SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja 2017: Najgorsza muzyka

27 grudnia 2017

- A po co to jest? – rzucił mój wujek, dość stary wujek, esteta po ASP – Taki biały zawijas. Niczemu to nie służy.

Popatrzyłem w kierunku, w jaki pokazywał i okazało się, że chodzi mu o obramowanie zwykłego kaloryfera. Staliśmy na dziedzińcu szpitala, gdzie rezydenci i pacjenci po kryjomu palili papierosy. Odwieźliśmy babcię na badania i teraz, czekając na nią, zwiedzaliśmy sobie.

- Nie trzyma to w ogóle żadnych ram estetycznych, ani nic nie jest ładne – dodał, podśmiechując.

Odrapany zawijas wyglądał, jakby za czasów PRL-u był darem od lokalnego komitetu partyjnego dla pobliskiego szpitala. Taka wymiana, która objęła wszystkie kaloryfery w tym oddziale.

- No... żeby cieszył.

- Cieszył? Po co?

To dotyka coraz więcej osób. Trzeba im tłumaczyć po co są rzeczy brzydkie, inne, po co są zawijasy, filmy klasy b i gówniana muzyka. Od mojego rocznika do następnych wychodzi coraz większe grupowe niezrozumienie idei, która stoi za fascynacją takimi zawijasami w szpitalu. Dlatego jak słucham tych dzisiejszych płyt, to się na maksa wzruszam. Nasza popkultura wydała z siebie zestaw brzydkich nieogarniętych nie tylko popowo-elektronicznych piosenek z mistrzowskim Roguckim na interpretacji wokalnej. Te albumy/piosenki powinny być pakowane do młodych głów wraz z innymi prostymi wskazówkami, jak kumać kulturę. Po to, by wiedzieć, po co są takie zawijasy*.

Czasami jeszcze dobrze grzeją, ale co ja tam wiem


Arcade Fire: Everything Now

Arcade Fire
Everything Now
[Sony Music Entertainment]

Zanim na wierzch wyciągniemy prawdziwą antyludzką artylerię, zacznijmy od serii zawodów. Spokojnie, to nie jest zła płyta (no może trochę), w prawdzie lekko wypalona od środka, zbudowana na wiązce miałkich pomysłów zestandaryzowanych w bardzo mało wyszukanej popowej masie, ale to nie ona jest głównym problemem tej płyty. To co boli najbardziej to to, że przez tę ucieczkę w przesadną dyskotekową przebojowość (dość mierną, bo po kilku odsłuchach karzącą słuchacza za to, że próbował), doszło do radykalnego uśmiercenia pulsującego, dobrze znanego kanadyjskiego ducha. Skarleniem tego charakterystycznego niepokojącego mistycyzmu, wewnętrznego patosu, oraz tej niekwestionowanej subtelności ukrytej w pierwszym z brzegu kultowym Funeral. Ale nie ma co psioczyć, w końcu to tylko zawód, którego wszyscy się spodziewali.

posłuchaj


Morrisey: Low in High School

Morrissey
Low In High School
[BMG]

Oprócz dziwacznych wypowiedzi i gwiazdorskich jazd na scenie, ktoś tutaj odnotował, że Morriss wciąż żyje? Żeby było zabawniej, w tym roku wydał płytę. I jak się pewnie domyśliliście z tego, że właściwie o niej mówimy w tym miejscu – nie jest dobrze. W szczególności dziwi to silne stężenie rockistowskiego pazura połączonego z dętym instrumentarium tak mocno wchodzącym na teren wyczynów Kazikowego Kultu – pomimo tego, w swoim rdzeniu, to wciąż stary, dobrze znany i zakurzony Mozz przesadnie przynudzający, o tym, jak znowu przyszło spędzić mu depresje we własnym łóżku. Ostatecznie, może przez przesadną miłość do jego postaci, nie jest aż tak źle, a te pełne przesterów kompozycje i marszowy silnie akcentowany rytm tworzony przez wyraźnie owłosionego na plecach perkusistę, można znieść, ale wchodzi tu właściwe pytanie: po co? Jak to wszystko w gruncie rzeczy, jest tak skrajnie mało interesujące, a w dłuższej perspektywie zwyczajnie nużące. Chcieli stworzyć go na nowo, jednak niestety komuś dekady się pomyliły i nie sądzę żeby jego świadomy angaż w produkcję mógł coś zmienić. W sumie pierwsza połowa krążka i "Home Is a Question Mark" był fajny, resztę zleje, bo w większości nie warto.

