SPECJALNE - Rubryka

Porcys: Equalizer #3

24 listopada 2018

Zapraszamy na trzeci odcinek naszej rubryki, w której przyglądamy się mniej rozreklamowanymi, bardziej niszowymi, ale wciąż niezwykle interesującymi wydawnictwami z każdej możliwej stylistycznej półki. W tym odcinku znalazło się miejsce dla ambientu, disco-funku, indie-rocka, latynoskiego r&b, szeroko pojętej awangardy, hip-hopu, field recordingu, muzyki afrykańskiej, electro-industrialu czy slowcore'u. Zapraszamy do lektury.


AKIO SUZUKI & AKI ONDA: ke i te ki

Akio Suzuki & Aki Onda
ke i te ki
[Room40]

O tym osobliwym japońskim duecie wzmiankowałem w 2014 roku przy okazji rocznej rekapitulacji. Już wtedy rozpływałem się nad faktem, że od dawna nie miałem okazji słyszeć muzyków tak żywo zainteresowanych przepracowywaniem tematu "dźwięku w przestrzeni". ma ta ta bi było dla mnie na swój sposób oczyszczające i zarazem kanoniczne. Bardziej "tu i teraz", aniżeli jakiś Rowe, Tilbury, Siewert, czy inny Taku Unami (który pojawi się zresztą w ostatnim w tym roku Equalizerze). I tak jak cztery lata temu absolutnie kupił mnie dźwięk samodzielnie skonstruowanego przez Akio orientalnego "analops", tak również teraz doceniam maestrię wprowadzania w drgania wszelkiej maści tworzyw. Nie umiem wyróżnić dźwięków, nie wiem jak znaleźć ich pierwotne źródło. Jeżeli nie jestem naocznym świadkiem performansu, to już zawsze będę błąkał się po labiryncie korytarzy hotelu Overlook i błądził. John Spilsbury EAI i czysta doznaniówka, którą zawsze serdecznie polecę. –Witold Tyczka

posłuchaj


Bruiser Brigade: Reign Supreme

Bruiser Brigade
Reign Supreme
[self-released]

NAJLEPSZY raper ot tak sobie rzuca wygłodniałym fanom prawie czterdzieści minut muzyki nagranej wspólnie z macierzystą ekipą chuliganów Bruiser Brigade. Surowy, mikstejpowy sznyt stanowiący interesującą przeciwwagę dla wykoncypowanej struktury Atrocity Exhibition, wpisuje szaleństwo Browna i koleżków w realia ulicznego rapowania dla prawdziwych twardzieli. Liryczna forma całego składu zapewnia najbardziej porywający mixtape od czasu Lil' Wayne'a. Po odpaleniu pierwszego utworu będziecie mieli ochotę na stage diving w waszym salonie. –Łukasz Krajnik

posłuchaj


Clau Aniz: Filha De Mil Mulheres

Clau Aniz
Filha De Mil Mulheres
[Minty Fresh]

Co powiecie na chłodny slowcore z KRAJU KAWY? Zaintrygowani? To dobrze, tak miało być. Clau Aniz to brazylijska songwriterka i wokalista, która po kilku latach przygotowań wydała w tym roku swój debiutancki album. Oczywiście z pomocą całej ekipy muzyków, którzy pomogli wykreować to, co wymyśliła Clau. Filha De Mil Mulheres to tylko pozornie SIESTA przy wytrawnym drinku (ewentualnie przy butelce "lemon ORANŻEJD"), dzięki której przeczilujecie jakieś ciągnące się, zimowe popołudnie: w tych powolnych, sączących się beznamiętnie numerach da się wyczuć podskórny niepokój, nadzieję, smutek i ogólnie refleksyjną zadumę. I to w nich najbardziej piękne, bo posłuchajcie tylko openera "Berro", brzmiącego jak spowiedź nieszczęśliwej kobiety w brazylijskim nocnym jazz-klubie, albo posłuchajcie przejmującej pieśni "Ana Luisa" ze zwrotkami rozświetlonymi gitarowymi arpeggiami i czarującym refrenem, z którego wylewają się emocje. Ale takie swobodne, wtłoczone w ambientowo-post-rockową formułę opierającą się na MPB jamy znalazły się na stronie A, natomiast strona B zawiera nieco więcej ożywionych elementów, którymi atakuje brazylijski team – lekko kosmiczny post-rock na przecięciu Godspeeda i Tortoise "Voyage Roset", czy pływający w egzotycznej folk-rockowej rzeczce "Ererê" dokładają kolejne barwy do kolorytu longplaya. Poza tym Clau Aniz brzmi jak wokalne połączenie Mariny Limy i Tracey Thorn, więc chyba bardziej nie mogę zachęcić. Słuchajcie brazylijskiej muzyki, a teraz Adam opowie o pewnym palindromie. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Dammit I'm Mad: Dammit I'm Mad

