SPECJALNE - Rubryka
Grafikę przygotowała Magda Janicka.

Rekapitulacja 2014: Azja

27 grudnia 2014

Grafikę przygotowała Magda Janicka.

Ohayo minna! Chyba wszyscy zdążyli już zauważyć, że mijający rok w muzyce był do dupy. Zwłaszcza w porównaniu z 2013 wypada mizernie. Po cholerę zatem baczniej sprawdzać, co dzieje się na kontynencie azjatyckim, skoro muzyka w 2014 ogólnie ssie? No cóż, może nie dopatrzymy się tam wielkich arcydzieł, ale przecież "reszta świata" też dała dupy w temacie, więc jakby nie było tematu. Bardziej chodzi o to, aby pokazać, że tam dzieją się niesamowicie różnorodne rzeczy, czasami wręcz masakrujące napompowane nu-indie gówna hajpowane na różnych Pitchforkach. A gdyby przyszło porównać mainstream Polandu i Japonii, to nasz piękny kraj po prostu spaliłby się ze wstydu (zresztą na każdą Kumkę Olik, Happysad, Patty czy Marka Dyjaka w Azji już czeka i czai się pogromca). Ale mniejsza z tym — ważniejsze jest nakreślenie, w jak szerokich stylistycznych ramach nasi skośnoocy ziomkowie potrafią wymiatać, bo nie raz i nie dwa po prostu wyprzedzają resztę stawki w tym i w tamtym (serio, w zestawieniu będą pop, rock, hip-hop, jazz, improwizacja, noise, footwork, post-rock, ambient, disco, techno, IDM, etc., etc.; może tylko nieobecność wysokiej jakości prawilnego, skurwysyńskiego rapu trochę boli, ale znowu w końcu cała planeta Ziemia cierpi z tego powodu). Oczywiście uwaga została skupiona nie tylko na tych najlepszych pozycjach, ale także na takich, które z różnych względów są WAŻNE (czy to kulturowo, medialnie, czy przez wzgląd na prestiż wykonawcy). A zatem jeśli jara Was choć trochę azjatycka muzyka, to całkiem możliwe, że znajdziecie tu coś dla siebie. Aha, tak dla jasności — podsumowanie podzieliłem na dwie sekcje: albumy i single, no i jedziemy alfabetycznie, żeby nikt nie wytoczył procesu o zniesławienie. I nie, nie będzie Nisennenmondai, bo N, to album jeszcze z 2k13. Okej, tyle. Zapraszam do lektury.


Albumy:

80Kidz: Face

80Kidz
Face
[Park / AWDR/LR2 / Space Shower Networks Inc.]

Akcja startuje od bulgoczącego intra, przechodzącego do jakichś breaków przywołujących Crystal Method ("Egyptian Raver"), potem leci taneczny joint w klimacie Basement Jaxx ("I Got A Feeling"), a następnie letniak z Roniką na majku ("Don't Wait Up"). Tak mniej więcej wygląda początek czwartego krążka (choć zależy jak liczyć) duetu (a kiedyś tria) 80Kidz, za który odpowiadają Ali& i Jun. Wyszedł im bardzo nierówny longplej, bo wśród znośnych, choć wtórnych kawałków (instrumental "Dusk" czy korzystający z żywego instrumentarium "Gen X"), typy postawiły na jazgotliwe wałki w stylu Kitsuné czy Boiz Noize'a (kolejno "Venge" i "Sting"), a i o okraszonych smętem, eskowych gównach też nie zapomnieli (tytułowy i jednak "Dying In My Dreams", choć początek tego nie zapowiadał). Myślałem, że lepiej pojadą z tematem, a wyszło dość blado.

posłuchaj

Acro Jazz Laboratories: Acro Jazz Two

Acro Jazz Laboratories
Acro Jazz Two
[Goon Trax]

Czasem wystarczy werbel, wystarczy stopa, wystarczy TYLKO ten spokojny wokal, a czasem nie wystarczy. Na przykład typom z parającego się głównie instrumentalnym hip-hopem (choć nie tylko, rapsy też się znajdą) składu Acro Jazz Laboratories (nie znajduję w necie żadnego info o tych gościach; wiem tylko tyle, że to duet — czy to nie frustrujące?) oprócz tego stałego zestawu do szczęścia są potrzebne bardziej jazzowe środki. Na ich sofomorze Acro Jazz Two mocno to słychać, bo w zasadzie każdy numer jest obwarowany fajnymi progresjami w podkładzie. Przypominają się trochę pierwsze żwawsze momenty od Nightmares On Wax, ale to jednak nie ten trop. "Kontynuatorzy truskulowego ciepełka w stylu Nujabesa" — podpowiada Rafał Marek, i chyba dopiero jesteśmy w domu. Bo dzieją się tu takie akcje: od muśniętego tropikami intra, przez delikatne jazzujące impresje ("Eternal Mirage"), imprezowo-breakowe harce ("Break It Up!), nawijki pod truskulowe beaty (choćby "Getting Excited", "Be Me", "Good Life" — wszystko zajebiste jointy) i wreszcie po instrumentalne popisy ("Home Away From Home" czy jeszcze lepszy "Intertalk"). Także co mogę więcej powiedzieć? Po prostu kupujcie japońskie rap płyty. 五!

posłuchaj

After School: Dress To Kill

After School
Dress To Kill
[Avex Trax]

Kolejny girlsband próbuje trzaskać hity. Czyli niby fajne tune'y, ale jednak brak im przebojowości i błyskotliwości. Kilka fragmentów na propsie ("Shh", "Heaven", no i niech będzie "Lucky Girl"), ale w ogólnym rozrachunku dupy nie urywa.

 

posłuchaj

Ai Aso: Lone

Ai Aso
Lone
[Ideologic Organ]

Czas na szczyptę folku. Pochodząca z Tokio songwriterka zaczęła solową karierę w 2000 roku (debiut Lavender Edition ukazał się cztery lata później) i ma już w swoim portfolio współpracę z takimi sławami japońskiego niezalu, jak Boris czy Masaki Batoh, a nawet udało jej się dopaść Sunn O))). Na swoim najnowszym, czwartym już, krążku porusza się w zupełnie innym klimacie od wymienionych wcześniej wykonawców. Lone to krótki zestaw nagranych na żywo, delikatnych, niezwykle oszczędnych (zazwyczaj słychać tylko głos wokalistki i jeden instrument: akustyczną gitarę lub klawisze) piosenek. Nie widzę dużego związku z Grouper, jak chcieliby tego co niektórzy — szukałbym go raczej w jakiejś tradycji folkowej piosenki. A jeśli chodzi o samą jakość albumu, to nie widzę tu niczego nadzwyczajnego — ładne utwory, nawet się przy nich nie nudzę, ale nie obezwładniają. Mimo wszystko warto posłuchać. Choćby jeden raz. W samotności.

posłuchaj

AZUpubschool: Good Night Girl (EP)

AZUpubschool
Good Night Girl (EP)
[Maltine]

Kolejny japoński zawodnik, z powodzeniem śmigający po takich terenach jak footwork, juke czy chiptune-pop. Good Night Girl to hedonistyczna petarda, która, choć głośna, to jednak związaną z wybuchem euforię wywołuje na krótko, bo EP-ka trwa niecałe dwanaście minut. Ale to nie ma znaczenia, skoro pochodzący z Kyoto producent wysmażył na niej kilka mocnych tune'ów. Z tytułowym spotkamy się jeszcze w rubryce podsumowującej azjatyckie single, a teraz zaznaczmy, że "Submarine", to pływająca z gracją po footworkowych wodach łódeczka, zakażony dubowym feelem "Rubber Duck" skutecznie kontynuuje temat, a najbardziej wyniosły "Refrain" elegancko domyka całe wydawnictwo. Dobre plumkanie, a warto jeszcze wspomnieć o EP-ce Angel Whim, która jest również bardzo przyjemna w odbiorze. Sprawdźcie sami.

posłuchaj

Babymetal: Babymetal

Babymetal
Babymetal
[BMD Fox Records]

Fajna okładka, płyta też fajna. Tak jak okładka.



posłuchaj

BoA: Who's Back?