posłuchaj


Eminem: Revival

Eminem
Revival
[Matador Records]

Andrzej Skurcz: Wiecie o tym, że w Polsce nadal eminema uważa się z najlepszego rapera na swiecie? :D Dla mnie zawsze ten gościu się kojarzył z kilkami ciekawymi kawałkami-singlami i śmiesznymi teledyskami, które zawsze ktoś miał na płytach obok kabaretów ani mru mru.

Kamil O.: Naprawdę? Twoje skojarzenia a rzeczywistość są trochę inne. Gościu który nagrał slim shady lp, mm lp, Eminem show, miał zajebiste featy na 2001, blueprint, the documentary, rzeczywiście stawiają go obok kabaretów xD Gościu zarobił juz tyle, ze robi i nagrywa co chce i ma raczej wyjebane na opinie właśnie takich osobników jak ty ^^

A.S: ÓRÓHOMIŁEM KARTĘ PUŁAPKĘ!!! - dziś najczęściej za słowami "nagrywa co chce" = nagrywa marniznę.

Trochę śmiechłem z tej karty pułapki, ale se uświadomiłem, że sam miałem na kominku taką płytę :<

posłuchaj


Father John Misty: Pure Comedy

Father John Misty
Pure Comedy
[Bella Union]

Father John Misty ze swoim Honey... Ech, ten jego patetyczny maksymalizm, zestawiony z songwriterskim minimalizmem mógł lekko śmieszyć, jednak w większości przypadków, w większości sytuacji, po odpowiedniej alkoholowej wstawce, ojciec był w stanie radykalnie swoim podniosłym klimatem wzruszyć do granic wytrzymałości, ale to tak głupio rozpuszczać się z tego powody jak jakiś miodowy misiu. To był brutalny szantaż, podły, poniżej pasa, ale w końcu bardzo skuteczny w swojej formie. Nie było to doskonałe, było jarmarczne, ale jednocześnie przy tym fajnie działo się na serduszku, gdy po pustej sali rezonował zrezygnowany głos znudzonego życiem Johna trawestującego Springsteena. Bored in the USA!!!. I wiesz dobrze, że to tylko malowany karton zbudowany na kilku prostych klawiszowych akordach, ale działał zadziwiająco dobrze. Na Pure Comedy wciąż niby uderza się w podobne tony, jednak cała ta szarlataneria w bardzo krótkim czasie traci swoją podniosłą atmosferę, ukazując swoje prawdziwe oblicze – serie kompozycji porażających pustką i brakiem jakiejś bardziej wciągającej inwencji, w szczególności tej muzycznej.

posłuchaj


Ed Sheeran: ÷

Ed Sheeran
÷
[BMG]

