SPECJALNE - Rubryka

Przegląd Prasy #4: Styczeń-Kwiecień 2009

14 maja 2009



Michał Zagroba:

TERAZ ROCK (styczeń 2009)

Po przynudzającym wstępie dwóch Wiesławów szybko przekartkowałem do działu listy, gdzie niezmiennie odchodzi namechecking takich tuzów prawdziwego łojenia jak Whitesnake. Cenię sobie te rzadkie kontakty z wymierającą już chyba społecznością słuchaczy Davida Coverdale'a. Ale wymiana pokoleń jest nieuchronna – już teraz częstym gościem w rubryce bywa Piotr Rogucki i rozentuzjazmowani fani przysyłający pamiątkowe fotosy z zespołem Coma. Jednak Coma to tylko wyjątek, potwierdzający regułę, że droga młodziaków do szczytów i stałego miejsca w sercach "jedynego pisma rockowego w Polsce" nie jest łatwa i wymaga wytrwałości. Na ósmej stronie czytamy mrożący krew w żyłach news o rozpadzie zespołu Bohema, który "w 2006 roku został przez "Teraz Rock" uhonorowany nagrodą dla największej nadziei krajowego rocka". Wiecie co mówią o nadziei, zwłaszcza z tylkorockowych rankingów.

Po Bohemie z pewnością pozostanie wakat na scenie, ale miejmy, nomen omen, nadzieję, że nie na długo. Oto bowiem przebojem wkracza zespól Manchester. "W repertuarze Manchesteru, komponowanym przez Sławka Załeńskiego, można usłyszeć wpływy Oasis, Blur czy Coldplay, ale okazuje się, że Sławek jest również fanem Slayera i Sepultury." No i co z tego, że w utworze "Nie Na Pierwszej Randce" nie ma śladu ani sympatii do thrash metalu, ani nawet wpływów brit-rocka, a znajdziemy raczej przaśnego Gawlińskiego spod znaku "Baśki".

Dalej w numerze wywiad z Maypole, niedzielnymi punkowcami, którzy "czasem jadają w McDonaldzie i korzystają z dobrodziejstw kapitalizmu, a punk lubią jako styl muzyczny". Tu przypomina się anegdota opowiedziana kiedyś w pełnym przejęciu przez zajebistego kumpla z podwórka (mocno wczepionego w warszawskie środowisko hardcore/metal/punk) o moralnym upadku jednego z ichniejszych strejtedżowych guru. "Wiecie, koleś był dla nas autorytetem, stuprocentowy punkowiec. I pewnego dnia koledzy zobaczyli go jak siedział ze znajomymi w McDonaldzie...". W tym miejscu kumpel zawiesił głos i spojrzał na nas z rezygnacją. Od tego momentu wiem, że punk i McSracz – to nie zażera proszę państwa.

Natomiast niezależnie od liczby zjedzonych bigmaców na bycie "punkowcem" z pewnością żadnych szans nie ma Joe Satriani. Jordan Babula donosi: "Coldplay i ich piosenkę 'Viva La Vida' do sądu pozwał muzyk Joe Satriani. To było jak sztylet wbity w serce – mówi gitarzysta.Gdy tylko usłyszałem ten utwór, wiedziałem, że to moje 'If I Could Fly'. (...) Tu chodzi o dzieło sztuki, które ja stworzyłem, które jest dla mnie ogromnie ważne." W tym prawdziwym pojedynku tytanów, Coldplay kosi od Satrianiego piosenkę, a Satriani od Coldplaya patent na to jak być męską cipą. Warto wspomnieć, że na sztylet wbijany w serce przez Chrisa Martina skarżył się też bliżej mi nieznany wokalista kapelki Creaky Boards w kontekście piosenki "The Songs I Didn't Write", ale ostatecznie wycofał się z oskarżeń w kompromitującym stylu, oskarżając siebie i Martina, że obaj zerżnęli melodię z Legend Of Zelda .To jakby Kupicha poleciał po Coldplayu chyba popełniałby plagiat piętrowy i roszczeń musiałby taki Satriani dochodzić co najmniej w Strasburgu.

