SPECJALNE - Rubryka

Playlist Extra: 10 najlepszych utworów Godspeed You! Black Emperor

6 listopada 2015

Godspeed You! Black Emperor pojawili się w naszym kraju do tej pory dwukrotnie: po raz pierwszy zaprezentowali się polskiej publiczności w 2011 roku w poznańskim Eskulapie, natomiast dwa lata później wystąpili jako jedna z głównych gwiazd na katowickim OFF Festivalu. 8 listopada zespół wystąpi w naszym kraju ponownie, tym razem w warszawskim klubie Progresja. Z tej okazji urządziliśmy sobie sentymentalną przebieżkę po najmocniejszych punktach w katalogu tej zacnej formacji. Oto nasza niezobowiązująca lista ulubionych kompozycji Kanadyjczyków.

"East Hastings"
Ten fragment kanonicznego dla post-rocka oficjalnego debiutu Godspeed You! Black Emperor każdy z nas słyszał pewnie wielokrotnie. Najpierw słyszymy repryzę "Dead Flag Blues" odegraną na dudach, po czym suita ewoluuje w najdłuższy segment, czyli "Sad Mafioso". Pełna smutku i melancholii, opuszczona, błąkająca się w otchłaniach melodia gitary zostanie ze mną pewnie już na zawsze – właściwie gdy spoglądam na okładkę albumu F♯ A♯ ∞, szary, niewyraźny obraz natychmiast przywołuje w moich myślach właśnie ten fragment. Następnie pojawiają się smyczki i robi się coraz bardziej smętnie. Ale atmosfera rezygnacji nie wypełnia w całości tej części – narracja wybucha pod koniec i zaczyna pędzić przed siebie, nie bacząc na nic. Rozwiązanie przychodzi dopiero w trzeciej części "Drugs in Tokyo". Ale jak to w przypadku Godspeeda bywa, niczego nie można być pewnym – domykający całość "Black Helicopter" wprowadza wątek niemal z muzyki współczesnej, a agonia dopełnia się w pochłoniętej mrokiem, pięknej grozie. –Tomasz Skowyra


"Hung Over As The Queen In Maida Vale"

"Hung Over As The Queen In Maida Vale" to nie tylko niepodważalny dowód na specyficzną uniwersalność kompozycji Godspeed, ale zarazem przykład potwierdzający asercję twierdzenia, iż dziewięcioosobowy zespół podczas swoich live performance’ów jest w stanie bezbłędnie odtworzyć każdą napisaną przez siebie partyturę. Osiemnastominutowa chmurna suita (zarejestrowana w 1999 w ramach legendarnych John Peel Sessions) stanowi bowiem zlepek trzech początkowo zupełnie do siebie nieprzystających fragmentów pewnych większych, niezależnych sekwencji. Tak na przykład "Monheim" zawiera się w trzecim na Lift Yr. Skinny Fists Like Antennas To Heaven! "Sleep", podczas gdy "Chart #3" winno być grane nieco wcześniej – dokładnie pośrodku "Static", pochodzącego zresztą z tej samej płyty. Oprócz znanych już fragmentów GY!BE zaserwowali małe, nigdy wcześniej niepublikowane tribute-outro, zatytułowane "Steve Reich". Premierowo zaprezentowany twór odwołuje się (jakżeby inaczej!) do absolutnych podstaw klasycznego nowojorskiego minimalizmu. Ta kończąca album kompozycja na kocioł, gitarę, pianino i wiolonczelę płynnie porzuca na przestrzeni sześciu minut poszczególne instrumenty, by finalnie zatrzymać się przy kilku wygranych na klawiszach nutach. Nie lada gratka dla oddanych fanów. Pozycja obowiązkowa. –Witold Tyczka


"Mladic"
1 października 2012 roku, równo dziesięć lat po nagraniu Yanqui U.X.O., pojawiło się  ' Allelujah! Don't Bend! Ascend! - czwarty album Godspeed You! Black Emperor. Otwierający krążek prawie dwudziestominutowy ”Mladic” to zasadniczo nic nowego w kontekście pomysłu na kompozycję w wykonaniu Kanadyjczyków. Na czym zatem polega jego wyjątkowość? Zespół przez pierwsze sześć minut ”bada grunt” pod majestatyczne wejście. Głosy z oddali, skrzypcowe pętle, skrząca się gitara elektryczna. Po tym obrzędowym uśpieniu następuje potężne, zmierzające ku crescendo wejście instrumentów. Nie doświadczymy tu katartycznych emocji ani wzruszenia, ale raczej elementu grozy i widma znajdującej się tuż za rogiem katastrofy. W kontekście dzisiejszych czasów utwór Kanadyjczyków wybrzmiewa ze zwielokrotnioną siłą.–Jacek Marczuk


