SPECJALNE - Rubryka
Playlist Extra: Magnetic Fields: 15 Love Songs

Playlist Extra: Magnetic Fields: 15 Love Songs

19 września 2014

Stephin Merritt to człowiek już zbyt poważny stażem i dorobkiem, by tłumaczyć oczywistości lub wdawać się w niepotrzebne szczegóły. Pytany o kwestie dotyczące swoich muzycznych fascynacji, kwituje on zatem szyderczym wyznaniem, twierdząc, że w pełni powiela stereotyp – gay-amanta, gramolącego się gdzieś w tanim amerykańskim barze, i przypisywany mu gust: eightiesy, sixtiesy, fajne melodie. Najwyraźniej jego opinia nie jest osamotniona – z okazji 15. rocznicy wydania przez jego grupę, Magnetic Fields, ich opus magnum, trzypłytowego albumu 69 Love Songs, postanowiliśmy uczcić tradycję rzewnego lone-szansonu i wybraliśmy nasze ulubione spośród tytułowych 69-u piosenek o miłości. Wpadliśmy przy tym w nieco konfesyjny ton, czego życzymy i Wam, a jeszcze bardziej – Waszym Miłościom.

"All My Little Words"
Sorry chłopaki i dziewczyny, ale nie będę ukrywał, że z Merittem i spółką nie łączy mnie żadna szczególna więź, wywodząca się ze szkatułki skupiającej w swojej przestrzeni walory wyłącznie muzyczne. Wiecie, chodzi o taką specyfikę dialogu z własną podświadomością, która zwykle kreuje się za pośrednictwem syntezy opartej na schemacie: cudny okolicznościowy utwór plus zapisana grubą czcionką kartka z opasłego tomu czyjegokolwiek życia. Głupio wypadło, zdaję sobie sprawę. Nie umniejsza to jednak faktu, że 69 Love Songs jest zestawieniem piosenek absolutnie wybitnych, wśród których znajduje się m.in jedno z najpiękniejszych nakreśleń męskiej bezradności w sytuacji największego zagrożenia dla jego sfery emocjonalnej (opuszczenia przez partnerkę), czyli "All My Little Words". Kompletnie nie potrafię sobie wyobrazić, jak genialnym i bezdusznym trzeba być, żeby zakląć tak posępne, gorzkie przemyślenia w niecałe trzy minuty. Ponadto, tekst ubrać jednocześnie w obłędnie melancholijne tło, którego wypadkową stanowi zażarta korespondencja między akustykiem, elektrykiem, banjo czy, w późniejszej fazie, skrzypcami – gruczoły łzowe pod ostrzałem i chyba nie wyjdą z tej potyczki zwycięsko, pizdowatość – potwierdzona. W ogóle, wejście wokalu tutaj: "you are a splendid butterfly / it is your wings that make you beautiful / and I could make you fly away / but I could never make you stay", ohhh, nóż zamiast ołówka i rozpierdolenie każdego aspektu mojej wrażliwości. –Rafał Marek

• posłuchaj


"A Chicken With its Head Cut Off"
Strasznie lubię Merritta w tej piosence. Stworzony do odgrywania takiej właśnie miłosnej pogodnej rezygnacji, z naciskiem na "pogodnej". Idzie się zakochać, ale bez przesady. Głosem na tyle rześkim, chętnym i wibrującym entuzjazmem, na ile przy całym swoim codziennym, dość przygrobowym cynizmie jest to możliwe. Okazuje się to właśnie całkiem możliwe i ten kontrast, te dygotania czarnego serduszka, słonko wśród burz, predestynują "A Chicken with its Head Cut Off" do wyjątkowości w kategorii "piosenki o miłości" (ku mojej radości). Idzie się zakochać, żwawo jak podskakujący bas, ale bez sensu! Ale fajnie. Sam słuchałem sto razy, zdarza mi się śpiewać, a jeśli chodzi o nieco zjadliwą i ironiczną wyliczankę z początku utworu – przyznać się chłopaki, czy ideał kobiety nie został przypadkiem w kilku żołnierskich słowach opisany? –Radek Pulkowski

