SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja roczna 2011: Pop

29 grudnia 2011



Rekapitulacja roczna 2011: Pop
autor: Kamil Babacz

Moje zainteresowanie popem w 2011 roku osiągnęło kryzys proporcjonalny do jakości muzyki mainstreamu. Kryzys to w ogóle słowo klucz w tej gałęzi rozrywkowego przemysłu – Kuba Ambrożewski pisze o popie kryzysu, mówimy o kryzysie jakościowym, kryzysie innowacji, a nawet samego pojęcia popu, który jako dziecko kapitalizmu w ciężkim dla rodzica czasie traci swój wigor i umiejętność wytwarzania i zaspokajania różnorodnych potrzeb. Nim zobaczymy, co działo się fajnego, najpierw nieco marudzenia.

Maksymalizacja

Powiedzieć, że od co najmniej 2008 roku pop podlega eurodance’yzacji to oczywistość, ale od singla "Bad Romance" podlega też maksymalizacji. Producenci właściwie przestali operować ciszą i zaczęli zbliżać swoje produkcje w stronę nieprzerwanego, silnie skompresowanego hałasu, który dudni przez ściany, ale daje się też odtwarzać z coraz gorszych głośników zamontowanych w laptopach i telefonach. W tej wojnie na głośność jedni próbują się przekrzyczeć (chyba nigdy nie śpiewano tak głośno w piosenkach, ale trzeba się przedrzeć przez te gęste miksy), inni podchodzą do zastanej sytuacji nieco bardziej twórczo. W tej drugiej frakcji wyróżnili się szczególnie Max Martin, Dr Luke i Yasutaka Nakata. Ci pierwsi dwaj zmontowali Britney Spears płytę, która nie daje się opisać tylko słowem eurodance – wycisnęli z syntezatorów i programów do obróbki wokali wszystko co się dało, potraktowali wokalistkę jak kolejny z komputerowo produkowanych dźwięków, a teksty posłużyły im tylko jako nośnik linii melodycznej, totalnie tracąc jakiekolwiek znaczenie i swoją funkcję identyfikacyjną. Femme Fatale już zapisało się w historii jako pewien efekt krańcowy komercyjnego i funkcjonalnego podejścia do muzyki w naszej kulturze. Nakata z kolei zmaksymalizował azjatycki pop androidów i posługując się między innymi charakterystyczną dla j-popu modulacją oraz kierując się podejściem "nie ma w utworze tyle synthów, żeby nie znalazło się jeszcze miejsce dla kilku kolejnych" stworzył Perfume płytę, która z popem rozumianym jako muzykę skupioną na przyjemności i przystępności ma coraz mniej wspólnego.

Niejasność definicyjna

Typowe dla mainstreamu wydaje się przechwytywanie pewnych bardziej alternatywnych trendów, ale do tej pory nie naruszało to w mojej opinii samej definicji gatunku. Współczesny pop rozumiem jako silnie nastawiony na melodyjne linie wokalne, oparty na syntezatorach i zwrotkowo-refrenowej strukturze gatunek, który swoje korzenie ma w latach 70. i 80., szczególnie w disco i madonnowym elektro-popie. Słuchając Perfume mam wrażenie obcowania raczej z post-popem, a w kontakcie z zupełnie idealnie podsumowującym mainstream utworem "Party Rock Anthem" LMFAO, czymś co można określić mianem quasi-popu. W moim odczuciu zwyczajnie nie spełnia on moich założeń definicyjnych – jest jakiś hook, ale to nie jest refren, jest jakiś agresywny beat, ale nawet nie spełnia on funkcji mostka. Przynajmniej przez moment jest zabawny, czego nigdy nie mogłem powiedzieć o podobnych utworach Black Eyed Peas. Z drugiej strony pop pewnie nie po raz pierwszy nieco wymyka się klasyfikacjom.

