from there" z "come there" i z melodią dziarsko wznoszącą się na wysokości "heights" we frazie "fucking girl in Crown Heights". Za-je-biste. –Aleksandra Graczyk



Forte Bowie, Vice Haus Deluxe
Wspaniały, prog-rapowy "Gucci Mayne", z refleksyjnym, tęskniącym szturmowcem jedzącym sushi to dla mnie jeden z singli roku, a że nikt nie upomni się o ten wspaniały mixtape, to wrzucam tu, choć ciężko byłoby udowodnić, że kompetencje Fortego (?) jako MC obligują mnie do wrzucenia między tu tych wielkich i przygłupich kabanów. Równie dobrze mógłby ten lepszy tegoroczny Bowie wylądować w kategorii Ushera, albo koło Franka Oceana, ale będę się upierał – jest to po prostu nie radzący sobie z nadmiarem pomysłów raper, trochę jak L.U.C. Wystarczy posłuchać trapowego bitu do "Blasphemy pt. 2" uzupełnianego autotune'owym, idiosynkratycznym jednakowoż wokalem czy niemal klasycznie nowojorskiego "If I Die". Gdzieś obok suną sobie zwykłe piosenki, jak "Missin You" czy "Little League Love", neo-soulowe jamy ("Faithfull") i outkastowe outro (oto recenzja Forest Swords, w której pada słowo las – Forte Bowie jest z Atlanty). To wizja bez napinania mięśni, wyprodukowana, wyśpiewana i zarapowana przez jednego tylko kłonia, którego słucha mniej ludzi niż przypadkowego asa ze ślizgowego wątku "Beka z lokalnych raperów". Beka. –Łukasz Łachecki



Ghostface Killah, Twelve Reasons to Die
Rok 2014. Na podwórkach będących niegdyś świadkami ulicznych scysji i awantur epoki 36 Chambers, pobudowano saloniki prasowe Kolportera i Rossmany. Od dawna staram się mówić, że ludzie słuchający dziś Wu-Tangu są w takim samym stopniu gangsterami, jak członkowie Wu-Tangu byli samurajami. Mówiąc ogólnie: ustanowienie Ja wobec wrogiego mu nie-Ja, w obu przypadkach rozgrywa się za pomocą ascencji w język, w domenie wyobrażonego (nie mam pojęcia o czym mówię i na bieżąco wymyślam terminy). Czy wolno nam się już zgodzić, że muzyka Wu-Tang Clan to po prostu muzyka dla geeków? "Tarantinowska" gęstwina "popkulturowych odniesień" (rzyg) którą Ghostface prezentuje na Twelve Reasons może "przyprawić o zawrót głowy". Na papierze wygląda to fatalnie, ale też bardzo staram się, żeby wyglądało fatalnie. Tak naprawdę to bardzo udany album, jeśli tak ma wyglądać faza geriatryczna rapu, to z uśmiechem patrzę w przyszłość. –Aleksandra Graczyk



Joey Bada$$,Summer Knights
Może Bada$$ nie ma jeszcze tej narzucającej się, wręcz obłapiającej plastyki w nawijce, którą ma Lamar, ale wszystko jest na najlepszej drodze, co potwierdza następca "1999". Przeskoczenie tamtego mixtape'u, oprócz stale wysokiego poziomu tekstów wymagało bardziej zróżnicowanego doboru środków muzycznych (śmiech z narzekań na monotonię) – od "sophisti-rapowego" "Hillary $wank" (dziesiąteczka), przez dancehallowe "My Yout" czy ujarane "Death of YOLO" po piękny tribute dla Capital Steeza, a to tylko wierzchołek góry. Doceniam zatem suczy powrót truskulu i ujmujący posmak indie, ale klasyfikowanie Summer Knights jedynie przez pryzmat brzmienia to łatwizna, czarno-białe kategorie, a przecież osiemnastolatek z Brooklynu otarł się z tym skandalicznie niedocenionym mixtapem o podium moich ulubionych płyt w roku, w którym wyszła nowa płyta My Bloody Valentine. Blanty, rowery, letnie wieczory til' infinity. –Łukasz Łachecki