• posłuchaj


"I Don't Want To Get Over You"
W przedziwny sposób Merritt osiągnął tutaj kruchy rozejm, który pozwala nam nie pogrążyć się w kolejnych kieliszkach wermutu, kawie, papierosach i czytaniu egzystencjalnych powieści. Dzieje się tak dlatego, że, choć prowadzony dialog jednoznacznie zmierza ku karierze w smutku, to warstwa muzyczna stanowi dla tej melancholii świetny kontrapunkt – ja wiem, że on wie – i to budzi jednocześnie rozbawienie, i smutek, i szacunek. Karmieni uczuciami z TV, powieściowymi romansami, pogonią za ideałem, wszyscy chyba przeżyliśmy taki lub inny zawód, związany ze zmiennością losu i jego chichotem. Rzeczywiście – licealne rozterki, a nikt nam wcześniej o tym nie powiedział. Jest więc coś ujmująco niewinnego i buntowniczego zarazem w tej chwilowej niezgodzie na przyjęcie nowej sytuacji. I w nieco desperackiej próbie zachowania spójności własnego uczuciowego świata – wszystko podane tym mocnym, rzeczowym tonem: ja dam sobie radę, to rzeczywistość ma problem. –Wawrzyn Kowalski

• posłuchaj


"The Luckiest Guy On The Lower East Side"
Głupio znowu przywoływać wyświechtane twierdzenie Stephena Merrita o tym, że 69 Love Songs jest nie tyle albumem o miłości w różnych jej inkarnacjach, co albumem o piosenkach o miłości, ale ta niezwykle błyskotliwa dystynkcja w idealnej encyklopedii muzyki popularnej mogłaby zastąpić każdy inny wpis poświęcony autorowi. Zawsze traktowałem to bodaj najważniejsze osiągnięcie queer-indie lat 90. w kategoriach przede wszystkim kuglarskiej zabawy w wyczerpywanie konwencji formy ”love songu” – niejako ”zerowej”, domyślnej formy komunikowania treści w muzyce popularnej od jej zarania. Stąd – paradoksalnie – "The Luckiest Guy On The Lower East Side", utwór relatywnie przezroczysty, "zwyczajny" na tle późniejszych piosenek, może tylko delikatnie osuwający się w kierunku poetyki amerykańskiego niezależnego kina coming-of-age lat 80. i 90. – zawsze był dla mnie punktem pomiaru ciężkości zestawu; momentem, do którego moja pamięć sięgała na samym początku łańcucha skojarzeń z tą oszałamiająco przekolorowa płytą. –Jakub Wencel

• posłuchaj


"Let's Pretend We're Bunny Rabbits"
Dziwna rzecz – dopiero przed trzydziestką bezwarunkowo poddać się 69 Love Songs, pokochać je zaledwie przed dwoma tygodniami, gdy po raz kolejny w ciągu jakichś dziesięciu lat przyszło mi sięgnąć do jednego z tych albumów, które co najwyżej ostrożnie podejrzewałem o bycie bardziej "moimi", niż je za "swoje" uważałem. Dlatego średnio tu pasuję, ze swoją świeżą fascynacją. Koniu mi mówi, że każdy tekst z tej płyty zna na pamięć. Mam to samo z albumami, których słuchałem w liceum, ale mojej wrażliwości nie kształtował Merritt. Dziś, gdybym się skupił, wyrecytowałbym od A do Z The Wall (z Kid A byłoby prościej). Okoliczności.

Cieszę się, że nie była to "moja" ani nastoletnia, ani studencka płyta. Że "moją" stała się dopiero teraz, jakieś pół kroku od zupełnej dorosłości. "Let's Pretend We're Bunny Rabbits" (króliki nadal należą do najczęściej i najokrutniej eksploatowanych zwierząt w przemyśle kosmetycznym, spożywczym i farmaceutycznym – nie ma takiego kontekstu, w którym udawanie, że jest się jednym z nich, byłoby w jakikolwiek sposób słodkie i zabawne) to piosenka dla dorosłych, którym takie refreny nie wydadzą się ani kampowe, ani "ojej, taaakie urocze". Nawet wówczas, gdy skrzą się landrynkowatymi syntezatorkami, gdy automat perkusyjny zachęca do radosnego machania łapkami, a słodki-jak-nigdy-dotąd Merritt robi za wodzireja w hedonistycznym korowodzie. Wyobraźmy sobie, że to rzeczywiście zaledwie głupiutki love-sex-song i w strojach królików (koniecznie różowych) "zabawiajmy się na śmierć". Czy mamy tu jakąś smutniejszą piosenkę na sali? –Piotr Gołąb