Po pop do podziemia

Ronika, Ruby Goe, Florrie, Juvelen, Sky Ferreira, Alania, Walter Sobcek – to tylko niektórzy z oscylujących na granicy głównego nurtu wykonawców, z których gatunkowym przyporządkowaniem nie mam problemu. O ile główny nurt dudni elementami dubstepu i eurodance’u, te mniejsze gwiazdki starają się odwoływać do osiągnięć własnego gatunku. Dodatkowo artyści tacy jak Chaz Bundick, J*DaVeY czy James Blake odwołują się do popu i r&b, by stworzyć swój własny język muzyczny. Tendencje więc są coraz bardziej odwrócone – spragniony czystego popu odbiorca musi się naszukać, by go odnaleźć, podczas gdy pop połknął i wyeksploatował nurty do niedawna funkcjonujące głównie poza mainstreamem.

Za to plejada gwiazd bez zmian. Rihanna, Kary Perry, Britney Spears, Lady Gaga, powrót Maroon 5, Adele, Pitbull, Bruno Mars i Wiz Khalifa – to oni wrzucili swoje single na pierwsze miejsce Billboardu. Czy zapamiętamy któryś z tych utworów na dłużej? Obstawiam, że nawet jeśli, to niezbyt dobrze. Single Adele i Maroon 5 chciałbym zapomnieć jak najszybciej, Gagę zapamiętam za wypalenie kreatywności, plagiatorstwo oraz zabawny fakt, że "Born This Way" napisał Jeppe, czyli Senior z Junior Senior, więc ten gejowski hymn kupił sobie w ten sposób u mnie nieco autentyczności. Katy Perry można zapisać w pamięci chyba tylko za funkcjonowanie na granicy żartu. "We Found Love" to faktyczny przebój roku i chociaż niewątpliwie przeceniany, jest jedynym numerem 1, o którym szczerze myślę ciepło. To nic, że niewiele się w nim zmienia, ładna melodia zaśpiewana wyjątkowo ładnym głosem powtarza się w nieskończoność i dzięki prostocie oraz uniknięciu maksymalizmu daje odrobinę wytchnienia. "Give Me Everything" Pitbulla daje tego wytchnienia znacznie mniej, ale dla mnie to tegoroczne "Good Times" Roll Deep. Początkowo nawet trafił na dwudzieste miejsce w poniższym zestawieniu utworów, by oddać sprawiedliwość takim dresiarskim kawałkom, ale jednak chyba zbyt szybko mi się nudzi.

* * *


Najlepsze albumy

Pokrótce i konkretnie – pięć najlepszych albumów w kolejności alfabetycznej według tytułów.

Beyonce, 4
Najbardziej niedoceniony przeze mnie album tego roku. Z jednej strony ballady odbudowują potrzeby treści i identyfikacji, z drugiej przy bangerach można się dobrze bawić, a ich przepych prawie nigdy nie przyćmiewa fajnych melodii. Nie zgodzę się z samym sobą, a zgodzę się z Krzyśkiem, który w recenzji tej płyty w kontrze do mnie napisał "A mi najprzyjemniej słucha się właśnie tego nudziarskiego adult contemporary. Stary dziad jestem i wzrusza mnie, gdy taka pełnych kształtów piosenkarka jak Beyoncé porzuca na chwilę ociekające czym tylko się da bangery i nawiązuje do Mariah i Toni, a nawet Whitney, której debiut liczy sobie już 26 lat." Krzysiek swoją recenzję skończył zdaniem "jeśli Frank Ocean nie uratuje muzyki, to czas umierać". Faktycznie, współ-napisany przez Franka chłodny i intymny utwór "I Miss You" to dla mnie prawdziwy diament, ale lśni też świetnie rozwijająca się power ballada "Best Thing I Never Had", czy potężny refren "I Care". Z drugiej strony "Countdown" stało się na przykład narzędziem walki o wyzwolenie z rockistowskiego reżimu poznańskiego radia Afera i od tego momentu kojarzy mi się jeszcze pozytywniej, do tego stopnia, że przez długi czas nie schodził w mym domu z repeatu. Smaku całej płycie dodaje też ejtisowa equalizacja - 4 rozbrzmiewa przede wszystkim wysokimi i niskimi tonami.

Britney Spears, Femme Fatale
Odsyłam do recenzji. Album-ewenement, choć druga połowa płyty moim zdaniem nie jest tak mocna jak pięć pierwszych utworów.

Perfume, JPN
Post-pop dla psycholi. Nie wszystkie utwory trzymają równy poziom, ale wszystkie błyszczą producenckim kunsztem.