Jonwayne, Rap Album One
Kiedy biały typ umieszcza zdjęcie krakersa na okładce swojego debiutanckiego albumu hip-hopowego, wiesz, że startuje w tej grze z odpowiednią dawką pokory. Jonwayne, do niedawna znany raczej słabo i wyłącznie jako producent, wydał swoją płytę w Stones Throw, chociaż, jak już zauważono, muzycznie wydawnictwu trochę bliżej do Anticonu. Album operuje całkiem solidną rozpiętością środków wyrazu, nawet pomijając fakt, że etos "muzyki niezależnej" w którym funkcjonuje, jest pod tym względem tradycyjnie dość biedny. Tak czy inaczej, świadomość bitu słychać tu na każdym kroku - "The Come Up pt.1" i "Pt.2" mogłyby posłużyć za kanwę streszczenia Zielonej Sowy "Produkcja hip-hopowa ostatnich dwudziestu lat: od RZY do Bangladesha". A teksty przecież też nie ułomki - co się dzieje na "Yung Grammar" na przykład, mało co tak mnie ujęło w 2013 jak "my prepositions will let you know where I'm at". Lekką ręką czołówka roku w indie rapie. –Aleksandra Graczyk



Kanye West,Yeezus
Kanye, nie wiem co palisz, ale daj mi namiary na swojego dilera. –Aleksandra Graczyk



Kevin Gates, The Luca Brasi Story
Juicy J przyzwoicie dał w tym roku, ale ostatnie (miejmy nadzieję) podrygi trapu zapamiętam chyba głównie z tego mixtape'u (bo już Stranger Than Fiction trochę przynudzało). Ziomeczek z Luizjany nie przypadkiem trafił też na Wrath Of Cain Pushy – lirycznie obracając się wokół zbliżonej tematyki, w warstwie muzycznej wybierając bity o podobnej barwie, może mniej surowe, bogatsze, czasem niemal trap-popowe. Gdyby nagrodą w gierce Juicy'ego, polegającej na rzucaniu dolarami w tańczące na rurze dziewczęta, był odsłuch Luca Brasi, a nie Stay Trippy, z pewnością bym poświęcił więcej czasu na taką prokrastynację. –Łukasz Łachecki



Kitty, D.A.I.S.Y. Rage
Białym raperkom ciężko chyba nie popaść w jedną z dwóch przewidzianych dla nich stylistyk. Pierwsza z nich to przytrzymana, lodowata, pozbawiona emocji i ogólnie chujowa maniera post-Debbie Harry (taka Dev - gdzie mam zacząć). Druga to równie irytująca maniera kogoś, kto jest biały, ale akurat potrafi dobrze rapować, i ten element uciśnienia popycha go zachowywania się jak mężczyźni walczący o prawa mężczyzn (Iggy Azalea). Kitty udało się niemożliwe, czyli wypracowanie trzeciej drogi – nienachalnego, ale pełnego ekspresji, kalekiego technicznie flow, którego słucha się z poczuciem takiego olśnienia formą, jak wczesnej M.I.A. –Aleksandra Graczyk



Mac Miller, Watching Movies With The Sound Off
Znany z wesołego singla "Donald Tusk" reprezentant Pittsburgha postanowił nagrać płytę bardzo hipsterską i dołującą, acz znakomitą. To album kodeinowy i odrętwiały, pełen gości, którzy znakomicie streszczają pejzaż tej imitacyjnej płytki – od Earla, Schoolboya i Ab-Soula na majkach po Clamsa, Alchemista i Flying Lotusa (genialne "S.D.S") na bitach. Trafia się śpiewana, trochę rzewna balladka ("Objects in the mirror"), trochę "Bałkanica" ("Goosebumpz"), lirycznie Mac eksploruje bardzo popularny, paradygmatyczny wręcz motyw cipyrapu, czyli zmęczenie hajsem i dziwkami i chęć rozebrania Mili Kunis, racząc słuchacza liniami w stylu "I don't exist/ hieroglyphics/ pyrotechnics/ metaphysics" wyrzucanymi flegmatycznie, co dopełnia apatycznej, ale zaskakująco wciągającej całości. –Łukasz Łachecki



