SPECJALNE - Rubryka

Orient Express #4

12 marca 2016

Witajcie kochani. Kolejny kurs Orient Expressu przynosi Wam całą górę przede wszystkim mini-albumów z przeróżnych krańców azjatyckiej ziemi. Są również całe longplaye, zwłaszcza pewien sofomor był właściwie jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie krążków tego roku. Oczywiście nie zabrakło singli oraz miejsc rezerwowych. I to właściwie tyle z krótkiego wprowadzenia. Zapraszam do lektury i dozo za miesiąc.


ALBUMY:

4minute: Act. 7

4minute
Act. 7 (EP)
[Cube Entertainment / Universal Music Group]

Jest coś przerażającego w tym, że świat tak bardzo ze wszystkim pędzi. Da się to zauważyć wszędzie, zwłaszcza gdy odpalimy komputer. Ale ostatnio uderzyło mnie to, gdy posłuchałem kolejnego mini-albumu 4minute. Jeszcze przed chwilą kojarzyły mi się z koreańską wersją Girls Aloud, a dziś dziewczyny z girlsbandu bez ceregieli zaglądają w oczy najmodniejszym obecnie trapom i future basom, przekładając to doświadczenia na swój własny obraz piosenek. Pytanie, ile w tym ich własnego wkładu, a ile nacisku ze strony wytwórni? Pewnie opcja dwa, ale właściwie nawet nie chcę wiedzieć, bo nawet jeśli, to w wskutek takiego układu Act. 7 zdecydowanie nie ucierpiał. Podobają mi się wszystkie cztery piosenki: każda z nich posiada własną zaletę, ma charakter i co najważniejsze: każda z nich jest naprawdę przyzwoita. Poczynając od przeboju "Hate", gdzie zmutowany, melodyczny hook przywieziony z Dalekiego Wschodu i wklejony do ścieżek openera (zasługa samego Skrillexa) zasiada w centrum zimnego tła. "No Love" to współczesne r&b z synthowymi strumieniami future bassu, "Blind" ma fajoski prechorus i trochę dubstepu do towarzystwa, a "Canvas" przeszczepia mustardowe inklinacje w należyty sposób oraz dorzuca kolejną melodyjkę z arabskim posmakiem. Nie ma się co krygować: 4minute robią swoje i dają radę. Z chęcią posłuchałbym całego długograja.

posłuchaj


4Ten: Jack Of All Trades

4Ten
Jack Of All Trades
[Jungle Entertainment]

Teoretycznie dziewczyny z 4Ten dopiero teraz debiutują pierwszym mini-albumem, ale w k-popowej grze są już od 2014 roku. Mam wrażenie, że jakoś trudno im się egzystuje w tej specyficznej przestrzeni: Jack Of All Trades to po prostu zbiór singli, jaki Koreankom udało się nagrać od powstania zespołu. Wygląda to tak, jakby na siłę dograły dwie kompozycje, aby wreszcie mieć na koncie oficjalny mały krążek. No cóż, można i tak, zwłaszcza jeśli songi są w miarę spoko, a nawet niezłe. Ale nie mieszajmy kolejności i zacznijmy po bożemu od otwieracza, w tym wypadku jest to wydany jeszcze w 2014 roku "Tornado". Co tu kryć: jak słucham tego kawałka, to czuję ulgę, że to nie ja go napisałem czy wyprodukowałem. Krótko mówiąc − toporne, eskowe, dołujące gówno. Ale nie poddałem się po tym falstarcie i to się opłaciło. Drugi w kolejce "Severely" to zupełnie inna bajka − wszystko tu śmiga, akordy ładnie się zmieniają, a refren zdecydowanie przywraca wiarę w 4Ten. Później mamy "Ooo", czyli wykonaną i zaśpiewaną z wyczuciem balladkę nieźle sprawdzającą się w zmianie odcienia krążka. Wraz z "Why" akcja przyspiesza − intro zapowiada nawet jakieś disco polo, ale wszystko rozwija się w przezroczystą, niewyróżniającą się niczym piosenkę jakich w k-popie cała masa. Numer domykający Jack Of All Trades, "Go Easy", to brzmiący jak singiel z listy Billboardu dance pop przypominający chociażby Kylie. I jeśli koreański girlsband chce kontynuować swoją karierę, to zdecydowanie powinien oprzeć ją o właśnie takie numery − bez zamuły, ale daleko od beztreściowej łupanki. Po prostu zgrabny, taneczny k-pop, który polubią fani w Korei, fani na całym świecie i wreszcie ja.