• posłuchaj


"The Book of Love"
Centralny indeks pierwszego z dysków stanowi przykład na to, jak łatwo spieprzyć materiał na dobrą piosenkę. Spokojnie, mam tutaj na myśli studyjną interpretację Gabriela – przesadnie rozbuchaną, pozbawioną wyczucia, żerującą na wyświechtanych patentach. Siłą 69 Love Songs było umiejętne balansowanie pomiędzy charakterystyczną dla siebie quasi-intymnością i karykaturalnością, co Merritt doskonale rozumiał – w przeciwieństwie do Piotrka, który już od pierwszych sekund epatuje patosem (ta pseudoklasyczna instrumentacja – no proszę was...). Ogólnie rzecz biorąc – dla mnie istota całego 69 Love Songs zamyka się w powszechnie cytowanych słowach autora:"69 Love Songs is not remotely an album about love. It's an album about love songs, which are very far away from anything to do with love". A "The Book Of Love", w swej pierwotnej wersji, jawi się ich najbardziej bezpośrednim odzwierciedleniem. –Marek Lewandowski

• posłuchaj


"Sweet-Lovin' Man"
Nie wiem, o co chodzi kolegom – na naszej liście znajdują się głównie kawałki śpiewane przez Merritta (zakładam, że chodzi o ulubione liryki). To charyzmatyczna mordeczka, która opukała wszystkie instrumenty i emocje świata, ale – czy aby na pewno nie wolicie zblazowanego Klute’a i słodkich wokali Gonson i Simms? Niby dostali oni dużo niepozornych rzeczy, na albumie pełnym niepozornych piosenek, ale w tym zestawie "Sweet Lovin’ Man" to chyba najbardziej popowo zaaranżowany kawałek, w dodatku najbardziej przebojowy. O to chodzi – jak się jest wielkim poetą, to można wydać i 169 piosenek miłosnych na okarynę i ukulele, które będą zajebiste – ale refreny takie jak ten trafiają się na przestrzeni całej płyty może trzy. A ja jestem zakochanym stadionowcem i stawiam na pozytywne wibracje, codzienne epifanie i Fleetwood Mac. –Łukasz Łachecki

• posłuchaj


"When My Boy Walks Down the Street"
Ten utwór zawsze kojarzył mi się z "I’m Waiting For The Man". I jestem pewien, że to nie tylko hołd, ale rodzaj dialogu, odpowiedzi. Wiadomo, że to nie jest o TYM, ale w sumie – czemu nie? Od ćpania do zakochania jeden krok. Nie przeszkadza w szukaniu związków to, że oba utwory są w tej samej tonacji, a progresja Merritta to tylko rozbudowane, słynne D G. Może i wiele jest podobnych utworów na świecie, ale "Przypadek? Nie sądzę".

Natomiast: "Hey white boy, what you doin' uptown? / Hey white boy, you chasin' our women around?". Cóż: "Grand pianos crash together when my boy walks down the street", a w ogóle to "He’s going to be my wife". Ale idźmy dalej: "Maybe he should be illegal he just makes life too complete". Właściwie mógłbym w tym miejscu skończyć. Tylko jeszcze "I'm feelin good, I feel oh so fine / Until tomorrow, but that's just another time" vs. "Oh, how could he know that it won't be long". Stephin, ty ćpunie. –Kamil Babacz