Dammit I'm Mad
Dammit I'm Mad
[Ace Tunes]

W tym roku to Szwedzi wypełnili deficyt na math-popowe granie pokroju Battles czy Deerhoof. Perkusista Christian Augustin, znany z norrlandzkiej sceny hardcore'owej i takich zespołów, jak Kantor czy Totalt Jävla Mörker. Gitarzysta Anton Toorell, udzielający się w takich eksperymentalnych projektach, jak Invader Ace czy Receptacles. Podobno zaczęli razem grać, bo uczęszczając do konserwatorium byli na tyle spłukani, że podczas przerwy świątecznej nie mieli jak wrócić do rodzinnych miast. Z nudów zaczęli grać razem and the rest is history. Trochę się pobawią metrum, może polirytmią, nieco zmianami tempa i tonacji. Grają na tylu instrumentach naraz, ile się tylko da, a w dodatku w maskach, co raczej zadania nie ułatwia. Złożona muzyka, ale bez grama pretensjonalności. Ktoś powiedział, że ta muzyka to w sumie humor, ale taki nieśmieszny. Otóż to. –Adam Kiepuszewski

posłuchaj


Domenique Dumont: Miniatures De Auto Rhythm

Domenique Dumont
Miniatures De Auto Rhythm
[Antinote]

Piłka jest krótka, a płytki są dwie: lubiłeś pierwszą, polubisz i drugą. Właściwie bez wahania można skonstatować, że Miniatures De Auto Rhythm zaczyna się tam, gdzie kończyło się Comme Ça: Stereolab, Camino Del Sol, Baleary i koktajlowa elektronika; śliczna muzyka dla kilku czytelników Porcys. Co się zmieniło? Po pierwsze nie mamy już do czynienia z enigmatycznym, paryskim producentem, a z łotewskim duetem zainspirowanym francuską melancholią i zapachem śródziemnomorskiego jodu. Po drugie: jeszcze więcej tu zamglonego dubu, a jednym z wiodących środków wyrazu staje się szykowna, smooth-popowa gitka. I właściwie każdy kawałek tu obroniłby się odnośnikiem do podręcznego słownika porcysiaka: rozbiegany "Le Début De La Fin" podąża śladem Anteny, w sennym "Le Soleil Dans Le Monde" czujne ucho redaktora Bugdola wyłapało zamaskowane "Baby" Ariela Pinka, w genialnym, wykwintnym "Quand" przygrywa zaś chyba sam Pat Metheny. "Quasi Quasi", "Sans Cesse, Mon Cheri", "Faux Savage" – Miniatures De Auto Rhythm to seria popowych diamentów o nienagannym smaku, przenikliwym wyczuciu kompozycji i selektywnej, najwyższej próby produkcji. To również bardzo sugestywna reminescencja wakacji, tak klarowna, a jednocześnie tak odległa – polecam sprawdzić właśnie teraz, gdy za oknem nie ma prawa spotkać nas nic dobrego. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Kablito: Telenovela (EP)

Kablito
Telenovela (EP)
[self-released]