BoA
Who's Back?
[Avex Music]

Zgadnijcie, kto wrócił? Tak, to BoA wreszcie wydała album, na którym znalazł się "Woo Weekend". Ale to nie jest krążek tylko z jednym hitem, bo pod dwójką znajdziemy równie przebojowy, kto wie, czy nie najlepszy w zestawie, "Shout It Out". W walce o to miano widzę jeszcze chwytliwy, disco-popowy song "Fun" i podskakujący w rytm hitów Carly Rae Jepsen "Tail Of Hope". Ale Who's Back nie jest wyłącznie zbiorem samych sztosów. BoA postawiła na eklektyzm i to ją trochę zgubiło, bo obok momentów singlowych mamy tandetny dance "Masayume Chasing", mdławą pop-rockową balladę "Close To Me" czy łzawą i mocno nudnawą pieśń "Milestone". Reszta wypada całkiem nieźle, ale nie wybija się specjalnie ponad przeciętność (chociaż chwytające się jazzowych akordów "I See Me" jest trafione). Taki to powrót zaliczyła BoA.

posłuchaj

Boris: Noise

Boris
Noise
[Sargent House]

Przestałem śledzić poczynania tych gości, ale jeszcze nie tak dawno fajnie nakurwiali, a dziś nudzą, smęcą i przeciągają w nieskończoność swoje EPICKIE pieśni ("Angel" heh) w duchu romantyzującego noise-post-rocka. Okej, ja się nie interesuję może tak na bieżąco, ale wystarczy, że raz zobaczę zespół i wiem, że oni są skończeni. Tak.

posłuchaj

D∀NGER D∀NGER: D∀NGER D∀NGER (EP)

D∀NGER D∀NGER
D∀NGER D∀NGER (EP)
[self-released]

Nadstawcie bardziej uszy, bo ci kolesie wiedzą, jak gra się nasiąknięty mocnymi hookami, prawilny disco-funk rodem z lat osiemdziesiątych. Serio, to coś dla fanów feelingu Chic, wczesnego Jacko, wczesnej Madonny, Quincy'ego Jonesa czy Herbiego Hancocka. Tu w zasadzie nie ma co pisać: trzeba łapać tę EP-kę i pożerać w całości. Także tyle ode mnie i zachęcam do sprawdzenia, bo raz, że krótki to materiał, a dwa, że puka do listy roku. Kto nie wierzy, niech zbada chociażby ekstatyczne wejście na 0:20 w zamykającym całość "King Now". Mi to wystarczyło.

posłuchaj

Downy: No Title 1

Downy
No Title 1
[Polystar CO.]

Dobra, z nazwą nie trafili, tu nie ma co dyskutować. Ale mało to ważne w kontekście tego, co gra ten składzik, bo to nie jest ich debiut. Z moich obserwacji wynika (mogę się oczywiście mylić na tym etapie zagłębiania się w azjatyckie oceany muzyki, no ale), że Downy (ech, no wciąż LOL) to taki japoński Bark Psychosis czy Mogwai. Podobna post-rockowa nerwowość i podejście do narracji utworu, z tym, że wiadomo — No Title 1 czy późniejsze rzeczy (chyba Title 3 jest najbardziej obiecującym krążkiem formacji obok jedynki, ale to wciąż do sprawdzenia) nawet nie muskają takich dzieł jak Hex czy Young Team. Mimo tego to wciąż sprawnie, a nawet bardzo sprawnie zrealizowana płyta z kilkoma ciekawymi momentami (szarpiący się w Slintowych brzdęknięciach "Nobanashi", zerkający ukradkiem w stronę jakiegoś Leaves Turn Inside You "Hidari No Tane" albo w stronę Fake Train "62 Kaiten", czy próbujący wspomnieć cudowny nastrój ///Codename: Dustsucker "Antenna Atama"), choć to jednak jest tru post-rock. No ale fajny long, zwłaszcza że przeważnie takie granie mnie nudzi.

posłuchaj

Especia: Gusto

Especia
Gusto
[Tsubasa Records]

Można określić ten krążek mianem japońskiego Earth, Wind & Fire, choć to byłoby jednak trochę krzywdzące, skoro ja tu słyszę inspirację Madonną, Steely Dan czy choćby Chic. Wszystkie te wpływy w jednym kotle ugotował sześcioosobowy skład japońskiej młodzieży z formacji Especia (chyba mało kto ma tam przekroczone 20 lat), tworząc jeden z najbardziej przyjemnych popowych zestawów tego roku. Już sam pomysł skrzyżowania sophisti-popu, j-popu, disco-funku i vaporwave'u (choć akurat to raczej tylko nowinka ukryta głównie w króciutkich fragmentach płyty, niewnosząca wiele do całego materiału) na papierze robi wrażenie. Ale największe wrażenie robią piosenki, w których wyrafinowane przebiegi harmoniczne spotykają się z obłędnymi, hiper-nośnymi refrenami. Poza tym aranżacyjnie Gusto jest mistrzostwem świata. Nie będę nawet wymieniał hajlajtów, bo w zasadzie obok dość nachalnego remiksu "Umibe No Satie", popełnionego przez PellyColo, i editu świetnego zeszłorocznego kawałka "Midnight Confusion", dokonanego przez Pureness Waterman, cała lista utworów to fajoskie jamy, przy których można sobie odpoczywać i do których spokojnie można tańczyć (no dobra, top3: 1) "Behind You" 2) "Foolish" 3) "Usotsuki Na Anela", ale pewnie zaraz się zmieni). Brzmi to trochę jak składak z serii The Best Of zasłużonego bandu z wieloletnim stażem, a przecież te gamonie dopiero co skończyły gimbazę. Mój zachwyt Gusto nie spada (trochę długie te numery, ale mi to nie przeszkadza), więc to raczej będzie jedna z moich płyt roku.

posłuchaj

f(x): Red Light

f(x)
Red Light
[S.M. Entertainment / KT Music]

Nazwa tego bandu śni się po nocach niejednemu gimbusowi. Ale skupmy się na Red Light, bo z tego co widzę, to jeden z szerzej komentowanych albumów w k-popowym światku (chyba na RateYourMusic krążek jest na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o k-pop właśnie, ale czy to cokolwiek znaczy?). Niestety, Victoria, Amber, Luna, Sulli, Krystal jakoś niewiele tu zdziałały. Nie ma tu hitów, a nawet ciężko o porządniejsze piosenki (chociaż nominuję niezły "Butterfly", a jako najlepszy wałek wybieram "All Night" — nawet będę wracał), bo zamiast hooków dziewczyny wolą kanciastą produkcję i nieprzebojowe refreny. Ale czekamy na zielone światło.