posłuchaj


AZUpubschool: Harbor (EP)

AZUpubschool
Harbor (EP)
[Trekkie Trax]

Tego ziomka już powinniście jakoś kojarzyć, bo na pewno pojawił się w Orient Expressie lub w rekapitulacjach muzyki azjatyckiej. Nie bez przyczyny oczywiście. AZUpubschool, współtworzący wraz z Cor!s duet KiWi, to mniej więcej ten sam muzyczny rejon, który reprezentują Wave Racer, 813, Lonica Tonica, Maxo, Spazzkid, Pa's Lam System, Lido, Iglooghost czy Kai Takahashi, to jest bubblegumowy bas przyszłości. No więc Harbor również przynależy do tego schematu, będąc kolekcją czterech ładnie pomykających obrazków z miejscowym użyciem przycisku Nitro. Co ciekawe, trochę zaskoczyli mnie goście na wokalach dostarczający numerom sporo popowego pierwiastka, bo w końcu numery tych wariatów atakują głównie z nieco innej strony. I tak tytułowy opener jedzie od samego początku na klawiszowych łamańcami, rozgrzanych padach i jednak refrenach KOSMOKATA (też fajny kolo jeśli pamiętacie EP Square), a nie dropach. "Coast" jest bardziej lukrowy, ale i z rapowym występem niejakiego K. B. Starra, który później dokłada bardziej radiowy śpiew, tak że cały czas jest dobrze. "No Goodbye" to lido-podobna kontynuacja hip-hopu zespolonego z popem, tym razem w roli zaproszonego Phoenix Troy. I wreszcie "Sea Glass" siejący popłoch w waszych głośnikach waveracerowym pędem, będący również jedynym instrumentalalem na Harbor. Nie ma co, Trekkie Trax zgarniają u mnie kolejne punkty, a Wy sprawdźcie sami, jak AZU radzi sobie z tymi wciąż świeżymi środkami wyrazu w dalekiej Japonii.

posłuchaj


B.A.P.: Carnival (EP)

B.A.P.
Carnival (EP)
[TS Entertainment]

Skrót B.A.P. rozwija się w "Best Absolute Perfect", więc grubo. Szkoda, że żaden z tych epitetów nie przychodzi na myśl, gdy słucha się Carnival, kolejny mini-album bardzo popularnego, południowokoreańskiego boysbandu. Okładka kojarzy mi się z teledyskiem "19-2000" Gorillaz, tylko w bardziej landrynkowej wersji. Piosenki już takie słodkawe nie są. Proporcjonalnie wychodzi na to, że przez większość czasu słuchamy dance'owych numerów bez jakichś charakterystycznych rysów, a resztę krążka wypełniają patetyczne intro "Today" i schematyczna, lekko wieśniacka ballada "My Girl" z akustykiem i miałkim refrenem. Oni chyba po prostu mają nakaz nagrywania takich rzeczy, bo inaczej wytwórnia TS Entertainment, z którą kolesie mieli duże problemy jakiś czas temu (sprawa skończyła się w sądzie) nie wydałaby im płytki. Ale nic nie można z tym zrobić, toteż lepiej sprawdzić, za co B.A.P. może zebrać pochwały. Moim zdaniem za te fragmenty, gdzie pojawiło się najwięcej luzu i funku, czyli odpowiednio za "Feel So Good" oraz przede wszystkim "Go". Pierwszy to bardzo poprawy, trochę nonszalancki numer, ale w zasadzie nic wielkiego się w nim nie dzieje, dopiero ten drugi, najlepszy w zestawie, ma fajny vibe, leci na tanecznym gruwie, pomyka na miłym basie i gitarkach w tle. O tytułowym i o "Albatross" nie chcę mi się rozprawiać, bo kawałki brzmią jakby napisał je k-popowy automat: zero własnego stylu, wszystko ograne i przewidywalne. Zatem bilans całego Carnival nie wypad korzystnie, a już pod koniec marca zespół wypuści kolejnego długograja. Sprawdzę, ale w tej chwili jestem pełen obaw.