Nite Jewel wydała w tym roku tylko single, ale nic nie szkodzi – Kablito mnie uratuje. Urodzona w Ekwadorze singerka przeniosła się do USA (obecnie LA) i tam zaczęła swoją PRZYGODĘ z dziewczęcym r&b. Wy możecie ją kojarzyć chociażby z listy praojca Wojciecha, na której pojawił się zabarwiony stylówką Keleli (nie chodzi mi tylko o wokal) "Puto Colchón" (jak widać nie doceniliście, a szkoda), ale nie wiem, czy sięgnęliście po jej minialbum Telenovela, który udowadnia, że wiele dobrego dzieje się w latynoskim r&b. Jasne, najprościej rzucić hasłem "latynoska Nite Jewel" (oczywiście przypominają się też Javiera Mena, Empress Of, Bad Gyal czy wspomniana już Keli), choć ja słyszę, że Karen Freire powoli walczy o swoje. Siłą jej piosenek jest to, że zawierają w sobie przebojowe refreny przy jednoczesnym zachowaniu delikatnej, wyrafinowanej formy. Nie trzeba specjalnie szukać, żeby to stwierdzić: wystarczy posłuchać pierwszego w kolejce "Infatuación" i wszystko jasne. Ale Kablito próbuje też stworzyć pomost między 90sowym r&b z czasów MTV, odrobiną Prince'owskiego soundu Minneapolis i muzycznymi ECHAMI lat 80., a wszystko to okala latynoska perspektywa, która dość mocno intryguje nas, Europejczyków, choć nie tylko nas. Czujecie się zachęceni? Jeśli nie, to posłuchajcie uroczystej ballady "Frente A Frente", gdzie Kablito wciela się w rolę prawdziwej DIVY (plus motywik na 2:15) i odpowiedzcie sobie sami, czy to nie jest piękna piosenka? Dodajcie do tego dubowy closer "Amar" i nienaganną produkcję całości (kiedy w PL takie rzeczy staną się normą? ehh...) i nie musicie już o nic pytać. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Kate Carr: I Ended Out Moving To Brixton

Kate Carr
I Ended Out Moving To Brixton
[self-released]

Raczej nikogo nie nabiorę na to, że znam się na field recordingu i tym podobnych rzeczach, więc nawet nie zaczynam. JEDNAKOWOŻ staram się słuchać dosłownie wszystkiego (no może wciąż nie ufam polskiemu reggae), więc sięgam też po ten wyjątkowy genre. I tak oto, zapewne dzięki jakiemuś przypadkowi, trafiłem na album Kate Carr, który zaintrygował mnie, i to nie na żarty. W notce wydawniczej mamy opis: "A soundscape opera about relocation, urban space and gentrification". Może to i trochę pretensjonalne podejście, może i zbyt bezczelna próba podniesienia rangi własnego dziełka, no ale coś w tym jest. Słuchając I Ended Out Moving To Brixton na myśl przychodzi mi przebojowy "album" Soulnessless Terre Thaemlitz (konkretnie pieśń II: "Traffic With The Devil"). Mamy tu fragmentarycznie uchwycone sceny rozmów, strzępki piosenek i krzyków, dziwacznych dźwięków wypływających nie wiadomo skąd, dźwięków ulicy z syrenami, piskiem opon czy samochodowymi klaksonami na czele, a jest nawet miejsce na gospel. Całość została otoczona ambientowo-vaporwave'ową warstwą ilustracyjną, która jest tu budulcem całej narracji. Ale dość wyraźnie słychać, że obie warstwy (treść i forma) są ze sobą nierozerwalnie związane i jedna nie istnieje bez drugiej. Powstało coś na kształt odrealnionego słuchowiska, którego głównym bohaterem-odbiorcą-obserwatorem jesteśmy prawdopodobnie my sami. Dla takiego laika w temacie jak ja, to całkiem interesująca POZYCJA ze świata quasi-nagrań terenowych. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Mamuthones: Fear On The Corner

Mamuthones
Fear On The Corner
[Rocket]