posłuchaj

Fiona Sit: Tonight

Fiona Sit
Tonight
[Sun Entertainment Culture Limited]

Mało w rekapie cantopopu, więc tym bardziej cieszę się, że Fiona Sit nagrała niezły krążek. Tylko osiem piosenek: "Let Go" (trochę Carly Rae Jepsen, trochę Kylie + całkiem nośny refren i krążek startuje od świetnego numeru. "9.55 pm" to nie jest, ale i tak super), "Fu Luo Meng" (tu już tak dobrze nie ma, bo w tych przejmujących śpiewach nie ma zupełnie nic przejmującego; no i te słabe gitarowe solówki...), "Just You And Me" (pierwszy balladowy moment na Tonight i jest trafienie, choć to wcale nie jest najlepsza ballada na tej płycie), "Tou Tou Yi Miao" (techno łupanka nigdy nie jest odpowiedzią, więc może przy tym numerze pomilczę...), "Yi Zhi Yi Zhi" (wracamy do ballad — ta jest zdecydowanie najlepsza i w dodatku powinna być przykładem dla każdej azjatyckiej piosenkarki, jak to się powinno robić, bo nie od dziś wiadomo, że w wielu przypadkach Azja pod tym względem prezentuje się dramatycznie), "Zui Hou Zui Hou" (nie trzeba nawet daleko szukać; może to nie jest dramat, ale na bank czujecie ten wymuszony patos, c'nie), "Niu Ji Tou" (wracamy do lepszego, bardziej dance'owego grania; fajne klawisze, fajny bas, fajny refren, fajny laserowy mostek na 1:34; fajne), "Yi Qi Lao Qu" (i tu też całkiem ładnie Fiona pomyka; elegancko i zwiewnie to wyszło), ale to wystarczyło.

posłuchaj

Foodman: Doguu (EP)

Foodman
Doguu (EP)
[sound of romances]

Post-internetowy gwar, chiptune'owy posmak, quasi-footworkowe zamysły, samplowe wycinanki, digitalny zgrzyt, tubylcze przeszkadzajki, duszna aura i cała reszta dziwacznych dźwięków. Obczajcie.

 

posłuchaj

Gesuotome: Miryoku Ga Sugoi Yo

Gesuotome
Miryoku Ga Sugoi Yo
[Unborde]

Tych gości już trochę powinniście kojarzyć. To ten band lawirujący gdzieś między math-rockiem, jazzem, popem i hip-hopem, przywołując dzięki temu takie FIRMY jak 12 Rods, Deerhoof czy Dismemberment Plan. W tym roku wydali całkiem przytomną EP-kę Minna Normal, natomiast to jest ich debiut. Oczywiście znajdziemy tu znakomity "Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite", który jest niekwestionowanym liderem krążka, ale Miryoku Ga Sugoi Yo zawiera przynajmniej kilka wartych uwagi wałków. Choćby dziarski opener "Rasuka" czy wijący się w rytm disco-basu, doprawiony armią klawiszy "Digital Mogura". Ale i tak najlepszy jest tu wyrywający z butów hook refrenu na 1:50, wracający potem pod koniec. Chyba już nic tak mocno mnie nie ruszyło, bo choć "Hoshi Furu Yoru Ni Hanataba O" czy "Hikari O Wasureta", to też nieźle ułożone songi, to jednak więcej wyróżniających momentów nie ma. No dobrze, niech będzie, że klawiszowa solówka na wysokości 1:28 w "Sally Mary" jest zajebista. Cały long Gesuotome (niech padnie wreszcie nazwa), choć nie jest niczym wybitnym, to jednak jest bez gadania jedną z najlepszych płyt w tym zestawie.

posłuchaj

Hearsays: In Our Time

Hearsays
In Our Time
[Dead Funny Records]

Coś w stylu indie-popowych kapelek w rodzaju Best Coast (chyba najbardziej tego duetu, nawet głos wokalistki śpiewającej po angielsku bardzo przypomina wokal Bethany Cosentino), Dum Dum Girls, TOPS etc. Przyjemne, proste piosenki, niewzbudzające jednak żadnych większych emocji. Jeśli ktoś tam, gdzieś tam jest fanem takich słodkawych, lekkich, garażowo-popowych pioseneczek, to niech sprawdza.

posłuchaj

Hideki Kaji: Ice Cream Man

Hideki Kaji
Ice Cream Man
[Boundee]

Wrażliwy chłopak z Japonii — mało tu takich, więc warto poświęcić mu choćby kilka zdań. W zasadzie od lat gra na gitarze i innych instrumentach, pisze piosenki i nagrywa płyty. W tym roku przyszedł czas na Ice Cream Mana. Są tu piosenki przypominające taneczne Belle And Sebastian ("Tropical Girl"), stare przeboje z lat sześćdziesiątych (tytułowy. "Hey Hey Girl! Hey DJ!), a nawet jakieś japońskie disco-polo połączone z jangle-popem ("Summer Camp"). Perłami tego krążka są energiczny "Jam & Butter Song" i wytworny "Rainy City", o których będzie też w dziale z singlami poniżej, więc check it. A co do całego krążka — miła rzecz, choć trochę za mało w tym japońskich mocy.

posłuchaj

How To Count One To Ten: Method Of Slow Motion

How To Count One To Ten
Method Of Slow Motion
[Kiwiport / Space Shower Music]

Całkiem interesująca fuzja post-rockowej rytmiki i jazzowego podejścia do komponowania. Taka japońska Jazzpospolita trochę (heh). Nie, ale serio — ci goście nie tylko potrafią grać na instrumentach, ale też umieją stworzyć ciekawe, nienużące i treściwe utwory. To nie jest toporny, nudnawy post-rock czy pseudojazzowe granie pod publiczkę. Yuta Okuhara (prawdopodobnie mastermind projektu), to kumaty ziom, który wie, co zrobić, żeby GRAŁO. Wystarczy odpalić drugi w kolejce (bo pierwszy track to tylko wprowadzenie) "Idyllic Landscape" i już można szukać skojarzeń od Sonic Youth (chodzi mi o zaciągnięcia gitary, a nie że grają jak SY) po Slint. "Swimming Pool" czy "Parade" przynoszą odwołania do Sea And Cake czy jakiejś delikatnej wersji Tortoise (ogólnie czuć, że How To Count One To Ten muszą uwielbiać John McEntire'a, ale czy można go nie wielbić?). Najbardziej lubię "News Paper", ze świetnym, powtarzającym się i na maksa wkręcającym motywikiem ledwo słyszalnych klawiszy. No i closer jaki ładniutki (jest wokal!). Jedyne, z czym goście przesadzili, to ten kompletnie niepotrzebny, EPICKI "Mathematics;re". Pytanie "po co to wrzucili?", jest jak najbardziej na miejscu. Ale poza tą jedną wpadką, Method Of Slow Motion to świetny krążek dla tych, którzy lubią niebanalne zmiany akordów, lubią gdy metrum często się zmienia, a przy okazji w tle lecą świetne melodie. Mam nadzieję, że są jeszcze tacy.

posłuchaj

Ju Sei & Utah Kawasaki: U As In Utah

Ju Sei & Utah Kawasaki
U As In Utah
[Meenna]