Z innych newsów pieczołowicie zbieranych przez JB dowiedziałem się między innymi, że w życiu artystycznym Dave Gahana pojawiła się nadzieja wraz z, uwaga, wyborem Obamy na prezydenta (sic!), że lider Green Day określa swoje piosenki mianem "power-popowych" oraz, że na nowej płycie Europe zespół eksperymentuje z różnymi stylami. Babula pisze też o solowym Enigku, określając Sunny Day Real Estate mianem "pionierskiego zespołu drugiej fali emo", czym naprawia błąd sprzed wielu lat polskiego odkrywcy SDRE, Grzegorza Kszczotka, który stwierdził kiedyś, że skoro grupa jest z Seattle styl Sunny Day należy zaszeregować jako... grunge.

A propos Jordana. Jego wszędobylskość coraz bardziej mnie zaskakuje. Weźmy wywiad z kolejnym polskim metalowym zespołem oderwanym od kartofli, a konkretnie wokalistą tegoż zespołu (Frontside), Mariuszem "Demonem" Dzwonkiem. "Demon przekonuje, że jego zespół na płycie Teoria Konspiracji w gruncie rzeczy nie chce atakować chrześcijaństwa". JB próbuje się od Demona na przykład dowiedzieć czy Bóg istnieje (bardzo tylkorockowe pytanie), a Demon na to zgoła niedemonicznie i wymijająco, że tego, że nie wie.


TERAZ ROCK (luty – kwiecień 2009)

Myślicie, że z tym Whitesnake i Comą to taka przesada? No to dlaczego pierwszy list lutowego numeru dotyczy tych pierwszych, a kolejny tych drugich? Dalej przewijają się tak świeże nazwy jak AC/DC, Metalica i raz jeszcze Whitesnake.

A dalej pojawia się nazwa Porcys – w kontekście wzmianki o blogowej prowokacji Psychocukra, która "rozpętała burzliwą dyskusję na forum popularnego portalu Porcys, w której wzięli udział m.in. muzycy Much".

Clou lutowego numeru to coroczna ankieta Teraz Najlepsi, tym razem wzbogacona o listy indywidualne redaktorów! Po raz pierwszy! Piękno rankingów czytelników polega chyba na tym, że z dokładnością do kilkunastu procent wszystko można przewidzieć. Wśród wokalistek, wokalistów i zespołów niezmiennie te same mordy (+ Coma), niezależnie od tego czy coś nagrali, czy nie. No i rozczarowania, a jakże, "ceny biletów", "ceny płyt" i naturalnie "śmierć Olassa" (ludzie się rozczarowali). Ponadto, z Rozczarowań takie śmieszne pozycje jak "Feel" albo "brak płyty TSA". Co do list dziennikarskich... Długo można wymieniać te perełki, te wszystkie Comy, metale, Marilliony i inni weterani prog-rocka, nowe płyty Izraelów (płyta roku Bartka Koziczyńskiego), a nawet Live In Gdańsk Davida Gilmoura (srebro u Weissa). Ale w zasadzie nie wiem czy śmiać się czy współczuć, że Jordan Babula nie słyszał w tym roku trzech płyt lepszych od Afterparty.

Jestem przekonany, że w 2009 roku o podium Koziczyńskiego zawalczy nowa Armia. Bartek K. przeprowadza wywiad z Budzyńskim. Oto lead: "Po piętnastu latach od przełomowego albumu Triodante, Armia wraca do formuły płyty koncepcyjnej. W Der Prozess punktem wyjścia jest dzieło Franza Kafki, ale tak naprawdę przed sądem staje Tomasz B., lider zespołu. Oto jego relacja". A w środku tenże Tomasz B. opowiada o tym, jak po lekturze w liceum powrócił do powieści Kafki, by "odkryć" w niej drugie dno: "Nie chodzi o płaszczyznę najprostszą, jaką proponuje szkoła średnia, że niby totalitarne państwo przychodzi i bez powodu czepiać się niewinnego obywatela. Według mnie znaczenie jest o wiele głębsze. Powiedziałbym, że o mistycznym wymiarze." Doprawdy?

Ozdobą marcowego numeru jest z kolei artykuł jubileuszowy – na 50-lecie polskiego rocka, dziennikarze "TR" przepytali pięćdziesięciu polskich muzyków o największe, ich zdaniem, osiągnięcia rodzimego gitarowego grania. Połowa odpowiedzi sprowadzała się do jakże głębokiej myśli "to, że w ogóle istnieje". No to jest jednak minimalizm.