• posłuchaj


"No One Will Ever Love You"
Z dosłownie kilku wersów wyśpiewanych przez Shirley Simms słuchacz może dowiedzieć się istotnej prawdy. "No one will ever love you honestly, no one will ever love you for your honesty" – zgrabnie podsumowuje dziewczyna. Mhm. W dodatku podsumowuje tak, że serce się kraje, przypominając, że osoba nie kochana tak mocno jak tego potrzebuje, ma tak samo źle jak osoba nie potrafiąca tyle dać. Cały świat ma w tej piosence źle. Smutny i zarazem brutalny numerek o tym, że miłość polega na skrajnych emocjach i szaleństwie to żelazny, obowiązkowy punkt 69 Love Songs. A zaraz po nim następuje nie mniej świetny "If You Don't Cry" z kolejną na albumie śpiewającą kobietą (Claudia Gonson), który w dodatku, dopełniając opisywany i poprzedni na trackliście kawałek, tworzy wraz z nim pewien dyptyk. –Radek Pulkowski

• posłuchaj


"If You Don't Cry"
Spośród Love Songs uwielbiam te śpiewane przez Claudię Gonson – nabardziej wyrafinowane détournements kompozycji nie byłyby w stanie wprowadzić tak subwersywnego (pardon) rezonansu, jak autystyczność jej wokalnej maniery. Bary, wóda i marnacja – możemy sobie wyobrazić, jak zinterpretowałby to Merritt – czyni to zresztą bezpośrednio w ramach wątku pięcioletniej przerwy w życiorysie, wywołanej nieszczęśliwą miłością – to "When The Open Road Is Closing In". Oraz we wszystko-rozumiejącym neverending-story w "It's Only Time", i wielu innych, wyśmienitych kawałkach. Ubolewanie nad czasem, mijającym po drodze do samotnej śmierci, zdaje się być bowiem jego ulubionym tematem. W "If You Don't Cry" ubiera myśli w jedne z najbardziej przeszywających wersów w karierze, mianowicie: "If you don't cry / It isn't love / If you don't cry / Then you just don't feel it deep enough". (Z tego miejsca chciałabym pozdrowić i podziękować wszystkim, którzy mieli okazję asystować mi przy nagłych atakach płaczu w różnego autoramentu barach, a następnie pilnowali, bym bezpiecznie trafiła tramwajem do domu: w przeciwieństwie do chłopaków, w których się wówczas kochałam i którzy byli tych szlochów przyczynami, nigdy nic z tego nie mieliście. So fun!) Co robi w takiej sytuacji Claudia? Claudia, jak na normalniejszą dziewczynę przystało, zadziera nosa i leci dalej. So heartbreakin'. –Karolina Miszczak

• posłuchaj


"Papa Was A Rodeo"
Wygodnie umiejscowione w środku tracklisty drugiego krążka 69 Love Songs, "Papa Was a Rodeo" to znakomity przykład lirycznej żonglerki i swoistej gry, którą uprawia ze słuchaczami Merritt. Wiele było już analiz i interpretacji dotyczących tej wzruszającej w swojej prostocie pieśni. Odkrycie rzeczywistej tożsamości Mike'a, inspiracje Nancy Sinatrą oraz wątek autobiograficzny (czy matka Stephina faktycznie była członkinią zespołu rockowego?) wolę zostawić do rozszyfrowania potomnym. Ja z kolei wiem, że posępny baryton Stephina jest niezastąpiony na zbliżający się, jesienny spleen, i "Papa Was a Rodeo" to jeden z tych momentów, kiedy mogę się nim w pełni delektować – na wzór ulubionego trunku, niekoniecznie najlepszego sortu. –Jacek Marczuk

• posłuchaj


"Epitaph for My Heart"
Po pierwsze: czy ktoś nagrał kiedyś wspanialsze intro do jakiejkolwiek piosenki? Po drugie: można sobie mówić, że 69 Love Songs to album konceptualny, o piosenkach miłosnych, bynajmniej zaś nie z nimi. W jego najlepszych momentach, takich jak "Epitaph for My Hearth" właśnie, rozróżnienie to jednak zwyczajnie nie ma sensu, choć fakt, że zostało określone, znacznie przybliża całą sprawę do słuchania, dajmy na to, Flaming Lips. Zastanawiasz się zatem: do jakiego stopnia łzy są tu szczere, a na ile krokodyle – nawet nie w tradycyjnym, pejoratywnym sensie, tylko stricte biologicznym – pozbywanie się nadmiaru soli i tak dalej. I jeśli na początku tej refleksji chodziło wyłącznie o łzy Stephina Merrita – to gdzieś w międzyczasie zaczęło chodzić też o twoje. –Marcin Sonnenberg