Ja tutaj sobie pędzę, pędzę z blurbem za blurbem starając się wyprzedzić pogłębiającą się narastającą irytację i alkoholową fazę, zwłaszcza, że zabieram się za to 14 godzin przed deadlinem, i coraz bardziej w tym wszystkim kusi opcja ctrl C, ctrl V. Napisać gunwo, przekopiować i lecieć sobie dalej, robić coś w życiu ciekawszego, biegać po łące, spędzić czas z rodziną, ale ta cholerna płyta wymaga bardziej indywidualnego podejścia, zwłaszcza gdy sama z tą zaznaczoną kserówką wyprzedza cię, będąc serią obrzydliwych klisz i niewiarygodnych pójść na łatwiznę (zabawa na dziś: postarajcie wyobrazić sobie bardziej sztampową pościelówę od "Perfect"). A gorzej się dzieje, gdy nadchodzi moment uświadomienia, w którym to krótkie, ledwie naszkicowane intro "Shape", okazuje się właściwie całą piosenką. W końcu połączymy to z resztą i z tym, że to wszystko to skrajnie wiejąca zewsząd nuda. To ucieleśnienie najbardziej skrajnej przeciętności, takiej w swojej bezosobowej normalności wkurwiającej do bólu, zrywającej tkankę z ciała, obojętnie wsadzającej drzazgi pod paznokcie. Przeźroczysta płyta, wyróżniająca się tylko swoją podręcznikową przeźroczystością.

posłuchaj


Weezer: Pacific Daydream

Weezer
Pacific Daydream
[Crush Music]

Album zagadka, taka bardzo ostra i nierówna zagadka oparta na fundamencie tak skrajnie asłuchalnego i antypatycznego burdelu. Co poszło nie tak? No wiadomo co. To Weezer, którego po wydaniu trzech dobrych albumów przykuto do galery i kazano nagminnie wydalać pseudo-muzyczne quasi albumy. Czemu w ogóle o nich piszę? Nie wiem, może dlatego, że dwa poprzednie albumy, to były tak udane sztosy i to nie tylko dlatego, że ich jakość zaskakiwała, ale mówimy tutaj o niemal nierealnej sytuacji, w której po dwunastu latach menelskiego staczania się i robienia w nogawkę i na nogawkę cudzym ludziom, nagle znikąd dostajemy w szczękę takim "Ain’t Got Nobody". I kurde no, czujesz dobrze, że przeszli odwyk, wychodzą na prostą i jest nadzieja na piękniejsze jutro, że każdy kolejny album to będzie coś. I nagle wchodzi Pacific Daydream, na którym każdy kolejny kawałek, to po prostu udowadnianie światu, jak skrajnie można się stoczyć. W imię czego? No ja tam nie wiem w imię czego to wszystko, ale wszystkie kopie tej i innych Weezerowych abominacji powinni wykupić i zakopać na jakiejś arizońskiej pustyni tuż obok Świątecznych Gwiezdnych Wojen i E.T na Atari, tylko po to, aby niebieski i Pinkerton mogły błyszczeć jaśniejszym światłem.

posłuchaj


XXXTentaction: 17

XXXTentacion
17
[BMG]

By listening to this album, you are literally, and I cannot stress this enough, literally entering my mind And if you are not willing to accept my emotion and hear my words fully, do not listen

Jestem samolubny, niecierpliwy i trochę niepewny siebie.  Popełniam błędy, tracę kontrolę i jestem czasami ciężki do zniesienia.  Ale jeśli nie potrafisz znieść mnie kiedy jestem najgorszy, to cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem najlepszy

posłuchaj


AJR: The Click

AJR
The Click
[Black Butter Limited]

 

    

 

Fajna płytka

 

 

 

 

 

 

 

 

posłuchaj


Chainsmokers: Memories… Do Not Open

Chainsmokers
Memories... Do Not Open
[BMG]

Dźwięki, których nikt w życiu nie powinien usłyszeć? Dźwięk nastawianego timera dochodzącego zza drzwi przemysłowej mikrofali. Słów "Jednak będziesz ojcem" usłyszanych od swojej świeżej ex żegnając się z 70% swoich comiesięcznych dochodów. Na trzecim miejscu połowy kawałków z tej nowej płyty Chainsmokers. I niby Chain to Chain, dissujący się już samym tytułem, i niby nie jest AŻ TAK źle jak poprzednio, ale wciąż zgromadzonym tutaj materiałem można dobijać cierpiących ludzi.

posłuchaj


Maroon 5: Red Pill Blues

Maroon 5
Red Pill Blues
[Interstope Records]

Myślisz, że nie zaśpiewa?