Minimalizmem z pewnością nie grzeszy Wiesław Weiss, który przeprowadza wywiad z jeszcze jednym weteranem, Ianem Gillanem, i jak zwykle jedzie po bandzie, przemycając pytania o przyczynę śmierci perkusisty zespołu, z którym Gillan nagrywał solowy album (Gillan nie chce zdradzić, ja obstawiam "lupus", "sarkoidosis" lub "Cushinga" – zgadnijcie mój ulubiony serial) oraz o to czy dawny frontman Deep Purple dużo myśli o przemijaniu, starzeniu się – pod pretekstem tego, że w jakiejśtam piosence śpiewa właśnie o starzeniu się.

Nieco ciekawszy okazuje się wywiad Jordana Babuli z Eagles Of Death Metal. "Przeważająca większość amerykańskich muzyków oszalała na punkcie Barracka Obamy. Ale nie ty. Co takiego nie podoba ci się w waszym nowym prezydencie?" – pyta Babula. "To, że jest komunistą, a ja nienawidzę komunizmu. Wszyscy wiedzą, że to komuch, nie ma co pieprzyć, że jest inaczej. Ale, jak zostało powiedziane, jest moim prezydentem i będę go wspierał aż do samego końca. Podobnie, jak George'a Busha – jestem Amerykaninem i zawsze stoję murem za swoim prezydentem." A ja ni cholery nie kumam tej fanatyczno-patriotycznej logiki.

Przy okazji marcowego "TR" warto poruszyć kwestię ocen płyt we wkładce, będącą odzwierciedleniem utartej "polskiej" hierarchii nijak nie korespondującej ani z hierarchią zachodnią (co jest istotne biorąc pod uwagę fakt, że taka trochę encyklopedyczna idea przyświeca tym wkładkom), ani z rzeczywistością. Wspominałem już jak w jakimś starym "TR" Robert Grotkowski (albo Sankowski) oznajmił, że na wysokości Skylarking XTC dołowało? To tutaj mamy coś na tym poziomie, wkładkę z The Smiths i kuriozalne 2.5 gwiazdki dla niemal-arcydzieła Strangeways, Here We Come od Roberta Filipowskiego. A w lutowym numerze wkładka o Springsteenie i 3.5 oraz 2.5 gwiazdki dla, odpowiednio, The River i Nebraski, przy pięciu dla The Rising. Springsteena mam w dupie więc się nie pluję, ale gdzie jakieś proporcje.

W marcowych Recenzjach zwraca uwagę Mariusz Osyra, odkrywający dla polskiego czytelnika i, wszystko na to wskazuje, także dla siebie zespół Death Cab For Cutie. "Czy to się podoba czy nie, oko cyklonu zwanego indie w ostatnich latach niekoniecznie kumuluje się na Wyspach Brytyjskich. W Stanach jest także spore grono indywidualistów, a Death Cab For Cutie, grupa, która wyrosła wokół wokalisty Bena Gibbarda 10 lat temu, znajduje się w ścisłej czołówce trendu na takie granie." Również Mariuszowi Osyrze przypadła reca Fleet Foxes. "Młodzi Amerykanie z Fleet Foxes mogą mieć opinię neofolkowców, ale i tak pozostają integralną częścią dzisiejszej sceny indie zza Oceanu, której przedstawiciele wciąż potrafią zaskoczyć. W opracowaniach wokalnych wzorują się na dawnych mistrzach, bowiem nikt z grających dziś młodzieniaszków nie ma tak perfekcyjnie opracowanych partii wokalnych".

Intrygująco zaczyna się dział listy w kwietniowym numerze. "Witam Was serdecznie! Chciałem podziękować Wam za kilka ciepłych słów pod moim adresem w kilku numerach 'Teraz Rocka'. Piszę do Was, ponieważ już nie jestem wokalistą Oddziału Zamkniętego. Mam nadzieję, że dam radę i coś zrobię muzycznie. Jeszcze raz dziękuję Wam i pozdrawiam. Cezary Zybała-Strzelecki". A Nam się Pan, panie Cezary, nie odmeldował.

