SPECJALNE - Rubryka
Grafika przygotowana przez KAOKAO

Playlist Extra: 15 najlepszych utworów LSO

9 lipca 2015

Pozwalam sobie otworzyć niniejszy feature, jako że z Liryką Składu Ostródzkiego wiąże mnie pewna sentymentalna więź. Miałem trzynaście lat, oryginał Na legalu? na półce, zielnik z przyrody zadany na piątek i "Nie Liczę Na Farta" w oknie przeglądarki. Ten sam utwór, który dwa lata później, bo w 2009, przewijał się już gdzieś w odmętach forum Porcys, dostarczając przeglądającym wówczas portal adeptom muzykologii niewyczerpalnych pokładów beki. Pokładów beki wedle nas nieuzasadnionych, wynikających z powierzchowności analizy dotychczasowej twórczości czwórki z Warmii i Mazur. Bo jasne, należy przyznać, że trzon drużyny – raper-producent Gog od strony technicznej zadatków na Pezeta nigdy nie miał, ani też na dobrą sprawę żaden z niego beatmaker pokroju Ajrona, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Fenomen ekipy zamknąć można, parafrazując innego rapera z naszego poletka – Proceente, w jednym haśle: "konsekwencja – słowo klucz". Przez ponad dwanaście lat aktywności na scenie, swoją ogromną nadproduktywność i upór maniaka w dążeniu do obranego celu LSO okazali się najbardziej charakterną grupą uliczników w Polsce, której z czasem zaczęło się zbierać na muzyczne eksperymenty potwierdzające niesamowity gatunkowy eklektyzm, jak choćby prześwietlane przez nas "Serce" czy absolutny laidbackowy hit zarejestrowany pod tytułem "Laila". Przed państwem absolutna perła krajowego undergroundu. –Witold Tyczka

(Grafika przygotowana przez KAOKAO)

"5tke"
Jedną z największych zalet LSO jest brzmienie – ostentacyjnie niechlujne, a przy tym zaskakująco przestrzenne i zróżnicowane. Tak też brzmi "5tke", trzyczęściowy przelot przez osiedlowe mądrości i religijne uniesienia, składający się z otwierającego lamentu, środkowego segmentu brzmiącego trochę jak rzeczy Lil Ugly Mane’a i zamykającego mini-jamu z zaśpiewem à la Waszka G. W sam raz na początek przygody z refleksyjnym wcieleniem zespołu.

"5tke", oprócz tego, że jest po prostu kawałkiem wzruszającej muzyki nagranej przez wyjątkowych joginów płaczu, zawiera również znakomity bonus w postaci świadectwa spotkania z obcą cywilizacją w wykonaniu niejakiej Moni Dosi, komentatorki z Youtube – "Tyle lat słuchania tej dobrej muzy, a jak tylko ich spotkałam, w jeden dzień przestałam ich słuchać. Dlaczego? Zero szacunku dla słuchacza. Gdy spotkałam ich i powiedziałam, że ich muzyka jest dla mnie ważna, usłyszałam: (śmiech) zjarane nic nie warte gnoje."" Ahaha, Monia, jak Boga kocham. –Łukasz Łachecki


"Beng"
Ta propozycja Ostródziaków starannie łączy w zwarty szyk wszystkie elementy, którymi mniej więcej od 2009 roku (czyli już po muzycznej metamorfozie) raczą słuchaczy Gog i jego koledzy od jednego szaleństwa. Struktura kompozycyjna "Beng" (nie)standardowo oparta jest na swobodnym przepływie dwóch stanów świadomości, dwóch odrębnych szkół rapu. Osiedlowy kult przemocy, tężyzna fizyczna czy samodoskonalenie własnego ciała – choć dziś wydają się wątkami przekwitłymi, to wciąż drzemie w nich duży potencjał narracyjnego napięcia i w tym numerze realizowane jest to wzorowo; "no i dalej robię ziomuś swoją pierdoloną serię, wkurwiony jak bullterrier, pompuję maszynerię". Co kluczowe, pomiędzy wspomnianymi fragmentami osadzona jest dodatkowo zupełnie inna, nieporównywalnie bardziej progresywna, prawdziwie awangardowa myśl szkoleniowa. Zwróćcie uwagę na chociażby drugą część utworu: ten obwieszony autotune'em DnB z Kielasem skandującym "ona do mnie biegnie, ona pragnieee..." potrafi zarazić, prawda? –Rafał Marek