Z podpiętym akumulatorem jeszcze nikt nie zaśpiewał.

No to patrz...

 

Fajna płytka

 

posłuchaj


Hopsin: No Shame

Hopsin
No Shame
[BMG]

Udramatyzowany patos. Mam cię towarzyszu, 28 tygodni później, zbyt prosty i charakterystyczny trop, żeby nie skumać, skąd się to właściwie wzięło… I po kilku trwających w nieskończoność sekundach przychodzi ten nagły moment otrzeźwienia, iluminacji, moment rozszerzających się do niebotycznych rozmiarów źrenic, gorzki pot zalewający ciało. Finalne zrozumienie, w którym łączące się strzępy jej poszczególnych opowieści, układają się we właściwą historię, historię najgorszych tegorocznych kawałków, jakie znalazły się na jakimkolwiek tegorocznym albumie, i JEZUUU, CO TO ZA KAWAŁEK!!! Co tu się odhopsadza w intrze to jest kosmos tegorocznej antyestetyki. I myślisz, że nieeee, to nierealne, tak nie może być, nikt nie mógłby stworzyć czegoś takiego. I wtedy Hopsin wyciąga ukrywane od początku karty, a właściwie jedną, a ty dosłownie dostajesz w twarz obraźliwym "Happy Endingiem" (ten teledysk) tkwiąc samotny i porzucony na lodzie, poddając się. Nie wierząc, nie wiedząc jak to wszystko ugryźć, jak opisać, jak o tym co właśnie przeżyłeś komukolwiek w ludzkim języku opowiedzieć. Te dwa kawałki (bo niestety reszta, jest w miarę słuchalna, to nie jest tak do końca zły album/dobra jest) to jest jedna z tych rzeczy, które zwyczajnie przed śmiercią trzeba przeżyć. To dźwięk umierającego mistycyzmu. To dźwięk depresyjnego leżenia w łóżku do późna w nocy. To dźwięk kolekcji skeczów Ani Mru Mru na DVD. To dźwięk nudnego bardowskiego smęcenia. To dźwięk starzejących się gwiazd rocka. To dźwięk przeciętności. To dźwięk kopanego na pustyni piasku. To dźwięk rapowej pretensjonalnej adolescencji. To dźwięk… nawet nie jestem do końca pewny, co AJR właściwie zrobił. To ostatecznie dźwięk turlającego się ze śmiechu po podłodze ciała do czegoś co nie miało prawa powstać w 2017 roku. Absolut... To jak spojrzeć bogu absurdu prosto w twarz. Fundamentalny powód, dla którego warto cierpieć w ten sposób, a cały ten trud nareszcie znajduje swoje ujście stając się celowym. Szczęśliwego nowego roku bracia i siostry.

I jeszcze to tłumaczenie oburzonego Hopsina o to, że mu Youtube zwinął monetaryzacje: I Wore dick Sock!!! – ok, jednak wszystko jest w porządku.

posłuchaj


A na koniec playlista z najgorszymi numerami roku i blurb o "najgorszym z najgorszych" (czyli o hymnie "Kultura Niepodległa"), którego autorem jest red. Wycisło:

Co prawda diss jest moją pasją, ale kończą mi się panczlajny i cierpliwość. Dlatego to nie ja napiszę o nowej EP-ce Holaka (21. Mnie to nie pasuje, bo chodzę w dresie i słucham Diho; 0.9/10.0), płycie Adiego Nowaka (nowo-cioto-rap, brawo; 1.8/10.0), bestsellerze Korteza (ja pierdolę; 0.9/10.0) czy krążku Pablopavo (gratuluję książki, ale połącznie National z Andrzejem Sikorowskim, czyli kabaretowo-kawiarniane szanty z pretensjami, to dla mnie za dużo, zwłaszcza odkąd przeczytałem w internecie tę rekomendację: "Zdaniem Grabaża, lidera Pidżamy Porno, to najlepszy polski songwriter"; 1.7/10.0) i wielu, wielu innych, o których wolałbym zapomnieć, ale nie zawsze potrafię. Jednak dla kultury niepodległej? Gdy emocje już opadną jak po komentarzach na fanpejdżu kurz? Dla kultury niedpodległej mogę oddać nawet czas, bo ją kocham, chcociaż się z nią nie pieprzę.