W Strip-tease (czyli artysta odpowiada na pytania czytelników) pojawia się wokalista formacji, nieco już zapomnianej, Kat. Roman Kostrzewski przytacza między innymi swoje przygody z cenzurą, informując, że urzędnicy z Mysiej lubili czasem łagodzić wydźwięk jego liryków. "Albo: 'W szkliste oko Jahwe' nie mogłem 'wbijać noża', mogłem tylko potraktować je 'chłodem'". Wypada tylko żałować, że w roku 96 cenzura była już przeszłością, może udałoby się zatrzymać takie owoce Romanowej wyobraźni jak słynne "Przyczepiam go do majt, gdzie chowam gruchę swą" z utworu "Stworzyłem Piękną Rzecz".

Z kwietniowych recenzji wyróżniłbym Jordana Babulę z jego jedną gwiazdką dla nowego Cornella i panikarskim podsumowaniem "To chyba nie może być ten gość od 'Jesus Christ Pose'. To nie on, prawda? Prawda?". A także zdobywającego moje coraz większe uznanie Mariusza Osyrę, który tym razem męczy się z opisem nowego The Walkmen, namecheckując na przestrzeni kolumny Toma Waitsa, Boba Dylana, I Am Kloot (?) czy Calexico, ale co istotniejsze popełniając w tych porównaniach grzech antydatowania, no bo nie widzę powodu, żeby zespołu powstałego na bazie utworzonego w pierwszej połowie lat 90-tych Jonathan Fire*Eater zestawiać, w sposób podrzędny, z Arcade Fire, Starsailor czy Fleet Foxes. Abstrahując od wątpliwej jakości tych komparacji (Starsailor? Błagam...). A zachwyty Maćka Tomaszewskiego nad nowym Yeah Yeah Yeahs może przemilczę. Posłuchaj Maćku Tomaszewski, gdzieście byli, kiedy YYYs ze swoją pierwszą EP-ką rządzili? Warto jedynie odnotować, że tenże sam recenzent w poprzednim numerze rozpłynął się nad nowym Animal Collective (że nie mają sobie równych, a wręcz, że dzieli ich od reszty przepaść), wlepiając Merriweather... również cztery gwiazdki. Konfjuzing. Ale mimo wszystko polecam w ten czwarty tegoroczny numer zerknąć, choćby dla dwustronicowego wywiadu z Drivealone.


MACHINA (styczeń – kwiecień 2009)

Z braku czasu "Machinę" przejrzałem wyłącznie pod kątem kryptopromocji zespołu CKOD w wykonaniu Angeliki Kucińskiej, ale nic nie znalazłem. Znaczy sprawy idą ku lepszemu. Ale wciąż niezależność, samodzielność sądów rodzimych pismaków pozostawia do życzenia. Tomaszewski w "Teraz Rocku", a Kucińska w "Machinie" pieją na cześć It's Blitz. Kurde no, ja rozumiem, że na Zachodzie chwalą, ale jak bardzo mdły, niekreatywny, nudny pod względem kompozycji album musieliby nagrać Yeah Yeah Yeahs, żeby ktoś dostrzegł oczywistą oczywistość. Z pozytywów natknąłem się w kwietniowym numerze na kilka tekstów raczej milczącego wcześniej Nowotarskiego i byłbym skłonny uznać, że ten wychowanek Porcys, który zostawił nas jak psa, by szukać sławy na salonach to obecnie najfajniej piszący rodzimy recenzent. A "Machina" ogółem bardzo w porządku.


TYGODNIKI SPOŁECZNO-POLITYCZNE (styczeń-kwiecień 2009)

Przeglądając strony kulturalne czasopism w tym pierwszym kwartale 2009 jedna rzecz na pewno uderzała – każdy szanujący się tygodnik czy dziennik musiał zabrać głos w sprawie nowej płyty U2, co dobitnie świadczy o tym, że dzięki działalności pozamuzycznej Bono ta grupa wyjałowionych weteranów, ten nieboszczyk artystyczny zdecydowanie wybił się przed peleton innych polskich "darlings" (R.E.M., Depeche Mode, RHCP).