Co łączy czarne, wykonane z drewna olchowego lub dzikiej gruszy maski o antropogenicznych kształtach z Talking Heads? Odpowiedzi mogą udzielić pochodzący z Sardynii Mamuthones, którzy z jednej strony ochoczo nawiązują do pogańskich, nuragijskich tradycji (ich nazwa jest właśnie określeniem stosowanym dla owych karnawałowych masek), z drugiej zaś czerpią garściami z dorobku Byrne'a i spółki, unikając przy tym pułapki ślepego odtwórstwa. Wychodząc z pozycji apologetów Fear Of Music ("Alone") i Remain In Light ("The Wrong Side"), zespół w obrębie siedmiu utworów ociera się o kraut po linii Faust, maniacki psych-rock Amon Düül, dance-punk oraz wszystko inne, czemu bliskie są koncepcje wystylizowanej pierwotności, repetycji i trzymanych w ryzach improwizacji. Niby nic takiego, są jednak Mamuthones w swej wizji na tyle konsekwentni, by wykrzesać z niej ile tylko się da i na tyle przy tym powściągliwi, by nie przegiąć pałki asłuchalności. Tytuł tej płyty sugeruje jakiś osobliwy mash-up Fear Of Music i On The Corner Davisa – i choć nie do końca tę konkretnie kombinację tu czuć, to i tak niech będzie to zachęta do zbadania tematu. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Machine Girl: Ugly Art

Machine Girl
Ugly Art
[Kitty On Fire]

Pomimo sporej sympatii, którą darzę Gemini z 2015 roku (koniecznie posłuchajcie, jeżeli nie znacie), pewnie nie sprawdziłbym nowej płyty zabawnego projektu nowojorczyka, gdyby nie krótka recenzja Dominika Leone. Matthew Stephenson zawsze stosował jakieś kuglarskie metody: czerpał z miarę świeżych zjawisk (nowej fali footworku) i łączył je z tymi odrobinę przebrzmiałymi (jungle, breakbeat). Jednak, o dziwo, ta ryzykowna strategia, mimo że w miarę upływu lat coraz bardziej radykalna (digital hardcore?), wciąż potrafi zaintrygować. Inaczej: potrafi zmęczyć, ale nie pozwala się nudzić (hiperaktywność, lekka faza manii, rozmyślna agresja). Może renesans synth-punka we współczesnej podziemnej elektronice (Amnesia Scanner) nie jest czymś, na co czekałem z zapartym tchem, ale jeżeli rezultat zawsze będzie na takim poziomie, to nie potrafię narzekać. Najlepsze Death Grips od lat. Aż chce się krzyknąć "J'adore hardore" –Paweł Wycisło

posłuchaj


Mid-Air Thief: Crumbling

Mid-Air Thief
Crumbling
[Gimbab]

Mid-Air Thief tworzy zaskakujący, elektroniczno-folkowy mariaż silnie zakorzeniony w twórczości Louisa Philippe, Grizzly Bear, Function, Eternity's Children, Olivia Tremor Control i Lamp. Dziwna, psychodelizująca atmosfera wiele zawdzięcza rozmaitym reinterpretacjom lat 60. (z katalogiem Elephant 6 na czele), ale tak naprawdę Crumbling wciąż jest nagraniem wyjątkowym, osobnym i być może − choć chciałbym żeby było inaczej − jednorazowym w swoim obskurnym, melancholijnym pięknie. Zasłużone propsy na Rate Your Music. Dzięki za kolektywne odkrycie. −Jakub Bugdol

posłuchaj


Nova Materia: It Comes

Nova Materia
It Comes
[Crammed Discs]

Naprawdę szkoda, że nikogo nie obchodzi ten album. Roztańczony elektro-industrial enigmatycznego duetu nie jest może powiewem świeżości, lecz ciężko mu odmówić songwriterskiego kunsztu. Caroline Chapsoul oraz Eduardo Henriquez utylizują rytmikę wszystkich zespołów, którymi inspirował się James Murphy i umiejscawiają ją w mrocznym, dekadenckim kontekście. Chwytliwe melodie noszą piętno amoralnego hedonizmu, zanurzonego w rynsztokowym piekiełku. Oto krążek sprzedający nam wizję innego wymiaru, w którym Douglas P. z Death in June próbuje odtworzyć swoją darkwave'ową twórczość sprzed lat, synchronizując ją z najlepszymi scenami Wkraczając w pustkę Gaspara Noe. –Łukasz Krajnik

posłuchaj


Nu Guinea: Nuova Napoli

Nu Guinea
Nuova Napoli
[NG]