Najbardziej osobliwa pozycja w całym podsumowaniu, bo to pokaźna dawka improwizacji dość swobodnie przeplatanej wszelkimi innymi formami (od noise'u do popu, ale o tym za moment). Sam bym tego nie wykopał, ale całkiem niedawno Witek Tyczka polecił mi ten dwupłytowy album i tak oto Ju Sei i Utah Kawasaki znaleźli się w niniejszym przeglądzie. Co dzieje się przez niemal osiemdziesiąt minut (kompozycje mają od siedmiu sekund do prawie dwudziestu minut) trwania U As In Utah? Na wygenerowanych przez Kawasakiego tłach Ju Sei wyśpiewuje najróżniejsze wokalizy — przeciąga głos, urywa, popiskuje, świszcze, podśpiewuje etc. Natomiast jeśli chodzi o tła, to również znajdziemy tu cały arsenał środków. Od ambientu w stylu Keitha Fullertona Whitmana, przez noise, elektroakustykę, eksperymenty z elektroniką (drugi fragment na drugiej płycie dryfuję delikatnie w stronę Oneohtrix Point Never) czy przygrywki na akustyku, a w pierwszym fragmencie pojawia się nawet beatowa wstawka jak z DFA. Nie wymieniłem oczywiście wszystkich tropów — w każdym razie warto posłuchać tej intrygującej, dźwiękowej konstelacji.

posłuchaj

Kai Takahashi: Soda Pop (EP)

Kai Takahashi
Soda Pop (EP)
[Neo Mo-De Records]

Krótka, bo składająca się zaledwie z trzech kawałków, EP-ka Kai Takahashiego to coś dla tych, którzy lubią niby-piosenki z kolorowymi melodiami (czyli w tym wypadku Kawaii =^.^=). Gość przypomina takich typów jak bo en, Spazzkid lub uspokojoną wersję Pa's Lam System, Lido czy 813. Czyli korzystając z trapowego arsenału, układa solidne, małe piosenkowe domki, które dekoruje przyjemnymi wokalami. Najbardziej rozruszanym numerem jest opener "Party Talk", ale raczej nie o bangerowy potencjał tu chodzi, a o klawiszowe zabawy, które dają zadowalający efekt. "Be Crazy" jest bardziej wylajtowany i rozleniwiony, ale też ma sporo fajnych akcentów, a tytułowy jest może z kolei zbyt ospały, ale tęczowe kryształki na 2:16 podnoszą jego osiągi, więc też stawiam okejkę. Kaiowi również i czekam na kolejną propozycję od tego zioma, bo kto wie, może za jakiś czas rzuci czymś takim, po czym trudno będzie się pozbierać. Możliwości są, tylko wykorzystać.

posłuchaj

Kikagaku Moyo: Mammatus Clouds

Kikagaku Moyo
Mammatus Clouds
[Catptcha Records]

Debiutancki longplej pochodzącej z Tokio kapeli Kikagaku Moyo to w pewien sposób twór monumentalny. Zaledwie trzy kompozycje, ale jedna trwa prawie dwadzieścia osiem minut, druga prawie siedemnaście, dopiero kompozycja zamykająca Mammatus Clouds liczy sobie nieco ponad trzy minuty. Zespół próbuje tu pogodzić post-rockową wrażliwość, psychodeliczno-indyjską duchowość i folkowy naturalizm. Takie tam Natural Snow Buildings z sitarem w jeden z głównych ról. Czy jestem zachwycony? Chyba nie, bo choć rzeczywiście mam w życiu taki czas, że muszę wchłonąć odpowiednią dawkę tego typu dźwięków (bo umówmy się, Kikagaku niczego tutaj nie odkrywa), przez większość roku słucham jednak czegoś innego. Nie zmienia to faktu, że załoga Tomo Katsurady stworzyła naprawdę niezłe dziełko z całkiem ładną melodyką i aurą, dzięki której można pogrążyć się w medytacji. Są jacyś chętni?

posłuchaj

Kumi Koda: Bon Voyage

Kumi Koda
Bon Voyage
[Rhythm Zone]

A tu koleżanka próbuje naśladować Christinę Aguilerę ("Show Me Your Holla") albo Britney ("Touch Down"), albo popada w jakieś niestrawne rockowo-hip-hopowo-chujowo-dyskotekowe badziewia ("Crank Tha Bass"). Tylko próbuje, bo wychodzi słabo, zresztą kopiuje te słabsze momenty z dyskografii obu gwiazd popu. A piszę o niej dlatego, że z jakiegoś niezrozumiałego powodu jest o niej dość głośno w pewnych kręgach. Niestety jedynie zwrotki w "Winner Girls" dają radę, a o reszcie można zapomnieć. Bardzo możliwe, że za ten wpis zdissują mnie dwunastoletnie blogerki jarające się anime, mangą i ogólnie Japonią, ale YOLO.

posłuchaj

Kyary Pamyu Pamyu: Pika Pika Fantajin

Kyary Pamyu Pamyu
Pika Pika Fantajin
[Warner Music Japan]

Postać Kyary od zawsze wydaje mi się przereklamowana, a cała popularność i zachwyty wokół niej są spowodowane fantastycznymi, pełnymi przepychu, kolorowymi teledyskami czy nawet śmiesznymi tytułami piosenek ("PonPonPon": fajny kawałek i tyle, nie wiem, gdyby nie tytuł, pewnie nie wybuchłaby wokół niego taka afera; zresztą wolę od niego na przykład ten song). Mimo tego sprawdzam albumy japońskiej wokalistki, bo w końcu za muzykę odpowiada tam nie kto inny, jak Yasutaka Nakata. Niestety nawet on (choć ostatnimi czasy jakby wypadł z formy) nie jest w stanie pomóc KPP i wykreować czegoś godnego uwagi. Pika Pika Fantajin to w przeważającej mierze naspeedowana łupanka bez jakichś większych aspiracji. "Kira Kira Killer", "Mottai Night Land", "Family Party", "Tokyo Highway" — to wszystko naelektryzowane, nierzadko muśnięte chiptunem, j-popowe numery, które, choć są SYMPATYCZNE, to jednak nie zachęcają mnie do słuchania. Poza tym jakieś kabaretowo-teatralne numery ("Koi Koi Koi", "Explorer") też zupełnie nie przekonują. Chyba najfajniejszym punktem tracklisty jest "Yume No Hajima Ring Ring", bo da się tu wyczuć jakąś dbałość o songwriting, ale to też nie jest jakiś totalnie porywający utwór. No i bardziej gitarowy "Serious Hitomi" czy klawiszowy cover kawałka Capsule "do do pi do" też całkiem spoko. Natomiast całe Pika Pika Fantajin potwierdza jednak wydmuszkowy charakter Kyary Pamyu Pamyu. Choć jeśli weźmie się za nią Sophie, to jeszcze różnie może być. Na razie do przerwy 1:3.

posłuchaj

Kyoka: Is (Is Superpowered)

Kyoka
Is (Is Superpowered)
[Raster Noton]