W "Newsweeku" Robert Ziębiński przekonuje, że "Czwórka z Dublinu stworzyła jedenaście dobrych piosenek, (...) zaś zamykająca płytę ballada 'Cedars Of Lebanon' to bez wątpienia jedna z najlepszych i najbardziej wzruszających ballad, jakie w ostatnich latach nagrano." Bez wątpienia to można tylko powiedzieć, że Bono jest skończonym bucem. Ale w sumie co się dziwić zachwytom Ziębińskiego, skoro w recce Frusciante nazywa on Red Hotów "jednym z najlepszych rockowych bandów ostatniego dwudziestolecia". Również pozytywny wydźwięk ma recenzja w "Polityce", gdzie socjolog Mirosław Pęczak w podsumowaniu tekstu "radzi sceptykom uważnie słuchać – naprawdę warto". Z kolei Robert Leszczyński krytykuje U2 we "Wprost" za brak świeżych pomysłów, a chwali za jakość kompozycji. Odwrotnie Maciej Woźniak z "Tygodnika Powszechnego" – siłę No Line On The Horizon upatruje w powrocie do ciekawej i wielowymiarowej produkcji, a słabości w songwritingu. Michał Kirmuć w "Teraz Rocku", w recenzji numeru, jak zwykle nie zdobył się na ani jedno nienudne spostrzeżenie, dając oczywiście nudne 4 gwiazdki. O pół punktu odważniejszy jest Piotr Metz w "Machinie". Ale wszystkich bije Jacek Cieślak z "Rzecz(y)pospolitej", który tak się rozemocjonował, że No Line raczył mianować "pierwszym wielkim albumem czasu kryzysu". W artykule "Psalmy miłości na zły czas" czytamy: "Historia znowu zerwała się z łańcucha, a ci, którzy nie chcieli zajmować się polityką, spostrzegli, że ona zajęła się nimi. Nie wiem, jak Bono to zrobił, ale nagrywał pierwszą wielką płytę światowego kryzysu gospodarczego, zanim do niego doszło. A premierę zaplanował dokładnie wtedy, gdy świat zaczął spadać w przepaść. I znowu wstrzelił się w czas."

Innymi kapelami często namecheckowanymi w tygodnikach były, o dziwo, Beirut oraz, tu bez niespodzianki, Franz Ferdinand. Dość osobliwie o tych ostatnich pisze Robert Ziębiński, który w notce zatytułowanej "Seks z jeżem" wyznaje: "Należę do nielicznego grona osób, u których wielki hit Franza Ferdinanda, "Take Me Out", wywoływał nieprzyjemne dreszcze. Dlatego do wydanej właśnie trzeciej płyty zespołu podchodziłem jak do seksu z jeżem – ostrożnie i bez entuzjazmu. A tu proszę: niespodzianka." Zważywszy, że płyta jest na pewno nie lepsza niż poprzednie, może i do tego seksu z jeżem warto się przekonać?

Mimo wszystko, "Newsweek" mógł trafić dużo gorzej. Mógł mieć, jak "Wprost", niejakiego Zoila. Czas biegnie, a Mopman uparł się by przy swojej zerowej wiedzy nie porzucać maniery analityka popkultury. Tym razem Leszczyński serwuje czytelnikom "Wprost" dwustronicowy artykuł zatytułowany "Rock umarł", gdzie na poparcie tytułowej tezy pan Robert podaje przykłady rzadko wydających płyty i będących w nienajwyższej formie takich grup jak U2, Metallica, Red Hot Chili Peppers, a nawet Pink Floyd (ostatni studyjny album 15 lat temu!), oraz, uwaga, uwaga, Rolling Stones. A przecież w latach 60-tych wydawało się nowe longplaye co roku – robili to między innymi właśnie Stonesi. To ja w ogóle proponuję dojebać się jeszcze do Kołakowskiego, że mało ostatnio pisze. Ewentualnie może ktoś mógłby przybliżyć Leszczyńskiemu tajniki ludzkiej fizjologii i zjawisko starzenia się. "Ostatnie poważne artystyczne ożywienie w świecie rocka pojawiło się na początku lat 90. z karierami takich zespołów jak Nirvana, Red Hot Chili Peppers, Rage Against The Machine, Pantera, Pearl Jam, Alice In Chains, Alanis Morissette. Tyle że po nich nie przyszli już następni. Dlaczego tak się dzieje?". Się tak dzieje kiedy tacy Leszczyński nie sięgają głębiej niż okładka "Rolling Stone'a".