posłuchaj


CLC: Refresh (EP)

CLC
Refresh (EP)
[Cube Entertainment / CJ E&M Music]

CLC, czyli Crystal Clear, to siedmioosobowy skład dziewcząt będący w k-popowej akcji od zeszłego roku, kiedy to ukazały się dwa mini-albumy: w marcu First Love, a w maju Question. Oba zupełnie w porządku, bez jakichś wybijających się piosenek, ale większość utrzymywała przyzwoity, a nawet całkiem niezły poziom (takie singielki jak "Lucky" czy "Cafe Mocha Please" na luzie można wrzucić do swojej plejki). Refresh nie burzy ani nie zmienia tego obrazu, który CLC zaprezentowały na wcześniejszych płytkach, ale to jak na razie ich najsolidniejsza rzecz. Zaważyła na tym materiałowa równość – pięć potencjalnych singli opakowanych w kolorową produkcję. Można by z nich wydusić dużo więcej, ale i tak w cała piątka jest bardzo przyjemna. Tylko teraz, który utwór jest moim ulubionym? Najfajniejszy, strzelający syntezatorowymi bombkami refren odnalazłem w popędzanym trąbkowym motywikiem "Oppa Chingu". Jeśli idzie o śpiew, to najbardziej przekonał mnie "Yeppeojige", zwłaszcza gdy leci "Everybody clap your hands / Hanbal hanbal to the left / Hanbal hanbal to the right", ale chyba najlepiej wypadł po prostu numer tytułowy, a to ze względu na kompozycję – tak właśnie powinny brzmieć k-popowe ballady. Oczywiście "Yaya (Say Bye To Solo)" z hookiem eksponującym tytuł, doboszowym pochodem i gładką linię syntezatora również rozważałem do roli highlightu. No i żeby nie było: "Eighteen" jako dance'owy song też zdaje egzamin. A to znaczy, że CLC idą w dobrym kierunku i zaczynają podbijać nie tylko Koreę, ale i Japonię (już w kwietniu w Kraju Kwitnącej Wiśni wyjdzie mini-album High Heels z japońskimi wersjami kawałków znanych z wcześniejszych wydawnictw). Posyłam propsy i czekam na nowe piosenki.

posłuchaj


Cosmic Girls: Would You Like (EP)

Cosmic Girls
Would You Like (EP)
[LOEN Entertainment / Yuehua Entertainment]