"Big Price"
Jedną z najbardziej charakterystycznych cech Składu jest stosowanie szalonego, nieprzewidywalnego patchworku kompozycyjnego, czego "Laila" jest oczywiście najgłośniejszym i najbardziej donośnym przykładem. Ale czy "Big Price" czegokolwiek brakuje? Od wejścia pianina z bitem jak u Earla, przez podniosłe smyczkowo-autotune'owe aranżacje w stylu Kanye aż do r'n'b hooka podbitego rasowym, g-funkowym podkładem – twórczy kalejdoskop wydaje się nie mieć granic. Co ważniejsze, za produkcje odpowiada Kiełas – nie samym Gogiem człowiek żyje. I nie musi, bo cały kolektyw obdarzony jest tym kosmicznym zmysłem i kreatywnością. "Ta sama głowa, ale inny JA". –Antoni Barszczak


"Kong King"
Tak jak doznaję "Serca", tak nie mogę się uwolnić od "Kong Kinga", jego awanturniczego bad-ass rewersu. Od monotonnego, nieprzyzwoicie dobrego refrenu i irracjonalnie pykających w tle bitu klawiszy po linijki w stylu "wypierdalam tulipanem w ryj na zachętę" czy "kurwy chciały mnie w worku, a tu chuj!" – przez cały czas aż kipi charakterem, o jaki ciężko w trudnych czasach osobowościowej posuchy. Jest w tym kawałku uchwycony pewien nerw, którego każdy z nas się boi, a który od czasu do czasu musi dać o sobie znać – co jeśli nie jestem tak poukładany, jak mi się wydaje, a w moim ciele siedzą "anioł i szatan"? Takim właśnie "szatanem" jest "Kong King" – dzikość serca, springbreakersowy eskapizm w wersji nadwiślańskiej i frapująca antycypacja Gangu Albanii. –Wojciech Chełmecki


"Laila"
Jest rok 2010 i wszyscy szaleją na punkcie chillwave'u. Tymczasem w Ostródzie, daleko od centrum duchologii, pierwszy polski chillwave umyka uwadze i przechodzi niemal niezauważony. Pomagają go współtworzyć ziomeczki znad jeziora, kilku sympatycznych panów z wąsem, cygański chłopczyk, a bezwiednie również: uliczne zakapiory, ostródzki klub Zumba i tańczący mnich. Zadziwiające, jak samym teledyskiem udało się tu intuicyjnie nawiązać do klimatu rozedrganej nostalgii. Hypnagogiczny duch czasu objawił się w tym kolażu. Kompozycyjnie "Laili" daleko może do Bundicka, ale pierwsze części tej wielowątkowej kompozycji nie odstawałyby poziomem od wczesnych nagrywek Washed Out, MillionYoung czy innego Small Black. Dalej to już prawdziwy kalejdoskop. Wers: "chcesz to masz bit, git, będzie więcej, bo nie jestem syty" to dla mnie w ogóle klucz do całej twórczości LSO i nawet trochę niezręczne zakończenie w stylu twardego New Age niejasno koresponduje w mojej JAŹNI z finałem serialu Lost. No hypnaGOGia przecież. –Wawrzyn Kowalski


"Meksyk"
Ciężko wybierać pojedyncze utwory z całego dorobku LSO, na który składa się już teraz mniej więcej 200 luźnych numerów, najczęściej ilustrowanych chałupniczymi teledyskami tworzonymi również w czasach, gdy Cezary Ciszewski nawet nie myślał o robieniu filmów komórkami. Wczesny Ariel Pink po prostu. "Serce" to dla nich taki "point of no return", kawałek, który zaważył na odbiorze projektu wśród szerokiej publiczności, ale Gog nie musi schylać się po syntezator, by zachwycić świeżością. "Meksyk" to tylko i aż brutalny lo-fi hip hop, jakby ostródzki Gunplay nawinął do wysmażonej w garażu syntezatorowej wersji "Hella Hoes". Basy wyjebują zęby, a jaaaaaaaa, a ja zamieniam się w Yeti i zmieniam kod własny, nie poznaję siebie i jestem straszny. –Łukasz Łachecki