”Motherfucker=Redeemer (Part Two)”
Nie da się ukryć, że najmniej udanym wydawnictwem w dyskografii kanadyjskiego ansamblu jest Yanqui U.X.O.. Jednak i na tej płycie znajdzie się fragment, który z powodzeniem można uznać za znakomity. Kończąca dzieło druga część kompozycji "Motherfucker=Redeemer" pokazuje Godspeeda od najlepszej strony: w ciągu dziesięciu minut zespół tworzy przesiąknięty niepewnością, apokaliptyczny nastrój, z którego niewątpliwie słynie. Utwór rozpoczyna się od powoli od niepokojącego motywu zaogniającego się stopniowo poprzez dołączenie werbli i akcentujących beznadziejność chwili pływających gitarowych riffów, żeby w kulminującym momencie eskalacji przejść w głuchy, dający wytchnienie, shoegaze'owy oddech. Nie trwa to długo, bo chwilę później mamy nawrót nawałnicy, która ostatecznie doprowadza całość do wywołującego drżenie finału. –Tomasz Skowyra


"Moya"

Utwór ”Moya” to moje pierwsze zetknięcie z muzyką tych utalentowanych Kanadyjczyków. 18 lat i spotkanie z tym potężnym freskiem zadziałało niczym potężne uderzenie obuchem siekiery w tył głowy. Tu nie ma o czym gadać, tu trzeba słuchać, bo to bodaj najintensywniejsze i kto wie, czy nie najpiękniejsze 10 minut w kontekście całego post-rocka. Można pisać o zmierzających do crescendo, podniosłych instrumentalnych partiach, apokalipsie, porażającej intensywności, ale odbiór tego utworu przez każdego z nas był na tyle osobliwy i wyjątkowy, że siląc się na słowny opis, z góry jesteśmy skazani na niepowodzenie. ”Moya” to klasyk, nie tylko biorąc pod uwagę okoliczności związane z post-rockiem, ale również całą muzykę lat 90. –Jacek Marczuk


"Piss Crowns Are Trebled"

O ile podczas obcowania z kompozycjami pokroju "Storm" mamy prawo odczuwać pewną frywolną, niczym nieskrępowaną radość, o tyle kontakt z najpóźniejszym utworem Godspeed – "Piss Crowns Are Trebled" – przywołuje raczej mroczne skojarzenia z czasów posępnego ’Allelujah! Don’t Bend! Ascend!. Pod względem instrumentalnym brak tu śladów barokowego przepychu, nie egzystujemy nawet w okresie schyłkowego rokoka, a do czynienia mamy z wręcz linearnym wzrostem natężenia. Można by rzec, że tak proste i oczywiste sekwencje to swego rodzaju nowość w repertuarze kanadyjskiego bandu, ale byłoby to sporym uproszczeniem oraz krzywdzącym dla Moyi i spółki spłyceniem. Na "Piss Crowns Are Trebled" należy patrzeć zawsze przez pryzmat granego przez zespół podczas swoich live actów na przełomie 2012/2013 utworu "Behemoth". To nie jest osobny, niezależny byt, a dominowe, przemyślane po-drone’owe rozładowanie, mające w dobrym stylu finiszować czterdziestopięciominutowe show. Rozpatrywane na tej płaszczyźnie, pomimo pewnego niedosytu wynikającego z rachitycznego charakteru piosenki, "Piss Crowns Are Trebled" broni się doskonale i aspiruje do miana highlightu tegorocznego Asunder, Sweet And Other Distress. –Witold Tyczka


"Providence"
Trzy potężne indeksy, legendarna okładka i kto wie, czy nie najważniejsza pozycja albumowa w dorobku Kanadyjczyków. W 1991 Slint zafundował nam Spiderland, zaś siedem lat później GY!BE położył wielu na łopatki wielu swoim F# A# oo. Filip podczas podsumowania płytowego 1990-1999 pisze o ogromnym patosie tego krążka, ale również o fakcie, że ta porażająca muzyka płynęła prosto z dusz artystów. Nie mam zatem nic do powiedzenia. Cisza, skupienie i ciemność towarzyszące nam w słuchaniu półgodzinnego ”Providence” - zdecydowanie się pod tym podpisuję. –Jacek Marczuk