Krótko, zwięźle i na temat. Włoski duet zabrał się za wykręcenie błyszczącej disco-funkowej mikstury ze sprężystymi, odmierzonymi basami i pysznymi groove'ami podlanymi klawiszowym SOSEM. Oczywiście nie ma szans od odżegnania się od tradycji 70sowego disco, ale właśnie o to chodzi, aby poczuć choć namiastkę tamtego czasu. Nie ma tu więc miejsca na eksperymenty czy odjazdy w rodzaju space-disco Hansa-Petera Lindstrøma, jest za to matematyczna zabawa w disco węsząca swoją szansę na parkiecie. Tu właściwie nie ma się co rozdrabniać i wyróżniać poszczególnych numerów, bo już od jazzującego openera "Nuova Napoli" panowie stawiają sprawę jasno i dają do zrozumienia, o co im chodzi. No ale nie wypada też nie wspomnieć o brzmiącym jak Chic coverujący Antenę "Ddoje Facce", przebranym w disco-ciuchy Mr. Fingersie w "Disco Sole" czy skradającym się niespiesznie po niesymetrycznym układzie instrumentów "'A Voce 'E Napule". No i prog-disco closer jak zażera już od pierwszej sekundy... Razem mamy pół godziny doskonale rozluźniającej i fantastycznie rozgrzewającej MUZY, przy której można posiedzieć w tak niefajne pod względem pogodowej aury wieczory, jak ten za oknem. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


REINIER VAN HOUDT: Igitur Carbon Copies

Reinier Van Houdt
Igitur Carbon Copies
[Hallow Ground]

Komu mało tegorocznego, notabene świetnego, Current 93, temu z pomocą spieszy nadworny klawiszowiec Davida Tibeta – Reinier van Houdt . Wraz ze spiritus movens londyńskiej, neofolkowej ikony, popełnił on dekadencki appendix do okultystyczno-apokaliptycznego The Light Is Leaving Us All. Igitur Carbon Copies to słuchowisko niesamowicie intymne. Pełne zgrzytów, pisków, miarowego łojenia kilofem w nieotynkowaną ścianę i raz po raz walącego w strunę młoteczka. Bliskie awangardzie Michaela Pisaro, z którym zresztą Houdt pracował w latach ubiegłych przy okazji eterycznego Shades of Eternal Night, ale bardziej liryczne. Gdzie zrekonstruowane teksty Stéphane'a Mallarmégo, melorecytowane przez Tibeta, legitymizują artystyczny zamach na "epickość", a poczucie totalnej izolacji nie opuszcza słuchacza aż do "sakamotowsko-notowskiej" końcówki. –Witold Tyczka

posłuchaj


RAMZi: Phobiza: Amor Fati Vol. 3

RAMZi
Phobiza: Amor Fati Vol. 3
[FATi]

Kolejny z albumów, który przepadł gdzieś w obiegu, a mi wydaje się, że zupełnie niesłusznie. Za nazwą RAMZi stoi utalentowana producentka Phoebé Guillemot, która już od kilku lat częstuje świat swoim idiosynkratycznym podejściem do house'u/muzyki tanecznej. Tyle tylko, że aby określić, co jest grane na wydawnictwach Phoebé, potrzebna jest chwila wyjaśnienia. Otóż dziewczyna tworzy patchworkową całość zbudowaną z ambientowych siateczek (od łagodnej do naprawdę upiornej), muzycznej siły Fourth World, przerobionej exotiki, dyskretnego IDMu, dziwnej, niemal vaporwave'owej otoczki soundu, wszelkich egotycznych komponentów, no i oczywiście chilloutowej odskoczni czy też konkretniej zarysowanego dance'u po outsiderskiej linii. I właśnie podobne warunki panują na Phobiza: Amor Fati Vol. 3, gdzie mamy do czynienia z czymś w rodzaju nietypowego słuchowiska. Może nie jest to muzyka, która chwyta od razu, ale zapewniam, że przy uważniejszym odbiorze i zaangażowaniu efekt dźwiękowej IMERSJI gwarantowany. Trudno o jakieś dokładne rozbrojenie tego albumiku, ale miejcie gdzieś z tyłu głowy takie nazwy/nazwiska jak Jam City, Jon Hassell, DJ Python, Flying Lotus lub Voices From The Lake. Słuchajcie uważnie do samego końca, bo napotkacie tu nie tylko relacje z amazońskiej dżungli ("Ya Chaki"), postrzępione tropical-house'y ("Sunshini"), czy dubowe legendy z krainy duchów ("Det Calash"), ale nawet 2-stepowe imprezy odbywające się w podziemnych schronach ("Warhasu"). Poznajcie RAMZi, bo to naprawdę fajna dziewczyna. –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Różni Wykonawcy: Nouvelle Ambiance