"Na Niebiesko"
Fajne jest to uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że to, co się dzieje w pierwszych fragmentach tego utworu, to jakaś definicja piosenki Stachursky'ego w balearycznym remiksie Tiedye. Zachrypnięty głos, ten tekst ("niezależna i grzeesznaa"), synthowe zawijasy i perkusyjne efekty na muszlach morskich małży. Ale jeszcze lepszy jest moment, w którym po upływie pół minuty Gog uderza wokalnie do takich tuzów weirdowego RnB jak jakiś Autre Ne Veut. To szokujące: "tutaj nie ma mnieeee" nie wychodzi z głowy, nawet udobruchane przez wyluzowane outro. To są niebieskie migdały w tytule, czy właściwie co? –Wawrzyn Kowalski


"Nie Liczę Na Farta"
Mamy tutaj podane na tacy wszystkie cechy szczególne wczesnego LSO: obowiązkowe (w wideoklipie) archaiczne zdjęcie Ostródy podkreślające lokalny patriotyzm, prymitywne quasi-musique concrète w intrze, mniej niż dwie minuty zrozumiałego tekstu (a to i tak jeden z najlepiej nawiniętych przez Goga numerów w czasach preeksperymentalnych, co, nie ukrywam, w pewnym stopniu wpłynęło na wybór właśnie tego kawałka). Do tego kopalnię prawilnych wersów traktujących klasycznie "o życiu", z których nie sposób wyszczególnić tych mniej kultowych, oraz przemycone pomiędzy linijkami, nierozłącznie sprężone z ekipą akronimy. Wszystko to suplementowane backing vocalem, zharmonizowane za sprawą kobiecego pierwiastka i okraszone klipem z kilkoma smaczkami: drift na wózku widłowym, epileptyczny taniec bliskowschodni czy topless harce w opustoszałym warmińsko-mazurskim kinie. –Witold Tyczka


"Nie Wychodzę Z Siebie"
LSO to skład pełen sprzeczności. Gdzieś między ulicą a książkami Bahdaja czasem dzieją się rzeczy, które przerastają mój aparat poznawczy i "Nie Wychodzę Z Siebie" jest tego najlepszym dowodem. Pewnie, najłatwiej nazwać ich "przygłupimi ulicznikami XD" i olać sprawę, ale socjologiczne zacięcie nie pozwala mi przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Goście żyją od lat w jakiejś kompletnie równoległej rzeczywistości, nagrywają te drifty wózkiem widłowym, ale to wszystko trafia w jakąś niszę. A im więcej tego słucham, tym bardziej jestem zafascynowany unikalnym flow Goga, którego psychorapowa nawijka à la strumień świadomości rozpierdala za każdym razem inaczej. Poważnie, gość ma tyle wcieleń, że rozdwojenie jaźni nie jest tu wcale strzałem w ciemno. A bity? Pewnie ktoś już gdzieś u nas napisał, że zahaczali o chillwave, zanim ten zdążył się na dobre uformować, ale słuchając "Nie Wychodzę Z Siebie", serio żałuję, że nigdy nie założyłem gangu. Thug life w opór, ziomeczki. –Kacper Bartosiak


"Ofiaruje Plon"
"Rękopis znaleziony w Saragossie" polskiego hh, przedmiot studiów pokoleń badaczy, oś obchodów Roku Goga (a.d. 4295). Kopalnia cytatów, z których ten o aksamicie zasługuje na bezzwłoczne włączenie do polszczyzny w roli bardzo specyficznego frazeologizmu, używanego w sytuacji, gdy nie wiadomo już, który Michał jest najlepszym polskim tekściarzem, czyje bity i ekspresja. Najlepszy track. Dziedzictwo, człeniu. –Karolina Miszczak