To teraz czas na Would You Like, czyli na chińsko-koreańską kooperację w służbie k-popu. Na wstępie zaznaczmy, że bardzo udaną kooperację, o czym przekonałem się po kilkunastu przesłuchaniach tej zaledwie piętnastominutowej EP-ki. Mało czasu, ale kosmiczne dziewczyny wypełniły go niemal samymi celnymi strzałami. Prawdę powiedziawszy (btw, spoko sformułowanie) podoba mi się styl girlsbandu – jest retro otoczka, ale bez nachalności; bardzo możliwe, że płytka układa się w jakiś koncept, a nawet jeśli nawet, to dźwięki mówią swoje i dla mnie będzie to jakaś zwarta historyjka; wreszcie same piosenki są chwytliwe, a produkcja choć może nie dosięga kosmicznego poziomu, to zdecydowanie rządzi. Już w synthwave'owym intro "Space Cowgirl" (czemu to nie jest pełnoprawny track tylko doczepek do klipu ja się pytam?) słychać, że ktoś tam na pokładzie wie, w którą stronę kręcić gałkami. To samo mogę powiedzieć o wydelegowanym do roli hiciora "MoMoMo", gdzie błyskotek i kolorowych serpentyn jest pod dostatkiem, a wprowadzenie ma coś z ELO. Ale taka dekoracja na nic by się zdała, gdyby nie odpowiedni refren, a i mydlany prechorus również gra w dobrej drużynie. Chwilę później twist i wkraczamy na imprezę dla nastolatków, a z głośników dudni SROGI BAUNS, choć najbardziej cool jest tu część kolejna, czyli kiedy wjeżdża hook "Han beon deo try, come on / Han beon deo try, come on". I znowu przy prechorusie, tym razem lunaparkowym, można się uśmiechnąć. A potem można uśmiechać się dalej, bo prawdziwy, rozbrajający refrenem lunapark wjeżdża w "Tick-Tock". A żeby nie było tak słodko, muszę wytknąć, że w "Take My Breath" chorus już nie jest taki lekki, tylko odrobinę zbyt nachalny, ale po kilku drinkach wszedłby ładnie. Choć po kilku drinkach wszystko wchodzi ładnie. Neva mind. Poskładajmy: debiut Cosmic Girls (aka WJSN) uważam za zdecydowane trafienie i mam nadzieję, że kariera tych dziewczyn będzie się bardzo owocnie rozwijać. Na razie stawiam plusa nieścieralnym markerem.

posłuchaj


Especia: Carta

Especia
Carta
[Victor Entartainment]

Po znakomitym Gusto, który wprowadził Especię do annałów azjatyckiego popu, wiązałem duże nadzieje z Cartą. Ale sytuacja w której artysta podpisuje kontrakt z dużym labelem zawsze może mieć dwa wyjścia: albo zakończy się tym, że zespół dostanie duży budżet i dzięki temu jeszcze lepiej zdoła przekuć swoje pomysły na muzykę, albo majors wymusi presje, narzuci własne, uzależnione od komercyjnego sukcesu żądania, i marzenie, jakim dla wielu jest kontrakt z olbrzymem, stanie się koszmarem. Nie wiadomo do końca, jak jest z Especią. Co prawda mastermind projekt, producent Schtein&Longer, kilka dni przed premierą zaczął udostępniać via SoundCloud wyprodukowane przezeń numery z Carty, dodając do nich hashtag #VictorSucks. Podobno był nawet link Mediafire z ośmioma piosenkami z nowego LP również wygenerowany przez Schteina, a więc wszystko wskazuje na to, że współpraca girlsbandu z Victor Entertainment nie ułożyła się zbyt dobrze (podobno chodziło o brak reakcji wytwórni na pojawiające się w sieci filmy z koncertów wrzucane przez fanów, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć). Niestety, echa tego, delikatnie mówiąc, braku porozumienia (bo nie chcę używać słowa "konflikt") są niejako słyszalne na sofomorze Especii.

Opener to solidna kategoria wtf: krążek rusza od wcale-nie-tak-bardzo-koszmarnego-jak-mogłoby-się-wydawać "Clover", który swoim riffem ewokuje najbardziej gówniane, hardrockowe wyczyny naszych krajowych rockmanów z lat osiemdziesiątych. Znacznie lepiej jest w zwrotce i ładnym refrenie, choć od razu pojawia się pierwsza refleksja: gdzie podział się cały luz i zwiewność z Gusto? Wszystko jest jakieś zautomatyzowane, zakurzone, nienaoliwione, skrępowane, a miejscami przydługie... Niestety zniknęły zupełnie i na Carcie już tego nie uświadczymy − jedynie jakieś nieśmiałe odblaski. Nie będzie euforycznych refrenów oraz fantastycznej sekcji rytmicznej, nie będzie też zaskoczeń i tylu powodów do zachwytu, których nie brakowało na debiucie. Co więc zostało? Tak jak poprzednio mamy nasiąknięty Earth, Wind & Fire oraz city popem zestaw niebanalnych utworów jeśli chodzi o harmonizację, natomiast wszystko to brzmi jako odrzuty z Gusto. Mamy słoneczny "Over Time", brzmiący jak "Foolish" w karcianej wersji "Sunshower", napędzany jungle'ową pętlą "Interstellar", ciągnący wątek vaporwave'u "Saudade", kojarzący się z neo-soulem-jazzem D'Angelo "Rittenhouse Square", pielęgnujący w szkatułce z nalepką Madonny motyw ogranego basu "Mistake" (choć blednie przy "No1 Sweeper"), dam-g-funkowy "Fader" oraz rozbujane, wyraźnie zremiksowane disco-wersje "Boogie Aroma" i "Aviator".