Pusha T, My Name is My Name
Myślałem że będę musiał trochę tłumaczyć mojego ulubieńca z tego, że nie jest już najmłodszy, że stygmaty ulicy to bolesne znamię, krzyż, który trzeba nieść, i tak dalej. Słuchałem tegorocznego Eminema, demencja to straszna rzecz, a jednak okazuje się, że 36-letni Thornton nagrał album jak najbardziej świeży, korespondujący z obowiązującymi, bardzo przepraszam, trendami, a nawet narzucający młodym kogutom własny język. Zupełnie jakby był obdarzony kokainowym szóstym zmysłem i słuchem na duszne, gęste, orientalizujące bity, na których wciąga nosem konkurentów. Powrót Clipse jest mi w tej sytuacji zupełnie niepotrzebny – Terrence ma fajniejszych kolegów, dopracowane linijki i zupełnie niepowtarzalny charme. –Łukasz Łachecki



Rome Fortune, Beautiful Pimp
Nawet rzut oka na wyselekcjonowanych przez XXL reprezentantów ATL pokazuje, że Trynidad James faktycznie mógł doznać patriotyczno-lokalnego olśnienia (śmieszna sprawa, że sadził się przy tym do królującego jak za starych, dobrych lat Nowego Jorku). Najwięcej oprócz samego Jamesa mówiło się o Rome Fortune, który w przeciwieństwie do autora "Don't Be Safe" wygląda na całkiem zrównoważonego, dobrze zapowiadajacego się chłopaczynę, dysponującego manierą ociężałego Andre 3000 (cóż...). Na Beautiful Pimp wspaniałą robotę wykonują też producenci, z Childish Majorem na czele. Dużo tu ciężaru, większość numerów tonie w magmie dołujących podkładów, pozbawionych jednoznacznej chwytliwości, ale z wciągającymi detalami, choć trafiają się też kawałki niemal zwiewne ("Blossom", "Art of Art"). Wymagający, bardzo mocny album, no i ta zajebista okładka. –Łukasz Łachecki



Run The Jewels, Run The Jewels
Po genialnym R.A.P Music i świetnym Cancer 4 Cure sama świadomość prawdopodobnego sukcesu zacieśnionej współpracy uzupełnionej o El-P na mikrofonie strasznie nużyła. Jedyną szansą na jakieś zaskakujące rozwiązanie mogła być potencjalna przewaga Killer Mike'a jako tekściarza i rapera – niestety, El-P zdecydowanie udźwignął, chemia między obydwoma artystami jest olbrzymia, dawno nie było tak znakomicie uzupełniającego się duetu, przez co do płyty nie wracam, choć znakomita, Anything in Return rapu. –Łukasz Łachecki



Travis Scott, Owl Pharaoh
Fani Kanyego powinni odlecieć. Produkcyjnie ten mixtape wymiata, krawędzie jakby gładsze, a że czuwa nad wszystkim gospodarz, który dodatkowo dobiera sobie znakomitych gości, to możemy nawet przymknąć oko na fakt, że nie jest najlepszym raperem w zestawieniu – Kanye też nigdy nie był, a stworzyliśmy potwora. "Upper Echelon" jako singiel długo mnie zrażał, na szczęście nie jest przesadnie reprezentacyjny. Dodatkowy plus za przypominanie, że następna płyta Bundicka powinna być rapowa, nawet jeśli miałoby to wyglądać tak, jak w "Chaz interlude". –Łukasz Łachecki



Vic Mensa, Innanetape
Miałem taki problem z Chancem, że mega podobały mi się jego teksty, a mniej do mnie przemawiał całościowy obraz Acid Rap. Nie wiem jak to określić – może tak, że jeśli Chance jest Kendrickiem dla SaveMoney, to Vic jest skrzyżowaniem Schoolboya, Ab-Soula i BJ The Chicago Kida. Płyta Chance'a to zwarty manifest, ważna rzecz dla całej ekipy, ale eklektyczny (przez to może bardziej narażony na momenty słabsze) mixtape Mensy chyba bardziej zaskakiwał pod względem muzycznym. Nie jestem przesadnie sentymentalny, dlatego fakt, że do głosu dochodzą dzieciaki, dla których pierwszym albumem rapowym był nawet nie Blueprint, a College Dropout napełnia mnie ekscytacją, i czekam na wszystko z Chicago jak na rzeczy z kręgu A$ap Mob czy Pro Era.