J*DaVeY, New Designer Drug
Płyta zakorzeniona w co najmniej dwóch tradycjach – z jednej strony w kosmicznym freak-r&b, które nagrywa np. Sa-Ra, z drugiej strony naładowana mainstreamowymi inspiracjami – "Rock That Ship" przypomina Kylie z Light Years i glam-popowy etap Goldfrapp, a "Topsy Turvy" to wybitna imitacja Britney. Bogaty zbiór przebojów, który nieco oszałamia agresywnością i środkami wyrazu.

Katy B, On A Mission
Jak widać w powyższym tekście, jestem zblazowanym idiotą i więcej marudzę niż słucham, bo podobnie jak w przypadku 4, początkowo byłem mocno rozczarowany tym albumem, by w końcu zupełnie zmienić o nim swoje zdanie. Pełen sukces w wylansowaniu gwiazdy uk funky dzięki płycie prawie pozbawionej słabych momentów, za to pełnej doskonale zaśpiewanych imprezowych jointów, które jednak zawsze stawiają piosenkę na pierwszym miejscu.

Najlepsze utwory

Jeśli tutaj dotarliście, to już raczej się nie zawiedziecie. Dwadzieścia utworów już w kolejności od najgorszego do najlepszego, bo ciężko sobie odmówić tej przyjemności. Obowiązuje oczywiście porcysowo-subiektywna kategoria singlowości. Jednocześnie gotowa propozycja sylwestrowej playlisty.

20. Shakira feat. El Cata, "Rabiosa"
To najlepszy utwór w karierze Shakiry, której nigdy nie darzono na Porcys specjalną estymą. "Rabiosa" jednak wpisuje się w nurt cumbia digital, a pewnie jest bardziej chwytliwa niż cały ten gatunek. Nigdy nie słuchałem tego dla zgrywy, ale nie toleruje singlowej wersji z Pitbullem.

19. Jupiter, "Sake"
Klasyk imprez Half Of That, dla fanów Grum i Justice jednocześnie. Nie obrażajcie się na elektro-wir po sekcji cowbella i melodii, którą mogłaby śpiewać Annie, gdyby jeszcze chciała śpiewać takie piosenki.

18. Beyonce, "Countdown"
Niby wszystko już było, a początkowo nużyły mnie powtórzenia tych samych zwrotów akcji, to po jakimś czasie nie mogłem usiedzieć przy tym numerze. Fantastyczne zwrotki i dziwny, opadający refren.

17. Kido Yoji, "Am 3:33"
Albo "More Than Real" lub "Call A Romance", ale chyba ten jest moim ulubionym. Phoenixowego wyrafinowego nu-disco nigdy za wiele, a Kido Yoji to bardzo zdolny młodziak.

16. Ronika, "Wiyoo"
Mam nadzieję, że to nie jest szczyt możliwości tej przyszłej gwiazdy, bo chciałbym, żeby refren nieco mocniej kopał. Mostek kopie już wystarczająco.

15. SBTRKT, "Pharoahs"
Na stylistycznej granicy tego rekapu, a tak naprawdę to trance'u i dubstepu. Produkcja ostra jak diament i jakaś niepozorna narracja.

14. Artful feat. Kal Lavelle, "Could Just Be The Bassline"
Dopiero oryginalna wersja tego utworu pokazała, że faktycznie "it could just be the bassline". Melodycznie czysty konkret i spełnienie tęsknot za porządnym uk garage.

13. Nicki Minaj feat. Ester Dean, "Super Bass"
Nie mam pojęcia, na czym polega kulturowe znaczenie Nicki Minaj, bo dopiero ten utwór zwrócił moją uwagę na tę postać. Niezawstydzające wciągające zwrotki i hymniczny refren z dziwną melancholijną nutą, który często towarzyszył mi w tramwajach.

12. Alania, "Sexy On"
Najnowsze odkrycie Wojtka, które ma szansę na skok na naszą wspólną listę. Sukces w "brzmieniu jak". Trochę Amerie, trochę "Come Back To Me" Vanessy Hudgens, a call & response z gościem, który brzmi nieco jak Pharrell przypomina nieco pamiętne dialogi z "Promiscuous" między Nelly i Timbą.