Dawka rozplanowanego z matematyczną precyzją, eksperymentalnego, basowego techno z Japonii. Przy pierwszym i drugim podejściu album zrobił na mnie spore wrażenie. Teraz, gdy posłuchałem go na chłodno, to wrażenie nie jest już tak wielkie. Owszem, Kyoka prezentuje się tu w roli znakomitej, mającej świetne wyczucie rytmu producentki. Szkoda tylko, że niektóre fragmenty Is (Is Superpowered) bywają trochę jednostajne. Weźmy "Rot Neu", "Rollin' & Tumblin'" czy "Toy Planet" — pod względem produkcji bez zarzutu, natomiast po rozpoczęciu się drugiej minuty w każdym z nich zaczynam się trochę nudzić. Ale to są te momenty, kiedy Kyoka gra bardziej technicznie. Ja natomiast wolę ją w wersji dynamicznej, gdy porusza się po IDM-owo-eksperymentalnych ścieżkach — gdy napieprza hi-hatami, gdy tnie w obłędny sposób wokal, gdy zmienia narracje utworu co dziesięć sekund. Do tej grupy należą: wyrachowany taniec procesorów "Flashback", wyimaginowany bonus track do japońskiej wersji Music For The Jilted Generation "New Energy Shuffle", ewokujący kwiecisty, poszarpany wokal-flow Ellen Alien circa Berlinette "Re-Pulsion"; ale moim ulubionym fragmentem jest od zawsze "Lined Up", w którym chore faktury podebrane od Alva Noto (w końcu jesteśmy w Raster Noton) zostają przełożone strzępkami głosów, a potem jamajską nawijką (2:12), co traktuję już w kategorii rozpierdolu. Gdyby cały longplej był taki, to nie miałbym pytań. A tak wciąż kilka mi zostało. Ale może za jakiś czas japońska bitmejkerka na nie odpowie. Mam taką nadzieję.

posłuchaj

Lucky Tapes: In Paris (EP)

Lucky Tapes
In Paris (EP)
[Rallye Label]

Nie dość, że Kai Takahashi produkuje naprawdę świeżą elektronikę, to jeszcze na boku (?) bawi się w songwritera. Najważniejsze, że ta druga rozrywka to również udana rzecz. Lucky Tapes to skromny projekt, gdzie stawia się na wychillowane, acz wysmakowane piosenki, których fajnie słucha się w niedzielne popołudnia. Jest tu trochę Jamiroquaia, jest odrobina funku, jest też szczypta barokowego popu, no i są wreszcie mające ręce i nogi kompozycje. Tytułowa, w której poddśpiewywane frazy tańczą z rozleniwionymi gitarami i plumkającymi klawiszami, to chyba najbardziej udany numer na EP-ce. Chociaż porywający do tańca, jadący na disco-feelingu "Sunday Night", choć nieco wyłamuje się ze schematu całego In Paris, jednak też liczy się w walce o największy highlight małej płytki. No i jest też remiks Kaia Takahashiego (który swoją drogą powoli dorasta do roli jakiegoś nowego bossa azjatyckiej muzyki), ale to już zupełnie inna sytuacja, choć jak najbardziej na propsie. Ważne, że EP-ki słucha się z przyjemnością, bo takich numerów trochę nie da się nie lubić.

posłuchaj

Merzbow: Nezumimochi

Merzbow
Nezumimochi
[Cold Spring]

Specjalnie na potrzeby tego przeglądu sprawdziłem, co tam słychać u Merzbowa. I wiecie co? Wszystko po staremu. A najbardziej podobał mi się ten fragment, gdzie jest hałas. Na pewno wyłapiecie.

 

posłuchaj

OOIOO: Gamel

OOIOO
Gamel
[Thrill Jockey]

Zaczyna się od niemal beachboysowskiej uwertury w tybetańskiej żywiołowości, żeby potem zaczepić o Drumming, więc całkiem nieźle. Następnie cała machina rusza ze zdwojoną siłą, bo dochodzą basy i gitary, perkusyjne instrumenty i elektroniczne odjazdy. Tak, "Don Ah" to ciekawa rzecz. Całe Game również, chociaż, gdy obiera się taką stylistykę, trudno się nie zagubić i nie znużyć dźwiękiem. Bo niestety przez całą długość krążka eksperymentalny skład korzysta wciąż z tych samych tricków i patentów, więc ciężko, aby słuchacz był zaskoczony przez ponad godzinę. Z wyróżniających się momentów stawiam na połechtany gitarowym wah-wah oraz dziwacznymi onomatopejami "Gamel Ninna Yama" i "Jesso Testa" — tym razem doceniam melodyjny riff i generalnie całą mapę utworu. Także frapujące granie, ale jednak gość ograne.

posłuchaj

Passepied: Makunouchi-Ism

Passepied
Makunouchi-Ism
[Warner Music Japan]

A tu już w zasadzie nie ma co wybierać i wyszukiwać, bo od pierwszego wałka wszystko działa. Ale nic w tym dziwnego, bo obsługujący klawisze lider grupy, Narita Haneda, studiował muzykę klasyczną na Tokyo University Of The Arts, więc i kawałki potrafi pisać. A zatem tak jak mówiłem, Makunouchi-Ism zaczyna się MOCNYM UDERZENIEM, czyli od "Yes/No", w którym soczyste riffy gitar otaczają przylegające i zażerające plamy syntezatorów (1:41!). Potem leci "Tokyo City Underground" — to jeden z hajlajtów, w którym huśtawkowe intro przechodzi w napędzaną całym arsenałem zajebistych motywów i zagrywek (od math-rocka po 12 Rods) bombę. Kolejne piosenki też działają, ale chciałbym zwrócić uwagę na fragmenty przemawiające do mnie najmocniej. A będą to przeładowany niesamowitą liczbą zakrętów i instrumentalnych partii (klawisze wariują i w ogóle ile tu się dzieje!) ledwie ponad dwuminutowy "Seikimatsu Girl", oparty na skąpanym w echu riffie "Toryanse" z refrenem porywającym witalnością, potem obezwładniający zabawną na swój sposób synth-linią energetyk "Matatabistep" i dialogujący z rozstrojonym pianinem dla dzieci oraz rasowymi pociągnięciami gitki "Asian" (prechorusy i chorus jak zgniatają!). Spokojniejsza końcówka z "Wasuremono" i "Meisou" udanie domyka ten pokręcony krążek, który potrafi dać całą masę radości. Przynajmniej mnie dał.

posłuchaj

PellyColo: Temptation (EP)

PellyColo
Temptation (EP)
[Star Platinum Records]

Przyjemny puls zapodaje znowu ten ziomek. Może nie emanuje to tak mocno ejtisowym klimatem, choć retro powłoka, przefiltrowana przez japońskiego ducha, jest zdecydowanie wyczuwalna. I to już od ładniutkiego, sentymentalnego intra, prowadzącego do obutego w bujne klawisze synth-popu "Make You Happy". Dalej "Miracle Circle" nie zwalnia tempa, dokładając kolejną porcję zajebiście chwytliwych momentów (trochę mi się kojarzy z Maverickiem, ale może to przez postać wokalistki?). Wymieniać dalej? Okej, czwarty, tytułowy "Temptation" to podkolorowany vocoderem disco-jam, piąty "Gemini" to muśnięty tropikalnym vibe'em sorbet, a całość wieńczy szukające swoich praw w jakichś poważkowych sferach "Outro" — not bad. A tak w ogóle to Pelly popełnił tu zajebisty shit. Mam nadzieję, że pójdzie za ciosem i może na jakimś longpleju rozegra podobnie udane zawody.

posłuchaj

Puer Kim: Purifier (EP)

Puer Kim
Purifier (EP)
[Mystic89]