Różni Wykonawcy
Nouvelle Ambiance
[Nouvelle Ambiance]

We wczesnych latach osiemdziesiątych chaos wydarzeń społecznych, technologicznych, politycznych i kulturalnych doprowadził do powstania wyjątkowej sceny muzycznej skupionej wokół Paryża, z dala od głównych wytwórni i list przebojów. Muzycy latali pomiędzy małymi niezależnymi studiami i wytwórniami francuskiej stolicy a frankofońskimi miastami w Afryki i na Karaibach, takich jak Kinshasa, Brazzaville, Douala czy Abidjan. Eksperymentując z nowymi technologiami i żonglując stylami i pomysłami, dorobili się unikalnego brzmienia, które po latach słucha się znakomicie. Muzyczny pan-afrykanizm w pigułce. –Adam Kiepuszewski

posłuchaj


Różni Wykonawcy: Spiritual Jazz 8: Japan Vol. 1 & Vol. 2

Różni Wykonawcy
Spiritual Jazz 8: Japan Vol. 1 & Vol. 2
[Jazzman]

Od niemal dekady Jazzman Records wydaje kompilacje jazzowe, które mniej przypominają regularne składanki, a bardziej aksamitne skrzynie pełne cennych klejnotów. Uwierzcie mi, brak tu jakiejkolwiek hiperboli. "Tachibana", jedyna płyta wydana przez Tohru Aizawa Quartet, której "Sakrament" znajduje się na vol. 2 tej kompilacji, jest jednym z najrzadszych albumów jazzowych na świecie, i obecnie kosztuje 799,06 dolarów na Discogs. To dążenie do odzyskania utraconych jazzowych skarbów jest teraz prawdopodobnie ważniejsze niż kiedykolwiek. Odrodzony spiritual jazz w ciągu ostatnich kilku lat wciąż zyskuje popularność, a słuchacze szukają wyjścia poza pionierów gatunku.

Na pierwszy rzut oka wszystko w Spiritual Jazz 8: Japan może wydawać się esencjonalne dla tej rubryki: jest to kompilacja ezoterycznego japońskiego jazzu z lat 1961-1983, z udziałem muzyków tak mało znanych poza ojczyzną, że informacje na ich temat są dostępne nawet nie w japońskiej, ale niemieckiej Wikipedii. Jest to katalog nieustraszonych dziwactw z minionych dziesięcioleci. Praktycznie w każdym utworze można znaleźć coś wciągającego. Projekty takie, jak Jazzman's Spiritual Jazz Series służą do kontekstualizacji współczesnego ruchu, oświetlając ścieżkę, która do niego doprowadziła. Oferują młodym i ciekawskim fanom Kamasiego Washingtona globalnego kompendium podgatunku, do którego ciężko byłoby sięgnąć samemu. Służą on także wprowadzeniu na Zachodzie grupy niezwykle utalentowanych japońskich graczy, dowodząc, że w Japonii jest jeszcze więcej nawiązań do bogatej tradycji jazzu, niż sobie wcześniej wyobrażano. –Adam Kiepuszewski

posłuchaj
posłuchaj


Sarah Davachi: Gave In Rest

Sarah Davachi
Gave In Rest
[Ba Da Bing!]