"Polska Brutto"
O moim ciągle ewoluującym podejściu do patriotyzmu mógłbym napisać dużo, ale "nikogo", więc jebać. Do sedna: w tych chorych czasach niewiele jest momentów, w których autentycznie czuję z tym krajem coś na kształt osławionej "prawdziwej więzi". Tym dziwniejsza rzecz dzieje się w "Polsce Brutto", która chałupniczym bitem i WIDEOKLIPEM (o samym tytule nie mówiąc) podsumowuje 20 lat naszej wolności lepiej niż niejedno z sążnistych opracowań autorstwa któregoś ze znanych tęgich łbów. "Polska, kurwo, to nie napis na dropsie" – jakieś pytania jeszcze? Oczywiście kontekst czasowy (styczeń 2010, data publikacji, przypominam) jest niezwykle ważny, ale jest w tym utworze coś ponadczasowego. Nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy pod "polscy fighterzy" wjeżdża poczciwa jeszcze gęba Popka, ale takie to były czasy, taki jest ten kraj. W ogóle ogarnijcie, jak zestarzał się i jakiego drugiego dna nabrał wers: "polskie święto to dziesiąty – trudno"... –Kacper Bartosiak


"Serce"
Zastanawiacie się czasem, co na to wszystko wasze matki? I czy przypadkiem nie jest tak, że gdy odtwarzane jest "Serce", wiązka światła łączy na ułamek sekundy klinikę w Zabrzu z piramidami Stachursky'ego? Mimo pewności, że tak właśnie powinna wyglądać prawidłowo wezbrana miłością klatka oraz proces kreowania trendów na lato w mieście, z pięćdziesiątą pętlą nie jestem bliższa zrozumienia bodaj największego przeboju w dorobku ostródzian. Gęste jak włosy Bundicka, szczere jak złoto, milion bitów w bicie, chillwave przed chillwave'em, Dyplomy Wydziału Sztuki Mediów, alergie na koszule – to ciągle ne-ti (jak ponoć mawiają starożytni jogini, akcentując ostatnią sylabę, i jak ironia w momentach najwyższego wzruszenia). –Karolina Miszczak


"To Jest Moc"
W całym niesamowitym panteonie "To Jest Moc" jawi się zejściem z podestu, stanięciem ramię w ramię ze słuchaczem, aby wspólnie podziwiać piękno świata. Szaleństwo kompozycyjne (szczególnie w zakresie samej konstrukcji utworu) odrzucone zostało na rzecz klarowności przekazu. A ten jest prosty – napierdalaj. Dzika, nieokiełznana energia podkładu i wściekle kładzione na bit wersy Goga sprawiają, że muzyka motywacyjna nabiera nowego wymiaru, dostępnego dla każdego chętnego. Z tym, że droga do niego wiedzie przez Ostródę, co pozostawia w niemym zachwycie. A teledysk i zwieńczający kawałek "SKITGIT" to tematy na oddzielne elaboraty, a nie krótką notatkę. –Antoni Barszczak


"To Jest Szou"
"To jest Szou” zasługuje na miejsce w całej stawce przede wszystkim z dwóch powodów: a) jest tu bodaj pierwsza próba przyspieszeń w wykonaniu Goga nagrana pod szyldem LSO. Przy tym bądźmy szczerzy – dziś nie robi to większego wrażenia, koniec końców efekt też jest średni, niemniej warto docenić zamiar, gdyż w 2010 prawidłowo przyspieszać potrafili tylko Pezet, Mes i jeszcze co najwyżej kilku innych. b) KOŃCÓWKA. Nie przypominam sobie lepszej rodzimej asymilacji electro-funku zza Oceanu, a w "To Jest Szou" aż prosiło się, żeby rozwinąć ten motyw, być może nawet zbudować wokół niego podstawy całego utworu. To stara śpiewka, ale naprawdę trzeba to napisać: mogliśmy mieć coś epokowego, fundamentalnego w swojej kategorii, w zamian jednak dostaliśmy przyjemniacki umilacz letnich dni. I też jest fajnie. –Rafał Marek


"Van Dam"
Ten prawilniacki tryptyk o synthowym zabarwieniu to istny Van Dam – czarny pas rapu, tak mistrzowskie są umiejętności Goga. Michał jara lolki, pierdolnie biceps, tańczy skank, zapija colą łychę i w zgodzie z powszechnymi trendami kierującymi wszystkich światłych na prawo dyma ładne Polki. A wszystko to na trzech zupełnie różnych podkładach: totalnie odmienne estetyki, ale ta sama nadzwyczajna zdolność adaptacji modulowanego głosu do otaczających MC warunków. Gdzie jest teraz wasz Ten Typ Mes? –Witold Tyczka


Przygotowaliśmy dla was playlistę z naszym wyborem 15 najlepszych utworów LSO:

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)