Jasne, wszystkiego słucha się dobrze i pewnie gdyby jakiś japoński skład wyskoczył mi z taką kolekcją piosenek, to byłbym pod wrażeniem. Especia jednak pokazała, że potrafi nagrywać utwory znakomite bez żadnego "ale", a i w formowaniu hooków zdawała się walczyć z najlepszymi. Jedynie w balladzie "Saga" poczułem tę samą dawkę emocji, która płynęła z Gusto. Piękny refren "IT'S / HARD / TOO / SAAAY / GOOOD / BYYYYYYYYE" niemal streszcza wszystko to, co mam w tej chwili do przekazania o Carcie: trudno jest mi pożegnać tamtą starą Especię (kolejne dziewczyny odeszły z zespołu...) i mam nadzieję, że ona jeszcze wróci, bo tylko gdy była wolna od nadzorów wielkich koncernów potrafiła dać z siebie to, co najlepsze. Życzę wszystkiego dobrego.

posłuchaj


MAMAMOO: Melting

MAMAMOO
Melting
[Rainbow Bridge World]

Po trzech mini-albumach przyszedł wreszcie czas na regularny album od MAMAMOO. Zeszłoroczny Pink Funky dostarczył mi umiarkowanej przyjemności ze słuchania, ale zapamiętywalne single udało mi się odnotować. Właśnie dzięki temu spoglądałem w przyszłość dziewczyn z pewną dozą optymizmu, a mówiąc prościej liczyłem na pełen dobrych numerów longplay. Po pierwszym odsłuchu zupełnie się zawiodłem, choć przyznam, że słuchałem jakby jednym uchem. Dlatego postanowiłem na spokojnie rozprawić się z Melting i teraz mogę już z całą pewnością napisać, że nie jest to album jakiego oczekiwałem, ale ostatecznie nie ma porażki. Jeśli chodzi o wyraziste momenty, to zapamiętałem: pierwszy w trackliście "1cm Ui Jajonsi" dziwnym trafem kojarzy się z Dre, Snoopem i Eminemem, prechorus "Neon Is Mwondeul", jazzująco-popowy refrenik "Geumyoilbam", quasi-sea-and-cake'ową gitarę w "Gohyangi" i refren + produkcję "Emotion". Jak widać wszystko ze strony A, co znaczy, że to powinien być kolejny mini-album, a nie LP. Druga część jest albo nudnawa ("I Miss You"), albo nie zwraca uwagi ("Just"), świetnie definiuje słowo "wypełniacz" ("Funky Boy" i "Namanui Recipe") lub zwyczajnie zawiera słabe piosenki ("Goyangi"). Chyba tylko ostatni, i to głównie za sprawą produkcji, wypada trochę lepiej, ale tak czy inaczej strona B nie wnosi niczego do płyty. Więc tak jak w przypadku Pink Funky połowa indeksów na plus, połowa na minus. Dalej czekam na coś lepszego, dziewczyny.

posłuchaj


Ningen Isu: Kaidan

Ningen Isu
Kaidan: Soshite Shi To Eros
[Tokuma Japan Communications]