”Random Luvly Moncton Blue(s)/Dadmomdaddy"
All Lights Fucked On The Hairy Amp Drooling, chronologicznie pierwszy zapis instrumentalnych możliwości kanadyjskiego kolektywu, ukazał się pod koniec 1994 roku, a zarejestrowano go ponoć tylko i wyłącznie na kasetach magnetofonowych, dokładnie w 33 kopiach. Taśmowa enigma, Święty Graal ponowoczesnego rocka przez lata (współmiernie do namacalnych, ogólnoświatowych sukcesów zespołu) urósł do rangi jednej z największych tajemnic współczesnej muzyki alternatywnej. Sceptycy podawali w wątpliwość stwierdzenie, jakoby album faktycznie kiedykolwiek ujrzał światło dzienne. Wielu utożsamiało ALFotHAD z kolejnym urban legend zaserwowanym przez Efrima Menucka (gitarzysta, założyciel Godspeed). Zachowaniem mającym na celu jeszcze silniejsze zaakcentowanie zagadkowego charakteru jego muzycznego projektu. Wszystko zmieniło się w roku 2013, kiedy to jeden z użytkowników platformy Reddit oznajmił, że fizyczną kopię debiutu GY!BE posiada i z przyjemnością, by uwiarygodnić swoją tezę, podzieli się skromnym dźwiękowym teaserem. Tak oto uszom świata ukazały się dwie zamykające pierwszą stronę kasety kompozycje – "Random Luvly Moncton Blue(s)" oraz "Dadmomdaddy". I choć pewności co do oryginalności rzeczonych nagrań nie mamy, to przyjemnie jest sobie czasem posłuchać tych wybitnie amatorskich piosenek, tak pełnych sprzężeń i niepożądanych trzasków. Chochlików wdzierających się pomiędzy kolejno serwowane nam akustyczne zagrywki w okraszonym dziwacznym tekstem "Dadmomdaddy", w którym usłyszeć można również quasi-terenówki i coś na kształt DIY dada-kolażu. Nie zapomnijmy również o sugestywnym H0PE na końcu YouToube’owego linku… –Witold Tyczka


”Storm”
W całej dyskografii Godspeed You! Black Emperor ze świecą szukać drugiego tak generycznego utworu. Otwierający dwupłytowe wydawnictwo Lift Yr. Skinny Fists Like Antennas to Heaven! monument zatytułowany "Storm" perfekcyjnie definiuje ich wzorową, wyrachowaną post-rockową patetyczność. Stanowi wyczerpującą muzyczną syntezę dotychczasowych (lata 1995-1999) dokonań Kanadyjczyków, w której we wszystkie tropy zachwycające na F♯A♯∞ oraz EP-ce Slow Riot For New Zerø Kanada (na czele z "Moya") tchnięty jest nowy, stokroć lepiej zaaranżowany duch. GY!BE żegnają się tutaj ze stanowiącą ich wizytówkę estetyką, w której bezsprzecznie osiągnęli już mistrzostwo świata i spokojnie, przez dwudziestominutowe "Static", dryfują w stronę landów jeszcze nie zaanektowanych. Zresztą, jakkolwiek by było, z powalającym na kolana rezultatem. –Witold Tyczka


”The Dead Flag Blues"
Rozciągnięte interludium do prawidłowej muzycznej wizji post-apokaliptycznego świata to nic innego niż zdecydowanie nieekspansywny chamber-drone (zorientowany przede wszystkim na skrzypce Sophie Trudeau) wzbogacony o sugestywną, wyraźnie eksponowaną na pierwszym planie narrację. Głęboki męski głos przez bite siedem minut wprowadza nas w zakamarki podupadającego świata i projektuje osobliwie dręczące wizje. Przy tych dźwiękach upadały wszystkie największe zachodnie aglomeracje, cała kapitalistyczno-konsumpcyjna cywilizacja legła w gruzach. Snuty tu blues nieobecnych i przegranych to Godspeed You! Black Emperor porzucający zabawę z dynamiką. Dalekie od efektownych gier forte-piano konceptualne i transowe wcielenie kanadyjskiego ansamblu mimo prostoty formy zachwyca ukonstytuowanym nastrojem. –Witold Tyczka


Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)