11. Britney Spears, "Trip To Your Heart"
Mniej interesuje mnie to, co śpiewa tutaj Britney, choć refren potrafi rozklejać. Jednak bardziej fascynują trance'owe synthy grające najświeższe nu-disco sezonu.

10. Jeremy Glenn, "New Life"
Nie ma tego w rekapie o chillwavie, nie ma w rekapie o elektronice, więc chyba pasuje tutaj, choć mam świadomość, że ledwo-ledwo. Zajebistość: wytwórnia nazywa się Future Classic i tak też brzmi ten utwór. Podstawa playlist lata 2011.

09. Florrie, "I Took A Little Something"
Utwór stworzony, by imponować klasą, bo właściwie nieco za spokojny na parkiet. Nie przestaję widzieć eleganckiej Florrie z teledysku dla Dolce & Gabbana. Trochę casus "We Found Love", w kółko to samo, ale ma się ochotę tylko na kolejny repeat. Fred Falke jeszcze coś umie, przecież pewnym zaskoczeniem jest, że spod jego rąk wyszło takie euro-balearyczne cudo. (Okazuje się, że za utwór faktycznie odpowiedzialny jest duet Xenomania, który jednak od jakiegoś czasu nie błyszczał tak jak kiedyś, więc powrót do formy w ich przypadku też jest pewnym zaskoczeniem).

08. Britney Spears, "Till The World Ends"
Dla jednych hymn stadionów, dla innych utwór o kryzysie, choć przecież takie apokaliptyczne hymny nagrywał też Prince, bo impreza do końca świata jest całkiem dobrym pomysłem. Ten utwór chyba otworzył porcysowe zainteresowanie euro-trashem, a ja uwielbiam ostatni powrót refrenu.

07. Rihanna feat. Calvin Harris, "We Found Love"
Rozumiem, jeśli ktoś już dostaje mdłości od pierwszych taktów tego utworu, ale w czasach niezbyt dużego zainteresowania radiowym popem, integrował ludzi o całkiem różnych gustach, często niezainteresowanych popem w ogóle. W kółko jedno i to samo, ale w tym szaleństwie jest metoda – wyłączam mózg i poddaję się tej bezczelnej repetycji. Jest też coś w tym beacie, brzmi jakby się nieco spóźniał, przez co mam wrażenie, że piosenka nigdy nie osiąga swojego apogeum. Zresztą nie ma go tu, ale chodzi jakby o nie do końca rozwiązane napięcie. Poza tym cholernie podoba mi się sposób, w jaki Rihanna śpiewa linijkę "It's the way I'm feeling I just can't deny". Barbadoska w ogóle brzmi tutaj na strasznie wyluzowaną, co i mi się udziela, ale w sumie nie kazali jej wiele śpiewać.

06. Iza Lach, "Futro"
Ktoś tutaj udowodnił swój talent kompozytorski.

05. Beyonce, "I Miss You"
Mój chłopak, gdy usłyszał ten utwór, zapytał się czy to jakiś remix, a to tylko Frank Ocean napisał Beyonce najlepszy smutas w jej karierze, który trafił na najbardziej eklektyczną płytę w jej karierze, dając tym samym szansę na wprowadzanie na listy przebojów najbardziej minimalistycznego r&b od czasu Cassie.

04. Walter Sobcek, "Miami"
Niepozornie ewokuje pocztówki. Pisałem tutaj.

03. Shin Goeun, "Love Pop"
Tegoroczne "Woo Weekend". Pisałem tutaj, powtórzę więc tylko, że mam słabość do takich beatów, a prechorus zaskakuje mnie świeżością.

02. Nicola Roberts, "Beat Of My Drum"
Fantastyczna synteza wszystkiego, co działo się w temacie bangerów w mainstreamie i w podziemiu, a mimo to znalazło się miejsce na niezapomniane hooki.

01. Sky Ferreira, "99 Tears"
"Cry baby, cry baby, cry, cry baby, cry baby, you're such a cry baby, cry baby, cry, cry baby, cry baby, you're such a cry baby…". Grega Kurstina próby w popie maksymalizowanym.

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)