To nie jest bardzo zła piosenka. Co więcej: nie jest to nawet zła piosenka. Gorzej: to nawet nie jest piosenka. To ciąg jakichś wzajemnie się wykluczajacych elementów, niepasujących do siebie klocków (nie potrafię uniknąć obrzydliwości, dlatego zaakcentuję dwuznaczność). Już pomijam wewnętrzenie sprzeczny komunikat tej wspaniałej pieśni i skupię (!) się na partycypujących w tym gównie, w którym, oczywiście, to Organek jest twarzą (żartem, brodą, winem, wiatrem, śmiechem) kultury niepodległej ($kądinąd $łusznie) i wysokoprocentowej rozrywki. Miły, miły, miły, miły, młody, człowiek Meek-Oh-Why przypomina o niepokojącym trendzie, z (nie)wiadomych przyczyn królującym w polskim rapie, czyli udawaniu upośledzonego umysłowo (chyba że o czymś nie wiem!), i robi to doskonale Who-JOW-o. Martyna Jakubowicz jak zwykle meczy (męczy) jak koza. Przy okazji warto zbadać ten fenomen, bo brzmi tutaj bardziej wkurwiająco niż w coverach Joni Mitchell, a nie podejrzewałem, że to możliwe. Redaktor Bugdol kręcił z niedowierzaniem głowa, gdy wspominał o partii wokalnej Dudziak, i ma rację, bo nie od dziś wiadomo, że dodawnie pieprzu do gówna ma tyle sensu, co zapraszanie do śpiewania Majki "Asia Majkej Małgocha Markowski Dżon" Jeżowskiej.

Nic to: pokłady żółci i wkurwienia są u mnie nieskończone jak ósemka (dwa zera) przewrócona na bok, a mój pusty śmiech, gdy tego słucham, jest jak pusty znak – nic nie znaczy. Refren, który brzmi w sumie jak mostek (dziurawy, rachityczny); który brzmi jak najgorszy koszmar szkolnych akademii; który w zasadzie w ogóle nie brzmi, bo opiera się na antyhooku, harmonicznej abominacji, przy której tłumy zaczynają błagać o deprywację sensoryczną, a ja cierpię od paru miesięcy na muzyczne PTSD. Przechwytując Deborda, które pewnie też kogoś przechwycił: "Osiągając niezależność, kultura zostaje wprawiona w ruch imperialistycznej ekspansji, który, ostatecznie, pozbawia ją niezależności". Zabawne, że według autorów ten utwór miał "wychodzić na ulicę i łączyć, a nie dzielić" (znowu Debord: "W tym poszukiwaniu jedności kultura, jako sfera oddzielona, musi samą siebie zanegować"). No i brawo, przyjechała śmieciarka, a teraz już tylko czekamy na utylizację. Polska muzyka, polska muzyka! Ale pamiętajcie: jeżeli nie kochacie jej jest, gdy jest najgorsza, to cholernie pewne, że nie zasługujecie na nią, gdy jest naprawdę najgorsza. "Old Wave Of Polish Chujowa Muzyka" – POKONAMY FALĘ, JEŚLI KAŻDY Z NAS SPRÓBUJE. Chujowa jak żart na koniec: ilu polskich muzyków potrzeba, by dostać pozytywną notę na Porcys? 0.0.

Michał Kołaczyk    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)