Przegląd prasy drukowanej warto zwieńczyć Paszportami Polityki. W kategorii "Muzyka popularna" zwyciężyła faworytka Porcys, Maria Peszek. "Nagroda za wykreowanie spójnej wizji artystycznej, śmiałą i oryginalną koncepcję języka w tekstach piosenek z płyty Maria Awaria oraz za poetycką subtelność ekspresji wokalnej. (...) Jej ostatni album wraz z książeczką Bezwstydnik uchodzi za rodzaj artystycznej prowokacji, choć dla fanów i krytyków jest to rzecz ze wszech miar wybitna, wyznaczająca nowe szlaki w muzyce i tekstach." Pójdźmy tym szlakiem. "Puk, puk, fuck fuck / Fuck you, how do you do?".


Łukasz Konatowicz:

W moich ostatnich sentymentalnych wojażach do świata końca lat 90. / początku obecnej dekady dokonałem nie lada odkrycia – to nie "Porcys" jest pionierem złośliwego wytykania potknięć redaktorom innych magazynów. Grzegorz Brzozowicz pod swoim pręgierzem ustawił rozmaitych nieszczęśników już lata temu. Jak tak dalej pójdzie to odkryje, że naszą skale ocen też nie my wymyśliliśmy.



Porzuciwszy nostalgię i stare numery "Machiny", postanowiłem znów zajrzeć w trzewia polskiego Internetu. Muszę przyznać, że zobaczyłem głównie dobre chęci i godne pochwały pomysły. Takie, na przykład, jakie można zobaczyć na portalu "Uwolnij Muzykę" . Strona robi dobre wrażenie od pierwszego wejrzenia – profesjonalny design i coś absolutnie zajebistego: świetny dział wideo, który zawiera wywiady i, przede wszystkim, sesje nagrywane przez Polskich wykonawców specjlanie dla "UM". Odkrycie tego, co kryje się pod tą powierzchnią okazuje się niezwykle bolesne. Owszem, fajnie filmujecie, ale recki macie trochę słabe. W poprzednim zdaniu pozwoliłem sobie na eufemizm – recenzenci tego serwisu prezentują poziom przygodnych blogerów, co jest dla mnie wręcz szokujące, biorąc pod uwagę profesjonalny wygląd strony.

Michał Wieczorek, na przykład, odkrywa przed nami prawdę o zespole The Hold Steady: "Niektóre media umiejscawiają Amerykanów w post-punku czy wspomnianym wyżej indie rocku, chyba dwóch ulubionych obecnie szufladkach Anglosasów. Wystarczy jednak usłyszeć tylko pierwsze dźwięki otwierającego "Stay Positive", "Construcitve Summer", by przekonać się, że ani to post-punk (ani post-cokolwiek) ani indie, z którym wspólne mają tylko używanie gitar i "the" w nazwie", z miejsca kompletnie mnie rozbrajając (indie, post-punk, "the" w nazwie, ulubione obecnie szufladki). Równie rozbrajająca jest szczerość we wstępie recenzji ostatniej plyty The Constantines: "Kanadyjskiej inwazji ciąg dalszy. Co prawda jest to ich czwarta płyta i została wydana w kwietniu zeszłego roku, jednak fakt ten umknął mi gdzieś w informacyjnym zalewie zeszłego roku. Dlatego dopiero teraz udało mi się jej posłuchać." – zastanawiam się, który z faktów dokładnie umknął Michałowi. Łzy w oczach wyciska jednak dopiero recenzja nowego albumu Chrisa Cornella: "Tak, to nie żart. W poprzednim zdaniu nie ma ani grama humoru. Cornell, człowiek, który ma na swoim koncie takie płyty jak "Badmotorfinger", współpracuje z Timbalandem, człowiekiem z zupełnie innego muzycznego świata. Człowiek, który zaczynał od metalu, kończy w podrzędnym R&B. Nie wiem, jak wy, ale ja poczułem się oszukany w najgorszy możliwy sposób." czytam. I w sumie wszystko prawda, Cornell mocno, mooooocnooo przebrzmiały współpracuje z niezbyt już świeżym Timbalandem, ale boli rażący rockism, który uważam za zjawisko wyjątkowo obrzydliwe. Pozbawiając czytelnika wszelkich wątpliwości, Wieczorek tłumaczy swoją rozpacz: : "A to, dlatego, że mając 16 lat, dumnie prezentowałem na swoim plecaku naszywkę Soundgarden, Cornell był dla mnie jednym z najważniejszych wokalistów, zachwycałem się jego tekstami. Dzisiaj, po kilku latach nadal mam ogromny sentyment do tego, co robił w Soundgarden, jak i z Audioslave. A on wycina taki numer. Aż chce się zakrzyknąć: Krzysiek, ogarnij się do cholery!!!" i lamentuje, że jeden z utworów przypomina Rihannę, ewidentny symbol obciachu dla takiego fana solidnego, gitarowego wykopu.