(Swoją drogą, polecam dokument o przestępczości, socjalu i chicagowskim rapie.) –Łukasz Łachecki



*z racji na kilka osób, mały czas, o następujących albumach nie zdążyliśmy napisać – blurby do przeczytania w równoległym wszechświecie, w którym zupełnie nie posiadamy już życia: A$AP Ferg: Trap Lord, J. Cole: Born Sinner, Ka: The Night's Gambit, Le1f: Tree House, Tall Black Guy: 8 Miles to Moenart, Trinidad James: Don't Be S.A.F.E (naciągane, bo jedną nogą w 2012 – zupełnie jak my), Tyler The Creator: Wolf. Drodzy artyści, przepraszamy za brak ogarnięcia – zamiast niego przyjmijcie od nas dar propsów. –Aleksandra Graczyk


***

Polską scenkę potraktujemy tu skrótowo, o kilku płytach wspomnę jeszcze w Ryśkowym podsumowaniu polskiej muzyki. W branży irytowało to, co zwykle, czyli nudni, koniunkturalni, pozbawieni lekkości (a co dopiero erudycji) dziennikarze, głupi odbiorcy i fakt, że te dwie mafie jak zwykle mają na coś wpływ.

Muzycznie to przełomowy rok dla SB Maffiji (wtf), czyli prężnie rozwijającej się ekipy zbliżonej do rapera Solar/Białas. Znam dokonania Białasa od jakichś 6 lat, bo to gość ode mnie z gminy, i gdyby ktoś przed 2013 rokiem powiedział mi, że będę sobie słuchał na poważnie gościa, który długo kojarzył mi się z poziomem przeciętnego sochaczewskiego (nie wiem, czy w Teresinie mają innych raperów) MC, to bym go wyśmiał. Progres jaki poczynił ten ziom jest potężny, esbecja zarządziła odnajdując sobie niszę w nowoczesnym, technicznym rapie. Nierówny, ale niesamowicie perspektywiczny Tomb, namaszczony na nowego króla podziemia Quebonafide, który zdążył zamknąć rok z dorobkiem dwóch bardzo dobrych materiałów (Eklektyka i Płyta Roku z Eripe, na której zresztą znajdują się propsy dla Jarosława Gowina lol), siejący rozpizd i mający swój udział w wygraniu przez Solara beefu z Laikiem Lanek i debiutujący w Prosto szefowie to bardzo mocny team, polskie A$AP Mob, ale by to zauważyć, trzeba by było nie zostać w blokach (homonim jak u Tomba) kilka lat temu.

Dodatkowo płytę roku nagrali wreszcie reprezentaci mądrego rapu inteligenckiego (?), czyli Rasmentalism, a stawkę ciekawych płyt uzupełniali przedstawiciele mądrego rapu nieinteligenckiego (Żyto, Pro8l3m, Jeżozwierz) oraz niestety bardzo dobry Tede, na szczęście uzupełniający świetne Elliminati niedorobioną współpracą z Dioxem. Świetnie prezentował się w luźnych trackach Kuban, młodzieniec jeszcze. Zawiedli playmakerzy: podstarzały Mes, VNM osiągający drugi próg podatkowy i tym samym pozbawiony ciekawych tematów oraz dewiant Sokół (choć bardzo śmieję się na "Borderline" i zimno mi przy "Wyblakłych Myślach"). Kękęmu chętnie życzyłbym, żeby w 2014 roku zesrał się z bólu i strachu od kuli otrzymanej w lesie po nieudanej próbie przywrócenia Polsce Lwowa – ale z wiadomych przyczyn wolałbym nie. Zamiast siermiężnej publicystyki- niezobowiązująca, acz treściwa playlista:



1. Tomb: Fresh out da pen
2. Kuba Knap: Łajz Lajf
3. Kuban: Dobzi ludzie
4. Pezet: Ostatni track
5. Solar/ Białas feat. Tomb: Zawsze coś jest nie tak
6. Quebonafide feat. Białas, Tomb: Open Bar
7. JWP: Blam
8. Borixon: Kochasz mnie?
9. Rasmentalism feat. Spinache: Gdzie jest M?
10. Tede: Mainstream
11. VNM feat. Flojd: Zawada 2k13
12. Kuba Knap, Emil G, ZETENWUPE, Stasiak, Dj. Black Belt Greg: Rusz do nas
13. Żyto: To nie ja
14. Pro8l3m: Tiramisu
15. Fazi: Turlaj
16. W.E.N.A: Imperium
17. Pikej: Wieprz Terror
18. Sokół i Marysia Starosta: Wyblakłe myśli
19. Bonson/Matek: Mówią że mam problem
20. Zioło: Hajs hajs kwit

–Łukasz Łachecki

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)