Będę z wami zupełnie szczery: Ningen Isu poznałem dopiero całkiem niedawno, dopiero na wysokości tegorocznego longplaya. Okazuje się bowiem, że pochodząca z Aomori metalowa załoga jest już prawie trzydzieści lat na scenie, wpuściła ponad dwadzieścia płyt i znana jest jako "japoński Black Sabbath". To wystarcza, aby sprawdzić, jak układały się wcześniejsze losy bandu, ale na razie, przez wzgląd na ramy niniejszej rubryki, muszę zadowolić się najnowszą propozycją od Ningen Isu. Kaidan: Soshite Shi To Eros brzmi bardzo oldschoolowo, wszędzie słychać predylekcję do staroszkolnego metalu. Żadnych nowości czy nowinek − bogami są i zawsze będą Ozzy razem z Sabbathami (właściwie całość, ale najbardziej "Jigoku No Kyuuen" i "Chounouryoku Ga Attanara"), Led Zep ("Nemuri Otoko", zwłaszcza końcówka z tym "odstającym", page'owskim riffem; słychać też jakieś wczesne QOTSA), King Crimson (opener) czy Metallica ("Yuki Onna"). Przez niemal godzinę możemy doświadczyć swoistego festiwalu-hołdu dla legend i może taka wizja nie wygląda na zachęcającą, choć mimo wszystko albumu słucha się bardzo dobrze − ja na przykład nie czuję niesmaku, a raczej dobrze się bawię. Mam oczywiście świadomość, że to nie są najlepsze metalowo-hard-rockowe numery świata i dostrzegam sporo mankamentów, jak na przykład efekciarskie solówki (ale czy mogłoby ich nie być się pytam?) czy lekkie zamulanie na pewnych odcinkach, ale skoro właściwie cały długograj daje radę, hook w "Ookami No Tasogare" jest spoko, a epicki closer na modłę, a jakże, Black Sabbath, "Madame Edwarda" (!) z kręcącym się przez cały czas riffem całkiem serio wymiata, to czemu mam się czepiać?

posłuchaj


Nu'est: Q Is

Nu'est
Q Is (EP)
[Pledis Entertainment]

Słuchałem ich ostatni album i nie zrobił na mnie większego wrażenia, dlatego Nu'est traktowałem raczej jako dostarczycieli porządnych singli tudzież pojedynczych kawałków ("I'm Bad" na przykład). Widzę jednak, że boysband z Korei Południowej potrafi nie tylko nagrywać dość zwarty materiałowo mini-album, ale jeszcze potrafi uchwycić ducha obecnych czasów. Wyłączając tylko tę zupełnie zbędną balladę "Onekis2" na samym końcu możemy ze spokojem słuchać czterech prawilnie porozkminianych k-popowych wałków przybranych w rozbiegane, ale jakże nowe szaty. "Naui Cheonguk" rozpoczyna cały wyścig splotem post-dubstepowej rytmiki i future bassowej plątaniny. Chyba jeszcze lepszy jest numer dwa w trackliście. Schemat podobny – rozbuchana, maksymalistyczna produkcja naklejona na post-r&b po brzegi wypełnia cały "Yeowangui Gisa", a ja nie nadążam. W "Sasil Marya" wreszcie dostajemy trochę uczciwego boysbandowego feelingu skręconego w the-dreamową bryłkę. Podkład oczywiście daleki od konwencjonalnego k-hopu – raczej blisko mu do produkcji Pomo. Dopiero "Tigyeoktaegyeok" odchodzi od tych wariacji na dobre zachowując przy tym jednak popowy sznyt. I może nie jestem jakoś porażony tym, co na Q Is odstawia Nu'est, ale przyznam, że nie spodziewałem się takiego grania. Choć pewnie nie powinienem, w końcu w Korei naprawdę sporo się dzieje. A wy w Polszy co, nadal kopiujecie The Knife? Nawet mi was niezal.

posłuchaj


REZERWA:

8 Million Kami: My Little Universe [self-released]
Bump Of Chicken: Butterflies [ Toy's Factory / Longfellow / Mor]
DJWWWW: Arigato [Orange Milk]
Hitorie: Deeper [Sony Music]
KiWi: The Tale Of Sibling (EP) [self-released]
Rainbow: Prism (EP) [DSP Media / LOEN Entertainment]
Taemin: Press It [S.M. Entertainment / Music]
Vanilla Beans: Vanilla Beans 5 [Avex Trax]
Winner: Exit E (EP) [YG Entertainment]
Yoh Irie: SF [P-Vine Japan]


SINGLE:

4Ten: "Severely"
Takimi singlami można podbijać k-popowe listy hitów. No i bardzo ładny klip.