Dla "UM" recenzje pisze też Krzysztof Kowalczyk i bynajmniej nie pozostaje w tyle. W jednym z tekstów zapytuje czytelników – "Czy macie absolutnie dość kolorowych zespołów, których liderzy wyglądają jak połączenie Ronalda McDonalda z Davidem Beckhamem? Tęsknicie za cold wave'em, wczesnym The Cure i Joy Division", zdając się być nieświadomym istnienia tabunów smętnych kapel. Na szczęście, jest ktoś, kto uratuje sytuację – "Panie i panowie, chłopcy i dziewczęta, oto przed wami White Lies". Taak, słyszeliście White Lies może? Taaak, nie polecam. Entuzjam Kowalczyka wzbudza też debiut zespołu Kumka Olik"Tego u nas dawno nie było – duża komercyjna wytwórnia wydaje debiutancką płytę indie-rockowemu zespołowi, a nie jakiejś pożal-się-boże gwiazdce r'n'b czy rockowej grupie nie potrafiącej pozbyć się zbyt dużej ilości "ajajajajaj" w refrenach." – więc zespół grający muzykę na tropach The Strokes i im podobnych wykonuje indie rock... Jaki to jest indie rock?! Nawet wytwórnie przecież nie niezależna tylko "duża komercyjna". Aż chce się zakrzyknąć: Krzysiek, ogarnij się do cholery!!! Do tego dochodzi przykry zgrzyt w postaci "pożal-się-boże gwiazdki r'n'b" – wiadomo, oni tam grają na gitarach więc są lepsi od tych co nie grają. Nie żeby autor gardził popem – w recenzji nowej płyty Starsailor czytamy: "Było ich trzech: Coldplay, Keane oraz Starsailor. Wszystkie te zespoły zaczynały od sprytnego flirtu między popem i rockiem alternatywnym. Z czasem każdy z nich udał się w inną stronę, czego dowodzą najnowsze albumy tych trzech formacji.", a następnie dowiadujemy się, że to naprawdę dobry popowy album. Tak jak płyta Janka Samołyka"Nie wiedzieć czemu, nadal niewielu artystów w naszym pięknym kraju decyduje się grać muzykę lekką, prostą, przyjemną, ale przy tym inteligentną. Twórczość wrocławskiego songwritera Janka Samołyka daje nadzieję na zamianę.". Tak, to właśnie muzyka, którą chcę słyszeć w radiu, pieprzony Janek Samołyk. Dobry pop to jest taka muzyka z akustycznymi gitarami, gdybyście nie wiedzieli.

I tak to już niestety jest z praktycznie wszystkimi tekstami zamieszczonymi na tej stronie. Lubiącym mocne wrażenia polecam to ćwiczenie z szyku przestawnego, inspirowane chyba Yodą. I przy okazji – "kolektwyne zwierzątka" – nowe "papryczki"?