W tej samej wytwórni swoje piosenki wydaje Lim Kim, której zeszłoroczny debiut Goodbye 20 był naprawdę świetny, stąd też postanowiłem podążyć śladem wydawniczym labelu, żeby odkryć więcej ciekawych płyt. Niestety na razie się nie udało, bo EP-ka Puer Kim raczej nie zbliża się do poziomu albumu Lim Kim. Za dużo tu tych kabaretowych i estradowych momentów, które tylko irytują i nużą, miast porywać hookami (Woody Allen mógłby przypiąć "Vice Versa" do soundtracku w swoim filmie, gdyby tylko postanowił kręcić w Korei Południowej). Ostatecznie najlepszym w zestawie jest kawałek "The Perp Is You" z fajnymi bębnami i cykającymi motywikami, ale ogólnie trochę za mocno czuć tu powiew konfekcyjnych produkcji Parov Stelara. Na razie więc za wiele dobrego o Puer Kim powiedzieć się nie da, ale może dziewczyna jeszcze się rozwinie.

posłuchaj

Rhytone: Tenmusu (EP)

Rhytone
Tenmusu (EP)
[Virgin Babylon Records]

I znowu rzecz z półki "klawiszowy pop", ale skoro dobra, to nie ma wyjścia, trzeba hajpować. Zwłaszcza że Rhytone wydaje się kumatym gościem, mającym otwarte uszy na to, co obecnie wyrabia się w elektronice. Tenmusu to EP-ka śmiało sięgająca po patenty podpatrzone u Alizzza, Lido czy 813, a więc głównych rozgrywających estetyki bazującej na trapie i podobnych rzeczach. Wszystko oczywiście zostało przepuszczone przez japońską wrażliwość, co nadaje tym wałkom jeszcze ciekawszego smaku. Weźmy żonglerkę wokal-samplami, wduszoną w wirujące, synthowe latawce "Internet Tomodachi", lunaparkowo-chiptune'owy "Fruit Killer" czy footworkowy przekładaniec "Yo" i wszystko jasne. Może "Nyan" trochę odstaje, ale i tak spoko łupie. Zresztą weźcie posłuchajcie i sami powybierajcie hajlajty — na pewno jest z czego wybierać, bo to w końcu prawilny stuff.

posłuchaj

Shinichi Atobe: Butterfly Effect

Shinichi Atobe
Butterfly Effect
[Demdike Stare]

Efekt Motyla to dla mnie kiepskie kino, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na ocenę albumu Atobe. Wręcz przeciwnie — japoński producent dostarcza tu rozwodnione, a jednocześnie schowane za gęstą, miłą w dotyku mgiełką, eteryczno-lawendowe ambient-techno, przepasane pokaźną dawką niezorganizowanego, momentami odrealnionego, glitchowo-noise'owego eksperymentu. Choć używa głównie pigmentu o ciemnym odcieniu, to i tak czuć od posklejanych przezeń dźwięków ciepło. Wiele skojarzeń przychodzi do głowy, bo na przykład kłania się Basic Channel, ale również The Field czy Vladislav Delay. To bardzo przyjemna płyta, która zdecydowanie wygrywa z obrazem panów J. Mackye Grubera i Erica Bressa.

posłuchaj

Supersize Me: Immanence

Supersize Me
Immanence
[Virgin Babylon Records]

A to zdecydowanie jedna z najbardziej wyróżniających się pozycji w całym rekapie. Supersize Me to ekipa tworząca eteryczny dream-ambient, który jednych oczaruje, a drugich znudzi niemiłosiernie. Może nie czuję się jakoś rozgnieciony słuchając Immanence, ale muszę przyznać, że blask i aura tego krążka mnie dosięgnęły. To na pewno pozycja dla fanów spokojniejszych fragmentów jakiegoś Spacemen 3 czy marzycielskich i delikatnych ballad spod znaku Windy & Carl ("Shoot Me Down" bardzo w ten deseń). Wydaje mi się, że album jest skonstruowany według schematu snu, w którym ciągle coś się zaczyna i za chwilę kończy. Ale to tylko domysły. Ważne, że nabożeństwa "I Will Tell My Name" i "Morning Of Creation" oraz dostojne "Mother", "Passin' Through" czy "Suicide" to muzyka działająca skrajnie kojąco. Tylko closer "Rush" wymyka się schematowi sennych majaków, bo to z kolei jest narkotyczny trip jak z Enter The Void. Pozostaje tylko pytanie, co by się stało, gdyby ogołocić wszystkie ścieżki ze wszystkich efektów i nakładek? Ech, wolę o tym nie myśleć, bo koniec końców polubiłem tych wrażliwców.

posłuchaj

Takako Minekawa & Dustin Wong: Savage Imagination

Takako Minekawa & Dustin Wong
Savage Imagination
[Thrill Jockey]

Ciekawy mariaż zapętlającej się, rytmicznej elektroniki (coś w stylu Battles circa Mirrored z domieszką TuneYards )z japońskim pomyślunkiem melodycznym. Choć dostrzegam tu artystowskie zapędy, to Savage Imagination wchodzi zupełnie lekko, bez obciążenia ambitnym balastem czy tanią chęcią popisywania się. I to chyba najlepsza strona nagranego w duecie Minekawa/Wong krążka. Największą skazą jest naturalnie wtórność, z którą nic się nie da zrobić. Ale ostatecznie śmiało można słuchać.

posłuchaj

Thelma Aoyama: Lonely Angel

Thelma Aoyama
Lonely Angel
[Universal Music]

Jest na tej płycie kilka dobrych momentów. Jest "Tokeyo", jest cieplutki "We Fell In Love" z nośnym chorusem i Drakiem na majku, jest eteryczne r&b "My Little Angel" czy wreszcie jest całkiem chwytliwy utwór tytułowy. Niestety mamy tu też sporo wypełniacza: niestrawne, patetyczne ballady "Pray" i "Take It Slow" czy kompletnie niepotrzebny cover "Happy" Pharrella, ale summa summarum Lonely Angel to nieco wyższy poziom od bezbarwnych, przeciętnych płyt, jakich pełno wszędzie, nie tylko w Azji. Więc Thelma nie ma się czego wstydzić i powinna robić dalej swoje.

posłuchaj

Tofubeats: First Album

Tofubeats
First Album
[Warner Music Japan]

Wyszło fajnie, ale miało wyjść zajebiście. Przynajmniej wskazywały na to single (oldschoolowo-funkowy "Disco No Kamisama" i obłożony ciepłymi padami rapowy "20140803"), a w dodatku wśród całej zbieraniny gości pojawiła się Liz, więc zdecydowanie było na co czekać. Tymczasem "Candyyyland", w którym udziela się autorka Just Like You, brzmi jak nachalna parodia singli PC Music, a część numerów z tracklisty jednak trochę nudzi ("Oshietekensaku", "Framed Moments", "Way To Yamate" czy "Koromogae"). Natomiast obok singli nieźle wypadają imprezowy "Come On Honey!", popadający w jakieś trapowe eksperymenty (myślę na przykład o Lido) "Populuxe", i trochę kanciasty, ale bardzo melodyjny "Her Favorite". Największą wadą First Albumu jest brak umiaru — zbyt rozwlekła lista utworów, zawierająca kilka niepotrzebnych wypełniaczy. Gdyby Tofu skrócił materiał do, powiedzmy, 50 minut, to może byłaby nawet lista roczna. A tak jest tylko "bardzo dobrze".

posłuchaj

Uwanosora: Uwanosora

Uwanosora
Uwanosora
[Happiness Records]