Sarah Davachi nie bawi się w dronowe kłamstewka i półprawdy. Gave In Rest to sugestywny ambient, który ma tak wiele wątków oraz środków stylistycznych, że czasem nieodparcie i podświadomie przypomina zredukowane do maksimum strzępy piosenek. To nie tylko hipnotyzujące drony, korzystanie z prostych zabiegów takich jak pauzy i wyciszenia, ale również wzbogacanie Gave In Rest o czystko songwriterskie umiejętności w obrębie melancholijnego chamber-ambientu wprost z twórczości Eluvium. Różnorodność to słowo-klucz i główna siła tego albumu. −Jakub Bugdol

posłuchaj


Szun Waves: New Hymn To Freedom

Szun Waves
New Hymn To Freedom
[The Leaf Label Ltd]

Tutaj coś dla fanów kosmische-musik z ambientowymi i jazzowymi wpływami, które ciężko sklasyfikować, bo wypadają gdzieś w pół drogi między free/awangardą a katalogiem ECM. Jeśli trwa jakiś ukryty renesans w obrębie sceny około-jazzowej, to szukałbym go właśnie w takich miejscach. W skrócie: jeśli jesteście fanami ostatnich poczynań Floating Points, to na pewno spodoba się wam ten album. −Jakub Bugdol

posłuchaj


SUNFLO'ER: No Hell

Sunflo'er
No Hell
[Noise Salvation]

Złożyłem solenne przyrzeczenie, że nie będzie takiego odcinka tej rubryki, w którym nie pojawi się choćby jedna chłopięca krzyczanka. Ta trzecia, dzisiejsza, jest memu sercu zdecydowanie najdalsza, ale Sunflo'er z pewnością na wzmiankę zasługują. Przede wszystkim dlatego, że jest to ciekawa core'owa masturbacja. Takie artystowskie brudne granie. Próba wyjścia poza ograniczające zespół gatunkowe ramy, gdzie trio z Nowego Jorku w pół godziny odbija się od chałupniczego emoviolence, przez gitarową matmę w duchu największych innowatorów amerykańskiej sceny, aż po domowe doomowe pasaże. Sięga po blackgaze'owe środki wyrazu, aż w końcu ląduje w okowach piwnicznego waszyngtońskiego hardcore'u. Jest tu i wszystko, i nic. Nie jest to album na lata, ale z pewnością krzyczy, że zaprasza – że czym chata bogata. –Witold Tyczka

posłuchaj


Ulrika Space: Suggestive Listening (EP)

Ulrika Spacek
Suggestive Listening (EP)
[Tough Love]

Średnio pamiętam, co tam się wydarzyło na poprzednich płytach tej kapelki. Chyba jakieś blade kopie Deerhunter, jakiś krautrock, odgrzewanie neo-psychedelii, co? Czyli sympatycznie, bo to słuszne inspiracje, ale efekt – jeżeli powodował jakieś wzruszenia – to raczej ramion. Na szczęście z tegoroczną EP-ką wydaną w czasie Record Store Day sprawa ma się zgoła inaczej. Już opener startuje jak, bo ja wiem, zagubiony track z Everything Wrong Is Imaginary Lilys, pozwalając na chwilę zagłuszyć tęsknotę za ekipą Kurta Heasleya. I o ile podobieństwo do Deerhunter kiedyś odrobinę raziło, to teraz takie "Black Mould" wcale nie brzmi jak blada kopia, tylko zgrabne ćwiczenie stylistyczne, które pomogło odnaleźć własny songwriterski idiom. Z kolei "Freudian Slip" przypomina, że twoja stara (UPS, hehe) miłość do indie rocka jednak nie zardzewiała, a przejęzyczenia wciąż są w cenie. Instrumentalna coda w "Lord Luck" to chyba Sonic Youth? Zaspany, flegmatyczny "Wave To Pablo, He's Not There" tak ładnie zamyka Suggestive Listening, że przebudzić nas może jedynie kolejny odsłuch. Prawda, nie jestem, ale szanuję. –Paweł Wycisło

posłuchaj

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)