Dobre chęci i szczytne koncepty, to również charakteryzuje Bartka Chacińskiego. Nie potrafię wyrazić, jak warta docenienia jest próba trzeźwego spojrzenia na Merriweather Post Pavillion i wylania kubła zimnej wody na rozentuzjazmowaną młodzież. Szkoda, że nie obyło się bez wpadki merytorycznej. Chaciński pisze: "Po trzecie (to mój ulubiony wątek internetowych ocen, recenzji i dyskusji napędzających się od dwóch miesięcy, a więc na długo przed wyjściem "MPP"), to nie jest nowy "Kid A", ani nawet nowy "Soft Bulletin". W obu wypadkach porównania są okrutnie naciągane. "Kid A" sygnalizował przełom w sposobie myślenia rockowych zespołów w ogóle. Nawet szkoda czasu na udowadnianie tego. "Soft Bulletin" to zupełnie nowa jakość w twórczości działającego od dawna zespołu. I tutaj pewne wątki są już zbieżne – zespół podobnie doświadczony, a płyta bardziej popowa niż dotychczasowe. Tyle że ze "Strawberry Jam" i "Feels" (oraz "Person Pitch" – to bardzo ważna płyta w tym kontekście) można wprost, na zasadzie równania matematycznego, wyprowadzić nowy album AC, a "Soft Bulletin" był jednak grubym zaskoczeniem.". Hm, no ale, hm – Zaireeka? Nie zapowiadała Soft Bulletin? Bardzo wyraźnie?

Gorszą gafę można znaleźć w recenzji Saturdays = Youth M83. "Nastrojowa, zarazem nie gubiąca tempa, syntezatorowa, ładnie śpiewana muzyka z harmoniami jak z najlepszego new romantic (tak się to kiedyś nazywało, jeszcze zanim ktoś wynalazł nazwę "dream pop" i na długo przed tym, zanim każdą płytę zaczęto porównywać z My Bloody Valentine". Ale co, dream pop, new romantic? No nie, nie nazywało się to tak kiedyś.

Z godnymi pochwały inicjatywami wychodzi też redakcyjny kolega Chacińskiego z Przekroju – Jarek Szubrycht, były wokalista Lux Occulty, vel. Jaro.Slav (swoją drogą, trochę słaby metalowy pseudonim – czemu nie Demoniac albo, nie wiem, Dagon) vel. Mocny w Gębie (huhu). Moment przejścia tej postaci z kolumny w Mystic Art i pisania o "urywaniu jajec" do mainstreamu krajowego pisania o muzyce kompletnie mi umknął i pozostaje dla mnie owiany tajemnicą. Dość powiedzieć, że Szubrycht jest teraz specjalistą od muzyki wszelakiej a na swoim blogu piętnuje wszelkie godne tego zjawiska, niszczące kulturę w Polsce. Takie jak Superjedynki czy Robert Leszczyński. Ten ostatni, zrównany zostaje z ziemią, co zresztą nie powinno dziwić, bo to łatwy i wdzięczny cel. Gorzej, że krytykowany jest przez człowieka piszącego rzeczy w rodzaju (o koncercie Girls Against Boys w Krakowie, też byłem, fajny): "Potem Girls Against Boys. Głośno. Napotkany w szatni Biela twierdził nawet, że zbyt głośno, ale mi się podobało. Czasem fajnie dać sobie trochę podniszczyć słuch. Dwa basy dudniły niemiłosiernie w dole, a kiedy Janney przesiadał się na parapet było jeszcze ciężej. Głównie transowo, hipnotycznie, w średnim tempie, od czasu do czasu zrywali się do nieco skoczniejszych rytmów. To ta sama rodzina, te same wibracje, co Neurosis czy Helmet – więc jak tu ich nie lubić?". Autor tych słów chyba rzeczywiście musi lubić sobie podniszczyć słuch, jeśli Neurosis i GvB zalicza do jednej rodziny. Może też dlatego nie dostrzega w Polsce ciekawszych zjawisk muzycznych niż Czesłam, Maria Peszek i Lao Che.

Szczytem dobrej woli (i dobroduszności) obydwu redaktorów jest linkowanie do blogu Marcina Cichońskiego, najbardziej tragikomicznej postaci polskiego recenzenctwa (bardziej niż Leszczyński, da się). Autora recenzji płyt "zespołu Kid Rock" (świetnie łączącego stylistykę Beastie Boys i Rage Against The Machine) i "zdolnego chłopaka Gnarlsa Barkleya". Jego sporadycznie publikowane przemyślenia na życiowe tematy zostaną z wami na zawsze po jednym przeczytaniu. Ponieważ reckę Strokes już wszyscy obśmiali, polecam tę oto perełkę i dołączam pana Marcina do grona postaci takich jak Andrzej Buda i Paweł Kostrzewa, których nikt chyba nie jest w stanie traktować poważnie i którymi więcej się tu zajmować nie będę.

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)