Arashi: "Fukkatsu Love"
Wyczekiwany numer napisany przez ojca city popu nie zawodzi. Classic Tatsuro Yamashita.

Baba: "Catch Me"

Nu'est: Q Is

Brave Girls: "Deepened"
Zrozpaczona, koreańska baletnica wywija piruety w rytm trapowego podkładu.

C Squared: "Back When You Were Mine"
Spodziewałem się jakiegoś prince'owego jamu, a dostałem sprawnie złożony pop z podmuchami r&b.

CLC: "Yeppeojige"
Momentami jakbym słyszał koreańską Inarę.

Cosmic Girls: "MoMoMo"
Gdyby jeszcze bardziej wyśrubować i tak superowy chorus, to wszystko banglałoby jeszcze bardziej w tej wypolerowanej na połysk produkcji.

ESBEE: "Now And Forever"
Kiedyś już pisałem o koreańskim Dorniku. ESBEE widocznie pozazdrościł i też chciał zgarnąć porównanie. Proszę bardzo.

G.Soul feat. San E: "Smooth Operator"
Za mną już bycie Gładkim Operatorem, ale co tam.

Grace: "I'm Fine"
Agresywna Uffie z Korei Południowej nagrywa bangier w 2016?

Indigo La End: "24ji, Kurikaesu"
Enon i jego gitarowy napór. Szkoda tylko, że nie mogę zalinkować.

Jannine Weigel: "Away"
Ileż uczucia Jannie włożyła w tę balladę. No i pozdrowienia z Tajlandii.

Ladies' Code: "Galaxy"
Dacie się namówić na zmysłową partyjkę galaktycznych szachów?

Mikeneko Homeless feat. Nagi Nemoto: "Purity"
Maltine po raz kolejny dorzuca swoje trzy grosze do bassowo-pc-music'owego krajobrazu.

Moscow Club: "Outfit Of The Day (Prometones Remix)"
Ktoś tu się obudził po dość długiej drzemce i od razu pokombinował przy ścieżkach jednego z fajniejszych obecnie bandów z Japonii. Można jeszcze sprawdzić ten remiks.

nano.RIPE: "Lime Tree"
Dziewuchy szanują chlubne tradycje US indie 90s. Ja szanuję dziewuchy.

Pasocom Music Club: "Dreamin'"
Trochę lindstrømowego vibe'u po japońskiej linii.

Rainbow: "Black & White"
Najlepszy song z Prism. Gdyby cały mini-album wypełniały takie cukierki...

Ryoku x Clara Benin: "Here Comes The Feeling"
Filipińskie slow disco znad rzeki? Jeśli tag na SoundCloudzie nie kłamie, to najwyraźniej tak.

Stairr: "I Wanna Feel U (Flash Finger Edit)"
Co powiecie na odrobinę disclosure'owego prog-house'u o smaku wiśni?


REZERWA:

Bed Room Tape feat. Gotch: "Onpunominato"
Dok2: "Future Flame"
IO "City Never Sleep"
Irie Yoh: "O Hikkoshi"
Kid Fresino feat. jjj: "Turn (Who Do)"
Microdot feat. Babylon, The Quiett & Sanchez: "Celebrate"
Nadia Nair: "Something Something Something"
Prometones: "Swell"
Snacky Chan feat. Babylon: "Out Of Time"
Universe Nekoko feat. Tsvaci: "Online Love"

Tomasz Skowyra    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)