Debiutancki album tria Uwanosowa trochę mnie zaskoczył. Dwóch songwriterów i wokalistka (roczniki: 1989 i 1991) wysmażyli na swoim debiucie (!) znakomitą kolekcyjkę, która całkiem imponuje sferą melodyki i kompozycji. Uwanosora (co oznacza chyba tyle, co "zaniedbanie"), to chowające się gdzieś, stojące z boku, stonowane, delikatne i ciepłe piosenki, niestroniące od jazzowego feelingu (chłopaki chyba nie lubią harcerzy) i wysmakowanego sztafażu. Moim ulubionym fragmentem jest chyba "Picnic Wa Arashi No Nakade", w którym główną atrakcją są cudne kaskady harmonii, a jest ich tyle, że głowa pęka. Ale zapatrzona w Pata Metheny'ego "Margaret", jak na niewiastę przystało, jest równie piękna, a w melodyjnej plątaninie "Skyscraper" zagnieździło się wspaniałe "Uuu, Uuu, Uuu", no i nie zapominam o ewidentnie pasującym na singiel otwieraczu "Kazeiro Metro Ni Notte", bo to wyluzowana skakanka po placu zabaw, gdzie zamiast karuzeli i huśtawek są akordy. W dalszej części programu mamy jeszcze subtelną bossa novę "Genkin Ni Karada Wo Hare", tytułowe interludium z harmoniami wokalnymi na modłę Beach Boys, czarujący fletami i dziwacznymi metrycznymi schodkami (3:02) "Umibe No Futari", czy zamykające całość, muśnięte disco-vibe'em (bas!) "Koi Suru Dress". I choć Uwanosora historii nie zmieni, to jednak ta trójka nagrała zwyczajnie wymiatający niemal od deski do deski krążek. Nie ma co, Japonia rządzi. Jedyną wadą tego stanu rzeczy jest to, że nie ma kiedy myśleć o Polsce. Ale to już mój problem.

posłuchaj

Yuki: Fly

Yuki
Fly
[Epic Records Japan]

Najnowszy album Yuki Kuramochi to całkiem przyzwoity j-popowy krążek z kilkoma jaskrawymi punktami. Całość wyprodukował niejaki Kenji Tamai, co warto podkreślić, bo choć typ nie gromi jak całkiem niedawno Nakata, to jednak słychać, że daleko mu do zupełnego beztalencia. Już opener "Daredemo Lonely" pokazuje to w pełni — spokojnie jeden z fajniejszych j-popowych singli tego roku. Kolejne trafienie w punkt Yuki i Kenji notują przy "Kimi Wa Super Logical", w którym z pomocą przychodzi funkowa sekcja i całkiem nośny chorus. A podrapowana, lekko jazzująca ballada "It's Like Heaven" to w ogóle hajlajt PEŁNĄ GĘBĄ. Tak jak "Kuchibue", chyba najlepszy kompozycyjnie utwór, również uduszony w jazzowym sosie. Spoko harce się odbywają w "Portrait" (zwłaszcza produkcja na propsie), ale wypełniacze mocno obniżają ocenę (napompowane "Jodi Wideman", niespecjalnie zajmujący "Three Angles", musicalowe "Megane O Hazushite" i ogólnie końcówka z pompatycznym "Starman" czy sztampowo zorkiestrowanym REGE "Charisma In The Dark"). Trochę słodko-kwaśny ten Fly, ale w kontekście całości sprawia jednak pozytywne wrażenie.

posłuchaj


Piosenki:

80Kidz feat. Ronika, "Don't Wait Up"
Na początku odczytałem "Don't Wait Up" w kontekście numerów pływających w rozwodnionym morzu papki. Okazało się, że to miły numer, działający na podobnych prawach do hiciora Blonde "I Loved You". Zwłaszcza pełen gracji refren, a w nim wylajtowane synthowe linie i podśpiewywanie przez Ronikę tytułowej kwestii dopsz buja.

posłuchaj

Akasick, "Purichi"
Chciałoby się, żeby to było coś na miarę singli Passepied, ale nie ma tak dobrze. Choć i tak wywijają tu nieźle naspeedowane riffy, podpalone klawiszowymi wzorami. Będę się przyglądał, jakby coś, bo może z nich być jeszcze pożytek.

posłuchaj

Akdong Musician, "200%"
Już dawno nie słuchałem DJ-a Krusha, ale pewnie dlatego, że w jego dyskografii nie ma takiego sunshine-baleciku, jak ten tutaj. A, pomijając rap, ktoś tu całkiem nieźle wywija na gitce. Jeśli więc nie ma możliwości posiedzenia w ogrodzie w cieniu wielkiego parasola, warto zapodać ten wietrzyk. Zadziała na 200%.

posłuchaj

Amunoa, "Cinderella Song"
Japoński lunapark — ogromny talerz kolorowych owoców, śmiejących się do nas szeroko znad białego jak śnieg jogurtu. Czad!

posłuchaj

Analogfish, "There She Goes (La La La)"
Trudno zdissować ten zadzierający trochę o jangle pop gitarowy riff. Goście dorzucili do niego jeszcze przepełnione radością, beztroskie "lala, lalala lala" i w sumie mają nośny song. A nie zapominam o porządnych zwrotkach i o kozackiej, klawiszowej solówce na 2:41. Lubię to.

posłuchaj

Anamanaguchi feat. Meesh, "Pop It"
Kozacki, wypolerowany j-pop, a klip przypomina mi tę scenkę. Także wszystko na miejscu.

posłuchaj

Aoyama Thelma, "Tokeyo"
Jakiś czas temu pisałem o podobieństwach tego singla do Azealii Banks i dźwięków gier video, więc nie będę się powtarzał.

posłuchaj

AZUpubschool feat. KOSMO KAT, "Good Night Girl"
Tytuł wskazuje na kołysankę, ale od tego numeru spokojnie można rozpocząć imprezę w nocnym klubie. Nie tylko japońskim.

posłuchaj

Batman Winks feat. Gloomy, "✝ (Sacred Song)"

BATMAN!

posłuchaj

BoA, "Shout It Out" / "Fun"
Pierwszy ma fajny refren i więcej mocy, drugi jest za to bardziej wychillowany i gładszy, ale oba bardzo na propsie.

posłuchaj "Shout It Out"
posłuchaj "Fun"

Boys Get Hurt, "Sand In Hand" / "Can U Tell Me"
Japoński Bondax w natarciu. A tak między nami dziewczynami w damskiej toalecie powiem, że wolę te dwa numery od tegorocznych singli duetu Kaye/Townsend. Hmmm...

posłuchaj "Sand In Hand"
posłuchaj "Can U Tell Me"

Fiestar, "One More"
Pewnie wszyscy, którzy odpalili YouTube'a, są już wpatrzeni w ekran, ale posłuchajcie, co tam leci w tle, bo to dobry pop jest.

posłuchaj

FliP, "Girl"
Znowu ten eksploatowany na potęgę motyw z "Love At First Sight", ale znowu działa. Poza tym — rozegranie planów i gitarowo-syntezatorowy splot wypadają tu całkiem zajmująco. No i refren powoduje, że mam ochotę ripitować. Chwalę, a jakże.

posłuchaj

Gesuotome, "Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite"
Wszystko zostało już powiedziane.

posłuchaj

Hideki Kaji, "Jam & Butter Song" / "Rainy City"