• posłuchaj


"The Death of Ferdinand de Saussure"
Śmierć Ferdinanda de Saussure'a niewątpliwie była sporym wydarzeniem dla wszelkiej maści humanistów (signifie i signifiant, szacunek na osiedlu do dziś), jednak – abstrahując od niewątpliwie olbrzymiego wkładu w stan dzisiejszego językoznawstwa – zainspirowała też jedną z moich ulubionych kompozycji Merritta. Najlepszy moment to początek drugiej zwrotki, gdy wjeżdżają uroczo-ironiczne oklaski po "I'm a great composer". Komuś innemu wyszłoby to tak zgrabnie? "No kurwa nie sądzę". Oczywiście, są na 69 Love Songs rzeczy ciekawsze pod względem songwriterskim, ale porywająco opowiedziana śmierć Ferdinanda za każdym razem kłuje mnie w sposób szczególny. –Kacper Bartosiak

• posłuchaj


"I Can't Touch You Anymore"
69 Love Songs obfituje w tyle ciepłych, pozytywnych piosenek, a ja najmocniej musiałem upodobać sobie akurat taką nieprzyjemną, apatyczną wręcz. Czy coś jest ze mną nie tak? Czy lata słuchania Joy Division, w najróżniejszych okolicznościach, wsiąknęły we mnie już tak mocno, że naprawdę wolę te smęty od rozbrajająco rozczulającego "Absolutely Cuckoo", czy dotykającego najbardziej zawstydzających dla etatowego macho nerwów "The Book of Love" (a dodam, że oba te utwory uwielbiam)? Czy nie szkoda mi kolejnych GODZIN na słuchanie obsesyjnych deliberacji na temat ambiwalentnej natury ślepej, krzywdzącej miłości? Zadawanie tych pytań przestaje mieć jednak jakikolwiek sens, gdy kolejny raz puszczam "I Can’t Touch You Anymore" i zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo ten kawałek jest wypchany dobrocią. Wskrzeszający Human League bit stanowi bazę najpierw (w zwrotce) dla syntezatorowego motywiku – który mógłby wymyślić Prince, gdyby zećpał się meskaliną i wolał jednak umrzeć niż tańczyć – a potem (w refrenie) dla lounge'ujących, klawiszowych progresji, rodem z "Passing By" Beach Boysów, i mistrzowskiej, bezlitośnie puentującej merrittowskie lamenty gitarki akustycznej. Same pyszności. –Wojciech Chełmecki

• posłuchaj


"How To Say Goodbye"
Zapewne koledzy wspomnieli gdzieś tam nadludzką smykałkę Stephina Merritta do pisania wybitnych linijek, nie tylko cudem odnajdujących drogę do wpisów w zamkniętych na kluczyk pamiętnikach (a w przypadku "nowoczesnej", internetowej post-prywatności: do hashtagów na tumblrze), ale i takich, z którymi każdemu łatwo się czasem utożsamić. I "How To Say Goodbye" absolutnie nie jest tu wyjątkiem – ale skupmy się na czymś innym. Z mojego riserczu wynika, że najfajniejsze piosenki z 69 Love Songs jadą na podobnym patencie katowania tego samego – będącego dla samego siebie majstersztykiem – motywu, przez praktycznie cały utwór. "The Death of Ferdinand de Saussure"? Check. "Absolutely Cuckoo"? Check. "(Crazy For You But) Not That Crazy"? Trochę na siłę, ale możemy uznać, że check. I z "How To Say Goodbye" jest podobnie, z tym że osobiście najbardziej lubię ten moment na wysokości trzeciego wersu zwrotki, kiedy to zmienia się nieco koncepcja, a bas buntuje się i wraca skruszony dopiero na drugą część lejtmotywu. Genialne. A tak poza tym, to kolejna melodyjnie czarująca, indie-popowa pioseneczka. Poprawność podpowiada tu Belle & Sebastian – może i Belle & Sebastian, tylko że lepsze. –Wojciech Chełmecki

• posłuchaj


 

Magnetic Fields: 15 Love Songs

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)