"Jam" mknie odważnie w Cardigansowskim powozie, zahaczając przy okazji o mostek "Marcello" (sprawdźcie 2:07), a "Rainy", to przepiękna deszczowa piosenka z Bacharachowskim parasolem w dłoni. Obie piosenki wyborne.

posłuchaj "Jam & Butter Song"
posłuchaj "Rainy City"

Imeruat, "TeNiOE"
Czeka się na jakiś rozwój wydarzeń, a tu nic, karawana wciąż jedzie i jedzie. Ale to właśnie w tym klawiszowym drobniaku lubię najbardziej.

posłuchaj

Jebiotto, "Love Song Duet"
Kanciaste, laserowe synth-wzorki w niemal cyberpunkowym anturażu (no, przesadziłem, ale posmak jest). Szczególnie przewodni temat fajnie zażera, a i zwrotki nie przynoszą Jebiotto ujmy. Kawałek wskazany dla miłośników 80sowego synth-popu, ale nie tylko. I nie ma "jebie mnie to".

posłuchaj

Juvenile Juvenile, "Forget Me Soon"
Japoński Ballet School circa LP. Albo Pains Of Being Pure At Heart. Sami wybierzcie.

posłuchaj

Kara, "Mamma Mia"
Spokojnie, to nie jest cover Abby. Za to mamy tu zachwycającą, zapierającą dech w piersiach, przejrzystą produkcję, którą został owiany ekstatyczny chorus. To mogło wyjść spod ręki Nakaty, ale nie wyszło. Ale i tak wymiata.

posłuchaj

Kaz Okamoto, "Color"
Post-dubstepowy kwiatek z japońskich łąk da folgę Waszym skołatanym sercom.

posłuchaj

Kei Owada, "A Part Of Me"
#JPN #jazz #sophisti #ballada #estrada #siewkrada #WykwintneProgresjeAkordow #JazzuNiktNieKumaMan

posłuchaj

Maco, "Baby I"
Najlepszy numer (chociaż "Missing You" też bardzo fajne) na wypełnionym przynudzającymi balladami 23 Plus od Maco to cover. Ech, trudno, ale przynajmniej fajnie wyszło.

posłuchaj

Manners, "Theme From Another Place"
Relaksujący jam w dość smutnej, wycofanej oprawie. Przysłuchuję się z uwagą za każdym razem.

posłuchaj

Neon Bunny, "Lost In Love"
Oglądacie taki serial My Secret Hotel? Luz, ja też nie, ale za to sprawdzam, co się dzieje w soundtracku w każdym odcinku. Są dwa dobre numery. Pierwszy to właśnie "Neon Bunny", brzmiący jak electro-popowe Chromatics z Azji. Tylko ciekawszy kompozycyjnie. Słabo?

posłuchaj

Nyolfen, "City Lights Reflection"
Wpływ Lido na sto pro, a to przecież synonim wymiatania w 2014 roku.

posłuchaj

Pa's Lam System, "I'm Coming" / "Like A Lady"
Pojebstwo, Internety, Japonia i już wiadomo, jak brzmi "I'm Coming". Warto jednak sprawdzić, jak trio podłapuje patenty Mad Decent i wypuszcza wybuchową rakietę w kosmos (co za reeeeefreeen). "Like A Lady" jest odrobinę mniej rozszalałe, ale i tak daje kopa. Dobra, rewolucja to jeszcze nie jest, ale pozostaje już tylko kilka kroków, żeby wybuchła. Kto wtedy zatrzyma tych narwańców?

posłuchaj "I'm Coming"
posłuchaj "Like A Lady"

Passepied, "Tokyo City Underground" / "Matatabistep"
Ja tam chyba wolę "Matę", ale nie będę kombinował — polecam RZUCIĆ OKIEM na to, co w temacie tych numerów napisał Wojtek.

posłuchaj "Tokyo City Underground"
posłuchaj "Matatabistep"

Perfume, "Cling Cling"
Zapowiedź nowego krążka Perfumek brzmi jak coś od Kyary Pamyu Pamyu, więc nie jest zbyt dobrze. Nakata, what da faq?

posłuchaj

Psy feat. Snoop Dogg, "Hangover"
Psy to leszcz, a to jest zupełna porażka na wszystkich płaszczyznach. Zresztą sami poczytajcie.

posłuchaj

PellyColo, "Island"
Pelly zaprasza na swoją tęczową wyspę. Ziomek umie tak poukładać sample i klawiszowe bajery, że zawsze trafia w mój gust. Nie ma co — przyszłość jest w jego rękach. Oby tylko tego nie zaprzepaścił, bo byłoby mi szkoda. Ale na razie kurs jest dobry.

posłuchaj

Secret, "I'm In Love"
I drugi numer z serialowej ścieżki. Niech Was nie zwiedzie smętne intro — po chwili wybucha z całą mocą jazzowo-orkiestrowego popu. Może się nie zakochałem, ale doceniam, bo w sumie trudno nagrać coś wartościowego w tej estetyce. (Y)

posłuchaj

Seimei & Taimei, "Orion"
Staranne obrabianie tej samej, pysznej pętli sprawdza się tu znakomicie. Plus ten bas jak wyciągnięty z komputera Atari. Klawe i wkręcające zarazem.

posłuchaj

Shiggy Jr., "Thank You"
Już ten otwierający synthowy motywik sprawił, że zostałem kupiony. A jeszcze dalej leci fajna piosenka.

posłuchaj

Shippaishinaiikikata, "Tsuki To Nankyoku"
Jak to się dzieje, że w Azji takie piosenki są w zasadzie na porządku dziennym, a u nas w radiu leci jakieś nieżyciowe, mętne gówno w rodzaju Donatana i Cleo? PS: cały album Joyato jest taki se.

posłuchaj

Spica, "I Did It"
Pamiętacie taki hit "Mambo No 5"? Gdy słuchałem tego, właśnie mi się przypomniał. No i "I Did It" ma ładny klip.

posłuchaj

Taquwami, "Cinderella"
Szlifowanie japońskiego diamentu przełożone na język muzyki. Zainteresował Cię opis, czytelniku? No dalej, szybko, sprawdź to!

posłuchaj

Teen Top, "Missing"
Zajebisty track. Serio, obczajcie, jak się kleją te nawijki do giętkiego basu. Dla mnie kozackie. Ale pewnie i tak znajdą się tacy, którzy zhejtują, bo to przecież pedalski boysband z Korei. Weeeeeeeeeeźcie.

posłuchaj

Tentenko "Good Bye, Good Girl"
Kiedyś koleś grał w Bis, teraz ciśnie solo. I prawidłowo. Ronika, patrz i ucz się!

posłuchaj

Tofubeats, "Disco No Kamisama" / "20140803"
Może na albumie nie do końca mu się udało, ale te dwa singielki świadczą o lekkości w pisaniu chwytliwych, popowych melodii. Zwłaszcza ten kawałek z cyferkami to potwierdza.

posłuchaj "Disco No Kamisama"
posłuchaj "20140803"

Tricot, "Break"
Tym razem tylko singiel od tej zacnej formacji. Polecam też obadać lekko pavementowy b-side.

posłuchaj

Yuki, "Daredemo Lonely"
Pocztówka wysłana do tęskniących za Mavrickiem.

posłuchaj

Yumemiru Adolescence, "Shoumei Teenager"
No wiem, wszystko rozumiem, te gitary i w ogóle cały obskur, ale refren jednak troszkę miażdży i nic na to nie poradzę.

posłuchaj

Tomasz Skowyra    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)